Wszystkie prawa zastrzeżone.
TEATR SYRENA
2023, wrzesień
SIX
Toby Marlow, Lucy Moss tłum. J. Mikołajczyk
reż. Ewelina Porczyk-Adamska
premiera 9 września 2023
Obiektywnie - to kawał widowiska, subiektywnie – nie aż tak bardzo mi się podobało. Więc proszę o wybaczenie, recenzja będzie nieco schizofreniczna.
Ciekawe, że nie tylko nie wiemy jak miała na imię żona Henryka np. IV lub II, zaś „nasz”, ósmy, wszedł do historii właśnie za sprawą połowy tuzina połowic. Jemu jednak w tym musicalu głos został odebrany, ma go za to każda z jego żon, opowiadając nam swoją historię (her-storię właściwie), niekiedy zresztą zupełnie zabawną. Damom bowiem zdarza się dworować (sic) sobie i z niezbyt wesołego życia, jakie wiodły u boku monarchy, i - z dość bezkompromisowych sposobów, jakimi Henryk owe małżeństwa kończył. Tyle w skrócie.
Jednak ta opowieść mnie nie bardzo wciągnęła, wydała mi się nieco nużąca i było w niej coś sztucznego, coś takiego, co nie pozwoliło mi z żadną z bohaterek nawiązać nici choćby sympatii. Ponadto - trochę przesadzono z mizdrzeniem się do publiczności (jak się bawisz Warszawooo? Brr.), przez co czułem się momentami jak widz Mazurskiej Nocy Kabaretowej, zaś polskie nawiązania w libretcie tym razem wywołały we mnie bezdenny smutek.
Ale to i tak bez znaczenia, gdyż wyprzedaje się wszystko. Na pniu.
2023, marzec
CZARNY SZEKSPIR
Jacek Mikołajczyk
reż. Jacek Mikołajczyk
premiera 4 marca 2023
Czy teatr może zmienić świat? No nie wiem... najbliżej były chyba Dziady w 1968, ale na faktyczną zmianę, której ten spektakl dał iskrę, trzeba było czekać jeszcze wiele lat. Ale wiara w taką moc sztuki tkwiła w artystach od zawsze, w naszym bohaterze też! Co prawda jego wystawienia Szekspira europejskiej rewolucji nie wywołały, ale Aldridge zmienił jednak świat na troszkę lepszy, kolejnym czarnoskórym aktorom było już ździebko łatwiej. I ten bardzo udany spektakl przygląda się właśnie mocy sztuki, a ściślej - sile teatru.
Po co w ogóle do teatru chodzimy? Dlaczego ludzie decydują się na wybór tak okrutnego zawodu, jakim jest zawód aktora? Jaka jest cena wolności artystycznej? Jest i słówko o niezbędnym elemencie tej układanki, jaką jest krytyka, sceną czytania recenzji – poczułem się szpilką owszem - pokłuty, ale z dużą dozą czułości.
Skomplikowanych kolei losu naszego bohatera streszczać nie będę, bo to materiał na kipiący emocjami thriller polityczny, na powieść awanturniczą, podróżniczą czy - romans. (Życie zakończył w dość tajemniczych okolicznościach w mieście Łodzi, wówczas leżącej pod Koluszkami, i spoczął tamże na Cmentarzu Ewangelickim.)
Wszystkie te wątki mamy także na scenie, plus znakomite libretto, kilka ewidentnych hitów, i - świetne aktorstwo całego zespołu, z Mikołajem Woubishetem – w roli tytułowej - na czele. Szczególną zaś uwagę chciałbym zwrócić na 14-go bohatera na syreniej scenie - mianowicie – na kostiumy, wielkie brawa, ukłon do ziemi i ogólne szapoba dla Katarzyny Adamczyk za starannie przemyślane, bajecznie kolorowe, starannie wykonane i - świetnie leżące na aktorach kostiumy, które były piękną, bajkową i bardzo teatralną (sic) częścią tej fajnie opowiedzianej i – jakoś poruszającej historii.
