Wszystkie prawa zastrzeżone.
TEATR STUDIO
2024, kwiecień
SERCE ZE SZKŁA. MUSICAL ZEN
Klaudia Hartung-Wójciak, Maria Peszek
reż. Cezary Tomaszewski
premiera 19 kwietnia 2024
Bawiłem się doskonale, gdyż spektakl jest momentami nieprawdopodobnie wesoły. A i ogromnie przez to smutny, będąc dość gorzką jednak refleksją nad – powiedzmy w uproszczeniu – statusem artysty.
Niektóre teksty dość bezkompromisowo analizujące stosunek podmiotów lirycznych do religii i istotnych jej postaci, czy - te grubszego (sic) kalibru, mogły zaiste wcisnąć co bardziej konserwatywnego widza w pamietający Szajnę studyjny fotel, ale ta gra prowadzona z widzem w bezpośrednim sąsiedztwie dość nieprzekraczalnych granic, wydała mi się nie tylko bardzo inteligentna, ale było w niej także coś bardzo (może paradoksalnie) – czystego, szczerego i - oczyszczającego.
Piszący te słowa jest rówieśnikiem Marii Peszek, więc użyte w spektaklu wątki z jej autobiografii, zwłaszcza te o życiu na PRL-owskim blokowisku, wydały mi się niesłychanie trafne (może poza młodzieńczą ekstazą w kościele, ten stan był mi raczej obcy), również zdarza mi się wracać do tych niezbyt normalnych czasów z pewną dawką czułości. Co prawda nikt z mojej rodziny nie biegał po osiedlu w stanie nietrzeźwości „z fajfusem na wierzchu”, ale też – jak wiemy – artystom zawsze wolno było więcej, dziś zresztą należy ten wybryk uznać za wspaniały, zdecydowanie wyprzedzający swoje czasy - performans. A przepychanka Peszka z Dejmkiem i ich dość emocjonalny dialog (?) jest po prostu majstersztykiem.
Spektakl jest fantastycznie zaśpiewany i nagłośniony (akustyka nie jest najmocniejszą stroną polskiego teatru, dźwięk potrafi szwankować na najważniejszych scenach, a przecież fajnie wiedzieć, co artysta ma do powiedzenia, prawda?). O śpiewaniu Marii Peszek może pisać nie będę, gdyż jest wokalistką wybitną, ale wyszedłem ze Studia oczarowany talentami wokalnymi także Małgorzaty Bieli i Tomasza Nosinskiego.
Wersja krakowska musicalu jesienią, obok p. Marii i p. Jana zagrają i zaśpiewają aktorzy teatru Słowackiego, jużem wpisał sobie do kalendarza.
2023, listopad
POLOWANIE NA OSY. HISTORIA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE.
Wojciech Tochman, adapt. N. Korczakowska, M. Cecko
reż. Natalia Korczakowska
premiera 24 listopada 2023
Ten spektakl - owszem, jest historią Moniki O., pierwszej w Polsce kobiety skazanej na dożywocie, ale - przede wszystkim wydał mi się opowieścią o tym, jak się zachowujemy, gdy poczujemy krew. Proces Osy i wydany na nią wyrok uruchomił wówczas ciąg zdarzeń, którym się przyglądamy, i dziś – po wielu latach – generuje pytania, na które nie ma łatwych odpowiedzi, ale które są absolutnie podstawowe – np. na ile kara więzienia jest lub powinna być zemstą? Czym tak naprawdę jest kara dożywocia? Kim jest ktoś na taką karę skazany? Umarłym z odroczonym terminem śmierci czy jednak człowiekiem? Trybunał w Strasburgu uznał, że dożywocie jest torturą, że to kara niehumanitarna, że skazany (w tym wypadku za morderstwo) nie ma możliwości powrotu do społeczeństwa. Dodałabym, choć to może uwaga dość makabryczna, że jego ofiara – również. Jak zatem humanitarnie karać za najcięższe zbrodnie? Zmniejszyć wyroki?
Najlepszą, wciskającą w fotel sceną przedstawienia, jest „praca” skazanej z więzienną psycholożką - z obłędną rolą Soni Roszczuk, mamy znakomitą, pełną poświęceń (trzeba ulepszyć wentylację, przy tylu spalanych papierosach, dusiłem się w 7. rzędzie) rolę Dominiki Ostałowskiej w roli reportażystki Lidii Ostałowskiej, oraz - udany debiut Wiktorii Kruszczyńskiej w roli Osy. Zdecydowanie - siłą tego spektaklu jest znakomite aktorstwo całej obsady. Mniej zachwyciłem się nieledwie barokową formą tej opowieści, z multimediami, choreografią czy nawet hip-hopem, to wszystko razem było w jakiś niekomfortowy sposób przytłaczające. Zresztą - może tak właśnie miało być?
2023, maj
w koprodukcji z:
TEATREM ŚLĄSKIM W KATOWICACH
INSTYTUTEM IM. GROTOWSKIEGO WE WROCŁAWIU
EMPUZJON
Olga Tokarczuk
reż. Robert Talarczyk
premiera 12 maja 2023
To ładny spektakl.
Jest w nim coś bardzo kuszącego, może nie od razu wciągającego i – zapewne nie każdego. Bowiem ten Görbersdorf, do którego przyjeżdża na kurację Mieczysław Wojnicz (znakomity Michał Piotrowski), choć istnieje naprawdę, to tutaj wraz z naszym bohaterem wędrujemy po miejscach wyśnionych, czym się dla niego ta oniryczna wędrówka skończy? I dlaczego w tylu grobach na miejscowym cmentarzu leżą zmarli w listopadzie? A listopad się nieuchronnie zbliża…
Można by pomyśleć, że nasi bohaterowie właśnie nieobecnych tu kobiet się lękają, kilka kwestii nie pozostawia złudzeń np. o „gorszych mózgach” kobiet, czy - może niewyrafinowane porównanie do modliszek. Jednocześnie - jednak ich pragną, choć akurat największym pragnieniem naszego Miecia jest by wyzdrowiał Thilo (Mateusz Smoliński). Ale nie wyzdrowieje.
Zwróćmy także uwagę na świetnie zagranego przez Krzysztofa Stużyckiego iluzjonistę Augusta Augusta (sic), a scenę kradnie kolegom olśniewający w rolach Klary, jej zwłok oraz - Empuzy – Mateusz Znaniecki.
2023, luty
PAPUGI
Jacek Górecki
reż. Tadeusz Łysiak
premiera 1 marca 2023
To smutny spektakl. Może powstałe przy użyciu innych środków, może opowiedziane innym językiem – Papugi mógłby by gościć na tej kameralnej scenie 50, 30 czy 10 lat temu, także wywołując dojmujące odczucia, bo - nigdy przecież nie było łatwo wejść w dorosłość. Dziś różnica może taka, że prywatności już nie ma zupełnie, więc znacznie wyraźniej widać, że jest się w tej inicjacji jakoś bardzo, ale to bardzo samotnym.
O czym ta opowieść? Ano, o zwykłym życiu – imprezach, przygodnym seksie, może z nadzieją na więcej niż tylko fizyczność? O próbie zarobienia na życie, trochę nieporadnej i wzbudzającej politowanie, o pozornej bliskości wreszcie, w przestrzeni której padają słowa, ale nie dochodzi do żadnej komunikacji. O - takim maksymalnym skupieniu się na sobie, które – paradoksalnie – jest jakąś prośbą, krzykiem, żebraniem wręcz o bliskość, o – coś prawdziwego.
Na scenie oglądamy Mariannę Janczarską i Dominikę Sakowicz, które zagrały swoje bohaterki na 110%, ale widać, że role te zostały poprowadzone i konsekwentnie i odpowiedzialnie. Dlatego owym "nadmiarem" nie poczułem się tym razem zaniepokojony.
2023, styczeń
THE EMPLOYEES
Olga Ravn; adapt. J.Bednarczyk
Reż. Łukasz Twarkowski
Premiera 21 stycznia 2023
W porównaniu z rysko-opolskim
Rohtko (nie da się od tego porównania uciec) ten spektakl jest wręcz miniaturą. Uprzedzam, gdyby ktoś się spodziewał form rozbuchanych, miłośnicy talentu reżysera nie będą jednak rozczarowani, bo mamy tu równie misterną robotę reżysera, jest piękne światło (o czym za chwilę), kostiumy,
rewelacyjna muzyka Lubomira Grzelaka i - bardzo dobre aktorstwo całej obsady. Spektakl
można oglądać z różnych perspektyw, do czego widzowie są zachęcani, można wejść,
wyjść, patrzeć na ten kubiczny świat z bliska lub z daleka, jak kto chce. Ja
akurat miałem bardzo dobre miejsce siedzące w fotelu w 1.rzędzie i całość
obejrzałem z tej jednej perspektywy. No właśnie...
Nie dostałem niestety impulsu, żeby się ruszyć, zbliżyć, przypatrzeć się naszym bohaterom z innego miejsca. Może było mi za wygodnie, a może - jakoś mnie na tyle nie zainteresowali? Bo było w tym spektaklu kilka naprawdę pięknych, poruszających scen, ale nie było postaci, czy - historii, w którą chciałbym wejść głębiej, poznać bliżej. Odniosłem też cień wrażenia, że to, co aktorzy mówią, nie jest w tym przedstawieniu najważniejsze, tak, jakby najważniejsze było owo (bezdyskusyjne zresztą) piękno poszczególnych scen.
