Wszystkie prawa zastrzeżone.
TEATR ŻEROMSKIEGO W KIELCACH
2023, czerwiec
KOPRODUKCJA Z TEATREM ŁAŹNIA NOWA
JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ
Mateusz Pakuła
reż. Mateusz Pakuła
premiera 20 stycznia 2023
Ojciec naszego bohatera (Wojciech Niemczyk) ma raka trzustki, wiadomo, że to wyrok, pytanie tylko – jak bardzo odroczony. I nasz bohater (świetni Andrzej Plata i Jan Jurkowski) o tym odroczeniu nam opowiada, zdaje relację ze zinstytucjonalizowanego i prywatnego umierania na raty. Cóż, nie wygląda to umieranie dobrze, nie ma w nim nic pięknego - brzydota, fetor, rozpad ciała i trudny do opisania fizyczny ból. Ulgę przyniesie dopiero śmierć. Do tego dołóżmy brak empatii i delikatnie mówiąc - kontrowersyjnie działającą w czasie epidemii służbę zdrowia, na kieleckim oddziale paliatywnym - słyszymy - pod żadnym pozorem nie mogło być z chorymi najbliższych, ale ksiądz mógł sobie chodzić po całym szpitalu gdzie tylko i jak tylko chciał.
Są w tym spektaklu także momenty zupełnie zabawne, (fantastyczne epizodziki Szymona Mysłakowskiego), o babci obrażonej, że nie wokół niej to zamieszanie, o próbującym nie popełnić faux-pas przedsiębiorstwie pogrzebowym, czy - o chamskim ordynatorze, nazwanym tu ch…m z wąsami. Uprzedzam jednak, te pogodne skądinąd kontrapunkty jeszcze bardziej wciskają w fotel. Ciekawe, dlaczego?
Może dlatego, że oglądamy rzecz niesłychanie intymną, poruszamy się przy bardzo cienkiej granicy, obserwując na scenie jedną z dramatis personae - brata naszego bohatera (grającego na klawiszach Marcina Pakułę).
Ale i słysząc takie słowa, które prawie zawsze przeznaczone są dla najwyżej czworga uszu - "synek" i "tatuś", tu wypowiedziane z rozdzierającą duszę czułością przez dwóch dorosłych facetów, którzy wiedzą, że spędzają ostatnie wspólne chwile.
Szczęśliwie - ostatnia, prościutka, bardzo piękna scena, zostawia nas, widzów, z jakąś jednak nadzieją. Inaczej wszystko to razem wzięte byłoby trudne do wytrzymania.
2023, kwiecień
koprodukcja z
NOWYM TEATREM W WARSZAWIE
LUDWIG
Jan Jeliński
reż. Jan Jeliński
premiera 25 czerwca 2022
Jakąż to trzeba było mieć fantazję (i ileż pieniędzy), żeby zbudować coś takiego jak Schwanstein… Cóż, w swoim cacuszku król przemieszkał raptem kilka miesięcy, ale nawet jeśli dokonania polityczno-gospodarcze Ludwiga nie są dziś jakoś powszechnie analizowane, to zamek który poń pozostał, jest największą atrakcją turystyczną współczesnych Niemiec. A to niemało, prawda?
Ktoś powie, nie bez racji, że spektakl właściwie jest o tym, że bycie gejem (zwłaszcza stosunkowo jak na owe czasy wyautowanym) i - wykonywanie zawodu króla, nie chodzi ze sobą w parze. Najdobitniej chyba mówi o tym dowodzący bawarskim wojskiem brat Otto, sugerując, że pacyfizm i w ogóle cała kompleksja Ludwiga są kpiną z żołnierzy, których wysyła na wojnę, na śmierć. Ciekawe zatem, czy gdyby Ludwig mniej ostentacyjnie adorował pięknych aktorów, jakoś wypełniał małżeństwie obowiązki, gdyby założył taką maskę maczowskiej męskości, to - przeszedłby do historii jako mąż stanu, a nie „księżycowy król” – jak go nazwano? I może dopiero po dekadach historycy dogrzebaliby się – jak wypadku wielu jego kolegów po fachu – jakichś tam homo-miłostek? Ciekawe. W każdym razie miał Ludwig i odwagę i jednak możliwość bycia sobą w jakimś przynajmniej stopniu, za historia wystawiła mu wysoki rachunek - przeszedł na jej karty jako lekko stuknięty ale dość mocno nawiedzony fircyk. I to jest dość okrutne.