MATYLDA
Dennis Kelly; muz i teksty piosenek Tim Minchin
tłum. Jacek Mikołajczyk
reż. Jacek Mikołajczyk
premiera 10 września 2022
Mamy oto sześcioletnią Matyldę, dziecko niekochane i niechciane, której matka jest idiotką, ojciec oszustem, a dyrektorka szkoły – sadystką. I o tym jest ten hit West Endu i niewątpliwy przebój Syreny? Tak, właśnie o tym.
Na szczęście Matylda jest dzieckiem również pogodnym, mądrym, wrażliwym i oczytanym, potrafi się złu skutecznie przeciwstawić, spotyka też na swojej drodze i dusze dobre, jak np. pannę Miodek, która… ale może nie będę spojlerował. Mamy więc właściwie moralitet, opowieść o walce dobra ze złem, uspokajam – dobro wygra, choć chciałbym kiedyś zobaczyć podobny musical bez happy-endu, może też dodam, że moją ulubioną bohaterką tego spektaklu jest postać zdecydowanie niesympatyczna, Agata Łomot (cudowny Damian Aleksander, dublura z Przemysławem Glapińskim), wulgarna i czerpiąca wyraźną radość z dręczenia bliskich wuefistka, kierowniczka szkoły naszej Matyldy.
Rzecz jest dedykowana widzom od 8 roku życia i raczej nie brałbym do teatru widzów młodszych, chyba, że… są jak Matylda i bezbłędnie wyczują język teatru – rozpoznają metaforę, hiperbolę czy - żart. Zresztą – zobaczcie sami, zrozumiecie – dlaczego.
2022, luty
PIPLAJA
Joanna Drozda
reż. Joanna Drozda
premiera 25 lutego 2022
Długo czekaliśmy na spektakl o ojcach (matce i ojcu – w tym wypadku trafniej napisać) założycielach Syreny, ale – oto jest, zaprawdę wreszcie!
Zacznę od atutów - Piplaja jest znakomicie zagrana. Padło już wiele ciepłych słów pod adresem Natalii Kujawy i Krzysztofa Godlewskiego (Grodzieńska/Jurandot), może więc zwrócę uwagę na świetnego Marka Grabionioka, który prowadzi postać Fryderyka Jarosego na granicy przerysowania, bardzo uważając, żeby jej nie przekroczyć, znakomicie wypada także Wiera Gran (Kornelia Raniszewska), natomiast coś sztucznego było w relacji Grodzieńskiej z jej Pamięcią (Sylwia Achu).
W ogóle warstwa muzyczna Piplai wydała mi się znacznie lepsza od dramaturgii, bo niestety w którymś momencie ta opowieść, choć studiując życiorysy naszych bohaterów to jakby niemożliwe – była po prostu nużąca, o całkowicie niezabawnych żartach z partii obecnie rządzącej już nie wspomnę i pozostałych odniesieniach do „tu i teraz”, które były – mówiąc powściągliwie - mało finezyjne.
Podobnie grubym flamastrem narysowano wątki feministyczne, o których Grodzieńska na scenie mówiła przez pryzmat zgoła współczesny, co wydało mi się nieco niekoherentne.
2021, wrzesień
KAJKO I KOKOSZ. SZKOŁA LATANIA
Janusz Christa
reż. Jakub Szydłowski
premiera 11 września 2021
Kurczę blade, naprawdę chciałbym mieć tę maść, wiecie, tę w puszce z błyskawicą, posmarowałbym mój mop i odleciał na kiju hen, do miejsc, gdzie bieżąca polityka nie pojawia się na scenach teatralnych; odniesienia do współczesności w tej skądinąd słodkiej opowieści raziły nie tylko piszącego te słowa, mój współwidz, ośmioletni Kacper pytał mamę o jakąś wycieczkę polityczną, dama owa żachnęła ku dziecku się dość teatralnie, zapewne mając TEGO potąd w TV i Internecie, na co dzień i od święta.
I jeszcze słówko o moim koniku, w śpiewanych scenach zbiorowych odnalazłem pewną (niemałą) przestrzeń do poprawy jakości dźwięku, a mówiąc dość wprost - w ogóle nie wiem, o czym aktorzy do mnie śpiewali, szczególnie w pierwszym akcie.