Padające zaś pytania o granice człowieczeństwa, w sensie - czym będziemy się różnić od naszych ewentualnych kopii (o tym jest tekst, w ogromnym uproszczeniu), wydały mi się trochę naiwne.
A propos światła – moją ulubioną sceną Employees jest… Ale nie, nie napiszę - która, zobaczcie sami, bo mimo tych cichutkich uwag – warto.
2022, listopad
WYSPA JADŁONOMIA
Jan Czapliński, wsp. D. Kowalkowska, M. Podstawny
na podst. książek Marty Dymek,
reż. Maciej Podstawny
premiera 18 listopada 2022
W ogóle nie dla mnie, bom za stary i jem mięso. Sic. A jednak – już nie pamiętam kiedy tak dobrze bawiłem się w teatrze.
Było to coś tak słodkiego, ironicznego i autoironicznego, dowcipnego, brawurowo zagranego, do tego cudownie napisanego (a tak, bulwa nać!), mądrego, owszem – dość radykalnego, ale nie doktrynerskiego, choć może i takie były założenia twórców, a może i nie. Po wyjściu z teatru nie przestałem co prawda jeść mięsa, ale jestem pewien, że tylko dlatego, że jak miałem 12 lat, to TAKICH spektakli po prostu nie było. A tutaj, proszę bardzo, młody widz dostaje pełną, pozbawioną hipokryzji, momentami przykrą, ale prawdziwą (i pięknie teatralnie opakowaną) wiedzę, choćby o tym, jak żałosny jest los łososi, zachwalanych jako ta zdrowa żywność. I może z tą wiedzą zrobić, co zechce. Zmieni myślenie o otaczającym go świecie, albo – nie zmieni. Przestanie jeść mięso – bądź nie będzie na to gotowy. Ale – BĘDZIE wiedzieć i będzie mieć wybór. Właśnie po to zabierzcie swojego nastolatka do teatru.
W dwóch słowach – mamy oto dziewczynkę M.(rewelacyjna Maja Pankiewicz), która spotyka potwora, który jest groźny dla jej rodziców i w ogóle wszystkich dorosłych, a szczególnie dla taty M. Co zrobi dziewczynka? I czy w ogóle cokolwiek da się zrobić tak samej w tym dziwnym świecie dorosłych?
Jak będzie powstawał kolejny film o QE2, to proszę nie szukać nigdzie w świecie odtwórczyni głównej roli, JEST bowiem olśniewająca Ewelina Żak, mamy także kolejną znakomitą rolę Daniela Dobosza, wyraźnie bawiącego się kompleksją swojej postaci Tomasza Nosinskiego, i - cudownie zabawnego Marcina Pempusia.
Nie wyobrażam sobie, że nie obejrzycie tego przeuroczego przedstawienia.
ARIA DI POTENZA
Krystian Lada
reż. Krystian Lada
prapremiera 30 sierpnia 2022
Pomysł reżysera był prosty – zetknąć fragmenty przemówień (zwykle nie za mądrych lub zgoła przerażających) polityków z fragmentami największych dzieł muzyki operowej. Efekt wyszedł zaiste piorunujący, o monumentalnym wagnerowskim finale - podczas którego ciarki przechodziły po plecach a spojówki wilgotniały – nawet nie wspomnę. Małgorzatę Walewską jako nasze dobro narodowe oczywiście znam i jej fantastyczna rola nie była może zaskoczeniem, ale z pewnym niedowierzaniem, nieledwie szczypiąc się by sprawdzić, czy to się dzieje naprawdę, słuchałem arii w wykonaniu Theo Imparta, którego Bóg obdarzył nieprawdopodobnym głosem, o barytonistce (sic) Lucii Lucas i pewnym takim rozziewie między wizją a fonią już nie wspominając. Zostałem też tego wieczoru fanem p. Mateusza Zubika, który pokazał talent nie tylko przy fortepianie, ale i na scenie, odgrywając swoją rolę z cudowną dezynwolturą.
Jak wynika z powyższego - zakochałem się w tym spektaklu po uszy, dokumentnie, w całości. Rzadko używam w moich notatkach słów ostatecznych, ale tym razem sobie pozwolę – REWELACJA.
(Krystianie, ja nie proszę, ja ŻĄDAM więcej!)
2022, kwiecień
ODA DO RADOŚCI
Wojciech Ziemilski, Wojciech Pustoła
reż. Wojciech Ziemilski
premiera 22 kwietnia 2022
Zaczyna się od mozolnego, bardzo ostrożnego, zdumiewająco długiego jak na tak niewielki spektakl – budowania pewnej konstrukcji, którą Mateusz Smoliński składa z najdziwniejszych i najprzypadkowszych (jak się na początku wydaje) rekwizytów zgromadzonych na scenie. Jakoś się ta rzeźba trzyma, ale kruchutka jest niesłychanie i trzeba bardzo uważać, żeby się przypadkiem nie rozpadła. Cóż to takiego? I dlaczego jest piątym bohaterem tego spektaklu?
Oda do radości olśniewa skojarzeniami i zaskakuje prostotą – nie pamiętam, kiedy widziałem na scenie coś równie prościutkiego i poruszającego jak rozmowa dwóch paznokci (sic), finałowy monolog Daniela Dobosza po prostu wbija w fotel, a tenże performans budowany na początku spektaklu jest niczym innym niż… Cóż, w swojej poniekąd oczywistości pomysł znakomity.
Oglądamy przedstawienie – owszem - o niemożności ucieczki od własnych genów, ale i o tym, że nasze podobieństwo do przodków jest\może być czymś fantastycznym i zachwycającym. To na przykład, że śpimy jak ojciec, czy - że mamy krzywe zęby jak cała rodzina. I o tym, że od tego genetycznego wiana ucieczki nie ma.
W takim razie - od czego jest? I – czy w ogóle jest?
2022, marzec, w koprodukcji z Fundacją Teatru Śląskiego, Łaźnią Nową, Instytutem im. Grotowskiego, Teatrem Korez
BYK
Szczepan Twardoch
reż. Robert Talarczyk, Szczepan Twardoch
premiera 19 marca 2022Tekst Szczepana Twardocha co prawda nie jest pozbawiony pewnych niedoskonałości, mimo to przedstawienie wydało mi się wprost znakomite. Zupełnie jednak nie jestem obiektywny, gdyż od lat autora darzę nieledwie czcią, którego to uczucia nie zniszczyły kolejne książki i coraz to obraźliwsze wycieczki autora w stosunku także do mojej osoby jako czytelnika (chyba mamy do czynienia z masochizmem), a na marginesie - co do kabotyństwa (niektórych) warszawiaków, nawet jestem w stanie przyznać autorowi rację, choć przecież mamy do czynienia z prowokacją i licentia poeticą, prawda?
Rzecz jest z pozoru o śląskości, jak wiele tekstów Twardocha. Z pozoru, bo śląskość także w tym wypadku jest jedynie pryzmatem, owszem – istotnym, a Ślązak – Robert Mamok jest tej opowieści bohaterem. Ale nie, to nie jest opowieść o perfidii historii i losach ludzi z tego miejsca pochodzących.
A o czym? Proszę pójść i zobaczyć i posłuchać i się na Twardocha nie obrażać, bo – kurczę – ma kilka naprawdę ważnych rzeczy do powiedzenia; o niektórych może przykro słuchać, więc uprzedzę, że tym razem bezkarnie się do teatru nie wchodzi.
Co jednak najważniejsze - Byk jest jest popisem aktorstwa Roberta Talarczyka, w którego grze był talent i warsztat, był jakiś atawizm i była śląskość. To jedna z najlepszych ról tego sezonu; jestem pewien, że nie-ślązak nie mógłby w tym spektaklu zagrać, choćby perfekcyjnie nauczył się godoć.
Więc – może jednak o Śląsku?
2021, grudzień
BOWIE W WARSZAWIE
Dorota Masłowska
reż. Marcin Liberpremiera 18 grudnia 2021
Bowie faktycznie był w Polsce, wracał z Moskwy, wysiadł na Gdańskim, kupił sobie płytę Śląska, po czym odjechał do Berlina, a następnie napisał o Warszawie kultowy dziś utwór. Jak to się stało, że płyta właśnie ludowego zespołu wpadła w ręce tego artysty? Otóż…
Nie, nie, może warto uprzedzić fanów - to nie jest spektakl o DB. Oglądamy bowiem kryminalno-lesbijską (sic) opowieść o Polsce już nie pod gomułkowskim zamordyzmem, a w czasach wczesnego Gierka, który rozbudzał w Polakach radość posiadania (cudowna scena z kalkulatorem). Ale także nie radzę nastawiać się na milicyjną intrygę rodem z Chmielewskiej, a dość odważne sceny k/k nie czynią ze spektaklu jakiegoś manifestu safistycznego.
Widzimy bowiem stylizowaną latami 70-tymi zupełnie współczesną opowieść o wolności i jej rozpaczliwym niekiedy szukaniu, o źródłach polsko-polskiej niechęci, o naszych zwykle nieudanych próbach komunikacji z innymi ludźmi i ze światem, w czym język niestety tylko przeszkadza; o tym wreszcie, że wciąż nie uciekliśmy od narodzonej wówczas pieczarkarnianej elitarności, scena finałowa nie pozostawia złudzeń ani nadziei, tak, ten momentami bardzo zabawny spektakl, jest jednak również bardzo gorzki.
Mamy zatem bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń tego sezonu, aliści skróciłbym całość o jakiś kwadrans, na co w kilku scenach odnalazłem pewną przestrzeń, spektakl nie straciłby na tym, a zyskałoby - widowisko.
