Wszystkie prawa zastrzeżone.
Teatr Polski w Warszawie
2024, wrzesień
PANNA JULIE
August Strindberg
reż. Anna Skuratowicz
premiera 19 września 2024
Pokrótce - tytułowa Panna Julie (Irmina Liszkowska), odziedziczywszy po matce nienawiść do mężczyzn, uwodzi w noc świętojańską lokaja (Jakub Kordas), dla obojga, w sumie również dla zaręczonej z nim Krystyny, ten fakt będzie miał przykre następstwa. Mamy zatem opowieść o konwenansie, o pożądaniu, ale przede wszystkim - o granicach i w ogóle – o znaczeniu moralności.
Nic nie mam przeciwko temu spektaklowi, przeciwnie, uważam, że mamy np. olśniewający debiut Katarzyny Lis (Krystyna) na deskach przy Karasia, nie radzę sobie jednak z kłopotem kontekstowym. Otóż – przyznaję, że z pewnym opóźnieniem, oglądam Sex Education, w którym to młodzieżowym serialu każda klatka wypełniona jest intensywnym seksem w najrozmaitszych konfiguracjach. Gdy tymczasem 130 lat temu Stridberg (i jemu współcześni naturaliści) zachwycił się faktem, że człowiek ma RÓWNIEŻ ciało, i pisali o tym sztuki. Zastanawiam się więc, co z tego spektaklu wyniesie sprowadzony przez szkołę widz nastoletni, dla którego TP przewidział specjalne południowe przebiegi? Na moim, właśnie szkolnym przebiegu, wymagająca licealna publiczność co prawda obejrzała przedstawienie w skupieniu i nie zaglądała w komórki, ale jeśli „podobanie się” mierzyć gromkością oklasków to… nie było najlepiej.
Mnie się ten tekst Strindberga wydał trochę zakurzony, niezbyt korespondujący ze współczesnością, wystawienie w Polskim jest dość konserwatywne (jak na utwór – nie bójmy się tego słowa – o seksie), choć jednocześnie oglądało się tę Pannę Julie dobrze, jest piękna wizualnie, szlachetna – jak to się kiedyś mawiało.
Może jednak nie warto udawać, że to taki teatr, który zainteresuje młodzież, wprawiając ją w pewną dezorientację? Nie wiem sam.
2024, maj
CZTERY PORY MIŁOŚCI
Scen. i reż. Wojciech Czerwiński
Premiera 10 maja 2024
Szedłem trochę jak do cepelii, bo na „spektakl muzyczny inspirowany polską muzyką ludową” – jak napisał internet w zapowiedziach. A wyszedłem - cały w skowronkach, gdyż obejrzałem fantastycznie wymyślone, znakomicie zaśpiewane i zagrane, piękne wizualnie, rewelacyjnie nagłośnione, porywające i – bardzo współczesne widowisko.
Istotnie - inspirowane polską muzyką ludową, której połączenie z Czterema Porami Roku Vivaldiego dało efekt zaskakujący, to małżeństwo czegoś zgoła prostopadłego z czymś przecież jakby równoległym okazało się zdumiewająco spójne; wszystkie przebojowe viavaldijskie (sic) allegra, larga i adagia – wpisane w nasze swojskie nadwiślańskie przyśpiewy, niekiedy leciuchne a cudownie przaśne i dowcipne, ale i niekiedy bardzo przejmujące - zabrzmiały właściwie jak jeden porywający utwór, starannie rozpisany na arcydzieło, chłopską przyśpiewkę i siedem głosów –
naszych dwojga bohaterów i - pięciorga muzyków im towarzyszących, będących jednocześnie chórem i orkiestrą, ale też - towarzyszami dwojga naszych bohaterów, których życie, miłość, smutki i radości – przemijają (niczym u Rejmonta) w rytm tytułowych pór roku.
Na scenie - Eliza Borowska, fantastyczna tym razem jako wokalistka i wiolonczelistka, i - obdarzony nieziemskim głosem Wojciech Czerwiński, także jako lirnik; oraz pięcioro wspaniałych muzyków, będących – jako się rzekło – równoprawnymi bohaterami tego zaskakującego a prześlicznego przedstawienia.
2024, marzec
CHARKÓW, CHARKÓW
Serhij Żadan
reż. Svitlana Oleshko
premiera 22 marca 2024
Charków był miejscem narodzin ukraińskiej awangardy, wielu artystów tworzących tam w latach 20. poprzedniego stulecia, w tym Łeś Kurbas – którego teatrowi Berezil ten spektakl jest poświęcony – zostało podczas wielkiej czystki zamordowanych, a ich twórczość na dziesięciolecia wygumkowana. Charków, Charków jest właściwie fantazją, co by było - pytają twórcy - gdyby Kurbas nie został w 1937 roku rozstrzelany, a – wyjechał do Ameryki i dostał Oscara?
Jesteśmy więc w Charkowie sprzed 100 lat i poznajemy to pełne energii miasto i jego bohemę; o tamtych czasach opowiadają również znakomite projekcje, Kurbas był prekursorem wykorzystania filmu w teatrze, a jest to opowieść o artystach i targających nimi emocjach, o próbie zmiany świata na lepsze i – o wyjątkowej odporności ludzi na takie zmiany. Zapewne widzowie znający dzieje Berezila oraz teoretyczne prace Kurbasa znajdą tu dla siebie więcej smaczków, ale zapewniam, że rzecz jest wyjątkowo niehermetyczna, wdzięczna, świetnie zagrana i zaśpiewana, oraz – krótka.
Spektakl ma formę musicalu, znakomitą muzykę stworzył doń Noam Zylberberg, mamy na scenie band grający muzykę na żywo, mamy i aktorów Teatru Polskiego, zaskakujących swoimi talentami wokalnymi. Obok Modesta Rucińskiego (Kurbas) grają Dorota Bzdyla, Jakub Kordas i Michał Kurek, którzy wcielając się w wiele ról, muszą co chwilę „zmieniać skórę”.
Także dlatego na tej niewielkiej scenie tak wiele się przez tę godzinę dzieje, i - także dlatego ten spektakl tak dobrze się ogląda.
styczeń, 2024
DOM OTWARTY
Michał Bałucki
reż. Krystyna Janda
premiera 27 stycznia 2024
Historię znamy – spokojnie dotychczas żyjące małżeństwo Żelskich postanawia prowadzić tytułowy dom otwarty, a na początek tej nowej drogi życia wydają bal. Niestety, impreza okaże się towarzyską katastrofą… Piękną mamy galerię postaci u Bałuckiego – dziś byśmy powiedzieli „animatora” Fikalskiego (świetny Szymon Kuśmider), wiarołomną a obłudną Pulcherię, za sprawą której całe to u Żelskich zamieszanie (Ewa Makomaska), obdarzoną czterema nieurodziwymi córuchnami plotkarę i intrygantkę Ciuciumkiewiczową (znakomita Katarzyna Skarżanka), czy – Żelską, panią domu, która zapragnęła sukcesów towarzyskich (niepotrzebnie przerysowana rola Anny Cieślak).