Fakty historyczne o dramatis personae są do znalezienia w programie, a na scenie mamy teatr – dramatyczny, nie dokumentalny. Całość składa się z mikro scenek czy też - etiudek niezbyt mocno bądź wcale ze sobą nie połączonych, jednak mimo (albo za sprawą) pewnej awangardowości dramaturgii łapię się na tym, że coś każe mi do tej historii wracać.
Ludwig jest świetnie zagrany, to właściwie kreacja zespołowa, szczególną uwagę zwrócę jednak na Wojciecha Niemczyka i Daniela Namiotko (starszy i młodszy Ludwig) oraz na Jacka Mąkę w znakomitej roli Richarda Wagnera.
2022, grudzień
UCIEKŁA MI PRZEPIÓRECZKA
Stefan Żeromski
oprac. Krystyna Duniec, Paweł Sablik
reż. Michał Kotański
premiera 30 grudnia 2022
Noblesse oblige, skoro tekst Patrona, to oczywiście – reżyseruje Dyrektor. I aż dziwne, że z tak wyraźnym tropem nikt chyba nie zwrócił uwagi, że to przedstawienie tak naprawdę jest palimpsestem.
Ab ovo. Przełęcki – jak pamiętamy
- przyjeżdża do Porębian, żeby stworzyć uniwersytet ludowy, zakochuje się w nim
Smugoniowa, że wzajemnością, Sieniawianka chce dać pieniądze na tę szkołę, ale
jest nieco nieogarnięta, nie wszystko – mówiąc w skrócie – się układa, wybucha
skandal, Przełęcki wyjeżdża. W kieleckim przedstawieniu Smugoniowa jest główną
bohaterką, nie Porębski, feministycznej poświaty nad tą premierą nikt nie skrywał,
przeciwnie; prof. Duniec oprócz wkładu w opracowanie tekstu przeprowadziła
rozmowy z dwiema kieleckimi polonistkami i o Żeromskim w dzisiejszej szkole i –
o dzisiejszej szkole w ogóle. I były to rozmowy ciekawe, bardzo jednak gorzkie,
o kompletnym niezrozumieniu (delikatnie mówiąc) dzisiejszej edukacji przez
stosowny resort.
A propos tezy z pierwszego akapitu - gdybyśmy przeprowadzili taki eksperyment myślowy – dozwolony przecież, nie wywołujący żadnej nieuczciwości intelektualnej i – zamienili szkołę w Porębianach na… teatr? Ten teatr. Niektóre sceny same kalkulowały mi się z rzeczywistością – z politycznym, ekonomicznym, artystycznym dziennikiem budowy nowej (ufam, że pięknej) siedziby. Nie chcę przez to powiedzieć, że ktokolwiek (znaczy Dyrektor) jest tutaj Przełęckim, Bęczkowskim czy Ciekockim, nie, ale nie mam wątpliwości, że mottem tej opowieści jest strawestowane nieco przesłanie Uniwersytetu Ludowego – „sami zbudujemy”. I miałem z TAKIEGO oglądania tej Przepióreczki ogromnie dużo frajdy, nic, tylko łapać nadpisania, meta znaczenia, metaforki, kpinki i przycinki, wszystko tu się ładnie spinało.
A że to prawdopodobnie przypadek? Ach, zupełnie nie szkodzi.