2021, czerwiec
BITWA O TRON. MUSICALOWY TALENT
SHOW
Jacek Mikołajczyk, muz. Tomasz Filipczak
reż. Jacek Mikołajczykpremiera 23 kwietnia 2021
Mamy oto tak modny teraz format telewizyjny talent show i jego jury, a w nim cztery damy – Bonę Sforza, Annę Wazównę, Marię Kazimierę i carycę Katarzynę. Panie oceniają startujących w konkursie kandydatów na polskich królów elekcyjnych, zaś bardzo sprawnymi i całkiem dowcipnymi gospodarzami widowiska są księża Skarga i Kordecki. I jak to w programie rozrywkowym bywa - jest bardzo miło i zabawnie, ale… cóż - jesteśmy świadkami podróży przez nasze dzieje, a te bywały różne, były dobre czasy Batorego czy Sasów, ale i gorsze, bądź zgoła - złe, gdy nasz kraj po prostu zniknął z mapy, a król – choć kulturalny i tak piękny - był przecież tylko marionetką… Finał tej zabawy – choć wspaniały to jest jednak gorzki, znów przyjdzie nam gratulować zwyciężonym, znów Gloria victis, w dzisiejszym dość dowolnym tłumaczeniu (zaryzykuję) – Polacy, nic się nie stało, a przecież – miało być tak pięknie, wszyscy uczestnicy obiecywali przecież Inflanty czy Smoleńsk, Batory wspominał nawet coś o wstawaniu z kolan. A może odwrotnie.
Pewnie za innych czasów Jacek Mikołajczyk za realizację tego musicalu otrzymałby od ministra medal za popularyzację, krzewienie i kaganek oświaty, bo faktycznie Bitwa o Tron jest spektaklem o walorach edukacyjnych, proszę osobiście sprawdzić, jak olśniewająco ta lekcja historii została poprowadzona – jest feerią barw celnych skojarzeń, inteligentnych point, znakomitych dialogów i przebojowej muzyki.
Do tego - fantastyczne aktorstwo, musiałbym wymienić występujących aktorów, a wspomnę tylko o p. Marcinie Wortmannie, gdyż głosowałem na Augusta II Sasa (sic), oraz – w najdrobniejszych szczegółach dopracowane - scenografia, kostiumy, światło i dźwięk.
2020, marzec
KAPITAN ŻBIK I ŻÓŁTY SATURATOR
Wojciech Kościelniak
reż. Wojciech Kościelniak
premiera 29 lutego 2020
Największym atutem tego przedstawienia jest muzyka (Mariusz Obijalski). Zresztą – dość paradoksalnie, bo społeczeństwo oczekuje od musicalu szlagierów wpadających w ucho, a w Żbiku takie hiciory są może dwa, gdy tymczasem całość, może nienachalnie przebojowa, jest po prostu znakomita. Kompozytor wyszedł poza skalę dur-moll – zauważył kształcony muzycznie mój Social Media Manager. Atutem nr 2 są scenografia i kostiumy Anny Chadaj, która bajecznym rozmachem i barwami przypomina publiczności, że to bajka, bo mimo wszystko w szalonych latach 70-tych tak kolorowo w PRL nie było. Trzeci atut – to znakomita, dopracowana choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk, sceny zbiorowe - i brawurowe i - jak to w tym tandemie bywa – zostały dopracowane co do milimetra i setnej sekundy. Czapka z głowy.
A uwagę mam do Żbika właściwie jedną – jest nią Żbik (w moim przebiegu grał Maciej Maciejewski, dublura z Łukaszem Szczepanikiem). Po to, żeby publiczność, może szczególnie młodsza, nie pomyślała, że gloryfikujemy działania MO czy też PRL w ogóle, dlatego że to komiks, a w ogóle – przecież teatr – całość tej historii powinna być wzięta w duży cudzysłów, i oczywiście wzięta została. Z wyjątkiem jednak głównego bohatera, który jest sieriozny, pozbawiony dystansu wobec siebie i świata, nieco przypominał mi porucznika Zubka z 07,
podczas gdy pozostałe postacie z lekkością i wdziękiem bawią się swoimi rolami i w ogóle swoją obecnością na scenie, zwracam uwagę na świetnego Tomasza Więcka w roli Steifa, czy - Karolinę Gwóźdź w roli Kasi.
Ergo, bardzo fajne, ale mogłoby być jeszcze fajniejsze.
