Wszystkie prawa zastrzeżone.
Teatr Collegium Nobilium
EDYP. ANTYGONA
Sofokles
reż. Adam Nalepa
premiera 9 marca 2021
Trochę za dużo miałem podane na tacy, nie było wątpliwości o kim i o czym był ten spektakl. Bez tak jaskrawych napomknień do współczesności w obu pokazanych tekstach, całość wywarłaby – jak sądzę - dużo większe wrażenie. Odrobinkę zbyt grubym flamastrem podkreślono tym samym, że ta klasyka jest żywa, ale umówmy się - Ateńczycy mogli użyć spreju do dezynfekcji rąk jeden raz, zrozumielibyśmy przecież - bez ciągłego psikania w dłonie - że i oni borykali się z zarazą; również w Antygonie odniesienia do rzeczywistości 2021 były jednoznaczne, wolę w teatrze metaforę, polityki mam potąd włączywszy telewizor.Ale intencje rozumiem i było wielu widzów aktualnością Sofoklesa zachwyconych, jednak – jak można z powyższego wywnioskować - wolę ponadczasowość. Znakomicie natomiast słuchało się tekstu, który w przekładzie Antoniego Libery brzmiał prosto, jasno, współcześnie, bez patosu i ozdobników.
HYMNY
Natalia Fiedorczuk
reż. Anna Smolarpremiera 6 marca 2020
Mamy oto studentkę, która rodzi dziecko. Młoda mama chce jednak – w miarę możliwości – brać normalny udział w próbach, bez taryfy ulgowej uczestniczyć w przygotowaniu spektaklu, nie chce się z powodu córki znaleźć na marginesie, wypaść, zostać pominięta. Niby sytuacja oczywista – dlaczego miałaby, a jednak…
Anna Smolar porusza się w tym spektaklu na bardzo cienkiej granicy. Czy to jest jeszcze teatr? Przecież obserwujemy na scenie właśnie studiującą mamę, w spektaklu występuje też - istotnie słodki Bąbelek - jej córka, Stefania (dziękowałbym Bogu za tak koncyliacyjne dziecko). Nie wiemy jednak, czy prawdziwa grupa naszej młodej mamy reaguje właśnie tak, jak widzieliśmy na scenie. Czy faktycznie WAŻNIEJSZE jest dziecko i dobrostan psychiczny matki – czy też – z poniesieniem pewnie jakichś kosztów i z pójściem na kompromisy – jednak projekt, w tym wypadku spektakl przez nich przygotowywany. I - czy w ogóle wolno takie pytania stawiać?
To znakomite przedstawienie (i rewelacyjny spektakl dyplomowy jednocześnie) z pewnością trochę inaczej oglądają dziewczyny, widziałem autentyczne poruszenie tej części widowni, słyszałem komentarze widzek w różnym wieku, nie dziwne, dawno nie było (nie tylko na tych deskach) tak poruszającego spektaklu, a jednocześnie tak „normalnego”, ludzkiego, zwykłego.
To jest straszny pech z tym wirusem, TCN powinno to grać bez przerwy, a tymczasem…
ODMĘT
Inspirowany przygodami Sindbada Żeglarza
GARDENIA
Elżbieta Chowaniec
reż. Marek Idzikowski
Za Odmęt Marek Idzikowski został wyróżniony główną nagrodą na ubiegłorocznym Forum Młodej Reżyserii, decyzji jury przyklaskuję. Wciągnął mnie ten świat niemal od razu, przestałem słyszeć siąpiących nosami sąsiadów, próbujących śpiewać na końcu korytarza studentów, nie było niczego wokół, tylko aktor (Michał Ferenc), jego opowieść i jakby mizerne rekwizyty - dwa patyczki, sznurek, niemłoda reklamówka, coś jeszcze skądś wygrzebanego i niepotrzebnego… Tyle wystarczy, naprawdę.
O podróżach, nawet tych najdalszych, które można odbywać nie ruszając się donikąd, a więc i o drodze, czymkolwiek ona jest – celem czy jedynie środkiem; o rzeczach, którym znaczenie i wartość nadajemy my sami, bądź – odbieramy przecież; o przyjaźni, wreszcie – o teatrze, z przypomnieniem, że każdy ma wyobraźnię, i wystarczy cichutko poruszyć odpowiednią strunę, żeby… Dawno nie widziałem czegoś tak fantastycznego i – banalnie prostego jednocześnie.
Dziewczyny są świetne, wszystkie. Zofia Straczycka, Karolina Mazurek, Katarzyna Pilewska i Aleksandra Sapialska. Gratuluję i mocno trzymam za Was kciuki.
Do obejrzenia KONIECZNIE, w Białymstoku or anywhere.