Cóż, Krystyna Janda wywołała we mnie tą inscenizacją poważne rozdarcie. Z jednej strony bowiem obejrzałem pocieszną historię, całkiem z przyjemnością, która to przyjemność toczyła zażartą walkę z poczuciem głębokiej (że się tak wyrażę) niekoherentności, gdyż klasykę wystawia się dziś po to, żeby - proszę o wybaczenie radykalizmu - opowiedziała nam - o nas, tu i teraz.
A Bałucki owszem, wbijał szpile, mącił, niszczył dobre samopoczucie, ale to było prawie 150 lat temu, te wówczas trafne dialogi, dziś wydzielają trudny do zniesienia zapach naftaliny, choć błyskotliwości odmówić im niepodobna.
W sumie – może warto sobie przypomnieć, dlaczego Bałucki był najlepiej opłacanym dramatopisarzem swoich czasów, ale... jeśli nie dało się w tym tekście znaleźć nic współczesnego, może nie warto było go dziś ruszać?
Nie wiem sam.
2023, listopad
ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH
Jan Kochanowski, transkrypcja Antoniego Libery
reż. Maciej Wojtyszko
premiera 11 listopada 2023
Odprawę w liceum – jak chyba większość - „przerobiłem”, z grubsza przejrzawszy, a z bryka wypisując ewentualnie przydatne przy odpytywaniu tezy, cóż, traktowaliśmy ją jako jedną z lektur, więc wiadomo, że nudną, do tego napisaną mało komunikatywnym dla nastolatka językiem (o czym zresztą traktuje pierwsza scena tego nietuzinkowego spektaklu). Ciekawe, czy wiele się w tej sprawie zmieniło...
Choć transkrypcja Antoniego Libery nie jest przekładem dramatu na slang młodzieżowy (co pewnie byłoby wykonalne), to jednak dzięki niej ten liczący prawie 5 stuleci tekst ogromnie zyskał na komunikatywności, nie zawaham się napisać, że może robić wrażenie całkiem współczesnego thrillera politycznego, którego konsekwentną ilustracją były oglądane przez nas projekcje z TV Troja, które to projekcje wśród części publiczności mogą wywołać zrozumiałe emocje, jednak w tym szaleństwie jest i metoda, i sens.
Oglądamy prosty, czytelny i logiczny spektakl, którego głównym bohaterem jest tekst Kochanowskiego, bardzo sprawnie zagrany przez cały zespół, ta fraza fantastycznie aktorom służy, a szczególną uwagę, z powodu wyróżniającej się ekspresyjności (ale bynajmniej nie nadekspresyjności!), zwraca Kasandra Anny Cieślak.
Mam tylko prośbę do Dyrekcji - może udałoby się przenieść to przedstawienie z foyer? Nie tylko z powodu skromności miejsc siedzących, ale – przede wszystkim - płaskiej widowni, bo przede mną usiadł dryblas i za sprawą jego osoby miałem ograniczoną widoczność. Albo może jakoś zarządzić, żeby bardzo wysokich sadzać z tyłu? Dziękuję.
2023, październik
ANTYGONA
Sofokles; tłum. A.Libera
reż. Piotr Kurzawa
premiera 5 października 2023
Głównym bohaterem tego spektaklu, na równi ze znanymi dramatis personae, a może i główniejszym, jest – przekład. Sofokles w tłumaczeniu Antoniego Libery „niesie”, jest doskonale przejrzysty, dojmująco komunikatywny, i w elegancki sposób współczesny. Wcale się nie zdziwię, gdy licealne osoby widzowskie zdumione siłą tekstu, obejrzawszy tę Antygonę zechcą ukradkiem czytać innych wielkich tragików, albo – kto wie – może nawet studiować filologię klasyczną?
Mamy więc do czynienia z materią nie tylko zgoła współczesną, ale również - zdumiewająco uniwersalną, choć niektórzy widzowie oglądali ten spektakl jako niemal publicystyczny komentarz do naszej rzeczywistości, można i tak.
W Antygonie debiutują - w roli Tejrezjasza Henryk Niebudek, a w Chórze - Michał Kurek, zwracam uwagę na znakomitą, monumentalną jak się kiedyś mawiało - scenografię Małgorzaty Pietraś.
Ta klasyka jest naprawdę żywa.
2023, kwiecień
PRZYGODY KOZIOŁKA MATOŁKA
Kornel Makuszyński, Marian Walentynowicz
adapt. i reż. Maksymilian Rogacki
Premiera 3 marca 2023
Twórcom tego uroczego spektaklu udało się osiągnąć idealny balans między umownością a dosłownością. Mamy rozmaite efekty – na scenie huczy, strzela i dymi (jeden w najmłodszych widzów w napięciu obserwował akcję z palcami zatkniętymi w uszach i - z rozdziawioną buzią), jest grana na żywo muzyka, są fantastyczne kostiumy. I mamy cudną frazą Makuszyńskiego - z zaskakująco zabawnymi odniesieniami do współczesności - opowiedzianą koziołkową historię podróży przez świat, nie tylko dla młodego widza, ale i dla zupełnie dużego też! – zwróćmy uwagę, że nasi kuglarze, dorośli przecież aktorzy z Teatrzyku Koza, kilkukrotnie zaglądają do książki z przygodami Matołka, tak jakby coś próbowali w niej znaleźć, o czymś jeszcze doczytać…
W roli Koziołka fantastycznie odnalazła się (nie tylko niesłychanie przekonująco mecząc) - Eliza Borowska, pozostałych pięcioro aktorów wciela się w mnóstwo pozostałych postaci, naprawdę nie mając ani chwili wytchnienia, co chwilę bowiem trzeba zmienić kostium albo wnieść potrzebny rekwizyt, dziejstwa jest moc! A propos rekwizytów – zwróćcie uwagę na chyba najważniejszy – walizkę, która będzie głównym bohaterem jakoś kurczę wzruszającego finału.
Oglądamy piękny, mądry, brawurowo zagrany i okropnie śmieszny spektakl o… niesłychanie ważnych sprawach, o tym na przykład, że desperacko szukane miejsce na świecie może być tuż koło nas, o tym – że wytęskniony Pacanów - czymkolwiek i gdziekolwiek jest - może ździebko rozczarowywać, o tym wreszcie – że warto jednak tego Pacanowa szukać, bo w szukaniu – nie zaś znalezieniu – cały sens tego wszystkiego jest ukryty.
Enjoy!