ROCK OF AGES
Chris D’Arienzo, Ethan Popp
reż. i tłum. Jacek Mikołajczykpremiera 14 września 2019
Jacku,
Przez ostatni rok dzięki Tobie polubiłem musicale, pisałem o tym w moim dzienniczku naprawdę szczerze, może trochę jak mały Jaś patrzący ze zdziwieniem na świat, ale nigdy przecież nie ukrywałem, że na musicalach się nie znam, nie jestem jak Ty i Twój zastępca ich znawcą i pasjonatem, oglądałem je zawsze w Syrenie jak spektakle dramatyczne, tyle że z muzyką i tańcem, oczywiście nieco wulgaryzując. Dowiedziałem się zatem w poprzednim sezonie, że musicalem można powiedzieć coś ważnego, ciekawego, poruszającego, zabawnego, można wciągnąć widza w taką narrację, która go zmieni, ulepszy, upiękni, która da mu do myślenia, albo choćby rozchichocze inteligentnym żartem, aluzją czy pointą.
Ale na Boga, nie powiedziałeś mi dotychczas, że musical może być zrobiony wyłącznie dla rozrywki… Kompletnie zatem nieprzygotowany obejrzałem Rock Of Ages i tak się skonfundowałem, że do dziś w tym stanie trwam, mimo, że jako jeden z niewielu na widowni znałem wszystkie utwory, ich wykonawców, a niekiedy nawet kompozytorów (w radiu sami piszemy zaiksy).
Co prawda znów nieledwie z ekstazą patrzyłem na aktorów i ich poczynania, szczególnie na znakomitego pana Przemka, świetnie się słuchało Twoich tłumaczeń tekstów, były zdecydowanie nieoczywiste, ale – coś mnie nie chwyciło, nie wciągnęło, nie rozerwało, czegoś mi było za dużo, a może – czegoś brak. Czego? Co robić? Poradź…
Oddany,
RT
NEXT TO NORMAL
Tom Kitt, Brian Yorkey
przekład i reż. Jacka Mikołajczyka
premiera 6 kwietnia 2019
Czytamy w Internetach, że to „musical o chorobie dwubiegunowej”. Choroba Diane (i walka z nią) jest co prawda mocno obecna w libretcie, ale to jedynie pretekst do opowieści o przeżywaniu żałoby, o nieumiejętności i niemożności pogodzenia się ze stratą, opowieścią przejmującą i szczęśliwie dla widza – bez łatwych hollywoodzkich rozwiązań.
To historia o tym, że każdy z nas ma prawo do przeżywania straty na swój sposób, niektórzy przejdą nad nią nieledwie do porządku dziennego wybierając życie, inni – tacy jak Diana – nie dadzą sobie z nią rady, uciekając w chorobę, z którą współczesna medycyna będzie bezradna, uciekając i od codzienności, nieświadomie krzywdząc przez to swoich najbliższych. I Diane zdaje sobie w którymś momencie z tego sprawę, czy wolno nam zatem oceniać jej wybór w finale? A może jesteśmy zupełnie bezbronni wobec oceanu jej rozpaczy?
Znakomite role wszystkich aktorów, zwracam jednak uwagę na olśniewającą Katarzynę Walczak w roli głównej i Marcina Franca (Gabe, jej syn), którego nazwisko warto zapamiętać, jest naprawdę fantastyczny na syrenich deskach. Tekst przetłumaczony przez Jacka Mikołajczyka jak zawsze z szacunkiem dla inteligencji widza.
Na Broadwayu publiczność na punkcie tego musicalu oszalała, waląc nań drzwiami i oknami. Na Litewskiej będzie tak samo.
2018, wrzesień
RODZINA ADDAMSÓW
Marshall Brickman/Rick Elice
muz. Andrew Lippa
reż. Jacek Mikołajczyk
premiera 8 września 2018
Przez te trzy godziny mojego życia poczułem się jak mały chłopiec, którego przeniesiono do baśniowego, cudownie dowcipnego świata, z całym jego dziejstwem-czarodziejstwem, z fantastyczną muzyką i tańcem, pięknymi kostiumami oraz - pomysłową i starannie wykonaną scenografią. Baśń – jak to baśń – była momentami dość okrutna, ale całe szczęście wszystko skończyło się dobrze. Żyli (miejmy nadzieję!) długo i szczęśliwie.