FIZYCY
Friedrich Dürrenmatt
reż. Marcin Hycnarpremiera 27 stycznia 2020
Fizycy od półwiecza rzadko goszczą na polskich scenach, ostatnio (wg e-teatru) było to w 1992. Dobrze zatem, że mogliśmy sobie ten tekst przypomnieć, a trochę gorzej – że się dość mocno zestarzał. Nie było to ani o tym, co tu i teraz, ani o „odpowiedzialności moralnej naukowców za skutki ich odkryć” (cyt. za str.int. TCN). Jeśli zatem ktoś Fizyków nie zna, to lepiej przed obejrzeniem spektaklu poczytać sobie program, nakreślenie realiów TAMTEJ epoki zdecydowanie pomaga odnaleźć się w tym śmieszno-strasznym świecie, choć naprawdę zabawnie było tylko podczas odwiedzin ex-żony Möbiusa z dzieciakami w szpitalu, zwracam uwagę na fantastyczny epizod Moniki Cieciory.
A propos epizodów – trochę szkoda, że nie wszyscy aktorzy mieli szansę na pokazanie swoich możliwości, warsztatu i talentu, rozumiem oczywiście, że tekst ma pewne ograniczenia, ale właściwie tylko połowa obsady ma tutaj cośkolwiek do zagrania, pozostałe role są – choć efektowne – to raczej niewielkie, a jest to – przypomnę – dyplom, gdzie błyszczeć powinni wszyscy.
Są jednak co najmniej dwa powody, dla których Fizyków przegapić nie wypada, mianowicie – świetna Elżbieta Nagel w roli dr Zahnd (gra ją w dublurze z Iną Krawczyk) oraz – w roli Möbiusa - znakomity Piotr Kramer, warto ich nazwiska zapamiętać.
2019, listopad
PRZYBYSZ
Wojciech Kościelniak
reż. Wojciech Kościelniakpremiera 29 listopada 2019
Wojciech Kościelniak zrealizował ze studentami IV roku aktorstwa muzycznego znakomity spektakl dyplomowy – Przybysza - na podstawie znanego także w Polsce komiksu. Nie wiemy skąd bohater, tytułowy Przybysz dokładnie pochodzi, wiemy jednak, że wraz z wieloma innymi szukającymi lepszego życia emigrantami przybywa do Ameryki. Czym ich nowy świat powita? Jak sobie poradzą z tęsknotą za bliskimi, z samotnością, jak się odnajdą w tym gąszczu obcych języków, nieznanych urządzeń, czy - postaci, tych realnych i tych, które powołała ich wyobraźnia?
Widzowie wychodzi z tego spektaklu rozentuzjazmowani, poruszeni, w stanie nieledwie euforii, ze wzruszeniem komentowali to, co zobaczyli na scenie, pasję, nieprawdopodobny talent i - mnóstwo ciężkiej pracy, którą twórcy włożyli w każdą sekundę tego przedstawienia. Prawem recenzenta pozwolę sobie zwrócić Waszą uwagę na Patrycję Grzywińską i Dominika Bobryka oraz - na fantastycznie opracowaną przez Ewelinę Adamską-Porczyk choreografię.
Napisałem przy okazji innego spektaklu tego reżysera, że czegokolwiek się tknie Wojciech Kościelniak, zmienia się w złoto. Cofam, bo Przybysz to czysta platyna.
NIEPODLEGLI
Piotr Rowicki
reż. Piotr Ratajczak
Piękne mamy w Niepodległych towarzystwo – i celebrytów takich jak Boya z Krzywicką, Zofię Stryjeńską, jest Gorgonowa nieśmiało przypominająca światu, że Lusia była wyrafinowaną suką, a nie aniołkiem, jak ją prasa ówczesna opisywała; są także prezydent Narutowicz i jego zabójca Eligiusz Niewiadomski, gawędzą sobie o Polsce i jest to najbardziej poruszaja scena tego przedstawienia. Z postaci nieco zapomnianych - jest Maria Kwaśniewska, która dzięki Hitlerowi (sic!) uratowała wielu ludzi od śmierci; przypomina nam się wielka gwiazda tamtych czasów - Ina Benita, której życie było zrealizowanym zresztą scenariuszem filmowym, jest wreszcie szalony (szalony?) artysta Stanisław Szukalski, twórca zermatyzmu, który to nurt miewa się dziś zdumiewająco dobrze. Dodać może warto, że co prawda postacie i ich losy są związane z dwudziestoleciem międzywojennym, ale to nie jest bezkrytyczny pean na cześć tamtych czasów, troszkę generalizując Niepodlegli są bowiem pewnego rodzaju refleksją nad dziejstwem świata, w którym to świecie co chwilę zmienia się wszystko i zarazem - nie zmienia się nic.