2023, styczeń
TANGO
Sławomir Mrożek
reż. Wawrzyniec Kostrzewski
premiera 29 stycznia 2023
Nie widziałem aż tylu Tang, żeby móc porównywać, przypuszczam jednak, że mamy do czynienia z dość klasyczną inscenizacją, wziąwszy nawet pod uwagę fakt, że reżyser nowatorsko przeczytał ten tekst jako farsę. W każdym razie licealista, który spektakl obejrzy, z pewnością będzie wiedział, o co w tym dramacie chodzi, nikt bowiem nie ukrywa, że Tango jest lekturą i że będą dawane spektakle dla szkół. Bardzo dobrze, niech chodzą.
O czym jest zatem to Tango? Ano - najbardziej o rodzinie, te wątki zostały jakby podkreślone, mamy więc – mówiąc w pewnym uproszczeniu - farsę
rodzinną, śmiech na widowni pojawiał
się (co nie dziwi) zwłaszcza w momentach bezpośredniego starcia „starego” z
„nowym”, postępu i konserwy, wiadomo. Ale... skoro mamy farsę, to odnalazłbym pewną
przestrzeń, na mocniejsze przerysowanie bohaterów, szczególnie
rozczarował mnie Edek, który wydał mi się w tym towarzystwie zdecydowanie zbyt dobrze ułożony.
Obejrzałem zatem (zawsze warto sobie jeden z najwybitniejszych tekstów dramatycznych XX wieku przypomnieć, czemu więc nie w Polskim?) bez nieprzyjemności, gotów jednak byłem dać się czymś Wawrzyńcowi Kostrzewskiemu zaskoczyć, i choć rozczarowany tym spektaklem nie byłem, to i zaskoczony - również nie.
CZEKOLADKI DLA PREZESA
Sławomir Mrożek, adapt. Janusz Majcherek
reż. Ewa Makomaska, Ewa Domańska
premiera 17 września 2022
Mamy oto bardzo zgrabnie przeniesione na scenę opowiadania Mrożka, których bohaterem, nieobecnym zresztą, jest tytułowy Prezes. Poznajemy dwór Prezesa – Personalną, Sekretarkę, Radcę, Referenta i Magazyniera i oni wszyscy bardzo się starają, żeby życie Prezesa było usłane różami i żeby szef zawsze miał dobry nastrój, podejmując w tym celu rozmaite – z dzisiejszego punktu
widzenia absurdalne - inicjatywy…
Piszący te słowa wzrastał w Mrożkowej rzeczywistości, więc przypomnienie sobie owych wziętych z życia historii, nieznacznie tylko albo i wcale nie podkolorowanych, było dlań zabawną podróżą w czasie. Ciekaw jednak jestem, jak młodsi widzowie zareagują na ten spektakl, czy w ogóle będą wiedzieć, o co Mrożkowi chodziło? Np. historyjka z babą i tytułowymi czekoladkami, skądinąd cudownie wymyślona, napisana i zagrana, może tak naprawdę śmieszyć – jak sądzę - tych jeno, którzy ówczesne trudy pionierów handlu nieuspołecznionego (zwanych dalej – zresztą do dziś - babami bądź chłopami) obserwowali na własne oczy. No ciekawe…
2022, maj
AWANTURA W CHIOGGI
Carlo Goldoni
reż. Edward Wojtaszek
premiera 26 maja 2022
Obejrzenie w krótkim czasie dwóch bardzo różnych wystawień tego cudownego tekstu jest przeżyciem pouczającym, bo skłaniającym do porównań. Może więc nie będę ściemniał - bardziej podobała mi się Awantura z Gdańska. ALE zaznaczyłbym, że oba te spektakle są jednak o czymś trochę innym, więc i ich dosłowne zestawienie nie będzie zbyt miarodajne.
Mamy oto – pozwolę sobie przypomnieć – w pierwszej scenie kilka chioggiańskich dam, ździebko nudzących się pod nieobecność ich mężczyzn, które to damy pozwalają sobie podczas plotek na kilka słów za wiele. Uruchamia to lawinę zdarzeń, ten pożar chioggiańscy mężczyźni będą (jak to w życiu) jakoś gasić. I w tym „jakoś” cała przyjemność oglądania.
Z plusów – mamy piękne kostiumy i monumentalną, dość klasyczną scenografię, w którą jednak sprytnie wpleciono rozwiązania nowoczesne – i to działa! Mamy także znakomite role Koadiutora
(Krzysztof Kwiatkowski), bawiącego się swoim epizodem Woźnego (Leszek Bzdyl) oraz - Fortunata (Szymon Kuśmider), który to Fortunat posługuje się cudownym językiem chioggiańskim, będącym jakby mieszanką stylu angielskiego policjanta z Allo Allo z – zabawą włoską kliszą językową i - anagramami tudzież innymi figurami stylistycznymi polszczyzny, efekt jest zaiste komiczny, a byłby komiczniejszy, gdyby muzyka towarzysząca wydarzeniom w Chioggi nie grała tak głośno.
Nie mam pewności (z minusów), czy nie zobaczyliśmy nieco "przegrzanych" kilkorga bohaterów, i - jakaś fałszywa nutka zabrzmiała w scenie bitwy pań, troszkę tak, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy w tym ogólnym mordobiciu (z przeproszeniem) postawić na teatralną umowność, czy też – pójść jednak na całość.
2021, listopad
WIŚNIOWY SAD
Antoni Czechow
reż. Krystyna Janda
premiera 19 listopada 2021
Nie umiałem niestety w stanie wykrzesać z siebie empatii dla Raniewskiej (Grażyna Barszczewska). Zastanawiałem się bowiem, może nieco nieprzyzwoicie, dlaczego właściwie znalazła się w tak niekomfortowej dla siebie sytuacji? Z półsłówek dowiadujemy się, że „ktoś” pozbawił ją majątku w Paryżu, zdaje się, że źle ulokowała uczucia (och, ty tego nie zrozumiesz – mówi w pewnym momencie do sarkającego na nią Trofimowa). A może - najzwyczajniej prowadzi życie, na jakie jej nie stać, za często sięga do sakiewki rozdając rubelki tu i ówdzie? Ciekawe swoją drogą, czy braciszek faktycznie pójdzie pracować do banku, co z trudem wszystkim mieści mu się w głowie, czy też raczej zajęty będzie knuciem jak tu dostać pieniądze od nielubianej a bardzo bogatej ciotki… Państwo są w każdym razie ze swoją sytuacją jakoś tak tylko deklaratywnie niepogodzeni, jakoś pozornie nią przejęci, życie w dworze toczy się w sumie jak dawniej, choć na bale zaprasza się coraz niższe rangi… Jedynym w tym majątku, któremu na chleb z pewnością nie zabraknie, i który ma zdolność jakiegoś praktycznego myślenia, jest oczywiście Łopachin (świetny Szymon Kuśmider).
Szkoda też, że w tym pełnym wzdychań świecie również nie wybrzmiał motyw pijanego przechodnia, któremu Luba każe dać pieniądze, myślę bowiem, że ta właśnie scena, abstrahując od jej publicystycznego wydźwięku, mogłaby być esencją tego spektaklu, prawdziwie czechowowską zapowiedzią nadchodzącej katastrofy.