2021, wrzesień, koprodukcja z Muzeum Powstania Warszawskiego
NAZYWAM SIĘ TAMARA BIAKOW I JESTEM LEGENDĄ
Jacek Górecki
reż. Ewa Błaszczyk
premiera 2 sierpnia 2021
Nie męczmy Wikipedii, Tamara Biakow nie istniała, jest postacią fikcyjną, napisałbym może, że nadającym się idealnie na teatralną opowieść everymanem, ale – nie. Bo zgodnie z tytułem – jest kimś wyjątkowym, legendą, drugą najsłynniejszą śpiewaczką operową pochodzenia żydowskiego na świecie, matką czwórki dzieci, i - jest dzieckiem ocalonym z holocaustu.
I ten poruszający spektakl jest o tym, że dla kogoś kto przeżył wojnę, ona się nigdy nie kończy. O tym, że nie ma ucieczki od ran wojną wywołanych, że blizny zawsze pozostaną widoczne. O tym, że nawet piękne, z pozoru bardzo szczęśliwe i spełnione życie nie zrekompensuje przeżytych traum, że pamięć o nich może doprowadzić do szaleństwa, do samounicestwienia, że jest jak wiedźma z Szekspira – nie pozwala żyć, nie dając jednak umrzeć. Nasza bohaterka próbowała kilka razy popełnić samobójstwo, jednak zwyciężyło życie, poranione, bolesne, ale – życie.
W bardzo trudnej roli Ewa Błaszczyk, która (jak zawsze zresztą) ma władzę absolutną nad każdym gestem, pauzą, słowem czy – zawahaniem. I myślę, że choć rzecz jest pełna skrajnych emocji, nie da się tego monodramu pokazać inaczej niż właśnie z taką wręcz zegarmistrzowską precyzją, bo w tym wypadku najmniejsza nawet usterka, w każdym zresztą sensie, po prostu by tę opowieść unieważniła czy - strywializowała.
2021, wrzesień, koprodukcja z Teatrem im. H. Konieczki w Bydgoszczy
PRZEMIANY
Joanna Bednarczyk na podstawie Owidiusza
reż. Michał Borczuch
premiera 19 września 2021
Ten spektakl – poza bezdyskusyjnymi walorami artystycznymi – wydał mi się przede wszystkim swojego rodzaju przewodnikiem po etyce czasu dojrzewania, takim vademecum powstałym bez cienia protekcjonalności i jak najbardziej na serio. Wyszło to bardzo fajnie, bo twórcy założyli, że młody człowiek nie tylko ma mózg, ale i nie waha się zeń korzystać bez skrupułów przynależnych wiekowi starszemu. Padają więc ze sceny pytania – i o odpowiedzialność, i uczucia (także wobec rodziców, znakomity cały 2.akt jest właściwie o tym), o konsekwencje naszych działań i zaniechań, o budowę i naturę świata, o politykę, o sumienie. Tak właściwie o wszystko, jak to w Przemianach… Nie dostajemy szczęśliwie gotowych odpowiedzi, nie ma podsuniętych schematów, bo ten spektakl jest hymnem na cześć niezależności myślenia i zachętą do zadawania pytań, choćby najtrudniejszych, oraz - do bycia sobą, co – kiedy ma się naście lat, jak próbuję sobie przypomnieć - jest wyzwaniem bardzo poważnym.
Warto może wspomnieć, że Owidiusz jest tu tylko punktem wyjścia, pretekstem do zabawy teatrem i jego możliwościami, a poza świetnymi aktorami warszawskiego Studia i znakomitym Frankiem Nowińskim z bydgoskiego teatru Konieczki, na scenie widzimy także w dużych rolach młodych ludzi z obu miast, którzy z wdziękiem i bezpretensjonalnością dają sobie radę z wcale niełatwymi zadaniami aktorskimi.
2021, czerwiec
RAJ. POTOP.
Thomas Köck
reż. Grzegorz Jaremko
premiera 29 maja 2021
Szedłem w nastroju bojowym, gdyż jestem uczulony na teatr ekologiczny, dotychczas ze scen dowiadywałem się, że jestem złym człowiekiem, gdyż żyję, a przez to złośliwie niszczę świat. Tym razem szczęśliwie tak uproszczonych przekazów nie było, choć sens tego requiem pozostaje generalnie niezmienny.
Jakkolwiek to zabrzmi, poczułem się przez ten spektakl jakby zgwałcony. (To zgwałcenie miało naturalnie charakter artystyczny, chciałbym to dość wyraźnie napisać). Taki - osaczony tym dziwnym językiem, ilością wypowiadanych słów, scenografią i kostiumami, A także zmuszony w którymś do zajęcia różnych stanowisk, np. czy podoba mi się to co widzę, choć wolę owe stanowiska zajmować w czasie dla mnie dogodnym). Ergo, było w tym spektaklu coś niesłychanie bezczelnego, ale jednocześnie – odniosłem wrażenie, że usłyszałem w nim coś naprawdę istotnego, i tym przekazem – podkreślę - nie był apel o nieużywanie plastikowych słomek czy właściwe segregowanie śmieci.
KONIEC Z EDDYM
reż. i adapt. Anna Smolar
premiera 24 października 2020
Rzecz się dzieje na francuskiej z przeproszeniem prowincji, w czasach nam względnie współczesnych, ale patrząc na scenę widziałem ni mniej ni więcej tylko moje rodzinne miasto lat 80-tych, z tą jedynie różnicą, że w owym czasie w metropolii nad Białą homoseksualistów nie było – jeśli wiecie, co mam na myśli. Scena wyboru zawodu przez siostrę bohatera z mułowatym nieco nauczycielem, narzekająca na cały świat matka i nieobecny ojciec marzący o synu macho, bida będąca nie tylko stanem portfela ale i umysłu – taki właśnie jest świat dzieciństwa naszego bohatera, plus jeszcze piekło nietolerancji małego miasta. Eddy z tego świata ucieka, jak wielu z nas - zaczyna nowe życie, może używając częściej słowa „wyjeżdżać” niż „uciekać”. Ale czy taka ucieczka w ogóle jest możliwa? – pyta Louis, wraca przecież nasz bohater do swoich rodziców już jako człowiek sławny, z nagrodami na koncie, wciąż jest ich synem, a jednak... jakby był kimś już trochę obcym.
Zatem inaczej niż w książce, jak mi się wydaje, spektakl Anny Smolar jest opowieścią nie tyle o koszmarze życia w nietolerancyjnym środowisku, ale o tym że każda nasza zeń ucieczka skazana jest na niepowodzenie, chyba że wymyślimy się na nowo, radykalnie, z żelazną konsekwencją, tak Louis – zaczynając od zmiany nazwiska. Udało mu się?
Mateusz Smoliński natomiast w jednej ze scen gra redaktora, miałem wobec tej roli wyjątkowo dużo empatii, doskonale bowiem wiem, co czuje dziennikarz radiowy mający przeprowadzić na żywo wywiad z introwertycznym bądź zgoła milczącym rozmówcą. Właśnie tak to wygląda, choć chwała Bogu, że w radiu NIE wygląda.
2020, październik
DRAMA
Paweł Sakowicz
reż. Paweł Sakowicz
premiera 27 września 2020
Pisanie o tańcu współczesnym przychodzi mi z pewną trudnością, gdyż się na nim nie znam. Ale staram się oglądać wszystkie spektakle Pawła Sakowicza, gdyż jestem jego fanem. C/U się błyskawicznie wyprzedało, co niesłychanie cieszy, nie bez problemów zatem udało mi się Dramę obejrzeć i bardzo się z tego faktu cieszę. Mamy oto dwoje tancerzy na scenie, pianino, a... jest jeszcze trzeci – powiedziałbym, że równorzędny bohater tego spektaklu – mianowicie muzyka Justyny Stasiowskiej. Czytam, że „zainspirowany Sylfidą (…) za pomocą tańca i dwóch ciał Paweł Sakowicz bada, to, co realne i nierealne, własne i zapożyczone, świat i zaświat, rozsądek i uczucie”. A może... opisywanie - zręczne zresztą i jak sądzę kompetentne - tego spektaklu jest wprowadzaniem pewnego rodzaju ograniczeń? A może nie jest, bo jeśli nawet świat gdzieś się kończy, to zaświat przecież nie...
O granicach i ich braku w naszym kosmosie miałem okazję przeprowadzić (ze sobą) dysputę podczas tego pięknego wieczoru. Wieczoru – dodam - pełnego talentu, wyobraźni, pasji i efektu ciężkiej pracy obojga aktorów.
Od sceny transowego tańca do specjalnie spowolnionego hitu muzyki popularnej, (dalibóg nie pamiętam przez kogo wykonywanego), nie mogłem oczu oderwać, było to wręcz narkotycznie ubezwłasnowolniające.
Stunning.
POWRÓT TAMARY
Michał Buszewicz
reż. Cezary Tomaszewski
premiera 15 sierpnia 2020Nie widziałem Tamary 30 lat temu, nie byłem wówczas gotowy na wydanie całego stypendium z hakiem na bilet do teatru (120 000 zł), brakowało mi też stosownych znajomości, gdyż owe bilety były towarem wysoce deficytowym. Ale tamte czasy dość dobrze pamiętam, a że jestem w klubie nostalgików więc - te fragmenty przedstawienia, które nawiązywały do premiery w 1990, do siermiężności i szarości początków naszego kapitalizmu, do bidy ale i rozbudzonych ambicji - wydały mi się najlepsze, właśnie tak było, właśnie to się nosiło i tak się wyglądało - fantastyczne kostiumy autorstwa Braci są jednym z głównych bohaterów Powrotu Tamary.