Aktorzy wcielają się po kilka postaci, każdy z nich więc ma szansę na pokazanie swojego talentu, jak na dobry dyplom przystało. I istotnie – są niesłychanie utalentowani, widać błysk w ich oczach, widać radość bycia na scenie, a ta energia przechodzi także na wyraźnie rozentuzjazmowaną widownię. Na maleńkiej scenie im. Jana Kreczmara w TCN Piotr Ratajczak zrealizował mądry, efektowny i brawurowo zagrany spektakl, nie przegapcie!
2019, kwiecień
PŁATONOW
Anton Czechow
reż. Monika Strzępka
premiera 5 kwietnia 2019
Przez trzy i pół godziny ani na chwilę nie oderwałem oczu ani uszu od aktorów, spektakl wciągnął mnie od samego początku, od wejścia na scenę Anny Wojnicew (wspaniała Zuzanna Saporznikow) z Mikołajem (znakomity Karol Biskup) - po scenę ostatnią, z kompletnym pieprznikiem w domu Generałowej, który to dom rozleciał się niemal w strzępki, gdy wiarołomna Sonia (Vanessa Aleksander) pozbawiła Płatonowa (świetny Jakub Kordas) kontaktu z doczesnością. Miał go co prawda ukatrupić Osip (Konrad Szymański), ale zbój, najczystszy w pewnym sensie w tym towarzystwie, miał jednak słabość do Saszy (poruszająca i zabawna rola Małgorzaty Kozłowskiej), która ubłagała, by drania nie bić. No to Osipa w finale chłopi zatłukli, kto wie, może to jednak bardziej poruszyło Annę niż śmierć Michała? No może. W tle – przyziemne zupełnie kwestie finansowe, Mikołajowi pożycza Wiengierowicz (magnetyczna i jako ojciec i jako syn - Kamila Brodacka), Kiryłł (bawiący się swoimi postaciami Mateusz Burdach, także jako Trylecki i Pietrin) chce pieniędzy od ojca (uroczy Jakub Gąsowski, również w kilku rolach) na rozrywki w Paryżu. Tu rubelek, tam pięćdziesiąt, sześć tysięcy, tu weksle, tam utrata domu za długi, ale… czy to ważne? I co - w ogóle - ważne?
Cała jedenastka aktorów jest znakomita (dodajmy, że Marię gra Aleksandra Boroń a Szymon Owczarek – Siergieja), a reżyserka wraz z zespołem stworzyli przedstawienie piękne, wciągające, mądre, poruszające i – last but not least - pełne Czechowa.
Proszę nie przegapić.
2019, marzec
FEDRA FITNESS
István Tasnádi
reż. Daria Kopiec
premiera 1 marca 2019
Nie rozumiem, dlaczego ten nudny
i wulgarny spektakl pojawił się w tym teatrze, w tym czasie i w wykonaniu tych
aktorów. Czy naprawdę brakuje tekstów, które dotyczyłyby ich choćby z grubsza? Oczywiście
mit Fedry i jej niespełnionej miłości jest toposem i może istotnie warto go przypominać,
tylko – dlaczego na Boga – w wersji Tasnadiego? Czy z powodu dylematu – posiekać
Saurosa czy wykastrować?
Odniosłem wrażenie, że aktorzy są włożeni w nie swoje buty, że ich ta Fedra uwiera, że wulgaryzmy padające z ich ust brzmią karykaturalne, że nie bardzo ich to obchodzi, choć – przyznajmy, robią co mogą, żeby ten niedobry tekst uratować.
Źle także została uszyta rola Minouatura, Mikołaj Kłosiewicz nie miał szansy pokazania swoich możliwości i talentu, szkoda, bo to dyplom, świecić zatem powinni wszyscy.
2019, styczeń
WIECZÓR TRZECH KRÓLI
William Szekspir
reż. Artur Tyszkiewicz
premiera 12 stycznia 2018
Brak możliwości zaparkowania gdziekolwiek w okolicach Starówki i niezrozumiały a gigantyczny korek na Podwalu były zaledwie preludium dramatu, jaki dane mi było przeżyć jakoś dotarłszy do TCN. Ten jeden z najpogodniejszych tekstów dramatycznych świata w wykonaniu studentów IV roku AT wzbudził we mnie niemierzalnie głęboki smutek. Nie mam tu bynajmniej zastrzeżeń do faktu, że reżyser przeniósł akcję do sanatorium czy też na wczasy all-inclusive, uważam, że można z Szekspirem zrobić naprawdę co chcecie (sic), fajnie natomiast, gdy cokolwiek z tego wynika, jeśli z teatru się z czymkolwiek wychodzi.