Widać katorżniczy wysiłek całego zespołu – od akustyków po aktorów i muzyków, efekt ich pracy jest olśniewający, wspomnę tylko, że wymagająca i nieco zepsuta premierowa publiczność dała długie owacje na stojąco. Pozwolę sobie na wyróżnienie dwojga aktorów – Jolanty Litwin-Sarzyńskiej (Alice) i Karola Kwiatkowskiego (Pugsley), którzy – no cóż - kradną kolegom scenę. Karol gra bez piereżywania, bez egzaltacji, ze zwiewnym dystansem do swojej postaci, jego obecność na scenie ma w sobie i pasję i lekkość należne jego nastu latom. Pani Jolanta ma z kolei najwdzięczniejszą chyba rolę w spektaklu, w której - za sprawą eliksiru podanego resztą przez Pugsleya - nieledwie przemienia się z dra Jekylla w mra Hyde’a, ale – chcę podkreślić - że świetnie grają wszyscy. Chętnie zobaczę przedstawienie raz jeszcze, w drugiej obsadzie, gdyż role w większości są dublowane bądź nawet triplowane (?!).
Czy w zbiorze musicali syrenia Rodzina Addamsów wyróżnia się czymś szczególnym, czy jest lepsza czy gorsza od oryginału, co można było robić lepiej, a co inaczej - te kwestie pozostawiam znawcom i krytykom gatunku. Dla mnie najistotniejszy był fakt, że spędziłem niesłychanie udany wieczór, wyszedłem z teatru pogodny, a wręcz rozchichotany, a niektóre bon-moty (np. o bułeczce babuni) zapisałem sobie w zeszyciku i będę nimi bawił starannie dobrane towarzystwo podczas długich jesiennych wieczorów.
Dziękuję Ci Syreno!
2018, marzec
CZAROWNICE Z EASTWICK
John Updike, adaptacja John Dempsey, tłum. Jacek Mikołajczyk
reż. Jacek Mikołajczyk
premiera 3 marca 2018
Na ile spektakl w Syrenie jest inspirowany książką, na ile filmem, a na ile innymi wystawieniami – nie wiem, dla mnie, zwykłego widza to zupełnie nieważne. Ważne to, że spędziłem bardzo miło sobotni wieczór, że ten świat z nieistniejącego Eastwick (ale istniejącego Massachuttes!) mnie wciągnął, także dzięki temu, że kreska, jaką reżyser go narysował, była – no cóż – odpowiedniej grubości. I to ważne, bo w kilku miejscach można było przedobrzyć. Sądzę zatem, że Jacek Mikołajczyk brawurowo rozpoczął dyrektorowanie w Syrenie, Czarownice są świetnie zagrane i zatańczone, ani przez chwilę nie byłem znużony. Widać talent, zapał i uczciwą ciężką robotę całego zespołu.
Tekst został przez Mikołajczyk przetłumaczony z szacunkiem dla takiego widza jak ja (to znaczy – słuchającego, co aktor ma do powiedzenia na scenie), z pewną taką szlachetnością, współcześnie, trochę pieprznie, może momentami nawet ździebko wulgarnie, ale nie prostacko, poza tym świetna scenografia i kostiumy.
Trzymam więc kciuki za kolejne musicalowe premiery w Syrenie (kolejna we wrześniu) i wyglądam ich w pełnym napięciu.
2017, maj
NASZE ŻONY
Eric Assous
reż. Wojciech Pszoniak
premiera 5 maja 2017
Dwóch przyjaciół czeka na trzeciego do kart, ten się spóźnia, wreszcie przychodzi. I wyznaje, jaki był powód tego spóźnienia. Tyle można napisać. Co z tego wyniknie? Proszę koniecznie zobaczyć.
Na stronie teatru piszą, że to komediodramat. No, na upartego – tak, bo i momentami zabawne, a czasem dojmujące. Powstał jednak… moralitet, w którym pada wiele pytań, na które nie ma ani łatwej ani jednej odpowiedzi. Rzecz jest nie tylko o granicach przyjaźni jak się na pierwszy rzut oka może wydawać, ale przed wszystkim o naszej zupełnej nieumiejętności komunikacji ze sobą i ze światem, choć mamy do dyspozycji wszystkie potrzebne narzędzia. O konieczności dokonywania wyborów w życiu, choć bywa, że między złem większym a mniejszym, bo tertium non datur. Oraz o tym, że wszystko w naszym życiu jest relatywne, czy nam się to podoba, czy nie.