Spędziłem w Studiu tzw. miły wieczór i ocena tego przedstawienia jest pozytywna, jednak... jakiś drobiazg tam nie zagrał, jakieś ziarnko piasku uwierało, coś było nie tak. Co?
Na pewno nie aktorstwo – fantastyczny jest Jan Peszek (D'Annuzio), który bezskutecznie próbuje się z Tamarą (Sonia Roszczuk) przespać, mamy świetną rolę Moniki Świtaj, czy – bardzo dobrą Mateusza Smolińskiego, zresztą oglądamy na scenie fantastyczny zespół i słabszych ról tu brak. Widać też, że aktorzy lubią Tamarę, że się bawią konwencją spektaklu, tekstem, muzyką i skojarzeniami. Nie wiem tylko, czy nie bawią się... za bardzo. W którymś momencie poczułem się jakoś samotny, chyba przy wtręcie o potrzebie kupna reflektora do Akademii Teatralnej, najwyraźniej była to kwestia z jakimś niedostępnym mi kluczem interpretacyjnym.
IŻeby ten spektakl zrozumieć na wszystkich płaszczyznach, trzeba najpierw choćby z grubsza dowiedzieć się, o co chodziło w 1919 w Rijece, trzeba znać podstawowe fakty z biografii Łempickiej, wreszcie – z grubsza wiedzieć, jaki był kontekst powstawania premiery Macieja Wojtyszki i – jakie realia tamtych czasów.
2020, lipiec, FESTIWAL NOWE EPIFANIE
ZWIASTOWANIA
Karolina Szczypek
4 lipca 2020
Punktem wyjścia do tych z wdziękiem zagranych (zaimprowizowanych?) rozważań o rodzicielstwie było tytułowe zwiastowanie, może przypomnę na wszelki wypadek - Maria Magdalena, dowiaduje się od Archanioła Gabriela, że ma zostać matką Wiemy Kogo. I przyglądanie się sytuacji macierzyństwa Marii z dzisiejszego punktu widzenia, w oderwaniu może od boskości całego przedsięwzięcia, jest niezwykle ciekawe, uprzedzając jednak, że widzowie zbliżeni do toruńskiego skrzydła Kościoła, mogą wyjść ze Zwiastowań nieco zdezorientowani, bo padają ze sceny różne kłopotliwe pytania np. o to, czy Józef kochał Marię? Czy Jej pożądał? Ergo – czy miłość rodziców do nas (i odwrotnie) jest wkodowana, bezwarunkowa czy wyuczona? I co to w ogóle znaczy – być rodzicem? Czy należy dawać dziecku maksimum wolności, czy też raczej w trosce o nie – ją ograniczać? Itepe.
Dawno nie widziałem w teatrze tak zachwycającej i jednocześnie prościutkiej sceny, Paweł Sablik w sukni ślubnej swojej mamy jak sądzę – zatańczył Marię Magdalenę (sic!) Sandry, a w tle widzieliśmy oryginalne nagranie video z wesela z 1993 roku. Fantastyczny był także monolog wycofanego nieco Wojciecha Jastrzębskiego, powiedzmy, że o niemożności zaczęcia, a zatem – i skończenia, świetna – zabawa Disneyem Magdaleny Osińskiej. Mam do tego bardzo udanego przedsięwzięcia tylko dwie nieśmiałe uwagi – całość skróciłbym o pół godziny, a list Andrzeja kończący przedstawienie lepiej zabrzmiałby w innym miejscu,
skończyłbym albo pogawędką Marii z Gabrielem albo - rewelacyjną sceną przedostatnią, bez wnikania w szczegóły, bo może będziecie mogli Zwiastowania jeszcze gdzieś zobaczyć, więc nie chcę psuć tej niespodzianki.
SEROTONINA
Michel Houellebecq
reż. Paweł Miśkiewicz
premiera 20 grudnia 2019
Spektakl w Studiu nie jest dojmująco wierną adaptacją czy inscenizacją powieści, a może inaczej – wierny jest literą, ale nie duchem. To zdecydowanie zabieg zamierzony, acz trudno mi zrozumieć motywacje adaptatorów. Nasz bohater (w Studiu – bohaterowie) ma paradoksalnie niewiele wspólnego z literackim pierwowzorem, mimo, że dość wiernie powtarza jego słowa, Claude-Florent nie jest jednak taki jak ten grany przez Marcina Czarnika, ani taki jak - przez Romana Gancarczyka. Mężczyzna z książki ma głęboką depresję, świat mu dość poważnie ciąży, a życie i ludzie – jak to w depresji bywa – pozbawieni są sensu. Twórcy jakby mieli z tego wszystkiego bekę. Przerysowali też obie/jedyne kobiety, które naszego Claude’a-Florenta kochały i co ważniejsze – które kochał on. Zastanawiam się - po co? (Po co przerysowali, a nie po co kochał, naturalnie)
np. na to, co Krzysztof Zarzecki zrobił z przyjacielem rolnikiem, na wokalizę Magdaleny Osińskiej, po co tam w którymś momencie pojawił się Don Giovanni - też trudno zgadnąć, a protest żółtych kamizelek, podobnie jak w książce (w mojej opinii) – był kompletnie bez sensu, to także na scenie wyszła publicystyka, choć późniejsza dyskusja o serach, również jakby publicystyczna, była całkiem zabawna.
Ale cóż, i to zostało – o ile się zorientowałem - dokładnie przepisane. Właśnie z tym dokładnym przepisywaniem mam jakiś problem, nie wiem bowiem, jaki chciano osiągnąć tym efekt, szczególnie wobec widza, który książkę zna, bo to przede wszystkim z nim ta zabawa – jak sądzę.
2019, listopad
CHROMA
na podst. Chroma. A Book Of Colour Dereka Jarmana; dram. P. Świerczek
reż. Grzegorz Jaremko
premiera 15 listopada 2019
Na premierze wśród widzów przeważała branża, którą można było podzielić na – tę związaną ze Studiem (reagowali, np. śmiechem), na branżę pozostałą, np. media (dezorientacja), i - na gości pozostałych, z których znacząca część patrzyła na zegarki, może też dlatego, że siedzenia w foyer były niewygodne.
Jarman i Jaremko fascynują się komunikatami podawanymi na lotnisku i w samolotach, powtarzalność tych komunikatów była którymś momencie trudna do zniesienia. Grający główną rolę Marcin Pempuś bez wąsów wygląda jak - wypisz wymaluj - jeden z mniej lubianych przez mainstream polityków rządzącej koalicji i przyznaję, że był to trop psujący próbę zrozumienia przeze mnie tego spektaklu, raczej przez twórców niezamierzony. A pod koniec spektaklu zbiły się kieliszki, w których miano za moment wznosić toasty za premierę, więc to znów zmieniło sens tego utworu…
Reżyser uznawany jest za „najgłośniejsze nazwisko młodego polskiego teatru”, a ja nie jestem już przeraźliwie młody, więc pewnie dlatego jakoś nie zrozumiałem o co chodzi, marna pociecha, że nie ja jeden.
2019, wrzesień
WIĘCEJ NIŻ JEDNO ZWIERZĘ
reż. Robert Wasiewicz
premiera 12 września 2019
Ani literalnie o owcy ani o lamie, ale – istotnie – o stadzie, to przecież odpowiedź najwyżej punktowana. W ogóle – o zwierzętach, jeśli ktoś zapyta, bo - to odpowiedź najbezpieczniejsza i całkiem prawdziwa. Jednak wcale zupełnie nie o zwierzętach, ale jak ktoś tak chce właśnie tak to oglądać, to też nie ma przeciwwskazań, co stwierdzam słysząc właśnie pomruki sierściusze na mymłonie, wpływa to zapewne na kształt tego tekstu. Może tyle figur performatywnych wystarczy…
Spektakl jest przeuroczy. Songi (songi?) w wykonaniu reżysera powinny zdecydowanie wejść do przestrzeni bardziej dostępnej niż tylko maleńkie studio Studia, pana Marcina zachęcam do częstszego przyjmowania ról, każde jego pojawienie się na scenie było czymś niesłychanie zabawnym, choć dla siebie stworzył rolę niemą. Mamy także, a raczej – przede wszystkim - czworo performerów, odgrywających role rozmaitych zwierząt, niektórych zachowujących się zresztą dość ekscentrycznie (chodzi o ekscentryczność zwierząt, a nie performerów naturalnie). Błażej Stencel np. z poświęceniem ale i uroczą dezynwolturą zagrał niełatwe dla mężczyzny sceny porodów, bowiem i taka sytuacja ma miejsce w naturze.
Ten drobiazg, oprócz zaproszenia do świata puszatków, jest właśnie pytaniem o to, na ile my jesteśmy częścią owej natury, co to znaczy „nienaturalne” (auć, polityka bieżąca), i dlaczego bierzemy z niej tylko to, co dla nas wygodne. Pewnie jednej odpowiedzi na to pytanie nie ma, a może nie ma w ogóle, ale… ten spektakl to słodki i inteligentny sceniczny bodziec do przemyśleń o życiu i całej reszcie - zobaczyć trzeba koniecznie.
ROMEO I JULIA
William Szekspir
reż. Michał Zadarapremiera 7 czerwca 2019
„Michał Zadara inscenizuje Romea i Julię, zderzając kanoniczny dramat z dzisiejszymi realiami” – czytamy na stronie Teatru.
