TEATR POWSZECHNY W RADOMIU

 
2022, październik
DZIENNIK
Witold Gombrowicz
reż. Andrzej Seweryn

Ten spektakl jest nie jest grany przez Andrzeja Seweryna w „reżimie repertuarowym”, publiczność 
może Dziennik obejrzeć dosłownie kilka razy w roku, ale jednak zauważmy, że gości na scenach od prawie trzech dekad. W Radomiu podczas XV MFG, jakby najoczywistszym miejscu dla Gombrowicza monodram wywołał prawdziwą furorę z niekończącymi się owacjami, co nie dziwi z kilku powodów.
Pierwszy – oczywiście – mamy na scenie wybitnego aktora. Po drugie – znakomity tekst, momentami dojmująco aktualny, choć przez owe 27 lat nie zmieniany pod tzw. obecne warunki polityczne (a można byłoby). Po trzecie –bił wręcz ze sceny szacunek i zachwyt i nad samym Dziennikiem i - jego autorem, widać było niezwykłą radość grania tego tekstu. 
Wreszcie – obejrzeliśmy przedstawienie zrealizowane najprostsztymi środkami – aktor, tekst (niby czytany z kartek rozrzucanych po scenie, ale z przecież grany!), stół z karafką jako scenografia plus światło. I tyle w zupełności wystarczyło żeby porwać widzów, wciągnąć ich w ten świat zaczynający się od czterech „ja”, który to zaimek – zauważmy – można wybrzmieć na wiele sposobów – tutaj był po prostu oznajmieniem.
Od poniedziałku do czwartku – takie najzwyklejsze i najbardziej egzotyczne jednocześnie 
gombrowiczowskie „Ja”.
 

2021, listopad

WSTYD

Marek Modzelewski

reż. Błażej Peszek

premiera 27 listopada 2021


Mamy oto kuchnię na zapleczu domu weselnego i rodziców chłopaka, który właśnie zwiał sprzed ołtarza, po chwili dołączą do nich (ze skądinąd słusznymi pretensjami) rodzice niedoszłej panny młodej. Cóż takiego się wydarzyło? Dogadają się czy - będzie wojna? Wreszcie -  kto i czego powinien się wstydzić?

Modzelewski jest jak Czechow (zasłyszane, ale trafne) - inne niż realistyczne wystawienie jego tekstu jest po prostu nieporozumieniem. I niestety w Radomiu doszło do pewnego bolesnego nieporozumienia i to od samego początku, będącego zabawą formalną, zupełnie tu nie pasującą, psującą za to spektakl, otóż z w nieskończoność przeciąganego rytuału zapalania papierosów nie wynikało literalnie nic. Rozumiem intencje - jak człowiek zdenerwowany, to musi sobie zapalić. Dlaczego jednak nie zapalili „po prostu”? To, że bohaterowie są wyprowadzeni z równowagi dowiedzielibyśmy się od razu, gdyby pojawił się tekst. Tymczasem siedzą i palą…

A kiedy już się odezwą… Cóż, uprzedzam, że spektakl jest bardzo wulgarny, kurwamacie (ciekawe, ile pochodzi od autora, a ile pojawiło się w ramach scenicznej improwizacji) brzmiały po prostu źle, nic nie wnosiły do mocnego i bez nich tekstu, przykro tylko było patrzeć jak widownia reaguje entuzjazmem i oklaskami na coraz to wulgarniejsze popisy bohaterów, nie muszę chyba dodawać, że ta ulica jest ślepa.  Mamy wreszcie – i to mój największy ból - przerysowanych bohaterów. Po co? 

Autor wyposażył je przecież wystarczająco, a nawet z pewnym zapasem, Małgorzata jest przecież fantastyczną teatralnie figurą pt. zimna suka (excusez le mot), gdy tymczasem tutaj kilkukrotnie jej puszczają nerwy, i niepotrzebnie i niewiarygodnie, bo wiemy że jej siłą są inteligencja (pomijając może reakcję na przeklęcie), złośliwość, jędzowatość i – mimo wszystko - jakieś obycie, nie zaś wrzask i pięści. Owszem, jest ten jeden moment, gdy i one idą w ruch, ale w tej scenie zabrzmiała nuta trochę fałszywa, proszę się uważnie przyjrzeć i posłuchać.

Dobra natomiast - zdaje się, że jakoś zbliżona do intencji autora - rola to Andrzej Jarosława Rabendy, jego stoicki spokój jest w sumie w tej opowieści najbardziej zabawny. Wreszcie - trudno uwierzyć w znakomitą formę bohaterów po niewiarygodnej ilości alkoholu, jaki w siebie wlewają, po tylu wódkach mieli prawo trzymać się na nogach najwyżej pół godziny.

Wyszło niestety wulgarnie, pod każdym właściwie względem, niezupełnie o tym jest ten tekst.

