FESTIWIAL KONTAKT

2018, maj, Szkoła Sztuki Dramatycznej z Moskwy

PANNA BEZ POSAGU

Aleksander Ostrowski

reż. Dmitrij Krymow

Niekończące się owacje toruńskiej publiczności, poruszenie na twarzach widzów i zachwyt nad tym przedstawieniem, a szczególnie nad Marią Smolnikową (zasłużona nagroda dla najlepszej aktorki) – taki oto obraz pozostanie w piszącym te słowa po tegorocznym Kontakcie. Gdyż moskiewski spektakl jest po prostu świetny, a dezynwoltura, z jaką Ostrowskiego pokazano, poparta została nie tylko pasją i talentem, ale i bez wątpienia katorżniczą pracą na scenie.

Twórcy mieli lęki, czy na pewno wszystkie odniesienia były czytelne dla polskiego widza. Na pewno nie wszystkie, ale to nic. Nie szkodzi także, że reżyser podszedł do tekstu dość swobodnie, wziął sobie co chciał, a z reszty zrobił cudeńko (z Beckettem byłoby to niemożliwe, prawda?), zmienił również zakończenie, przez co spektakl jest jednak trochę o czym innym niż tekst Ostrowskiego. To również nie przeszkadza. Wreszcie – pierwszy raz od wieków – zobaczyłem, do czego tak naprawdę służą w teatrze projekcje video, a czytelnik wie, że video w teatrze to mój konik.

Czytać można Pannę różnorako. I jako rzecz o współczesnej Rosji, w której od czasów carskich niewiele się zmieniło, i o upokorzeniach, na jakie się decydujemy w imię różnych rzeczy, także o upokorzeniu na jakie naraża nas nasze państwo i współziomkowie i o tym, że jest tego upokorzenia granica. O wielkiej miłości, o pieniądzach, czy - o dobrowolnym zamknięciu w czterech ścianach, w których wiedzę o świecie czerpie się tylko z telewizora.


W sumie sądzę, że Panna tak naprawdę jest o tym wszystkim po trochu. Co najistotniejsze - została tak pokazana, że poruszyła TĘ strunę, która odpowiada w naszych duszach za rozpoznawanie arcydzieł. 

Zobaczcie koniecznie, w Moskwie or anywhere. 

 

2018, maj, Teatr Horzycy w Toruniu

REYKJAVIK’74

Marta Sokołowska

reż. Katarzyna Kalwat

premiera 1 grudnia 2016

Mamy oto tytułowy 1974 rok i głośne na Islandii śledztwo, zakończone procesem i najwyższym na wyspie wyrokiem. Jednak proces był poszlakowy, ciał nie odnaleziono, nie ułatwiał śledczym pracy fakt, że do zabójstwa przyznało się kilka osób, które zmieniały i odwoływały swoje zeznania. W równoległym planie mamy próbę teatralną do spektaklu o tymże śledztwie, aktorzy grają zatem role jakby zdublowane.

Trudno mi jednak napisać o tym spektaklu cokolwiek dobrego. Tekst nudny, postacie z papieru, żadna nie wzbudziła ani sympatii ani nawet zainteresowania, a całość rości sobie jakieś pretensje. Miało być o ludzkiej pamięci i jej meandrach, co jest tematem tyleż grząskim co i wdzięcznym, ale moim zdaniem wyszło o niczym.Do tego nie wiadomo po co rozebrany aktor i kamera, której zasadności użycia w tym spektaklu do dziś nie mogę się doszukać. 

Jednak czytam także dytyramby i peany na temat tego przedstawienia. Najwyraźniej czegoś nie zrozumiałem.

 

2018, maj, Maxim Gorki Theater w Berlinie

PO NAS CHOĆBY KOSMOS

Sibille Berg

reż. Sebastian Nubling

premiera 24 września 2017

One cztery, później - ich czterech, mówią tym samym głosem, ubrani w jednakowe kombinezony w jaskrawym pomarańczowym kolorze, i w kaski. Mamy nieokreśloną, acz wydaje się, że nieodległą przyszłość, na ziemi wydarzyły się wszelkie możliwe okropieństwa, ona bierze udział w castingu na wyprawę na Marsa, ale warunek jest jeden – trzeba znaleźć faceta, żeby rodziły się dzieci, żeby na tym Marsie zacząć budować nowe społeczeństwo. No i nie jest z tym łatwo. To w telegraficznym skrócie.