Niestety, zderzenie owo przyniosło skutki katastrofalne. Wynika bowiem z tego spektaklu dość wprost, że tekst jest dojmująco anachroniczny, w ustach aktorów (właściwie wszystkich, nie tylko młodych odtwórców ról tytułowych) Szekspir brzmiał karykaturalnie, jak gdyby chciano go z czegoś obedrzeć, coś obnażyć, spostponować. Widać było i słychać, jak mało ich wszystkich ta historia dotyczy, jaka jest koturnowa, niewspółczesna, nieżyciowa, wymyślona.
Fałsz ów widownia wyłapała dając anemiczne brawa, poza tym nie pamiętam już przedstawienia, z którego co kilkanaście minut ktoś wychodził. Z widowni Studia trudno wyjść niezauważenie, przykro było patrzeć. Może rówieśnicy Romea i Julii „złapią tę fazę”.
No może.
2019, marzec
OPERA DLA GŁUCHYCH
Adam Stojanov, dram. Michał Mendyk, muz. Robert Piotrowicz
reż. Wojciech Zrałek-Kossakowski
premiera 23 listopada 2018
Wyszedłem ze spektaklu mądrzejszy, a zatem – rzecz była jakkolwiek to zabrzmi – pouczająca. Nie tylko dlatego, że nauczyłem się kilku przydatnych zwrotów i słów w języku migowym, również tych potocznych, ale również dlatego, że zrozumiałem, że osoby niesłyszące nie są niepełnosprawne, jak nam słyszącym się niekiedy może wydawać, oni tylko posługują się innym językiem i ten nasz, polski mówiony, nigdy nie będzie dla nich językiem ojczystym. I fakt ten niesie za sobą wiele konsekwencji.
Odniosłem wrażenie, że według autorów (wśród nich są niesłyszący) rokowania na to że nasze światy się do siebie zbliżą, nie są zbyt optymistyczne.
2019, luty
METAFIZYKA DWUGŁOWEGO CIELĘCIA
Stanisław Ignacy Witkiewicz
reż. Natalia Korczakowska
premiera warszawska 15 lutego 2019
Zdarza się, że podróże które odbywamy, szczególnie w tropiki, wyzwalają w nas pewnego rodzaju introspekcję, porządkują i pryncypia i marzenia i dzień powszechni wraz z imponderabiliami, jak na przykład – naszym współżyciem z rodziną. I tu trzeba powiedzieć, a propos rodziny, że owszem, wychowanie potomstwa jest sprawą ogromnie trudną, ale jeszcze trudniejszą – jest bycie wychowywanym, czego dojmującym dowodem jest Karmazynello.
Nie będę ukrywał, za co twórców przepraszam – w którymś momencie z pochłaniania słów padających ze sceny się wyłączyłem, zupełnie tego dnia wyczerpany całodniowym wysłuchiwaniem witkiewiczowsko-gombrowiczowskich komentarzy o sprzedaży mojej spółki, i skupiłem się na podziwianiu gry, scenografii i w ogóle teatralności Metafizyki. A było to skupienie dające zadowolenie, gdyż aktorzy Studia bawią się swoimi rolami, tekstem i konwencją.
Np. fantastyczny zupełnie Robert Wasiewicz, zdezorientowany nieco w poszukiwaniach prawdziwego tatusia, jakby narysowana przez Witkacego Ewa Błaszczyk w roli Leokadii czy - kpiący nieco z Wuja Stasia w swoim pedagogizmie (?) Marcin Pempuś.
Biorąc pod uwagę stopień złożoności tekstu oryginalnego oraz nieliczne chwile trzeźwości Autora, spektakl Natalii Korczakowskiej wydaje się być dziełem niesłychanie przystępnym - oraz – nieodparcie zabawnym. Nad kim Patron czuwa – może i tak.
2018, październik
ŁAKNĄĆ
Sarah Kane
reż. Radosław B. Maciąg
premiera 18 października 2018
Szedłem do Studia z przeświadczeniem, że czas brutalistów minął, że to co ćwierć wieku temu wzbudzało nieledwie rewolucję na deskach teatralnych, także przecież w Polsce, dziś już się nie sprawdzi, nie znajdzie widza, że ta wrażliwość i ten język i ta narracja są do innych czasów przypisane. Myliłem się, ten akurat tekst Sarah Kane jest zdecydowanie ponadczasowy.
Nawet jeśli widzowie nie rozpoznali licznych odniesień w tekście, choćby do Eliota, jako i ja ich nie poznałem, jeśli się przyjdzie nieprzygotowanym na ten niełatwy spektakl, to i tak jest w nim coś atawistycznego, jest pewien rytm, który uzależnia, nakładające się na siebie, czy też zazębiające się ze sobą dialogi z fantastyczna precyzją przez aktorów zagrane, są pozornie ze sobą nie związane, a jednak tworzą spójną całość.
I jednak dłużej chwili potrzebowałem, żeby owa całość się we mnie umościła. Udało się, ale nie będę ukrywał, że trochę nam obu, mnie i spektaklowi we mnie, niewygodnie.
Chyba mniej więcej o to chodziło.
2018, październik, Festiwal Ciało/Umysł
SONS OF SISSY
reż. Simon Mayer
premiera 2015, Wiedeń
W Austrii, skąd artyści pochodzą, teatr tańca jest niesłychanie popularny. Bilety na festiwale jak ten, rozchodzą się w trymiga, bilety kosztują w sumie tyle samo, ale w eurach. U nas jeszcze ta moda jest dość młodziutka, może także dlatego, że publiczności wydaje się, że współczesny taniec, choreografia to coś niezrozumiałego, hermetycznego, trudnego. I czasem istotnie tak jest. Ale nie w tym przypadku.
Mamy oto czterech performerów (wśród nich reżyser), którzy na początku prezentują nam piękne tyrolskie jodłowanie, grając przy tym, czy też – przygrywając sobie do tańca – na skrzypkach, akordeonie i kontrabasie. Szykuje się występ folkowy – pomyślałby kto. Guzik. Co się dzieje potem na scenie, może pisać nie będę, tylko tyle, że w którymś momencie aktorzy zmieniają kostium - mówiąc ściślej – rozbierają się i - grają nago. Nikogo tą nagością nie konfundując, ona jest w tym spektaklu czymś naturalnym, kwintesencją męskości i jednocześnie o tę męskość pytaniem.
O jej (męskości, ciekawe, że rodzaj żeński, nie?), status, rolę, obowiązki, i pokusy zeń płynące również. Rzecz fantastycznie wykonana, momentami bardzo dowcipna, momentami dojmująca, publiczność patrzyła w niesłychanym skupieniu i dała długie zasłużone owacje.
2018, październik, Festiwal Ciało/Umysł
MANFRED MACX
Tomasz Bazan
premiera 2 października 2018
Zwracam uwagę na znakomity program rozdawany publiczności przed spektaklami tegorocznego festiwalu, teksty autorstwa Ani Sańczuk są świetne, a dla większości widzów nie zajmujących się profesjonalnie tańcem, stanowią pewnego rodzaju wstęp, taką propedeutykę współczesnej choreografii. Zatem dawkę informacji o tytułowym Macxie co prawda przyswoiłem, ale program nie przygotował mnie na tego rodzaju emocje.
Była to bowiem godzina z doznaniami mi dotychczas właściwie nieznanymi, wyłączyłem się ze świata, było to piękno w czystej postaci. (Czy niezbyt egzaltowany osąd?) Nie znam się na tym, ale nawet laik widział efekt katorżniczej pracy nad tym spektaklem, w którym każdy moment był przemyślany, a kolejny – zeń wynikał. Było tylko ciało, będące tutaj – jak sądzę – i początkiem, i środkiem, i końcem, naczyniem i treścią, ruchem i bezruchem, słowem i milczeniem.
Również same ciała tancerzy były arcydziełami, panu Patrykowi nieco zazdroszczę, część współwidzów – jak słyszałem – również. Może czas się zabrać za siebie jakoś bardziej, skoro Wigry3 już na jesień schowane?
2018, czerwiec
JUMPCORE
choreografia i taniec: Paweł Sakowicz
dramaturgia: M. Szymanówka
27 maja 2018
W kropce jestem, bo nie pisałem jeszcze o takim przedstawieniu i nie wiem, jak to należy zrobić. Więc na wszelki wypadek będzie króciutko, a jeśli nie wyjdzie – pięknie proszę o pobłażliwość.
Paweł Sakowicz to jedno z najgłośniejszych nazwisk polskiego teatru, można zobaczyć jego choreografię choćby w głośnym litewskim Lokis czy u Anny Smolar w Kilku obcych słowach w Polskim, gdzie zresztą sam także tańczy. Co innego jednak spektakl solowy, nie tańczony w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, a skakany, zgodnie z tytułem zresztą.
Paweł jest w naprawdę świetnej formie, ja po takim wysiłku trafiłbym na OIOM, mimo, że już kilka lat nie palę. Po drugie – było to przeżycie – no cóż - osobne, wciągające, konsekwentne, estetyczne. Czy faktycznie o Fredzie Herko, jak czytam na stronie internetowej? Może.
Chwała jednak Panu, że Paweł przez okno jednak nie wyskoczył, co zresztą w pozbawionej okien przestrzeni byłby jednak trudne.