2022, listopad
ALE Z NASZYMI UMARŁYMI
Jacek Dehnel; adapt. Mateusz Kmiecik
reż. Marcin Liberpremiera 2 kwietnia 2022
Nie potępiałbym aż tak w czambuł tego czy innego lokalnego polityka, który chciał cenzurować to przedstawienie. Bo – po pierwsze – każdy z nas ma święte i niezbywalne prawo zrobić z siebie (raz na jakiś czas) idiotę, a po drugie – gdyby nie ów nieszczęsny atak na świątynię Teatru, o tym świetnym spektaklu usłyszeliby tylko teatromani, a tak – to nieprzebrane tłumy walą drzwiami i oknami, gdyż każdy chce zobaczyć TĘ scenę, której tam oczywiście nie ma. Jest natomiast inna, którą bym jednak usunął, zapewne dlatego, że jestem pruderyjny i wydaje mi się niepotrzebna i trochę temu spektaklowi zabiera. Będziecie wiedzieć - która. Może warto też uprzedzić, że rzecz jest niesłychanie wulgarna, w cudownie zresztą zabawny sposób, język i słuch dramaturgowi służą; język mediów, którym część z naszych bohaterów bezwiednie się posługuje, zostaje tutaj bezlitośnie wykpiony, były kwestie, które wywołały u publiczności fontanny łez ze śmiechu.
Mamy oczywiście do czynienia ze spektaklem głęboko patriotycznym, z tym, że jest to ten patriotyzm nowoczesny, taki nie stroniący od niepolitycznych niekiedy wycieczek do kwestii i osób w Polsce tabuizowanych. Oto na cmentarzu pod Bochnią wstają z grobów umarli, a relację z tych niepokojących wydarzeń nadaje telewizja, ta „właściwa” – dodajmy, okropnie śmieszny w roli reportera Wojciech Niemczyk.
No i wobec tej epidemii zmartwychwstań stanowisko muszą zająć Najważniejsi. Niestety, zajmują - zwracam uwagę na fantastycznego Andrzeja Platę w roli premiera (w ogóle cały zespół Żeromskiego odnajdujemy w znakomitej kondycji), brawa także dla charakteryzacji, scenografii oraz rewelacyjnej muzyki Nagrobków.
Durowa tonacja spektaklu zmienia się w finale, gorzkim i - jakoś poruszającym, jakby dającym do zrozumienia, że ta opowieść była JEDNAK, niestety, na serio.
2021, październik, Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych
KLĄTWA RODZINY KENNEDYCH
Jolanta Janiczak
reż. Wiktor Rubinpremiera 27 lutego 2021
Klątwa czy tylko ciąg przypadków? Może samo nazwisko Kennedy jest zwiastunem nieszczęścia, a może istnieje jakiś gen, który uniemożliwia posiadaczom tegoż nazwiska na szczęśliwe życie? A może – to kara boska za Rosemary? Losy Kennedych obserwujemy właśnie przez pryzmat siostry JFK’a, która z powodu swojej – powiedzmy – niestabilności trafia na oddział psychiatryczny, a następnie, po wykonaniu bezsensownego w jej przypadku zabiegu lobotomii wegetuje w zamknięciu, ukryta przez rodzinę przed światem.
Tym razem oglądamy spektakl i dość łatwy (choć nieprzyjemny) w odbiorze i komunikatywny, ta opowieść – choć pokazana z charakterystycznym dla Wiktora Rubina dystansem – jednak jakoś porusza, to bez wątpienia zasługa odtwórczyni Rosmeary – Karoliny Staniec. Znakomita w roli matki prezydenta – Joanna Kasperek, bardzo dobra rola Bartłomieja Cabaja (JFK), a także Beaty Pszenicznej, która gra stale na scenie obecną – niczym przestrogę, prawie niemą Siostrę Mary z cudownymi ptaszkami w zakonnym nakryciu głowy.
Spektakl zdecydowanie zyskałby na usunięciu sceny dość naturalistycznie pokazanego krwawienia menstruacyjnego Rosemary Kennedy, ale zdaje się, że to był autocytat z sosnowieckiego spektaklu tegoż duetu – epatującego fizjologią Dead Girls Wanted. Nie mam jednak pewności, czy sensownie tu użyty.