Paweł Demirski
reż. Monika Strzępka
premiera 19 lutego 2021
Kuchenne Rewolucje nie są oczywiście programem kulinarnym, właściwie jakość kuchni w odwiedzanych przez Magdę Gessler restauracjach jest mało istotna. Zauważmy, że gdyby show ów istotnie traktował o sztuce przyprawiania flaków czy o tajemnicy formowania mielonych, nie zaistniałby tak mocno w kulturze popularnej. Paliwem bowiem dla p. Gessler oraz jej widzów, paliwem dodajmy niewyczerpalnym, nie są rozbef, wodzianka czy wuzetka na deser, a – no cóż – naszość, polskość.
To na przykład, że knajpę może otworzyć przecież każdy, bo co to za filozofia; no a literalnie każdy może byc jej szefem, gdyż każdy Polak to urodzony przywódca; to, że w kuchni może być syf, bo tego na zewnątrz nie widać, że można gotować z najgorszych, a najlepiej nieświeżych składników, bo się zmarnują, a durny konsument i tak wszystko zje. Że można też – a jakże – nie płacić pracownikom, bo niech się cieszą, że w ogóle maja pracę, prestiżową - dodajmy. O tym, że jeśli w jakimś mieście na końcu świata jest knajpa, to z pewnością będzie to kebab lub pizzeria, i że w ogóle nic się nie da zrobić i robić nie ma sensu, więc może faktycznie niech Gessler przyjedzie, to przynajmniej cośkolwiek się może ruszy. No i M.G. przyjeżdża, a Bogu ducha winna kelnerka (świetna Marta Nieradkiewicz) ze stresu zjada jadłospis… Eliza Borowska znakomicie zagrała p. Gessler, choć – może się narażę – zagrać tę postać wydaje się, że dość łatwo.
Spektakl jest zasadniczo o tym samym, o czym program, z tym, że o 3 godziny dłuższy. I w którymś momencie tego zdecydowanie przydługiego i miejscami nudnawego przedstawienia skupiłem się na obserwacji sąsiadów, na moim przebiegu część widzów zanosiła się od śmiechu i dała owacje na stojąco, inni wzruszali ramionami, jakby to wszystko albo ich nie dotyczyło, albo i po nich spłynęło, a jeszcze inni siedzieli z grobową miną wciśnięci w fotel nie bardzo rozumiejąc o co chodzi, w tym piszący te słowa.
W sumie - trochę jak w życiu – my, oni, i – cała reszta.
Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska
reż.
Ewa Domańska
premiera 20 listopada 2020
Przed premierą tej tragikomedii jej twórcy podkreślali, że rzecz jest uniwersalna i że nie musi być odczytywana jako komentarz do tu i teraz. Niestety, na scenie tej uniwersalności nie udało się osiągnąć, a za bieżącą publicystyką (oraz publicystyką w ogóle) w teatrze nie przepadam.
Zacznę może od pochwał – dobrze, że spektakl był streamowany, oczywiście zapachu kurzu z kurtyn nie czuliśmy, ale „coś” żywego w tym onlajnowym przekazie jednak było. Coś, czego prawdopodobnie rejestracja by nie pokazała, może świadomość, że aktorzy są na Karasia, że dla nas wychodzą na scenę, że mają tę samą tremę, że nie da się zrobić dubla, jak coś nie wyjdzie. Poza tym – spektakl był ładnie pokazany i takoż nagłośniony, jak nauczyła nas pierwsza fala pandemii – to onlajnowym teatrze to wcale nie takie oczywiste, że dobrze widać i słychać...
Nie zrozumiałem natomiast po co twórcy aż tak przerysowali wszystkich właściwie bohaterów? Czy Valida Vrana bez tej swojej emfazy, bez tych pohukiwań, „strasznych” min, bez karykaturalności, byłaby mniej porażająca? Czy jej dwór bez przesadnej – no właśnie – groteskowej - usłużności przestałby być gremium oślizłym? Raczej nie. Było w tej manierze – jak to w manierze - coś fałszywego, coś, co nie dawało potraktować poważnie niegłupiego przecież ostrzeżenia przed zamordyzmem, i – co nie pozwoliło Validzie współczuć, choć przecież Pawlikowska właśnie tak ją napisała, w sumie przecież niejednoznacznie. Ale coś nie zagrało i chyba zabrakło też konsekwencji.
Bo - w tym trudno znośnym dość przesterowanym towarzystwie były jednak dwie osoby, które mówiły i zachowywały się normalnie, jeśli w takich okolicznościach można mówić o normalności, mianowicie Norman (Dominik Łoś) i Agatika (Katarzyna Skarżanka), tak, jakby byli z innej planety, jakby się tej grotesce tylko przyglądali.
Być może ich „normalność” była zabiegiem celowym. Jeśli tak - to dlaczego dotyczyła tylko ich dwojga? Bo cóż np. zawiniła Petronika, do której Norman mówił, a ona do niego - przemawiała? Czy choćby Halima i Kołopuk, między którymi – choć przecież są parą - chemia była jakby ujemna...
A jeśli - nie?
Edward
Albee
reż.
Maksymilian Rogacki
premiera
14 października 2020
Polska prapremiera tego spektaklu miała miejsce ćwierć wieku temu w Teatrze Wybrzeże, później ten Albee pojawił się na scenach jeszcze kilkukrotnie, ostatni raz – jak czytam w Encyklopedii Teatru – w 1999 roku. I od tamtej pory nic, ciekawe – dlaczego? Ano pewnie dlatego, że tekst – choć nagrodzony Pullitzerem – jest jednak i dość trudny i dość niewdzięczny. Nie da się go zrozumieć bez poznania choć z grubsza historii Albe'ego, który był dzieckiem adoptowanym przez ludzi, którzy nigdy nie powinni mieć żadnych dzieci, wychowywał się bowiem w domu zupełnie pozbawionym miłości. Jego matka była – no właśnie - wysoką kobietą, która bez żalu wysłała dorosłego już, bo przecież osiemnastoletniego chłopaka, w świat, nie spełnił bowiem jej oczekiwań, wyrósł bowiem na homoseksualistę.
Albee twierdził, że ten dramat NIE jest zemstą na pozbawionej uczuć matce, jednak właśnie ta nieznośna myśl bzyczy w głowie od podniesienia kurtyny aż po oklaski. Z drugiej jednak strony - Grażyna Barszczewska w znakomitej roli Kobiety A - zrobiła wiele, żebyśmy i jej nie oceniali zbyt surowo, bo – mówiąc w pewnym uproszczeniu - „oprogramowanie” jakie jej wgrano w dzieciństwie, również nie było pozbawione błędów, także tych krytycznych.