 

2021, październik

ODLOTY

reż. Agnieszka Kołodyńska – Iglesias

premiera 22 października 2021


Sygnałem ostrzegawczym powinien być brak w opisie spektaklu nazwiska autora, jakoś nie zwróciłem na to uwagi, więc mam za swoje. Spisanie urywków myśli różnych ludzi w ramach improwizacji to jednak o wiele za mało, żeby uznać, że przedstawienie posiadło tekst. Z powodu braku tekstu aktorzy robili wrażenie kompletnie zagubionych, co nie dziwi, bo po prostu nie mieli czego grać. Drewniane nienaturalne dialogi w ustach papierowych postaci brzmiały wprost okropnie, bohaterów mamy jednowymiarowych, a Alicja i Ida zostały  przerysowane, Kuba też. Co najgorsze – nikt tutaj nie miał sobie nic do powiedzenia. Himalajami tego pustosłowia była rozmowa (rozmowa?) Kuby i Grzegorza o ulubionej knajpie i spotkaniu Grzegorza z Magdą tamże. Trudno poza tym zgadnąć, jaką role pełni grana na żywo muzyka, przypisałbym jej rodowód iberyjski, miała się do całości jak kwiatek do kożucha, gitarzysta po prostu sobie coś tam brzdąkał przez cały czas trwania spektaklu, a zupełnie bezdenną rozpacz wywołał we mnie finał.

Czytam, że „spektakl powstawał w eksperymentalnej formie laboratorium teatralnego, co stawiało na poszukiwania artystycznych środków wyrazu, nowego języka scenicznego i innowacyjnych rozwiązań podstawowych problemów teatralnych”. Otóż ze smutkiem donoszę, że poszukiwania te zakończyły się katastrofą.

Publiczność dała długie owacje na stojąco, a mój samochód wczuwszy się w krytyczny stan emocjonalny kierowcy po obejrzeniu Odlotów doznał w drodze powrotnej zawału alternatora i zmarł. 
 

2021, październik

OSTATNI

Maksym Gorki

reż. Anton Malikov

premiera 2 października 2021


Mamy oto Rosję i rok – być może 1908, kiedy to ten tekst Gorkiego zostaje przez carską cenzurę zatrzymany.

Poznajemy pewną rodzinę, która - niegdyś zamożna, dziś dość bezradnie zmaga się z ubóstwem. Okazuje się, że pieniądze były właściwie jedynym lepiszczem trzymającym ich ze sobą. Kiedy przyszła bieda, chcąc żyć „jak kiedyś” upokarzają przed wujem - bądź go szantażują - żeby ten wysupłał z szuflady setkę bądź kilka na niezbędną łapówkę czy inne wydatki. Na ojca, Iwana Kołomyjcewa (świetna rola Jarosława Rabendy) liczyć nie mogą, pochłonięty bowiem pracą w policji, mało przecież dochodową, wykonuje swoje obowiązki z sadystycznym wręcz zaangażowaniem, nie znosząc sprzeciwu nie tylko na komisariacie, ale i w swoim domu. Zamieszanie wywołuje fakt, że ojca ktoś postrzelił, ten rozpoznaje - czy na pewno? - napastnika w pewnym chłopaku, który trafia do więzienia. Zrozpaczona choć dumna, próbująca poradzić sobie z bólem matka chłopaka (znakomita Izabela Brejtkop) przychodzi do żony Iwana - Zofii (wspaniała Iwona Pieniążek) prosić o wstawiennictwo za synem i istotnie Iwan raczy Panią Sokołową przyjąć. Czym się ta rozmowa skończy?

Jak to się dzieje – pyta Gorki w tym dojmująco współczesnym tekście - że bieda wywołuje okrucieństwo, a jak – że bezduszność staje się codziennością, tak, że życie bez niej staje się wręcz nieznośne, całkiem niemożliwe? Gdzie leży granica między atawistyczną miłością a przemocą, na ile więc fakt bycia rodziną usprawiedliwia okrucieństwo, którego się wobec najbliższych dopuszczamy? Tak, Ibsen przy tym tekście to niemal wodewil.

Ostatni jest spektaklem olśniewającym - poruszającym, głęboko przemyślanym, konsekwentnie zrealizowanym i znakomicie zagranym. Aktorzy doskonale wiedzą po co się na scenie znaleźli i o czym chcą widzom opowiedzieć, sztuka której tu użyto nazywa się reżyserią, przed Antonem Malikovem czapka z głowy. Zwracam także uwagę na znakomity przekład Michała Pabiana, teraz lepiej rozumiem, dlaczego jeden z najbardziej awangardowych berlińskich teatrów WCIĄŻ nosi imię Maksyma Gorkiego.

 

2019, luty

BEA

Mick Gordon

reż. Andrzej Bubień

premiera 3 lutego 2019 


Bea (Aleksandra Bogulewska) jest nieuleczalnie chorą dziewczyną, jej choroba postępuje, wymaga stałej opieki. I oto zjawia się Ray. Pani James (Joanna Jędrejek), matka Bei, wolałaby do opieki nad córką jednak kobietę, no ale jest chłopak, do tego autystyczny. Co ze spotkania tych trojga wyniknie?