Ja wyszedłem – jako się rzekło – przygnębiony. Powodów kilka – aktorzy (poza dwoma wyjątkami – Aleksandry Boroń i Jakuba Kordasa) niespecjalnie mieli kontakt z tekstem, który mieli okazję widzom ze sceny podawać.
Ten - jakby z automatu przez nich mówiony Szekspir - bywał do tego mało słyszalny, gdy aktorzy odwracali głowę od widowni, zastanawia mnie również, na ile niedoskonałości dykcji u kilkorga aktorów były celowo zagrane (jeśli tak – nie zrozumiałem intencji), a na ile wynikały z tremy związanej z premierą.
Coś nie wyszło.
2019, styczeń
GWOŹDZIE
Eric Bogosian, adapt. C. Kosiński
reż. Cezary Kosiński
premiera 5 stycznia 2018
Monodram Bogosiana jeszcze z XX wieku, ciekawe, że mniej więcej z czasów, kiedy aktorzy przyszli na świat, nie miało to zabrzmieć protekcjonalnie, przeciwnie, fakt ów obrazuje, jak świat się szybko zmienia, i - jak my łatwo zmieniamy uzależnienia, wtedy – od telewizji, dziś – od sieci. I wtedy i dziś i w przyszłości nie będziemy dawać sobie rady z natłokiem obrazów, informacji, wrażeń, emocji nam dostarczanych – i właściwie o tym jest ten tekst. Tekst dodajmy niełatwy, ale dające aktorowi niesłychane pole do popisu, warto tu przypomnieć legendarne już wykonanie Gwoździ przez Bronisława Wrocławskiego w łódzkim Jaraczu w reżyserii Jacka Orłowskiego.
Cezary – co konieczne przy spektaklach dyplomowych – rozpisał ten tekst na siedmioro aktorów, część z nich ma do zagrania stand-upy, i tu moje spostrzeżenie, że Zuzka (szukająca rymu) i Wewnętrzne Dziecko brawurowo zagrały (czy też zaimprowizowały, nie poznałem) sceny mówiące nie o TAMTYCH, a o naszych czasach, o tym, co tu i teraz, i to wydało mi się to ździebko nieadekwatne i – cóż - nieco raziło. Ale młodsi widzowie byli do łez rozbawieni, najwyraźniej po prostu nie wyłapuję (już) wszystkich asocjacji – albo mnie one nie śmieszą. Albo – co jeszcze gorsze – wcale nie uznałem ich a cyniczne, a właśnie takie miały być.
Może skróciłbym spektakl o małe pół godzinki, może dałbym więcej do zagrania Aleksandrowi Kaźmierczakowi, szczególnie na początku, może uniknąłbym prób nawiązania dialogu z widownią (skurczyłem się możliwie najbardziej, by być niewidoczny), jednak – mimo tych drobiazgów - Gwoździe są spektaklem udanym, widać włożone weń serce, ogromną pracę i talent. A Marcina Franca w roli Artysty zobaczyć po prostu trzeba.
2018, październik
KAŻDY KIEDYS MUSI UMRZEĆ PORCELANKO, CZYLI RZECZ O WOJNIE TROJAŃSKIEJ
na podst. Williama Szekspira
reż. Agata Duda-Gracz
premiera 27 października 2018
Każdy kiedyś musi umrzeć Porcelanko – mówi Achilles do swojego kochanka Patroklesa, zapytany o śmierć Hektora, wydawałoby się, że jednak niepotrzebną. Ale… właśnie tak chciał Szekspir.
Oczywiście, że o wojnie i o spustoszeniach, jakie wojna sieje w duszach, ciałach, przedmiotach i sytuacjach. Ale też, a może i przede wszystkim – o wielkich miłościach, do żon, i do ich namiastek, kłótliwych, dąsających się, oraz – o zgrozo – mających żylaki odbytu. Sic! O Troilusie zawiedzionym (czy zrozpaczonym?) widzącym swoją (swoją?) Kresydę w ramionach wroga, o Parysie znudzonym głupiutką, acz piękną, odbitą przeciwnikowi Heleną i o konsekwencjach tego znudzenia. O Grekach, Trojanach, o nas (turystach? sędziach? czy widzach tylko?) narzekających na twarde siedzenia w teatrze… Agata Duda-Gracz znów zrealizowała spektakl olśniewający, totalny, właśnie po TO chodzę do teatru i TYM CZYMŚ tęskniłem od kiedy zobaczyłem (dwukrotnie) Będzie pani zadowolona. Aktorzy grają świetnie, wszyscy. Widać entuzjazm, talent, wylane na próbach krew, pot i łzy. Łzy dosłownie, krew też.