ONI
Stanisław Ignacy Witkiewicz
reż. Piotr Ratajczakpremiera 29 stycznia 2020
Przestroga. Przed czym czy przed kim? Oczywiście, przed Onymi. Ale czy tylko, i - kim są dziś Oni?
Ergo, czy spektakl Piotra Ratajczaka to bieżąca publicystyka polityczna czy raczej próba zastanowienia się, gdzie my wszyscy się znaleźliśmy - my widzowie, my teatr, my twórcy? Czy też - to wizja takiego teatru (sztuki – szerzej) w niedalekiej już przyszłości, w której nie będzie miejsca na to, co indywidualne? Wszystko się bowiem zautomatyzuje, ujednolici, to, co osobne, będzie zwalczane albo i samo umrze?
Samo wystawienie Witkacego dziś jest odważne, to nie jest teatr „do podobania się”, wychodzi się po tych 70 minutach jednak z uczuciem pewnego wyczerpania, jak to u Witkacego bywa – trzeba chcieć wejść w ten jego świat, mam wrażenie, że mało komu na widowni się to udało, bądź – mało kto chciał, albo też – mało kto był gotowy. Może to też kwestia instynktu samozachowawczego, tak najzwyczajniej w świecie? No może.
Pana Tomasza proszę o wybaczenie, ten deficyt wyłącznie we mnie, bowiem na scenie zamiast Bałandaszka ciągle widziałem Zdzisia, a najlepszą rolę w tym spektaklu, Tefuana rzygającego współczesnym teatrem, zagrał Adam Cywka.
DZIADY
Adam Mickiewicz
reż. Janusz Wiśniewskipremiera 22 listopada 2019
Już chwilka od premiery minęła, z licznych recenzji dowiaduję się więc, że spektakl ów jest „niezły”, „przyzwoity” tudzież „rozczarowujący”. Ciekawe - skąd to wiadomo, gdzie można znaleźć ów wzorzec metra z Sevres wystawiania Dziadów, bo też chciałbym go przyłożyć, odczytać wartość i miałbym recenzję gotową.
Cóż, było z rozmachem, jak to ostatnio w Polskim, obsada ogromna, pirotechnika, kostiumy, charakteryzacja itp. Jednak mimo niewątpliwej atrakcyjności wizualnej druga część Dramatu, czyli początek, wydała mi się zbyt dosłowna, dostałem prawie wszystko na tacy, zbyt dosłownie (łącznie z nieco piereżywającym aktorstwem), Gustaw w Konrada szparko przeobraził się kredą na tablicy, a mój chrześniak, za moment mający Dramat przerabiać, dyskretnie sobie podczas obrzędu poziewywał.
Obaj zdecydowanie się ożywiliśmy przy części trzeciej Dramatu, strzałem w dziesiątkę okazało się obsadzenie Krzysztofa Kwiatkowskiego w rolę Senatora, nie ulega wątpliwości – że obok Wiesława Komasy (ksiądz Piotr)
– to najlepsza rola tego przedstawienia, zwrócił także moją uwagę Fabian Kocięcki w roli Sobolewskiego, którego monolog o przyjaciołach męczonych i wywożonych na Sybir po ludzku poruszał, jakby był opowiedziany, zrelacjonowany, a nie – zagrany. Publiczność dała długie owacje, były łzy, wzruszenie itp., spędziłem te dwie godziny bez jakiejś idiosynkrazji.
6 lat temu jednak, też w Polskim (ale innym), też na Dziadach (ale sześciokrotnie dłuższych), nie opuszczało mnie jedno uczucie – niedowierzania połączonego z zachwytem. I nad znanym mi przecież tekstem i nad jego dosłowną inscenizacją. Może lepiej, gdy o duchach opowiada mi ktoś, kto w duchy nie wierzy? No może.
2019, maj
BORYS GODUNOW
Aleksander Puszkinreż. Peter Stein
premiera 24 maja 2019
Borys Godunow w reżyserii Petera Steina wydał mi się koturnowym widowiskiem, imponującym co prawda pod względem wizualnym i realizacyjnym, ale - z (poza wyjątkami) niezmiernie przerysowanym aktorstwem. Aktorzy z niezrozumiałych powodów bowiem PODAWALI tekst, co poskutkowało tym, że w którymś momencie przestałem słuchać, co mają mi do powiedzenia, a zacząłem ów tekst PRZYJMOWAĆ. Nie znalazłem także powodu, dla którego ten spektakl w ogóle powstał, nic mi nie powiedział o świecie mnie otaczającym, a i jako dzieło „o tamtych czasach” historia cara i samozwańca niezbyt mnie zainteresowała, znużyła raczej, gdyby nie sceny farsowe - które akurat dość średnio do spektaklu pasowały - byłoby nudnawo.
Komplementowana przez kuluary scena miłosno-polityczna Griszy z Maryną wprawiła mnie natomiast w stan zdumienia połączony z niedowierzaniem, nienaturalność tej pogawędki była karykaturalna.
Nie lubię takiego teatru i już, nawet jeśli wyszedł spod ręki najwybitniejszego reżysera w Europie.
2019, styczeń
WYZWOLENIE
Stanisław Wyspiański
reż. Anna Augustynowicz
premiera 29 stycznia 2019
Polska! Polska! Polska! – krzyczymy. A następnie – padamy na kolana (bądź z nich wstajemy, zależy od koniunktury i mody). Mamy i polskość i polactwo, mamy wyssane z mlekiem matki uprzedzenia i strachy, mamy i tradycje z których jesteśmy dumni i które są jednocześnie naszym przekleństwem, a mimo upływu wieków żyjemy – chcąc tego bądź nie – w epoce romantyzmu, co nam uświadomiła profesor Janion. Czy słusznie zatem Mickiewicz Mirosława Zbrojewicza wrócił na cokół, bo tam jego miejsce (Mickiewicza, nie Zbrojewicza)? I tak można się rozwodzić bez końca - z odniesieniami do współczesności bądź też je ominąwszy.
Świetni aktorzy na scenie, moc nawiązań dla teatrologów, udany debiut Marcina Bóbułki w Polskim (w trudnej przecież roli), Grzegorz Falkowski, Jerzy Trela, spektakl starannie wyreżyserowany przez Annę Augustynowicz. Mówiło się w kuluarach, że „dojmująco aktualne”.
Tymczasem wyszedłem z Polskiego wykończony. Może dość już pytań o „polskość”, zadawanych sto lat temu przez Wyspiańskiego, i tych zadawanych przez współczesny teatr, zresztą - jeszcze bardziej wyczerpujących?
Czas może WRESZCIE zacząć na te pytania odpowiadać? Albo lepiej - w ogóle dać sobie z nimi spokój, bo niestety niespecjalnie cokolwiek z nich wynika.
Nie pytaj o Polskę – śpiewał w 1988 roku Grzegorz Ciechowski, „Póki my żyjemy, ona żyje też”. I tyle.