Myślę sobie, że mogłaby wyjść z tego roszcząca sobie intelektualne pretensje farska, gdyby nie wielcy aktorzy, którzy wcielają się w role kumpli od kart. Fantastyczne role Wojciecha Malajkata, Jerzego Radziwiłowicza i samego reżysera.
Niesłychanie dobry spektakl.
2017, marzec
ALICJA W KRAINIE CZARÓW
Lewis Carroll
reż. Magdalena Miklasz
premiera 4 marca 2017
Chyba pierwszy raz w życiu widziałem spektakl nie dość, że w poniedziałek, to jeszcze o 10 rano. I bez wątpienia byłem najstarszym widzem tego dnia. Usiadłem sobie na krzesełku na końcu widowni zlękniony obecnością i nieprzewidywalnością dwóch setek dzieciaków (oraz kilku pań przedszkolanek). Ale lęki były niepotrzebne – widzowie oglądali spektakl w skupieniu i ciszy, reagując tam, gdzie trzeba, nie sprawdzali bez przerwy fejsbuka i nie świecili swoimi Samsungami. I bardzo mi się to podobało.
Cóż, Alicja w krainie czarów jest książką jednak dla dorosłych, cudowną opowieścią o sile naszej podświadomości, ale Magda Miklasz potrafiła tę bajkę opowiedzieć także dzieciakom, jest mnóstwo „dziejstwa” na scenie, są piękne kostiumy, bardzo dobra muzyka Gaby Kulki oraz - świetne aktorstwo. Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski bawią się swoimi postaciami niemal jak przedszkolaki, świetny jest Adrian Budakow jako kapelusznik, ale scenę swoim starszym kolegom kradną najmłodsi aktorzy, Lena Krawczyk jest po prostu rewelacyjna.
2016, wrzesień
PRINCESS IVONA
Witold Gombrowicz
reż. Omar Sangare
premiera 29 września 2016
Princess Ivona jest jednym z najlepszych spektakli, jakie można teraz oglądać na deskach miasta stołecznego. To pięknie zagrany i zrealizowany spektakl o… No właśnie. Niestety tego napisać nie mogę, bo zepsuję Państwu wieczór na Litewskiej. Ale pomysł Omara, by pokazać Iwonę w świetle niedawno opublikowanych Dzienników autora, okazał się i świetny i oryginalny.
Omar Sangare najpierw zrealizował Ivonę jako dyplom ze swoimi studentami w Nowym Jorku, potem spektakl wszedł na afisz tamtejszego Row Theathre, a teraz grają w nim teraz studenci Akademii Teatralnej z roku, którego opiekunem jest prof. Wojciech Malajkat. Główne role – Króla Ignacego i Królowej Małgorzaty Omar powierzył Danielowi Olbrychskiemu i Barbarze Wrzesińskiej. I przede wszystkim dla niej trzeba to przedstawienie zobaczyć, zagrała w nim – nie zawaham się użyć tego słowa – wielką rolę. Jej Małgorzata to – cóż – rozmemłana jak mówi król, zmęczona życiem, mężem i rządzeniem kobieta, która próbuje zachować resztki godności, która w tajemnicy pisze wiersze, bojąca się, że ktoś je wyśmieje, próbująca za wszelką cenę dbać o konwenanse, widzi jednak jak bezowocne są jej starania. To rola pełna odcieni, na całej skali gamy, dojmująca, kradnąca kolegom scenę… Pani Barbaro – czapka z głowy.
Drugim bohaterem Ivony jest… światło. Reżysera światła przywiózł Omar ze Stanów, Coby Chasman-Becka współpracującego na co dzień m.in. z Tomem Fordem. Coby oświetlił zamek Burgundów bajkowo, nierzeczywiście, odważnie i bardzo oryginalnie, tak jakoś… niepolsko. Później w kuluarach właśnie o tym się mówiło.