Uprzedzam, że może gdzieś na płaszczyk czy marynarkę trysnąć, wszak Hektora Grecy rozszarpują dość dosłownie. Na szczęście są panie z obsługi widowni, czule się Twą zbrukaną garderobą zajmą, widzu.
2018, kwiecień
REWIZOR. BĘDZIE WOJNA!
Artur Pałyga
reż. Anna Augustynowicz
premiera 12 kwietnia 2018
Czwarty, ostatni już dyplom studentów IV roku WA, jeszcze tylko praca, obrona i trzeba będzie kasować w autobusach normalne bilety. Ze swoich studiów właśnie ten moment pamiętam najbardziej, nie dlatego, że nie było mnie stać na pełne bilety, ale dlatego, że w pewnym sensie skończyła się taryfa ulgowa. I że teraz na zniżki od świata trzeba czekać do… W każdym razie – JM prof. Malajkatowi, opiekunowi tegoż roku i całej grupie dziękuję za świetny sezon w TCN i za wszystkich trzymam kciuki, życząc angaży w wymarzonych teatrach.
A jeśli idzie o Rewizora - nie będę ściemniał – niespecjalnie mi się ten tekst podobał. Wydaje mi się, że efektowniej byłoby robić prawdziwego Gogola, ale… Anna Augustynowicz, którą wprost uwielbiam, wie co robi, i jestem pewien, że spektakl znajdzie swoich widzów. Tym bardziej, że – jakkolwiek to brzmi – rzecz jest przemyślana i zagrana bardzo dobrze, aliści – jako się rzekło – nie do końca w bliskiej memu światu narracji, w której na oniryczność miejsca brak.
Horodniczego gra – i przez cały spektakl jest na scenie – Maciej Babicz, ale tekst jest tak skonstruowany, że najwięcej do grania ma Chlestakow.I w tej roli Marcin Bubółka wywołał na widowni prawdziwy lęk nie tylko przed przyjazdem rewizora, ale też przed nieobliczalnością naszej rzeczywistości, tak bardzo od Gogola przecież odległej i jednocześnie - tak niewesoło bliskiej.
2018, marzec, spektakl dyplomowy studentów IV r. Wydziału Lalkarstwa w Białymstoku
ODYS WRACAJ DO DOMU
Marcin Bartnikowski
reż. Marcin Bikowski
premiera 19 grudnia 2017 roku
(Tym razem – dla odświeżenia stylu i w ogóle łamów – tekst mojego przyjaciela Witka Koroblewskiego. Z którym to tekstem w jakichś 83% się zgadzam.)
Przez pierwsze pół godziny siedziałem spięty, szepcząc do siebie „O Boże, jakie to jest słabe” - fragmenty „Powrotu Odysa” Wyspiańskiego przeplecione zostały modnymi ostatnio wtrętami o złej Polsce i ksenofobicznym suwerenie. Potem jakoś się to „rozeszło”, pojawiły się za to bardzo zabawne dialogi o tym „co kogo wkurwia”, znowu na chwilę wrócił Wyspiański, by ustąpić miejsca układom choreograficznym i, na końcu, pełnym refleksji piosenkom oraz występowi lalkarskiemu. Były próby aktywnego angażowania publiczności, ale zareagował na nie jeden tylko widz, co nadało tej scenie niezamierzonego wydźwięku komicznego. Ze spektaklu wyszedłem jednak dość poszeptując - „O Boże, ale to było fajne”. No więc minusy nie przysłoniły plusów.
Oglądając Odysa często miałem wrażenie, że twórcy mieli tak wiele pomysłów, że z największym trudem „wcisnęli” je wszystkie w 90 minut spektaklu. A ponieważ byli do nich bardzo przywiązani (do pomysłów, nie minut), nie chcieli niczego usunąć, co sprawiło, że miejscami spektakl sprawiał wrażenie dopchanego kolanem. Zwróciłem uwagę na dość otwarte inspirowanie się Klątwą Frljicia: i tu, i tu mamy Wyspiańskiego poprzetykanego wstawkami politycznymi oraz osobistymi manifestami aktorów. Jednak „Odys wracaj do domu” nie posuwa się tak daleko, nikt nikomu fellatio nie robi. Jest - powiedzmy - Klątwą Light albo nawet Klątwą 0%, taką Klątewką, która może troszkę stroszy piórka, ale którą tak naprawdę nikt się nie oburzy. W tych momentach spektakl najbardziej zbliża się do przedstawienia szkolnego, którym… zresztą jest. Na szczęście gdzieś w połowie owa Klątewka się kończy, a dalej jest już tylko lepiej.