2018, październik
ŻOŁNIERZ KRÓLOWEJ MADAGASKARU
Julian Tuwim
reż. Krzysztof Jasiński
premiera 25 października 2018
Niniejszym bardzo przepraszam panie sprzątające widownię po premierze, te włosy na posadzce pośrodku XIII rzędu to moje były.
Oglądałem Żołnierza z rosnącym niedowierzaniem i zdumieniem. Czy to żart, czy może jednak prowokacja? – myślałem? I nagle – mam, eureka! Tak, to musi być przestroga! Taki właśnie repertuar dawałyby miejskie teatry w razie wygranej innej opcji. I ta absurdalna skądinąd myśl do dziś nie opuszcza mnie od owej fetowanej premiery.
Zbigniew Zamachowski, naturalnie, zagrał świetnie, bo jest wspaniałym aktorem, ale posiadłem tę wiedzę już dużo wcześniej, panie z nogami do nieba ładnie tańczyły kankana, (prawie) wszyscy się dobrze bawili, recenzenci są w większości zachwyceni, a ja – z włosami wyrwanymi z rozpaczy – pytam się – po co w ogóle ten pusty, anachroniczny i obłudny spektakl powstał? Nie tu, nie to i nie teraz.
I na marginesie… Premiera rozpoczęła się z 17-minutowym opóźnieniem. Andrzej Łapicki pisał, i nie ma powodu, by mu nie wierzyć, że przed wojną, jak spektakl się opóźniał 5 minut, dzwoniono po policję. Mimo, że czasy się zmieniły, uważam, że był to afront wobec widzów, którzy się zjawili punktualnie. To, że popołudniami są korki w Warszawie i że nie ma gdzie koło Polskiego zaparkować, nie jest wiedzą niedostępną nawet bywalcom premierowych fet.
2018, październik
DEPRAWATOR
Maciej Wojtyszko
reż. Maciej Wojtyszko
premiera 28 września 2018
Mamy rok 1967 i Gombrowicza w Vence, z narzeczoną, potem żoną - Ritą, panią Izę ex aktorkę, obecnie hrabinę, Miłoszów, którzy nieopodal spędzają wakacje i młodego Herberta, który odwiedza we Francji przyszłego noblistę. Między Herbertem a Gombrowiczem specjalnej chemii jednak nie ma… Maciej Wojtyszko próbuje uchwycić moment spotkania trzech wielkich twórców, trochę opierając się na faktach, a trochę dopisując czy zmyślając, podobnie jak w znakomitym Dowodzie na istnienie drugiego w Narodowym. Niestety, w Polskim nie wszystko wyszło.
O ile świetnie czuli się w rolach literatów Andrzej Seweryn, Wojciech Malajkat i Paweł Krucz, o tyle role pań były jakby niedopracowane, niedokończone, zostawiły niedosyt, można było pozwolić sobie na więcej, pójść dalej, szczególnie w przypadku Izy. No, chyba, że mieli na scenie błyszczeć tylko Gombrowicz z Miłoszem (kolejność nazwisk nieprzypadkowa). Mam też kilka uwag do samego tekstu. Dlaczego np. Rita w finale zaczyna nagle mówić po polsku, opętanie? Dlaczego Iza wspomina o profesorze Korzeniewskim? Do kogo puściliśmy oko?
Choć w tejże samej scenie, w ustach grającej hrabinę Magdaleny Zawadzkiej historyjka o Gustawie Holoubku była całkiem zabawna. Trudno natomiast nazwać „dyskusją o Polsce” wymianę dość przykrych (choć może i prawdziwych) opinii o nas i naszych kompleksjach. Publiczność się co prawda radowała, balansowały jednak te pogawędki na granicy efekciarstwa, taniości.
Druga połowa przedstawienia trochę mnie znużyła, owszem, Andrzej Seweryn raczej spektakularnie schodzi ze świata, ale poprzedzającą zgon Gombrowicza scenę zmiany pieluch można było sobie darować. (Dość golizny na polskich scenach!)
Może to i drobiazgi, bo w sumie spędziłem czas w teatrze bez zbytniej idiosynkrazji, było momentami miło i zabawnie – np. cyrk urządzony przez Gombrowicza z telegramem - ale z tymi aktorami i w tym teatrze była szansa na coś więcej. Znacznie więcej.
2018, maj
KRÓL
Szczepan Twardoch
reż. Monika Strzępka
adapt. Paweł Demirski
premiera 18 maja 2018
O Królu Twardocha pisałem tu, spektakl jest o tym samym, więc nie będę redundantny i skupię się nie na historii, a na tym, jak została ona pokazana.
Została pokazana z rozmachem. Oczywiście, teatr (a na pewno Polski) nie pokaże wszystkich okropieństw, o których Twardoch pisze, przedsmak - jeśli można użyć tego słowa - widzowie mieli przy okazji odcinania kończyny przez sadystę Radziwiłka (znakomity Marcin Bosak). Na scenie mamy dwa auta, niezupełnie co prawda z epoki, ale nie szkodzi, mamy strzelaniny, z pompą zrobione sceny zbiorowe, soczyste dialogi, obrotową scenę i niepozostawiające widowni w obojętności odniesienia do tu i teraz. A ponieważ materiał literacki świetny, ponieważ rzecz lokalna, i - bo zagrane świetnie, więc o frekwencję jestem zupełnie spokojny. Tak, niewątpliwie Król jest jednym z ważniejszych wydarzeń mijającego sezonu, i wydaje mi się, że oczekiwania społeczeństwa wobec tego przedstawienia zostały przez twórców zaspokojone. (Kiedy poszła plotka o tej premierze, mówiono: „Strzępka u Seweryna? Niemożliwe”. A jednak.)
W warszawskim Polskim debiutuje przeszedłszy z wrocławskiego znakomity Adam Cywka w roli Jakuba, świetny Krzysztof Dracz w roli Kuma, zwracam uwagę na sceny w Berezie, Paweł Tomaszewski zapada w pamięć jako homoseksualny redaktor dość bezpośrednio wyrażający swoje erotyczne oczekiwania wobec Jakuba (nieco może efekciarska scenka, ale zgodna z powieścią i jednak cudownie zabawna), zwracam też uwagę na Alana Al-Murtathę, który gra Mojsze Bernsztajna i brata Szapiry.
No więc ogląda się to niczym kryminał i film gangsterski w jednym, ale ci, którzy znają książkę (jak piszący te słowa) mogą się momentami wiercić w fotelach, bo – jako się rzekło – inscenizacja jest dość wierna źródłu. Spodziewałem się więc jakiejś „strzępkowej” dekonstrukcji, ale jej nie było.