Panie Pawle, pan skacze! (Kto oglądał Triumf Woli, zrozumie:)
2018, maj
ŻABY
Tomasz Śpiewak, wg Arystofanesa, K. Niemczyka, T. Zarzeckiego
reż. Michał Borczuch
premiera 6 maja 2018
Raczej sugeruję nie traktować Żab jako ściągawki z Arystofanesa, gdyż egzamin z dramatu klasycznego będzie dojmująco oblany. Rzecz jest bowiem – jak się powszechnie uważa - o homoseksualizmie.
Gejów grali (no właśnie, grali?) aktorzy dość otwarcie homoseksualni, heteroseksualnych – heteroseksualni. Przyjaciółkę gejów – Dominika Biernat, nie znam jej statusu w tej sprawie. I dlatego w pewnym sensie Żaby były przekroczeniem granicy teatru, nie mam bowiem pewności, czy jeden z aktorów miał w istocie 500 partnerów, czy - miał tak napisane w tekście i zagrał. Nie interesuje mnie to specjalnie w sensie obyczajowym, ale w teatralnym – tak. Było to bowiem dość ryzykowne - niektórzy twierdzą, że niesmaczne - bynajmniej nie wenerologicznie (piękna scena o prep swoją drogą, i pouczające, i poruszające), ale dlatego, że chyba nie cała publiczność jest gotowa na tego typu wyznania, nie mając pewności, że są one licentia poetica. Podobnie scena rozmowy Roberta Wasiewicza i Dominiki Biernat, również początek – o córkach i synach aktorów, ale szczególnie – scena z kurtyzaną i wspaniałą Moniką Niemczyk grającą fragment tekstu swojego brata.
Na premierze zjawili się WSZYSCY. Potem nieco się towarzystwo wykruszało, a to ktoś wyszedł trzasnąwszy drzwiami (ze Studia wyjść po cichu trudno), ktoś w antrakcie narzekał, że nudnawo, ktoś szeptał, że skandal, kontrowersja, a jedna redaktorka - że przeseksualizowane. (Ciekawe, bo nie mam pewności, czy ktokolwiek na scenie pokazał choć nagi łokieć.)
Po pierwszym akcie pomyślałem, że jak ktoś tak strasznie cierpi, to lepiej niech się powiesi. A obejrzawszy drugi - jestem pewien, że to jedno z najlepszych przedstawień Michała Borczucha i zdecydowanie najlepszy spektakl tego sezonu w Studiu. Bo – na szczęście – właśnie nie o gejach.
A o czym? Bo to zawsze ludzie się pytają, o czym było. Otóż o Beatrycze – bo tylko ona jest – i właśnie jej nie ma. (Lechoń. Gej.)
2018, marzec
KARTOTEKA ROZRZUCONA
Tadeusz Różewicz
reż. Radosław Rychcik
premiera 16 marca 2017
Jest w Kartotece jedna scena, która wywołała we mnie nieledwie furię. Otóż aktorzy w którymś momencie zaczynają czytać stenogramy sejmowe i scena tego czytania trwa dobre dziesięć minut, choć ciągnie się w nieskończoność. Za miesiąc nikt nie będzie wiedział, o co w tych bzdurach chodzi – to po pierwsze. Po drugie zaś – nie toleruję odniesień do bieżącej polityki na scenie, bo do teatru chodzę po sztukę, nie publicystykę.
Dominika Ostałowska w roli - rolach właściwie - tym razem komediowych, bardzo dobry znów Tomasz Nosiński, Bartosz Porczyk jako Bohater wzbudzał natomiast na popremierowym bankiecie kontrowersje, jakkolwiek to banalnie brzmi – można było jego rolę „kupić” albo – nie. Ba, mówiło się też (i trochę się z tym zgadzam), że gdyby to Tomasz Nosinski zagrał główną rolę, to ten spektakl byłby trochę o czymś innym.
Jest w tym spektaklu pewna szlachetność, staranna reżyseria, dobre aktorstwo. Ale…
Scena finałowa powinna wciskać w fotel, mnie jednak nie wcisnęła, bo wciąż dochodziłem do siebie po czytaniu stenogramów. Ale widziałem również widzów poruszonych. Konstatacja niezbyt oryginalna – nie dla każdego. Jak to z Różewiczem bywa.
2018, styczeń
BIESY
Fiodor Dostojewski, adaptacja N. Korczakowska i A. Radecki
reż. Natalia Korczakowska
premiera 26 stycznia 2018
O czym spektakl Natalii Korczakowskiej jest, a o czym nie jest i ile tam Dostojewskiego – mógłbym jednoznacznie napisać jedynie dokładnie pamiętając powieść, a ja czytałem ją w liceum, w ubiegłym wieku. Więc nie będę się wymądrzał, napiszę jedynie, że niepotrzebnie w adaptacji pojawiają się wulgaryzmy, że z faktu zagrania Szygalewa przez Halinę Rasiakównę w moim odczuciu niewiele niestety wynikło, nie zrozumiałem także po co Bartosz Porczyk pojawił się na scenie w negliżu, acz zdecydowanie bardziej adekwatny był tenże kostium u Roberta Wasiewicza. Ekscentrycznym także wydał mi się pomysł bogato reprezentowanej na scenie obsługi technicznej teatru.
Jest jednak coś w tym spektaklu wciągającego i uzależniającego. Nie umiem jednak tego czegoś nazwać, ale wiem, że Biesy są świetnie zagrane, sądzę, że najlepszy jest Tomasz Nosinski, jakby żywcem z Dostojewskiego wyjęty.
Irenie Jun i Stanisławowi Brudnemu zazdroszczę natomiast formy, i fizycznej, i artystycznej.
2017, listopad
ORIANA FALLACI. CHWILA, W KTÓREJ UMARŁAM.
Remigiusz Grzela na podst. Oriany Fallaci
reż. Ewa Błaszczyk/Zbigniew Brzoza
premiera 24 listopada 2017
Ten sam element jest i siłą, i słabością tego przedstawienia, mianowicie – tekst. Część widzów będzie zachwycona, że i o wielkiej miłości i o przywiązaniu do matki i o nienarodzonych dzieciach i o ataku na WTC, ale inni (w tym piszący te słowa), że – skoro trochę o wszystkim, a więc - i trochę o niczym.
Pierwsza część spektaklu jest poświęcona Alekosowi Panagoulisowi, greckiemu rewolucjoniście, bohaterowi najważniejszego wywiadu w życiu Oriany i – jej wielkiej miłości. Z nim miała dziecko, które straciła, po tej tragedii napisała poruszający List do nienarodzonego dziecka. Alekos – już jako poseł - zginie w tajemniczym wypadku. Z nikim więcej Oriana się już nie zwiąże, ta miłość była silniejsza niż śmierć.
Gdyby tylko na tym wątku się skupić – to wstrząsający opis tortur, jakim Alekosa poddawano, jakoś by się tłumaczył. Niestety, ten wtręt do całej narracji nie pasował, zważywszy, że za chwilę Oriana wspomina rozmowę z Goldą Meir. A po kolejnej chwili – już bardzo chora - przywraca Europejczykom wiarę w ich wartości, głośno przypominając, że nie muszą się przed nikim tłumaczyć ze swojej kultury i swoich korzeni.
Niemniej - Ewa Błaszczyk fantastyczna, i czekam na kolejne teksty godne jej charyzmy i talentu.
2017, listopad
DOBRA TERRORYSTKA
Agnieszka Olsten, Sławomir Rumiak na podst. Doris Lessing
reż. Agnieszka Olsten
premiera 20 października 2017
Niezupełnie rozumiem, dlaczego spektakl ten został dość chłodno przyjęty. Argument, że jest niezrozumiały, jest niezrozumiały. Tam nie ma nic do rozumienia – jak mawiała moja pani od matematyki - albo się w ten świat wchodzi, albo – nie. Mnie wciągnęło i naprawdę dobrze się bawiłem, chociaż może nie jest to do końca ani farsa, ani komedia. I też nie wiem, dlaczego publiczność śmiała się z Alice (Agnieszka Kwietniewska), która właściwie cały spektakl, ze szmatą albo myjką próbowała w tym domu wprowadzić jakiś ład. Bardzo się bowiem z postawą Alice identyfikuję. Faktycznie zabawna była próba coachowania Marcina Pempusia przez Bartosza Porczyka, czy też słodko freudowskie nieporozumienie związane z oderwaniem metki do majtek, a następnie próba wytłumaczenia tegoż zamieszania. Rzecz w sumie o tym, dlaczego zdarza nam się pewne rzeczy robić, choć nie ma dlań żadnego wytłumaczenia, nie powstały żadne sprzyjające okoliczności ani – nie ma żadnych powodów. No, w pewnym uproszczeniu naturalnie.
A poza tym siedziała obok mnie p. Ewa Kasprzyk i zgodziła się, że siedzenia okropnie twarde, bo się trochę wierciłem, a ona myślała, że to z powodu torebki, którą położyła między naszymi krzesłami, ale nie.
Abstrahując od siedzisk – czy przypadkiem Agnieszka Kwietniewska nie ma wciąż w głowie Komedianta z Jaracza?
A może to we mnie za tym spektaklem tak wielka tęsknota?
2017, wrzesień
ONLY LOVE IS REAL – LIQUID ACT
Laura Meuris, Paweł Duduś
muz. Luiza Schulz
Wchodzimy do Malarni właściwie pojedynczo, tak, żeby każdy widz w ciemności bezpiecznie dotarł na swoje miejsce w tej jaskini. Trzeba uważać nie tylko na stalaktyty i stalagmity (brawo scenografia!), ale i na innych widzów, którzy gdzieś przycupnęli i których można nie spostrzec… Z głośników sączy się dźwięk spadających kropel – jak to w jaskini - i cicho wydobywają się dźwięki takie bardzo zmysłowej muzyki, przy których dwoje tancerzy – no właśnie – na pewno nie tańczy w powszechnym rozumieniu tego słowa, ale - porusza się, styka ze sobą, komunikuje, poddaje się sobie i ze sobą walczy.