Aktorzy grali z ogromnym zaangażowaniem, szczególnie Anna Złomańczuk i Karolina Martin, ale brawa należą się całemu zespołowi. Na osobną pochwałę zasługuje scenografia – gigantyczny magiel, który poza oczywistymi skojarzeniami, dzięki różnym pomysłowym patentom był niczym dodatkowy aktor na scenie.
Podsumowując – bardzo lubię przedstawienia, które potrafią zamknąć się w dwóch godzinach. „Odysowi…” się udało. Mamy 90 minut niezłej jazdy w towarzystwie pełnych pasji i zaangażowania aktorów, która być może (jazda, nie pasja) nie zmieni niczyjego życia, za to jest przyjemnym zwieńczeniem zimowego wieczoru.
2018, luty
ILUZJE
Iwan Wyrypajew
reż. Wojciech Urbański
premiera 3 lutego 2018
Kiedy pytają mnie (a często pytają) po co właściwie chodzić do teatru, to mówię, że (nie, nie po katharsis, nie żeby się odmóżdżyć, nie - żeby podziwiać kreacje – aktorskie i na aktorach; choć to wszystko troszkę też), no więc mówię, że po to, że prawdopodobnie opowiedzą mi tam ciekawą historię, że być może pokażą coś, czego nie widziałem dotychczas, że wyjdę po spektaklu o nutkę albo całą pięciolinię bogatszy/uboższy, ale - na pewno inny. No więc po to.I właśnie po taką historię idźcie na Iluzje. Pewien bowiem jestem, że obejrzawszy je… ostrożniej będziecie mówić o kimś, że „ma poczucie humoru”.
Piękny spektakl o życiu i całej
reszcie i kolejny rewelacyjny dyplom studentów IV roku Wydziału Aktorstwa AT. Chapeau
bas!
2017, grudzień
MARAT/SADE
Peter Weiss
opr. i reż. Wawrzyniec Kostrzewski
premiera 8 grudnia 2017
Zlękniony wybierałem się na Miodową, mając w pamięci Marata z Narodowego sprzed kilku lat i moją nim udrękę. Obejrzałem i zaświadczam – proszę się nie lękać, gdyż reżyser ze studentami IV roku Wydziału Aktorstwa stworzyli przedstawienie po prostu olśniewające.
Marata można „zrobić” i o współczesności i o historii i o rewolucji i o wariatach. Oraz – o tym wszystkim na raz. W Collegium Nobilium chyba najgłośniej pada pytanie – jak daleko można pójść w obronie różnych wartości, oraz – co to znaczy – za daleko, oczywiście mówiąc w pewnym uproszczeniu. Całe szczęście bez bezpośrednich odniesień do tu i teraz (a można byłoby), no może z wyjątkiem sceny w Zgromadzeniu Narodowym, cudownej, zupełnie jakbyśmy oglądali audycję publicystyczną w jednej czy drugiej telewizji.
Fantastyczna rola Agaty Różyckiej
(Wywoływacz), świetny Maciej Babicz (Sade), w ogóle cała jedenastka gra
koncertowo, z utęsknieniem wyglądam kolejnego dyplomu.
2017, listopad
TRZY SIOSTRY
Antoni Czechow
reż. Grzegorz Chrapkiewicz
premiera kwiecień 2017
Agata Różycka, Dominika Kryszczyńska i Eliza Rycembel (Olga, Masza i Irina) są - mówiąc najkrócej - olśniewające. Hanna Skarga (Natalia), także obdarzona magnetyczną wręcz charyzmą, gra piękną choć okrutną i bezduszną szwagierkę sióstr. Bank talentów rozbija jednak rolą doktora świetny Mateusz Kmiecik, chyba najmniej zdolny do życia w tym - czechowowskim i tak bardzo oddalonym od Moskwy - świecie. Ale doktor jest już stary i on jako jedyny bywalec dworu Prozorowów nie ma już absolutnie żadnych złudzeń.
I dla ról bardzo utalentowanych młodych
aktorów zdecydowanie warto Trzy siostry zobaczyć, zresztą rozniosło się po
mieście, że spektakl dobry, więc w TCN komplety, a i młodzież licealna – jak
wiadomo – widz trudny – grzecznie oglądała i w komórki nie patrzała. Mam tylko jedno spostrzeżenie - ździebko
dusiłem się na tej małej scenie, małej widowni i w tym małym świecie, owszem, o
to poniekąd u Czechowa chodzi, ale wyszedłem z Trzech sióstr ściśnięty (w
sensie emocjonalnym) i było mi niekomfortowo.
A wolałbym być poruszony, najlepiej dojmująco. No ale nie byłem.
