Wszystkie prawa zastrzeżone.
TEATR OSTERWY
PSIE SERCE
Michaił Bułhakow
reż. Igor Gorzkowskipremiera 14 listopada 2020
Historię co prawda doskonale znamy – profesor Preobrażeński – dla dobra nauki naturalnie – przeistacza kundla Szarika w niestety łotra Telefona Telefonowicza Szarikowa. I mimo, że niespodzianek na scenie (prawie) nie będzie i rzecz jest zupełnie wierna Bułhakowowi, to zdecydowanie warto lubelskie Psie Serce obejrzeć. Po pierwsze dlatego, że to spektakl nieodparcie zabawny (choć nie do końca wiadomo, czy jest się z czego śmiać), a po wtóre – świetnie zagrany. Nie wiem, czy wcielenie się w psa jest trudnym zadaniem aktorskim, ale Wojciecha Rusina (Szarik) aż się chciało pogłaskać, choć przypomnijmy, że pies był ogólnie pokancerowany i nie pachniał fiołkami. W roli Profesora fantastyczny – jak zwykle – Włodzimierz Dyła, pięknie radzący sobie w rewolucyjnej Rosji posiadacz siedmiu pokoi, które to pomieszczenia stoją niczym kołek w oku kamienicznej komisji kwaterunkowej – i na rewelacyjne epizody członków tegoż ciała – proszę zwrócić baczną uwagę np. na garsonkę (chyba tak się to nazywa) i całą w ogóle aparycję postaci granej przez Macieja Grubicha.
Chociaż ten spektakl jak sądzę (to nie jest zarzutem, przeciwnie) powstał ku uciesze publiczności i nie rości sobie żadnych pretensji publicystycznych - w każdym razie nie rości ich w sposób nachalny, że się tak wyrażę – to jednak pewne sytuacje wzięte z życia ówczesnej Rosji… chociaż – nie, odpędzę tę myśl. Na Boga, przecież chyba mogą powstawać znakomite spektakle o czymś innym niż meandry myśli społeczno-politycznej w naszym kraju.
Mogą, prawda?
NAD NIEMNEM. OBRAZY Z CZASÓW POZYTYWIZMU
Lubelskie Nad Niemnem jest przedstawieniem olśniewającym wizualnie, i - jak to w Lublinie bywa - znakomicie zagranym.
Tym razem z największym zachwytem patrzyłem na Edytę Ostojak, która zagrała Emilię, może nawet ździebko przerysowując swoją postać, ale te kpinki były zabawne i czułe. Ciekawą i trudną rolę zagrała Justyna Janowska, której Justyna jest nieco wsobną, zagubioną, całkiem współczesną dziewczyną, jakby żywcem przeniesioną w tamte czasy i realia, ten ryzykowny zabieg udał się zupełnie. Justyna nie powtórzy błędów ciotki, (świetna Marta Ledwoń w roli Marty) popełni mezalians i wyjdzie za Jana, bo po prostu się w nim zakocha. Idźmyż za głosem serca – apeluje Orzeszkowa, a reżyser wydaje się do tego apelu z zaangażowaniem włączać.
Twórcy z pewnym takim pietyzmem przyglądają się historii mieszkańców dworu i wsi, jako się rzekło - z bohaterów cichutko sobie dworują, zwróćmy uwagę na zwiewne i zabawne odniesienia do filmu,
A nawet – może wcale.
2019, grudzień
KOWBOJE
Michał Buszewicz
reż. Anna Smolar
premiera 12 kwietnia 2019
Mamy oto pokój nauczycielski stylizowany na saloon, bo tytułowi kowboje to nauczyciele, a szkoła, czy też szerzej – oświata – jest jak Dziki Zachód. I nie ma w tym porównaniu dużego nadużycia, o czym jest ten znakomity, choć bardzo gorzki spektakl.
Najbardziej poruszającą sceną przedstawienia jest monolog Daniela (znakomity Daniel Dobosz), nauczyciela geografii, człowieka wciąż młodego, a totalnie wypalonego, zrezygnowanego, pozbawionego złudzeń i marzeń, zarabiającego za dużo, żeby umrzeć z głodu, za mało, żeby godnie żyć, w bieda-swetrze, bieda-okularach, mówiącego o swoim bieda-małżeństwie, które zostało właściwie zabite przez tzw. życie, w którym to małżeństwie oboje z żoną tkwią, bo tak naprawdę rozstawszy się -nie mieliby gdzie mieszkać. Może lekiem na tę frustrację, może szczepionką jest jakieś odcięcie się emocjonalne od systemu, jakieś zbudowanie skorupy, tak jak zrobiła to matematyczka Jola (jak zawsze fantastyczna Jolanta Rychłowska), która ma to wszystko, z przeproszeniem w de, robi swoje i wychodzi, owszem, może i z zazdrością patrzy na entuzjazm polonistki Edyty (świetna Edyta Ostojak), ale wie, że i jej za moment przejdzie, za chwilę obie staną się do siebie podobne.
Uosobieniem lęków polskiej szkoły jest natomiast jej dyrektor, wuefista Maciej (Maciej Grubich), którego najczarniejszym snem jest wizyta kuratorki (Sonia Roszczuk). I zadowolenie kuratorium wydaje się być dla niego – może i skądinąd słusznie – najsilniejszym motorem jakiegokolwiek działania.
Mimo całej tej mizerii, nieciekawych perspektyw, bidy, nauczyciele mają w sobie chęć doskonalenia, wyskrobują pieniądze na kulturę, czytają, chodzą do teatru, i JAKOŚ spod ich opieki młodzież wychodzi jednak na ludzi (w znacznej większości); myślę, że ten spektakl jest właśnie za ich niezłomność - formą podziękowania, a może nawet hołdu.
2018, kwiecień
TRZY SIOSTRY
Antoni Czechow
reż. Jędrzej Piaskowski
premiera 9 marca 2018
Droga jest w głębokiej przebudowie, a tory – złe (trochę się jedzie pociągiem, a trochę autobusem), Lublin więc jest jednym z najbardziej oddalonych od Warszawy miast, choć to zaledwie 150 km z niewielkim okładem. Ale spotkałem w na Ułanach Tomka Domagałę i Tomasz nie mówił o niczym innym, jak tylko o lubelskich Trzech Siostrach. Weekend był piękny, stwierdziłem – „sprawdzam” i się do Lublina wybrałem. I dobrze, bo ostatni raz miałem okazję być tutaj na wycieczce szkolnej w głębokim XX wieku, pamiętam tylko tyle, że pantografy spadały z trolejbusów. A dziś … starówka wymuskana, wieloma językami mówiąca, knajpy z lokalnym jedzeniem jedna na drugiej (cebularze!), a jak przyjadę następnym razem – to wejdę też do lodziarni na Krakowskim Przedmieściu, gdyż jej wyroby muszą – po długości kolejki sądząc – mieć doprawdy super moce.
Trzy Siostry obejrzałem z niedowierzaniem i zachwytem, i śmiejąc się i będąc momentami na granicy silnego poruszenia, zapatrzony i w szaloną scenografię i fenomenalnie przez Jędrka prowadzony zespół aktorski, a szczególnie w Jolantę Rychłowską, która gra szwagierkę i - kogoś na podobieństwo Krystyny Loski.
Ergo, Jędrzej Piaskowski zrealizował z lubelskim zespołem jeden z najlepszych spektakli tego sezonu, w którym obok niemożności życia, niewypowiedzianych czechowowskich oczekiwań oraz niewyjechania do Moskwy, jest także cudowna zabawa teatralną umownością.
Komu wyobraźnia służy – może i tak!