Studenci prof. Malajkata mogą bez kompleksów zaczynać swoją drogę zawodową, Henryk Simon grający księcia Filipa był bardzo dobry, zwrócił mą (sic! – mą!) uwagę Marcin Bubółka w roli Szambelana, a o roli Iwony napisać nie mogę nic.
2016, wrzesień
DOGVILLE
Lars von Trier
reż. Aleksandra Popławska i Marek Kalita
premiera 24 września 2016
Trzynaście lat temu świat zachwycił się filmem von Triera z Nicole Kidman w głównej roli. Zrealizowany minimalnymi środkami (i tym bardziej poruszający) moralitet o małej społeczności, w której pojawia się obcy, jest już klasyką, po którą chętnie sięga także teatr. Niestety – sięgnęła również Syrena.
Niestety, bo z tego spektaklu nie wynika absolutnie nic więcej niż wynikało z filmu, wygląda to tak, jakby twórcy przenieśli w stu procentach scenariusz (i scenopis) na scenę, dodając jedynie świetną skądinąd scenografię. To takie przedstawienie, które ani nie zmienia spojrzenia na świat ani nie jest rozrywką ani nawet scenicznym eksperymentem. Po co więc to wszystko?
No dobrze, pewnym eksperymentem był angaż Jerzego Nasierowskiego, który sprawdził się jako głos z offu, niestety na scenie – albo zjadła go trema albo po prostu zagrał nieporadnie dającą przecież fantastyczne możliwości rolę ojca Grace, szczególnie w kluczowej scenie spektaklu.
Tom Bartosza Porczyka – z żalem niestety o tym piszę, bo pana Bartosza bardzo lubię – gra cały spektakl jednym tembrem głosu i jedną miną, a rozbierana scena z jego udziałem powinna wejść do coraz większego spisu zupełnie niepotrzebnych nagich scen w teatrze. Martha Heleny Norowicz przy każdej kwestii wykonuje jakieś dziwne ruchy, a Grace Aleksandry Popławskiej wydawała się przez cały spektakl obrażona. Obronili się natomiast Agnieszka Krukówna (szkoda, że w roli epizodycznej) i Przemysław Glapiński, świetne też dzieciaki. Ale to za mało.
No szkoda.
2016, marzec
FRANKENSTEIN
Nick Dear na podstawie powieści Mary Shelley
reż. Bogusław Linda
Piękne panie w eleganckich toaletach, przystojni panowie, kamery, flesze i mikrofony – tak właśnie wyglądał Teatr Syrena w pierwszy marcowy wieczór przed długo wyczekiwaną premierą. Cóż, premiera jest zawsze wydarzeniem towarzyskim, nie zaś artystycznym, ale raz na jakiś czas miło wziąć udział w takim targowisku próżności.
W Londynie Frankenstein bije rekordy frekwencji, nie ma żadnego powodu, dla którego ten warszawski, miałby nie pójść w jego ślady, zważywszy, że obsada gwiazdorska. Co prawda jest to teatr dla mniej wymagającego widza, ale sprawnie i z rozmachem zrobiony, widowiskowy i nieźle zagrany.
O czym jest Frankenstein? Cóż, o banalnej może prawdzie - że jesteśmy odpowiedzialni za tych których tworzymy. O tym, że dobrze widzi się tylko sercem - jakkolwiek egzaltowana jest ta prawda i o tym, że brzydoty i inności boimy się panicznie i że ten lęk jest w nas wkodowany. Nie jest to zatem tekst, który jakoś zmieni naszą optykę patrzenia na rzeczywistość, ale przynajmniej nie rości sobie takich pretensji, a to już dużo.
Najmocniejszym punktem przedstawienia jest grający potwora Eryk Lubos, który wszedł w swoją rolę totalnie i z poświęceniem. Jego rola jest naprawdę bardzo wymagająca, pan Eryk dał z siebie wszystko.
Ciekawy Wojciech Zieliński jako Victor Frankenstein, fajna choć niewielka rola aktora, którego widzowie Syreny już znają z Czarodziejskiej Góry - mianowicie Patryka Pietrzaka. Chciałoby się więcej Jerzego Radziwiłowicza i Tomasza Sapryka, bo maja do zagrania właściwie epizody, no ale cóż, wszystkiego mieć nie można.