2017, październik
OTELLO
Feridun Zaimoglu i Gunter Senkel na podst. Williama Szekspira
reż. Grażyna Kania
premiera 6 października 2017
Otello na deskach TCN jest spektaklem momentami nieprawdopodobnie wulgarnym, momentami - dojmująco pięknym, a w całości – jednym z najlepszych, jakie można teraz oglądać na stołecznych deskach. Aktorzy grają świetnie, wszyscy. To, że z poświęceniem i technicznie znakomicie – zabrzmi jak banał, ale wsłuchajcie się w jedenastozgłoskowiec, którym się posługują, przecież tam wcale nie słychać wiersza. A jednak – jest poezją! Wciągnięty w ten brudny ale i liryczny szekspirowski świat słuchałem i patrzyłem na scenę z niedowierzaniem i z zachwytem, przez dwie i pół godziny, które mijają niepostrzeżenie, bo nie ma tam ani jednego zbędnego słowa, pauzy czy – gestu.
O czym jest ten Otello? No właśnie chyba najbardziej o słowach, które zabijają, z czego dziś dojmująco zdajemy sobie sprawę, ale jak to u Szekspira – jest tam także i zawiść, i zazdrość, i krew, i okrucieństwo i bezbrzeżna, ogromna samotność, z najsmutniejszą sceną świata, wciskającą w fotel - pożegnalną rozmową Jaga z Emilią.
Gratuluję świetnego spektaklu Grażynie Kani, aktorom i twórcom oraz Jego Magnificencji – opiekunowi IV roku Wydziału Aktorskiego AT, zauważając jednocześnie, że poprzeczka przed kolejnymi dyplomami została niniejszym ustawiona niesłychanie wysoko.
2017, wrzesień
MĘDROLE
wg. Józefa Tischnera Filozofii życia po góralsku
reż. Małgorzata Flegel
premiera 23 września 2017
Nie chciałbym, żeby zabrzmiało protekcjonalnie, ale młodzież zdolna, a spektakl – sympatyczny. Oczywiście - jak ktoś nie lubi poczucia humoru ks. Tischnera albo góralskiej gwary, niech się lepiej od Mędroli trzyma z daleka, ale każdy przyzna, że studenci prof. Flegel wykonali gigantyczną pracę przy opanowaniu (i wygłoszeniu) tekstu w bardzo trudnej gwarze, ufam więc, że egzamin z techniki mowy zdany koncertowo, a całość zaśpiewana i zatańczona z wdziękiem, jak na studentów wydziału Aktorstwa Teatru Muzycznego przystało. Generalnie - dziewczyny czuły się na scenie swobodniej niż chłopcy, a spośród dziesięciorga aktorów zwróciłem szczególną uwagę na dwoje, ich scenki solowe były zachwycające, warto nazwiska Magdy Howorskiej i Błażeja Stencla zapamiętać.
Do tego miodu też łyżka dziegciu – otóż sala im. J. Kreczmara w budynku AT niespecjalnie nadaje się na taki spektakl. Jest tam niedobra akustyka, słowa aktorów odbijają się od pustych ścian i trzeba się bardzo skupiać, żeby zrozumieć i tak podawany gwarą tekst.
Niestety – jeszcze gorzej było przy śpiewie. Prosimy TCN o interwencję przed kolejnymi przedstawieniami. Ale niech ten ujemny minus nie przesłoni faktu, że Mędrole zobaczyć warto.
2017, marzec
PELIKAN. ZABAWA Z OGNIEM
August Strindberg
reż. Jan Englert
premiera 27 lutego 2017
Jeśli macie jakieś kłopoty w rodzinie, czy też nie czujecie się szczęśliwi bądź spełnieni, te jednoaktówki są właśnie dla Was. Będą jak miód, jak plaster, jak antidotum. Żartuję trochę… Przypomniało mi się przy okazji, że za dawnych lat, jak już było naprawdę źle i nawet ocet kończył się w sklepach, Teatr Telewizji zawsze dawał Strindberga. Albo Ibsena. Żeby widz wiedział, że może być jeszcze gorzej.
Właściwie ten spektakl mógłby być pokazany w dowolnym teatrze i nie byłoby wstydu. Gdyby ktoś nie wiedział, że to dyplom, nie zgadłby. Młodzi aktorzy grają świetnie, profesor Jan Englert – jak sądzę – bardzo pilnował, żeby nie przeszarżowali, a stwarza Strindberg tu kilka możliwości, szczególnie trudne zadanie miał grający Fryderyka Kamil Studnicki, zagrał rewelacyjnie, gdzieś już przy granicy szaleństwa i niemożności, ale bez jej przekraczania. Gerda Marii Sobocińskiej i śliczna, i utalentowana. Mateusz Kmiecik sprawdził się także jako szwarc-charakter, w drugiej części trudna rola Huberta Paszkiewicza, fajne epizody Filipa Krupy i Joanny Białas, i znów bardzo dobry Bartosz Mikulak. I pewnie będzie niedługo o nich wszystkich głośno, trzymajmy kciuki, bo są bardzo utalentowani. I do tego w tym wypadku - poprowadzeni przez świetnego reżysera.