2018, marzec - koprodukcja z Teatrem Żydowskim
KILKA OBCYCH SŁÓW PO POLSKU
Michał Buszewicz
reż. Anna Smolar
premiera 10 marca 2018
Myślę, że z rożnych powodów Teatr Polski był idealnym miejscem do wystawienia tego spektaklu. Choćby dlatego, że powstał we współpracy ŻYDOWSKIEGO i POLSKIEGO, że oboje patroni tych teatrów byli polskimi Żydami, że tuż obok, pod bramą Uniwersytetu, doszło do gorszących scen w marcu tegoż 1968 roku, w konsekwencji których to wydarzeń wiele tysięcy ludzi musiało wyjechać z naszego kraju na zawsze.
Michał Buszewicz napisał tekst m.in. na podstawie wywiadów przeprowadzonych z marcowymi emigrantami w Izraelu, w Stanach i w Szwecji, ale przedstawienie nie jest dokumentem. Widziałem w każdym razie na widowni ludzi głęboko poruszonych tym spektaklem, głównie starszych, mogących tamte czasy pamiętać, którzy zgotowali aktorom owacje na stojąco.
Poruszających było kilka scen - szukania dokumentów w ścianie, dybuka Idy Kamińskiej w jednej z aktorek, opowieść o Esterze i Robercie, ale… skróciłbym całość o pół godziny.
Przyznaję także, że poczucia winy spektakl we mnie nie wywołał (nie wiem, czy miał), jedynie – nie po raz pierwszy - smutną nieco refleksję o historii i jej kaprysach. I podobała mi się robota Pawła Sakowicza, którego choreografia – może nieco paradoksalnie – do tego przedstawienia bardzo pasuje.
2018, styczeń
MINY POLSKIE
M. Grabowski/T.Nyczek na podst. S. Wyspiańskiego, J. Kitowicza, H. Rzewuskiego, W. Bogusławskiego i W. Gombrowicza
reż. Mikołaj Grabowski
premiera 29 stycznia 2018
Pomyślałem sobie, że gdyby Miny przenieść bez najmniejszej nawet ingerencji do Powszechnego, rozpętała by się kolejna burza o szerzenie nihilizmu, antypatriotyzmu i o Bóg wie czego jeszcze. Ale proszę się nie lękać. Twórcy tego bardzo udanego spektaklu właściwie tylko przystawiają nam na scenie lusterko i pozwalają nam się w nim dokładnie obejrzeć, przypominają, że nic się nie zmienia, miny stroimy i dziś, codziennie i od święta, że z min, gestów, słów (wielu, zbyt wielu nawet) jesteśmy zbudowani i się za nimi chowamy i nimi atakujemy, i nimi się bronimy. Przyglądał się tym naszym rytuałom Gombrowicz i przecież właśnie o tym napisał swoje arcydzieła. Gombrowicz obecny jest zresztą na scenie, bez jakoś drastycznie dorobionej gęby, ale za to w znakomitej kreacji Grzegorza Mielczarka.
Jacy jesteśmy naprawdę? Och, oczywiście ani autorzy ani wybrane teksty źródłowe na to pytanie nie dają oczywiście jednoznacznej odpowiedzi, bo jej nie ma, ale… spróbować można. I jest to próba udana, szczególnie, że - choć nasze wady narodowe w tekstach Min są wyraźnie widoczne - to jednak twórcy podchodzą do polskiej kompleksji jednak z wyrozumiałością, a może nawet z czułością.
Spektakl jest brawurowo zagrany, wciągający, momentami cudownie zabawny, z kilkoma poruszającymi, świetnymi scenami (finał!). Jan Peszek jako Bogusławski naprawdę, no…
naprawdę, ale i towarzyszący mu Anna Cieślak i Paweł Krucz także znakomici, do tego w odważnych (jak na Teatr Polski) rolach. Bardzo dobra, z dystansem zagrana rola Konrada (Krystian Modzelewski), wreszcie – świetna Joanna Halinowska w roli muzy, która ten spektakl rozpoczyna i - w zupełnej ciszy na widowni - kończy.
2017, grudzień
WUJASZEK WANIA
Antoni Czechow
reż. Iwan Wyrypajew
premiera 9 grudnia 2017
Tydzień musiał minąć od obejrzenia spektaklu do przelania na papier kilku myśli z nim związanych. Gdyż od razu po wyjściu z Polskiego byłem nieco zdruzgotany faktem, że Wujaszka nie zrozumiałem, pomyślałem więc – minie czas, ułoży się. Poczytałem sobie pierwsze opinie i poczułem się, jakbym oglądał zupełnie inne przedstawienie niż rozentuzjazmowani recenzenci. Wreszcie – to uczucie rozczarowania było tym głębsze, że Wyrypajewa wprost uwielbiam i uważam, że jest wielkim reżyserem, założyłem zatem z góry, że wszystko, co działo się na scenie Polskiego było zamierzone i wyćwiczone. I ciekawe, czy było.
Aktorzy grają każdy sobie, w ogóle nie ma między nimi chemii. Niektórzy swoje kwestie wygłaszają, czy też – podają (jakby nieco dworując sobie z konieczności „przeżywania” Czechowa), inni z kolei - grają, bardzo dobry w roli Doktora Maciej Stuhr, trochę gra a trochę jakby puszcza oko do widza z tej swojej gry i mówi ze słyszalnym zaśpiewem.
Tak miało być czy to efekt miesięcy przebywania z rosyjskojęzycznym reżyserem? W ogóle ten Wujaszek jest właśnie o Astrowie, kłopot tylko, że najmocniej w głowie zostają jego dylematy związane z wycinką drzew, co jakoś zupełnie bez sensu przenosi Wujaszka do tu i teraz, a mówiąc ściślej – do Białowieży.
Najmocniej zatem przepraszam, ale w ogóle mnie to wszystko nie obeszło, mimo pięknej scenografii i nieziemskiego światła.
2017, październik
MARLENA. OSTATNI KONCERT
Janusz Majcherek
reż. Józef Opalski
premiera 27 października 2017
Czy można wierzyć wspomnieniom? Co w naszym życiu wydarzyło się naprawdę? Co jest faktem, a co – legendą? A jeśli legendą – to wykreowaną przez nas, czy też przez otaczających nas ludzi, którzy widzieli nas takimi, jakimi chcieli nas widzieć, a niekoniecznie – takimi, jakimi rzeczywiście byliśmy?
Na scenie widzimy dwie Marleny – tę z trudem poruszającą się nieledwie staruszkę, uzależnioną od leków i alkoholu, spisującą ręką swojej asystentki wspomnienia ze swego niezwykłego życia, i – Marlenę u szczytu sławy, występującą w filmach, przed żołnierzami na froncie, udzielającą wywiadów. W roli gwiazdy u zmierzchu życia – wspaniała Grażyna Barszczewska, w roli jej młodszej alter-ego - olśniewająca Izabella Bukowska-Chądzyńska.