Ta opowieść wciągnęła mnie od razu. Kilka razy byłem na granicy poruszenia, może nawet miałem cichutkie pretensje do reżysera, że „podkręcił” TE miejsca muzyką, niepotrzebnie, znakomicie napisany tekst – bronił się i bez tego. I choć tytułową postacią jest Bea, to przedstawienie przede wszystkim o Rayu (fantastyczny Łukasz Stawowczyk). Jest to bowiem rzecz nie tylko o radości i ciekawości życia , ale może przede wszystkim - o ludziach istniejących w naszych kosmosach, których istnienie w ogóle nadaje naszemu życiu sens. Nawet jeśli nigdy nie powiedzieliśmy sobie tego głośno, nawet jeśli oni o tym nie wiedzą.


Już nie pamiętam, kiedy widziałem tak dobre przedstawienie. Fantastyczny, momentami bardzo zabawny spektakl (cudna scena próbowania Tennessee Williamsa), a momentami - tak po ludzku -wzruszający, o życiu i całej reszcie.

Koniecznie.

2018, listopad

JA, FEUERBACH

Tankred Dorst

reż. Zbigniew Rybka

premiera 25 października 2018


Do legendy i historii polskiego teatru wszedł Feuerbach Łomnickiego z Dramatycznego z 1988 roku, i jego rola stała się takim wzorcem metra z Sevres, każde kolejne wystawienie jest właśnie z ową prapremierową porównywane, zwykle na niekorzyść, więc – już sam fakt sięgnięcia po tekst Dorsta, odwaga podniesienia tej ciężkiej rękawicy, godna jest docenienia. Radomskiego Feuerbacha obejrzałem bez „narzutu” Łomnickiego, znam tę faktycznie wielką kreację tylko z rejestracji TV, a to trochę co innego. 

Pierwszy raz widziałem Jarosława Rabendę na scenie, zagrał piekielnie trudną rolę bez piereżywania, bez przerysowania, znakomicie technicznie, ze świadomością każdego ruchu, gestu, słowa, tonu, kroku, wciągnął publiczność w swój świat jakby niepostrzeżenie, trochę może nawet od niechcenia, a przecież nie można się było już po chwili od jego historii oderwać. 

Chyba dziś ten tekst paradoksalnie nie jest najbardziej o Feuerbachu, ale - o asystencie reżysera. 

O tych wszystkich niedouczonych, przypadkowych ludziach, o ignorantach i arogantach, którzy – różnymi zbiegami okoliczności – znajdują się i w teatrze, i wszędzie indziej,  ze swoją marnością, niekompetencją  i brakiem talentu umoszczają w naszych światach, poświęcając cały swój czas i energię na mylenie odwagi z hucpą, i sztuki z kiczem, a jedyne na co się zdobywają to tanie  naśladownictwo.

Ale przecież „dawniej” też byli barbarzyńcy, bo - byli zawsze. Co więc się zmieniło?

 

2018, listopad

ANNA KARENINA

Lew Tołstoj

reż. Grigorij Lifanov

premiera 27 września 2013


Wcale się nie zdziwiłem, że 5 lat po premierze niemała przecież widownia radomskiego teatru wypełniona była prawie w całości. Bo i zrobione z rozmachem, i bajecznie kolorowe kostiumy, misterne koafiury, piękne damy, przystojni hrabiowie, i porywające sceny balowe i wyciskające łzy melodyjne romanse i czastuszki, a do tego – przecie to opowieść z życia wyższych sfer, którym lubimy się przyglądać, przyznając się do tego bądź nie, no i – last but not least - o miłości łamiącej wszelkie reguły, o miłości tak wielkiej, że przecież nie istniejącej. Reżyser dość wiernie opowiedział historię wiarołomnej Anny, ale też żadnej dekonstrukcji się nie spodziewałem i obejrzałem to przedstawienie z przyjemnością.

Właściwie mam tylko jedno spostrzeżenie – przy lekturze Annę chciałem zakatrupić dopiero przy jakiejś 400. stronie, a na scenie - prawie od razu jak się pojawiła, chyba niepotrzebnie reżyser tę postać aż tak wyegzaltował, w powieści wydawała mi się jednak osobą posiadającą resztki choć rozsądku, pod koniec dopiero z całej tej miłości wariuje. Bardzo dobrzy Marek Braun jako Wroński i Jarosław Rabenda jako Karenin, świetny drugi plan, hrabiny, sumienia towarzystwa Moskwy i Petersburga, i zabawne i przerażające, bo jakby z życia wzięte.

Jednocześnie dziękuję obsłudze w Kochanowskim, że stanowczo reaguje na korzystanie przez widzów z telefonów komórkowych podczas spektaklu, właśnie tak trzeba. Jestem pewien, że widzka w moim rzędzie, kilka foteli dalej, kiedyś się nauczy wyłączać swoją przedpotopową nokię. Wybaczam ze względu na wiek.

Widzki, nie nokii.