2021, październik
ZARAZA
Neil Bartlett
reż. Una Thorleifsdottirpremiera 9 października 2021
Cóż, było tylko kwestią czasu sięgnięcie przez teatr po ten tekst i mamy oto - co prawda zaadaptowaną, ale zupełnie wierną Camusowi - Zarazę w Kielcach. Czy to jest spektakl, który wejdzie do historii? Nie. Czy dobrze się go ogląda? Tak. O czym rzecz? Oczywiście o „kondycji człowieka”. I może tyle, wszak Dżuma to i kanon i arcydzieło (oraz lektura) - więc streszczanie spektaklu bardzo jednak bliskiego oryginałowi byłoby obraźliwe.
Scena jest wyłożona lustrami,
przypomina trochę zimną salę szpitalną, a może nawet prosektorium, w roli
rekwizytów mamy pięć foteli na kółkach, jedną walizkę i plik gazet, a w
projekcjach daty, liczby chorych, zachorowań, zgonów; wreszcie – jest pięcioro
głównych bohaterów i pięć postaw wobec zarazy. I oczywiście wiemy, jak się ta opowieść zacznie – dr
Rieux zauważy na klatce schodowej zdechłego szczura…
Godzina dwadzieścia - z wdzięcznością za odwagę wystawienia rzeczy krótkiej, plus – inteligentna reżyseria i dobre aktorstwo, kilka poruszających scen (np. znakomita, upiornie zabawna dyskusja rady miejskiej z doktor), oraz - ascetyczna ale będąca jakby szóstym bohaterem tego przedstawienia scenografia Mirka Kaczmarka.
Ergo - mamy oto mądry pretekst do choćby chwilki jesiennych przemyśleń o zmieniającym się szybko świecie, i - o jego dojmującej niezmienności.
2021, marzec
≈[prawie równo]
Jonas Hassen Khemiri
reż. Una Thorleifsdottir
premiera 16 marca 2019
Wpadam w nieokiełznanie dobry nastrój, gdy na „krytykę kapitalizmu” pozwalają sobie mieszkańcy najbogatszych krajów świata, naturalnie nikomu nie odbieram prawa do krytyki niczego, uważam tylko, że uczucie obrzydzenia, którym zdarza im się darzyć własną zamożność, ma swój nieodparty urok. To tak na marginesie.
Rzecz jest bowiem nie tylko dość zaskakująco skonstruowana ale i koncertowo zagrana, widać było, że aktorzy po prostu mają frajdę z pracy w tym spektaklu i z możliwości nawiązywania unikatowej, bardzo w tym przypadku namacalnej więzi z publicznością.
Zwracam uwagę na monolog antraktowy, Andrzej Plata naprawdę może z powodzeniem sprzedać absolutnie wszystko; dresiarza Andreia zagrał w omawianej rejestracji Bartłomiej Cabaj, który dubluje tę rolę z Tomaszem Włosokiem i bardzo jestem ciekaw jego kreacji tegoż nieco zagubionego w meandrach kapitalizmu młodzieńca, chętnie zatem zobaczę Prawie równo raz jeszcze, już na żywo i oby rychło. Kto wie, może szczęście uśmiechnie się właśnie do mnie i wygram w konkursie firmowy kubek? Byłbym przeszczęśliwy.
A może właśnie o tym jest ten spektakl?2017, grudzień
1946
Tomasz Śpiewak
reż. Remigiusz Brzyk
premiera 16 grudnia 2017
Jestem trochę w kropce, bo zupełnie nie lubię publicystyki w teatrze oraz nie mam żadnych złudzeń, że jeszcze zdarzy się w kraju naszym sytuacja jak z Dziadami Dejmka, że po wystawieniu tego czy innego spektaklu dojdzie do CZEGOŚ. Nie dojdzie, o tym jest zresztą Proces Lupy. No więc w 1946 sceny z najwyraźniejszymi odniesieniami do współczesności po prostu mnie rozeźliły.