Choć może minimalnie zbyt sentymentalny, to jednak spektakl obejrzałem z nieukrywaną przyjemnością (jestem wielkim fanem Grażyny Barszczewskiej), całość została sprawnie zrealizowana, w dwóch planach, wymagających od aktorów żelaznej dyscypliny, szczególnie w garderobie.
2017, wrzesień
3 X MROŻEK (KAROL, NA PEŁNYM MORZU, ZABAWA)
Sławomir Mrożek
reż. Jerzy Schejbal, Szymon Kuśmider, Piotr Cyrwus
premiera 29 stycznia 2017
Obejrzałem całość z nieco zakłócaną przyjemnością (zob. niżej), gdyż istotnie Sławomir Mrożek wielkim dramaturgiem był a reżyserzy odnieśli się z szacunkiem do wielkiego tekstu. Owe jednoaktówki - choć powstałe ponad pół wieku temu – są niestety dojmująco współczesne i stanowią do naszego stanu świata komentarz dość gorzki. Chyba najbardziej poruszający (ale i najśmieszniejszy) jest Karol. To zupełnie nieprawdopodobne, że ta sztuka powstała w 1961 roku, więc za dość wczesnego Gomółki, i – zauważmy – przy każdym zawirowaniu naszej historii, był jakiś Karol do odstrzelenia. I Wnuczek i Dziadek analfabeta ze strzelbą też, świetny swoją drogą Jacek Fedorowicz. Na Pełnym Morzu widziałem ostatnio w Kiszyniowie (sic!), najwyraźniej i tam przygody trzech panów na tratwie (nie licząc listonosza) zainteresowały widzów, bo – przecież wspólne, w pełni demokratyczne dochodzenie do tego, kto zostanie zjedzony, jest i interesujące i praktykowane identycznie pod każdą szerokością geograficzną. Zabawa także niestety jest komentarzem do tzw. dzisiejszych czasów.
I pasuje doń jak pięść do nosa, czyli idealnie, ale boleśnie. Trzech Parobków za wszelką cenę chce się bawić, forsują drzwi do pokoju, gdzie miała tytułowa zabawa trwać, ale tam jej nie ma… Niegrający akordeon, kontrabas bez strun… A może jednak jest?
Tyle w skrócie, koniecznie zobaczcie. I przed pójściem spytajcie w kasie, czy przypadkiem nie ma wycieczki licealnej.
Siedząca obok mnie para szesnastolatków miziając się głośno komentowała przebieg spektaklu, wcale nie przejmowali się groźnym wzrokiem innych widzów, a siedząca tuż za nimi pani nauczycielka czy opiekunka nie reagowała.
Może to jej synek był?
2017, maj
MĄŻ I ŻONA
Aleksander Fredro
reż. Jarosław Kilian
premiera 18 maja 2017
Akcję tej słodkiej komedyjki przeniósł reżyser do lat trzydziestych poprzedniego stulecia, zastanawiam się, czy do końca potrzebnie.
Z jednej strony – tak, bo mogła Dorota Kołodyńska pięknie w stylu art deco urządzić mieszkanie Elwiry i Wacława, a bohaterów ubrać w niezwykle stylowe stroje z epoki. Z drugiej strony jednak – zabrakło temu pomysłowi finezji. Żeby nasze ziemskie sprawki, miłostki i zdradki uznać za fraszkę w obliczu zbliżającej się hekatomby, w zupełności wystarczyła scena z maskami gazowymi, wystarczyły fragmenty audycji radiowych. Finał, choć spektakularny, był już o jednym grzybem w tym barszczu za wiele. Można było sobie poza tym pozwolić na jeszcze większą frywolność w pokazaniu miłostek, choć i tak sceny, w których bohaterowie pojawiali się w peniuarach i ineksprymablach, w co starszych widzach wzbudzały – jak zauważyłem - trochę nieufności.
Młodym aktorom Polskiego fraza Fredry służy, prawie w ogóle nie czuje się wiersza, rzecz i dowcipna i estetyczna, szkoda tylko, że morał podany tak, żeby nikt nie miał żadnej wątpliwości.
2017, kwiecień
NIEZATAŃCZONE TANGO
Grażyna Barszczewska
na podstawie prozy Wiesława Myśliwskiego
reż. Leszek Bzdyl
premiera 21 kwietnia 2017
Mamy oto pokój, w którym zostało niewiele już rzeczy, są za to kartony z ubraniami, naczyniami, pamiątkami. Na tapetach plamy po landszaftach zdobiących mieszkanie, po zdjęciach. Jeszcze stoi gramofon, jeszcze w szafie leżą płyty z tangami, jeszcze jest chwila, żeby podczas tej przeprowadzki na chwilę chociaż płytę puścić…
W pokoju – matka i syn. Trochę jak w Iwonie Gombrowicza, syn (Dominik Łoś) wypowiada tylko jedno zdanie. A tak – to słucha, albo i nie słucha, może się momentami na matkę irytuje, ale to właśnie z nim matka zatańczy - albo nie zatańczy - tytułowe tango. Grażyna Barszczewska w roli matki - czasem bezradna, czasem romantyczna, pogodzona z życiem i niepogodzona jednocześnie, po peerlowsku praktyczna, mająca wiele wspomnień, do których chętnie wraca, a które zawsze są piękne, jak to ze wspomnieniami bywa.
Koncertowa rola Grażyny Barszczewskiej, która tym spektaklem przypomina o niezwykłym obserwatorze codzienności - Wiesławie Myśliwskim. I o tym, że jest wielką aktorką.
2016, czerwiec
SZKODA, ŻE JEST NIERZĄDNICĄ
John Ford
reż. Dan Jemmet
Teatr Polski w Warszawie się zmienia… Ten spektakl mógłby być właściwie pokazany nawet w TR (choć wówczas wskazane byłoby rozebranie do końca któregoś z aktorów) i hipsterska publiczność byłaby kontenta. Tymczasem konserwatywni widzowie niestety troszkę ze spektaklu wychodzili, albo demonstracyjnie - manifestując przeciw zbyt nowoczesnemu pokazaniu tekstu Forda, albo - bo muzyka była za głośno, albo - na siusiu, gdyż podczas 165-minutowego przedstawienia antraktu nie zaplanowano.
Rzecz niby jest o kazirodztwie (Marta Kurzak i Maksymilian Rogacki świetni w rolach rodzeństwa), ale odczytanie szersze – o braku granic uczuć – jest naturalnie dopuszczalne. Ja jednak oglądałem to jako świetny kryminał. Owszem, chwilkę musimy poczekać zanim pierwszy trup padnie (zresztą przypadkowo), ale z każdym kolejnym coraz bardziej mi się podobało.
Ponadto - w którymś momencie odniosłem silne wrażenie, że całe przestawienie jest troszkę żartem z klasycznego tekstu, może nawet żartem z teatru w ogóle. Bowiem jest coś takiego w tajemniczym uśmiechu Piotra Cyrwusa, co nie pozwala tej możliwości wykluczyć.