Dobrze, że zdecydowanie lżejsza Zabawa z ogniem jest grana jako druga. Bo gdyby spektakl skończył się mocno dołującym Pelikanem, rozedrgani widzowie żeby dojść do siebie, musieliby w domowych pieleszach sięgnąć po znaczne dawki alkoholu. A przecież jest post.
2017, luty
ICOIDI
na podstawie filmów Larsa von Triera
reż. Maja Kleczewska
premiera 4 lutego 2017
Dobrze, że Maja Kleczewska zrealizowała ten spektakl ze studentami AT, mieli okazję zagrać u głośnej i wziętej reżyserki. Źle, że przedstawienie niestety niezbyt udane. No ale w sumie dyplomy nie robi się po to, żeby się nimi zachwycała krytyka (choć byłoby też miło), a po to, żeby miastu i światu pokazać talenty, żeby młodzi aktorzy poznali rozmaite estetyki i żeby potem odnaleźli się bez problemu w Kwadracie i w Nowym.
Przechodząc wraz z publicznością na widownię (bo rzecz zaczyna się dziać już przy kasie), tytułowi idioci próbują sprzedawać publiczności rozmaite gówienka, wchodzą między rzędy i namawiają widzów do zakupu, co już widziałem u Rubina w Powszechnym w Każdy dostaje w to, co wierzy. Nie znoszę takiego „angażującego” teatru, może młodsi widzowie byli zachwyceni, ale jak patrzyłem na widownię (bo byliśmy kamerowani i pokazani na ekranie), to raczej nie. Ponadto aktorzy na początku strasznie krzyczą, czego również nie lubię, gdyż krzyk jest objawem bezradności, a ja bym wolał, żeby aktorzy na scenie nie byli bezradni.
Druga część zdecydowanie lepsza, dziewczyny świetne, szczególnie Erika Karkuszewska, która ma za sobą dużą rolę w Bollywoodzie. Warto także zwrócić uwagę na Martę Wągrocką, jej Karen jest faktycznie jakby żywcem wyjęta z von Triera.
W opisie spektaklu czytamy, że „jest dla widzów dorosłych”. Bez przesady, aktorzy i aktorki bielizny nie zdejmują. Mikroportów jednak też nie, wyglądają więc jakby cierpieli na jakąś dolegliwość ortopedyczną. Może to i w sumie lepiej, bo zupełnie nagi aktor z przypiętym mikrofonem wygląda jeszcze głupiej.
2016, październik
OSAMA BOHATER
Dennis Kelly
reż. Jacek Poniedziałek
premiera 5 października 2016
Tekst Dennisa Kelly’ego niestety się zestarzał. Został napisany co prawda zaledwie 11 lat temu, ale diagnozy, język i w ogóle przekaz całości, dziś jest - najkrócej mówiąc - ździebko naiwny. Gary pisze kontrowersyjne wypracowania broniące bin Ladena, tak przynajmniej są odczytywane przez ograniczonych rówieśników, wygłasza też kontrowersyjne i niepopularne sądy, otoczenie więc uważa go za broniącego terrorystów głupka, – i w konsekwencji – sam zostaje obwiniony o niepopełnione występki. Wszystko kończy się źle. Przekleństwa mieszają się z bluźnierstwami (soczyście przetłumaczonymi przez reżysera), a na zakończenie nieco egzaltowana diagnoza stanu rzeczy.
To dyplom, więc spektakl, który ma pokazać możliwości młodych aktorów. Owszem – pięcioro studentów robi, co może, żeby ten tekst sensownie zagrać, ale – po pierwsze - taka dosłowna brutalność na scenie już chyba nie robi wrażenia, czas Sarah Kane minął, jakoś mnie to wszystko zirytowało a nie poruszyło, a – po drugie – niczego nowego w sprawie terroryzmu (na każdą skalę) się nie dowiedziałem.
Zestawienie przepisu na łososia po japońsku z opowieścią o odrzynaniu głowy i bójką uliczną – owszem – efektowne, ale nic poza tym. Mówiąc wprost - efekciarskie.
Mateusz Kmiecik natomiast świetny.
I chyba w dyplomie o to chodzi, żeby takie zdanie pojawiło się na końcu tej czy innej recenzji.