Ale uniesiony byłem i porażony jednocześnie sceną w szpitalu, w którym próbowano zidentyfikować ciała zabitych, nieprawdopodobnie mocno zabrzmiał - beznamiętnie, jakby urzędowo recytowany - list kieleckiej aktorki, Elżbiety Kowalewskiej, która musiała z Kielc uciekać przed antysemityzmem, wreszcie – poruszający finał z bzdurami ks. Skargi (pomysł z audiobookiem fantastyczny). Choć samo zakończenie z wierszem zbyt łopatologiczne, początek zaś – jakkolwiek rozumiem intencje autorów – ździebko nużący.
Czytam opinie, że to spektakl „trudny” ale „ważny”. No nie wiem, nic trudnego tam moim zdaniem nie ma, świetnie zagrane, ale pół godziny za długie. Krótsze znacznie mocniej walnęłoby obuchem.
Jeśli w ogóle walnęłoby, bo to już kwestia indywidualnej wrażliwości i na teatr i - na historię.
2017, sierpień
ZABIĆ CELEBRYTĘ
Radosław Paczocha
reż. Gabriel Gietzky
premiera 8 kwietnia 2017
Niby lekko, łatwo i przyjemnie, a jednak zgaga zostaje. Bo rzecz wcale nie jest - jak mogłoby się wydawać - o celebrytach i niemożności życia bez fejmu, a - o nas, o widzach, spragnionych jeszcze bardziej pikantnych, jeszcze wulgarniejszych, jeszcze obrzydliwszych widowisk. I – co może ważniejsze – jeszcze większych dupków i idiotów, którzy tę rozrywkę nam dostarczają.
Jason Taverner, bardzo popularny celebryta telewizyjny budzi się któregoś dnia w szpitalu psychiatrycznym i ze zgrozą stwierdza, że nikt z personelu zupełnie go nie kojarzy… Jak to się stało i jak żyć będąc nikim (a mówiąc ściśle – mechanikiem samochodowym) – oto jest pytanie, na które Jason będzie próbował odpowiedzieć. Całość ze słodkimi proustowskimi wtrętami, zresztą W poszukiwaniu straconego czasu, a szczególnie tom drugi, jest równorzędnym bohaterem tej historii, nieco slapstickowo, ale sprytnie i zabawnie przez autora „osadzonym”.
W ogóle fajnie napisany tekst, może tylko sen Jasona o dobrej telewizji jest o jedną śliwką w tym kompocie za dużo. Andrzej Plata do roli celebryty jest jakby urodzony, świetna także Zuzanna Wierzbińska w roli cudownie wyuzdanej Mary Sue.
PS. Więcej nie będę życzył aktorom połamania nóg. Przed wiosenną premierą tego spektaklu nogi złamała połowa obsady. Sic!
2017, kwiecień - 37. Warszawskie Spotkania Teatralne
HARPER
Simon Stephens
reż. Grzegorz Wiśniewski
premiera 8 października 2016
Trochę mi się podobało, a trochę nie.
Bardzo dobry jak zwykle Wojciech Niemczyk, fajnie rozwija się Adrian Brząkała (Mgnienie w Polonii), świetna scenografia, a scena w wannie – słodka.
Ale… Magdalena Graziowska wydała mi się za młoda na rolę Harper, ma 32, wygląda na 22, a ma grać rozchwianą emocjonalnie 40-latkę. W ogóle sprawia wrażenia córki a nie żony własnego męża, z całym szacunkiem do pana Artura. Coś tam po prostu nie działa, motywacje granej przez nią bohaterki są mi obce. Poza tym nieznośne były wstawki bardzo głośnej muzyki, chwyt nieuzasadniony, nikogo nie trzeba było budzić, a publiczność zatykała uszy palcami. Rozmowa z matką (Joanna Kasperek) – jakoś nieszczera. Tzn. nieszczera w nieszczerości.
Mam zatem wszelkie powody, by przypuszczać, że jest to spektakl skierowany do zupełnie innego widza niż piszący te słowa.