Jak rozumieć ten taniec? Czy w ogóle można zapytać „o czym jest ten spektakl”? Czytam wcześniej w programie, że to studium miłości nie jako definicji, ale jako pewnej energii, wyrażonej w ruchu, w dźwięku, w obrazie. Może. N
ie znam się na tańcu. Wydaje mi się, że było to jednak o naszych ciałach, które – wydaje się, że mamy, podczas gdy to one nadają kierunek naszym myślom i emocjom (o działaniach nie wspomnę). Ale mogę się mylić.
W każdym razie były to bardzo piękne trzy kwadranse mojego życia.
2017, czerwiec
NARKOTYKI
Stanisław Ignacy Witkiewicz
reż. Oskar Sadowski
premiera 9 czerwca 2017
Mnie ta narracja wciągnęła, ale byli i tacy, którzy pytali szeptem, o co w ogóle chodzi. No tak, trochę to pokręcony spektakl, ale – po pierwsze – zgodnie z tytułem o narkotykach, a po drugie – autorstwa patrona teatru, a noblesse oblige.
Mam duży szacunek do Natalii Korczakowskiej, szefowej Studia, że szuka, że próbuje nowego, że daje szansę młodym, że nie siedzi zadowolona w gabinecie i miło się uśmiecha. Reżyser ma 25 lat, Narkotyki przeczytał właśnie tak a nie inaczej i stworzył przedstawienie bardzo nowoczesne (awangardowe?), z klasycznym jednak wydźwiękiem (czy też morałem od wuja Stasia, który próbował chyba wszystkiego) – nie bierzcie tego, nie uciekajcie w to, bo pozbywacie się kawałka duszy, a nie warto. Ale też nie uciekajcie w sztukę, bo efekt będzie ten sam, kac. W ogóle nie uciekajcie – zdaje się mówić Witkacy pod niebem pełnym gwiazd, gdyż spektakl grany jest na Placu Defilad.
No, chyba, że ta dziura w pamięci była zagrana, to szacunek.
2017, kwiecień
DZIEWCZYNKI
Weronika Murek
reż. Małgorzata Wdowik
premiera 20 kwietnia 2017
Pomysł był ciekawy a zapowiedzi zachęcające. Szczególnie dla kogoś jak ja, kto nie ma w swoim kosmosie żadnych dziewczynek, ani córek ani chrześnic ani nikogo. Bo miało być o tym, co dziewczynka może, a czego nie. O tym, co i kto ją (czy też – jej „dziewczyńskość”) definiuje i dlaczego. Oraz o tym, że ich wzroku się boimy. Jakoś się nie przestraszyłem, mimo że jedna z młodych aktorek patrzyła centralnie na mnie i coś szeptała swojej przyjaciółce. Natomiast wyszedłem wymęczony nudą i zmaltretowany nieporadnością tego eksperymentu, kompletnym brakiem sensu, oraz – co najważniejsze – dojmującą ateatralnością.
I jeszcze jedno – choć ten kamyczek wrzucam do ogródka nie tylko Studia. Dlaczego – mianowicie – skoro mamy XXI wiek i ludzie latają w kosmos, na widowniach teatrów są nienumerowane miejsca?
A może widz, który musi obejrzeć spektakl na podłodze, w ogóle by się na takie przestawienie nie wybrał, hm?
2017, marzec
COME TOGETHER
Wojciech Ziemilski
reż. Wojciech Ziemilski
premiera 24 lutego 2017
Całkiem udany żart sceniczny, potrzebny w nabzdyczonym warszawskim teatralnym świecie.
Problem z Come Toegether polega na tym, że właściwie nic nie można napisać, żeby nie zepsuć widzowi zabawy. Stąd na stronie internetowej teatru opis tego przedstawienia jest więcej niż enigmatyczny. No ale nie zdradzę wielkiej tajemnicy mówiąc, że rzecz jest o teatrze, o widzach, o tzw. czwartej ścianie, o tym, czy ona istnieje, jeśli tak – to gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, itede itepe.
Żart jest udany „całkiem” nie zaś zupełnie, bo… Mimo, że było mówione i jest napisane żeby nie, to jednak w moim spektaklu się zdarzyło, a przecież było proszone, i była reakcja, nawet nie jedna, zaś na scenie potem wszystko odbywało się jak gdyby nigdy nic, a przecież coś było, więc… ciąg dalszy nie wypadł za bardzo szczerze.
Mam nadzieję, że poprzednie zdanie było wystarczająco niezrozumiałe.
Anyway, warto. Nie tylko dlatego, że dają kawę i ciasteczka w antrakcie. Za darmo!
2017, marzec
WYZWOLENIE
Stanisław Wyspiański
reż. Krzysztof Garbaczewski
premiera 12 marca 2017
Z Krzysztofem Garbaczewskim jest tak, że komuś, kto go "lubi", spektakl się spodoba, a jak ktoś nie "lubi" - to nie. Ja mam do reżysera wciąż stosunek najzupełniej letni i jego najnowsze przedstawienie tego faktu nie zmieniło, gdyż - tak jak zupełnie nie zrozumiałem Roberta Robura, Życia seksualnego dzikich czy Kronosa - tak też nie zrozumiałem Wyzwolenia.
Najwyraźniej posługujemy się innymi kodami i tyle.
PS. Bardzo dobry Marcin Kowalczyk.
2017, marzec
JASKINIA
Arkadiusz Tworus
reż. Arkadiusz Tworus
premiera 3 listopada 2016
Wyszedłem ze spektaklu wymęczony, ale im więcej czasu mija, tym częściej myślami do Jaskini wracam. Nie wiem, jakie był zamiary reżysera, ale najbardziej wyszło to przedstawienie o jaskini łona matki. I o pępowinie, którą tak trudno odciąć, a może w ogóle to niemożliwe.
W roli matki Ewa Błaszczyk, w roli jej syna - mającego do rodzicielki wiele uzasadnionego żalu i pretensji - Paweł Tomaszewski. Pan Paweł jakby... trochę nie zdążył zrzucić z siebie Myszkina z Narodowego. Monolog Pawła Szeremety był nie do zniesienia. To znaczy - dobrze zagrany (jak się opanowuje takie partie tekstu?!), ale jednak dwadzieścia chyba minut Dostojewskiego Notatek z Podziemia spowodowało, że najnormalniej się wyłączyłem. Tobiasz Jędrak cały czas kamerował to, co się działo na scenie, co też było zabiegiem nie do końca zrozumiałym.
Natomiast bardzo mi się podobało poświęcenie suflerki, Olgi Karoń, która nawet w pozycji zupełnie nieprzysiadalnej, owinięta streczem, czuwała nad tekstem i gdzie trzeba "podrzucała". W pewnym momencie Paweł Tomaszewski zapomniał... czy zagrał zapomnienie tekstu? Ciekawe...
Jak więc widać zastrzeżeń do spektaklu mam przygarść, a jednak - jako się rzekło - łapię się a tym, że coraz częściej o nim myślę. I nie umiem sobie dać rady z tym rozdarciem
2017, luty
POCAŁUNEK KOBIETY PAJĄKA
Manuel Puig
reż. Rafał Dziemidok
premiera 10 lutego 2017
Pokazywanie w teatrze tekstu, który zrobił karierę w wersji filmowej jest zawsze ryzykowne, bo po pierwsze - od porównań się nie ucieknie, a po drugie - niestety film prawie zawsze wygra. Ale to ryzyko podjęte w Studiu się opłaciło, bo Pocałunek kobiety pająka jest bardzo dobrym, znakomicie zagrany spektakl.
Mamy oto celę więzienną i dwóch osadzonych - politycznego Valentina i "obyczajowego" - Luisa. Czas im mija na opowiadaniu sobie filmów, głównie amerykańskich, bynajmniej nie arcydzieł. Valentin torturowany przez strażników choruje, Luis się nim opiekuje, a kiedy wyzdrowieje... No cóż, oscarowy film znacie z pewnością i wiadomo jak się ta historia skończy.
Rafał Dziemidok uniknął na szczęście dosłowności, którą można byłoby przy dzisiejszej inscenizacji tego tekstu bezkarnie epatować, a scena seksu między Luisem i Valentinem jest... fantastycznie zatańczona. Mirosław Zbrojewicz i Tomasz Nosinski świetni, w niełatwych rolach, w których obaj pokazali wszystkie odcienie bezradności.
2017, styczeń
BERLIN ALEXANDERPLATZ
Alfred Doblin
reż. Natalia Korczakowska
premiera 27 stycznia 2017
Dawno nie było w Studiu spektaklu, który wzbudzałby tyle skrajnych emocji, a z pierwszych recenzji lało się albo zauroczenie i zachwyt – albo jad. Tertium non datur. Ja wyszedłem z Alexanderplatzu na skrzydłach nieledwie, bo to bardzo dobre, a momentami również bardzo piękne przedstawienie. Pewnie, zawsze można się do czegoś przyczepić, ale te nieliczne moim zdaniem ujemne minusy zostały całkowicie przykryte przez fenomenalną, totalną, nieziemską grę zespołu. Całego - od ról głównych po drugoplanowe (np. świetny epizod Doroty Landowskiej), o Chórze Starców już nie wspominając.