Trzydzieści lat temu byłbym zachwycony, w Toruniu obejrzałem bez idiosynkrazji, acz z dojmującym odczuciem, że to ani dla mnie ani o mnie. 

Niemniej – podkreślę -  Gorki także dla gimbazy gra atrakcyjnie i mądrze, o czym głośno i z uznaniem po spektaklu mówiła krytyka mająca we wspomnianym wieku progeniturę.

 

2018, maj, Litewski Narodowy Teatr Dramatyczny z Wilna

LOKIS

Anka Herbut

reż. Łukasz Twarkowski

premiera 14 września 2017

Najważniejsze wydarzenie teatralne tego sezonu na Litwie, spektakl głośny (w każdym sensie), pokazywany na festiwalach tu i ówdzie, tu – pod hasłem Polak potrafi, ówdzie – bo istotnie zrobione z rozmachem i dobrze zagrane i zatańczone (świetna choreografia Pawła Sakowicza). Rzecz na pograniczu teatru i kina, wiele scen oglądamy na projekcjach video czy fotografiach. 

Lokis czyli niedźwiedź – dziejąca się na Żmudzi nowela Marimee jest jednym z trzech bohaterów tego spektaklu, pozostałymi są – Vitas Luckus, kontrowersyjny litewski fotografik i – muzyk Bertrand Cantat, który w Wilnie pozbawił kontaktu z doczesnością swoją partnerkę, aktorkę Marie Trintignant. Rzecz – mówiąc najkrócej – jest o tym, czy istotnie rzeczy/sprawy/ludzie są właśnie takimi, na jakie wyglądają. I temuż obrazowi, temu „wyglądaniu” przyglądamy z rozmaitych perspektyw. Która z nich jest najatrakcyjniejsza? A która prawdziwa? A w którą wierzymy najbardziej, bo najlepiej ją poznaliśmy? Kilka scen w Lokisie jest świetnych – np. kręcenia w Wilnie serialu o Colette (ostatnia rola Marie Trintignant, w której zagrała z synem; Roman grał jej kochanka Bertranda, a całość reżyserowała jego babcia, czy nie słodkie?).  Także - relacja z bankietu po zakończeniu zdjęć, również wywiad z Cantatem, który się żali, że został symbolem przemocy wobec kobiet. 

No więc choć dobre - wymęczyło mnie mocno. Nie przepadam bowiem za teatrem, w którym tak dużą rolę (zaryzykuję, że tutaj najważniejszą) odgrywają multimedia. Oczywiście, Lokis to wprost studium obrazu, wizerunku, trudno zatem od tegoż obrazu uciec, ale… chyba chodzę do teatru po coś ździebko innego.

 

2018, maj, Theater Basel

LEONCE I LENA

Georg Buchner

reż. Tom Luz

premiera 26 października 2017

Lenę nudzi bycie księżniczką, nudzi ją również konieczność wyjścia za mąż i stawienia czoła obowiązkom z tego wynikającym. Księcia Leonce’a – również. I pech chce, że uciekając przed przypisanym sobie losem – spotykają się. Cóż z tego spotkania wyniknie? Co będą mieli sobie do powiedzenia? 

To, co widzieliśmy na toruńskiej scenie było jakimś połączeniem Łysej Śpiewaczki z Iwoną Księżniczką Burgunda, z Komediantem Bernharda i pewnie jeszcze wieloma innymi arcydziełami, całość – że się tak wyrażę – podlano sosem z Tanga i – obficie, najobficiej -  z klasycznej komedii dell’arte.  Patrzyłem na tę mieszankę na scenie jak w hipnozie, oczarowany i zachwycony, choć dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, o co mniej więcej chociaż chodzi.  

Piękny i tak poruszający spektakl o… nudzie. I o samotności, niekompatybilności, strachu przed życiem, połowicznością, zresztą w sensie dosłownym, nie pozostawiają złudzeń przecięte pianina.

O absurdzie życia, a jednak tego życia apologia, choć bywa nędznie, nudno i mizernie. I mimo wciskającej w fotel sceny kończącej, w której na owym przeciętym pianinie gra tę samą i tę samą melodię rękaw koszuli wciągnięty w jakąś maszynę do prasowania. 

Cóż, wystarczy ją jakoś zaprogramować i - lepiej albo gorzej – będzie grało. Niestety.