Bartosz Porczyk (Franz) z boskim zaiste ciałem, przez 2/3 spektaklu gra topless, tym razem ten zabieg jest pastiszem częstej jego na scenach nagości, czyż nie? Również z Teatru Polskiego we Wrocławiu przeniósł się do Studia Marcin Pempuś, grający jednego ze słodkich debili bandy, której hersztem jest olśniewająca jak zawsze Halina Rasiakówna. Debiutuje w Alexanderplatzu także Krzysztof Zarzecki, który zostawił Kraków dla Warszawy i którego Reinhold jest nie tylko kumplem, ale i cieniem, swego rodzaju alter ego Franza.
Fantastyczna rola. A i tak scenę kradnie kolegom (może przede wszystkim koleżankom) Robert Wasiewicz, grający w tym spektaklu kobiety złe i zepsute. Brawo kostiumy! (Ciekawe swoją drogą, czy męskie szpilki 45 są do kupienia „normalnie” czy tylko w sklepie dla trans?).
Berlin lat 30-tych… Najbardziej zepsute miejsce tamtego świata. Ale ta zabawa będzie się niedługo kończyć i nie da się przed tym uciec. Dlatego mistrzowie ceremonii (Katarzyna Warnke i Tomasz Nosinski) zapraszają do balu, póki trwa… A Franz? Czy zostanie tym dobrym poczciwym człowiekiem jak mu się marzyło?
Czy przeznaczenie i historia mu na to pozwolą?
Piątka z kropką.
2017, styczeń
BYDŁO
Szczepan Orłowski
reż. Jacek Poniedziałek
premiera 20 grudnia 2016
Opis spektaklu na stronie internetowej teatru sugerował, że będzie o frustracji młodych ludzi (jakkolwiek to brzmi), początek przedstawienia z kolei był jakby moralitetem, nawet interesująco się rozwijającym – szło bowiem o doświadczenia na ludziach prowadzone przez firmę farmaceutyczną. Potem im dalej w ten las, tym było ciemniej, prawie noc… O czym to było tak naprawdę? Chyba jedynie Pan Bóg (i może autor) zdają się wiedzieć.
Nie oczekiwałem linearności fabuły, dzisiejsza młodzież bowiem – jak ustaliłem - nie rozumie dzieła, w którym fabuła prowadzona jest linearnie. Jestem w stanie to znieść, sądzę nawet, że umiem sobie te porozrywane kawałki poskładać, to znaczy – zwykle umiałem - do momentu obejrzenia Bydła.
Nudny i egzaltowany tekst z męczącymi się aktorami, a całość rozpaczliwie pozbawiona sensu.
Okropne.
2016, grudzień
ĆWICZENIA STYLISTYCZNE
Raymond Queneau
reż. Maria Żynel
premiera wrzesień 2015
Ćwiczenia stylistyczne w Studiu są idealną rozrywką na sobotni wieczór. pobudzającą umysł a zatem zdrową, wyzywającą intelektualnie więc przyjemną, acz - no cóż, dość elitarną. Bo gdybyśmy zechcieli spróbować odpowiedzieć na pytanie - o czym jest ten spektakl, musielibyśmy odpowiedzieć, że... o niczym, a nie każdy widz jest w stanie takiej konstatacji stawić czoła. O niczym - są bowiem Ćwiczenia po prostu emanacją radości tworzenia, występowania, grania, wreszcie - możliwości posługiwania się tysiącami słów, z których można ułożyć najniemożliwsze nawet światy.
Mówiąc najkrócej - mamy oto Paryż i miejski autobus, w którym dochodzi do pewnego błahego incydentu. I o tym Queneau opowiada na 99 rozmaitych sposobów. Wydawałoby się, że tekst ten jest na język teatru nieprzekładalny, a jednak...
Na scenie dwóch Marcinów - Bikowski i Bartnikowski oraz jeden Łukasz - Lewandowski. Ja bym się tego cudownie pokręconego tekstu nigdy nie nauczył na pamięć (może dlatego nie jestem aktorem), panowie zaś nie tylko grają z wdziękiem, ale i z błyskiem w oku, bawiąc się i słowami, i formą, i swoją obecnością na scenie - i - jak sądzę również - wpatrzonymi weń i wsłuchanymi widzami.
Dzobar dneła!
2016, październik
ILUZJE
Iwan Wyrypajew
reż. Agnieszka Glińska
premiera wrzesień 2011
Wszystkie sztuki Wyrypajewa są o tym samym, to znaczy o słowach, bo – jakkolwiek to zabrzmi - przecież ze słów jesteśmy zbudowani, z ich nadmiaru, z ich deficytu, a najbardziej – ze złego i z właściwego rozumienia znaczeń. Co to znaczy miłość, co zdrada, co kłamstwo a co szczęście? Właśnie o tym są Iluzje. Oraz - o plecionym fotelu na werandzie, który zawsze na nas czeka, o niespełnieniu i o… iluzjach, dzięki którym łatwiej nasze niespełniania znieść.
Aktorzy są wspaniali, wszyscy. Widać, jak im się oczy świecą, kiedy wpatrzona w nich publiczność słucha jak zaczarowana… I pewnie też żałują, że spektakl schodzi z afisza. No trudno. To nie to samo, ale znajdźcie gdzieś w sieci, bo Iluzje zostały pokazane w TV, więc jakiś ślad po nich szczęśliwie pozostał.
2016, wrzesień
RIPLEY POD ZIEMIĄ
reż. Radosław Rychcik
premiera 16 września 2016
Niby kryminał, a przecież od razu wiadomo kto i dlaczego zabił. Niby teatr, a jednak całość bardzo filmowa, co zresztą w którymś momencie naprawdę wciąga i ta filmowość staje się dla widzów i aktorów taką zabawką. W sumie – spektakl o tym, że wszyscy jesteśmy (a z pewnością – bywamy) aktorami, z całkiem przekonującym i niegłupim wstępie Marlona Brando, znacznie tutaj mądrzej mówiącym niż w felernym wywiadzie dla Trumana Capote.
Już mężczyzna a nie młodzieniaszek - Pan Ripley mieszka we Francji w pięknym domu, z młodą żoną i gospodynią (bardzo dobra Dorota Landowska). Żyje nieźle ze spółki podrabiającej obrazy. Dolce far niente kończy się, gdy jeden z amerykańskich kolekcjonerów odkrywa, że obraz, który kupił, jest sfałszowany. Trzeba działać. Pojawia się więc Ripley w Londynie i zaczyna grać…
Ripley pod ziemią to popis możliwości Marcina Bosaka, jednego z najlepszych aktorów swojego pokolenia. Jednocześnie - czuły i okrutny, wyrachowany i roztargniony, manipulujący i manipulowany – oraz – zgodnie ze swoim literackim pierwowzorem - nieco homoseksualny też. W ogóle wydaje się, że pozostali aktorzy stanowią dla Marcina Bosaka jedynie tło, tak ta rola jednak została rozpisana. Niemniej należy zwrócić uwagę na cudowne epizody Ireny Jun i Stanisława Brudnego, i na Tomasza Nosińskiego, który z początkiem tego sezonu znalazł swoje stałe miejsce w zespole Studia.
Na zakończenie jednak dwie uwagi - nie ma w Ripleyu co prawda zbędnych kwestii, całość nie jest przegadana, a jednak cztery godziny spektaklu, jednak w tzw. dzisiejszych czasach to trochę przydługawo. Poza tym - rozbierana scena, ta, dla której całość jest „tylko dla dorosłych”, jest całkowicie zbędna. Naprawdę nie jestem pruderyjny, ale z faktu, że panowie Nosiński, Bosak i Żurawski przebiegli się na golasa po scenie, nie wynikło zupełnie nic.
Niemniej początek sezonu w Studiu jest udany, a za Natalię Korczakowską i jej zespół kciuki mocno trzymam wyglądając kolejnych premier.
2016, maj
Michael Faber
SZKARŁATNY PŁATEK I BIAŁY
Reż. Kuba Kowalski
Tym razem Julia Holewińska i Kuba Kowalski wzięli na warsztat prozę powstałą współcześnie, ale traktującą o XIX-wiecznym Londynie. Tamże wtedy śmiało albo nieśmiało rodziła się szeroko rozumiana nowoczesność, począwszy od pierwszych prasowych reklam skończywszy na innym postrzeganiu płci czy w ogóle seksualności.
Temat wydaje się wdzięczny – „oni byli tacy jak my” – mówiąc w pewnym uproszczeniu, aktorzy grają z poświęceniem w akwafluwialnej scenografii, aktorstwo w sumie na fajnym poziomie, a jednak… coś w tym spektaklu nie gra. Bo po pierwsze troszkę jest nudnawo, po wtóre – Wojciech Żołądkowicz chyba nie uniósł głównej roli, nie wzbudza bowiem kompletnie żadnych emocji. W przeciwieństwie do świetnych Katarzyny Herman i Aleksandry Justy (obie grają prostytutki, mówiąc ściśle – p. Justa - burdelmamę) oraz – zjawiskowej Agaty Góral.
Również bardzo dobry jest grający pastora Łukasz Lewandowski. I dla nich można to przedstawienie zobaczyć.
Cóż, Faber nie Dickens, emocje podaje inaczej. Ale czy Kuba Kowalski po Dickensa by sięgnął? Trzeba dopingować, przygoda z Emily Bronte wyszła obojgu na dobre.