SEZON 2021/2022

Teatr Ochoty

Z ŻYCIA ROŚLIN

Igor Gorzkowski, Alicja Kobielarz

reż. Igor Gorzkowski

premiera 2 lipca 2021

 

Zgodnie z tytułem – z życia roślin.

Z miasta na wieś przyjeżdża Gaja, mieszczuszka – powiedzielibyśmy. Życie na tej wsi toczy się swoim trybem, zgodnie z porami roku, niczym w Chłopach Reymonta, no i Gaja próbuje się „zżyć z naturą”, przyzwyczaić do braku zasięgu, do niedziałającego telefonu, czy - do innej niż w mieście skali emocji, a tych, proszę uwierzyć - nie brakuje. Właściwie tyle.

Snuje się ta opowieść powoli, w takim chilloutowym tempie, wydała mi się – nie będę ukrywał – nieco naiwna, trochę przemetaforyzowana, ale - komuś marzącemu o życiu na wsi (ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu) i komuś odrobinę bardziej romantycznemu niż piszący te słowa, spektakl może dać zadowolenie artystyczne, jak mawiał Antoni Słonimski.



Teatr Barakah

INNI LUDZIE

Dorota Masłowska

reż. Maciej Gorczyński

premiera 10 lipca 2021

 

Prawdziwa bomba, swoją energią wręcz rozsadzająca niewielką krakowską piwnicę. Jednak mam do tego udanego spektaklu kilka uwag. Po pierwsze - chyba nie udało się osiągnąć celu, o którym twórcy piszą na stronie internetowej, mianowicie - nie było to przedstawienie o języku, bez względu na to, czy to my się nim posługujemy – czy też język przejął kontrolę nad nami. Raczej na pierwszy plan wysuwają się tu wątki obyczajowe, rzecz jest o manipulacji (ok, JEDNAK trochę o języku, narzędziu tejże), o manipulowaniu i byciu manipulowanym. Kiedy spojrzymy przez ten pryzmat na bohaterów, to na pierwszym planie mamy nie Iwonę i Kamila, ale Mamusię (fantastyczna Ana Nowicka), której język wręcz łasi się do nóg i błaga o wymierzanie nim kolejnych trafnych ciosów.

A propos wątków obyczajowych - mamy na scenie gołego jak pan Bóg go stworzył Kamila (Piotr Mateusz Wach), w scenie aktu miłosnego z Iwoną (bardzo dobra Monika Kufel). Ta jednak poddaje mu się w stroju kompletnym, wyglądało to tak, jakby szukano pretekstu żeby aktor się rozebrał, nic jednak z jego nagości nie wynikało, było w tej scenie coś upokarzającego.

Rzecz jest zagrana i zaśpiewana na 100%, pełna emocji, i szeroko rozumianego zaangażowania, tu moja kolejna obserwacja – odrobina pewnej dezynwoltury, takie dyskretne puszczenie oka do widza mogłoby nadać temu projektowi odrobinę więcej lekkości – i w formie i w treści, sądzę, że w takim minimalnie choćby zaznaczonym cudzysłowie oglądałoby się ten spektakl lepiej.

Wreszcie – choć sama muzyka Piotra Korzeniaka i zespołu Cukry jest wystarczającym powodem, żeby Innych ludzi zobaczyć, to jednak miałem cień wrażenia, że tekst się odrobinkę już zestarzał. Nie jest jeszcze archaiczny, ale i nie wstrzelił się idealnie w swój czas jak przedstawienie Grzegorza Jarzyny w TR.



Och-Teatr

DZIEWCZYNA Z POCIĄGU

Rachel Wagstaff, Duncan Abel

reż. Cezary Żak

 

premiera 14 lipca 2021

Mam do tego summa summarum niezłego przedstawienia kilka uwag, w tym jedną dość zasadniczą. Otóż – nie mam pewności, czy jest to spektakl właśnie na TĘ scenę. Krystyna Janda przyzwyczaiła bowiem publiczność (i dość konsekwentnie linię programową Ochu utrzymywała), że w można się tu spodziewać „czegoś lekkiego”, gdy tymczasem o Dziewczynie z pociągu można napisać wiele, ale nie to, że mamy do czynienia z teatrem „lekkim”. Rzecz jest bowiem dość mroczna, zresztą, kto widział film – wie, jak to niekiedy w dreszczowcach bywa – trzyma widza w pewnym napięciu i ktoś nieznający oryginału, finałem intrygi może być zaskoczony. Tu pojawia się moja uwaga nr 2, mianowicie trochę nie udało się w tym wszak thrillerze psychologicznym zachować pewien balans między działaniami bohaterów a ich motywacjami. Słowem – tej psychologii było jakby ździebko przydużo, ale… nie wykluczam, że ową nieco może niesprawiedliwą obserwację narzucił mi charakter teatru, jako się rzekło - dotychczas komediowy.

I jeszcze słowo o „urodzie” samej ochowej sceny, niełatwej i wymagającej wobec reżysera i aktorów – bo publiczność mamy po obu jej stronach. Niekiedy moja strona nie słyszała, co mówiono w kierunku tej przeciwnej, były momenty, że trochę jakby… grano raz dla tych, a raz dla tych. A nie ukrywam, że bardzo lubię słyszeć, co aktor ma mi do powiedzenia.

A aktorów Cezary Żak zaprosił do współpracy znakomitych - oglądamy m.in. Martę Ścisłowicz w znakomitej i niełatwej roli Rachel, Leszka Lichotę jako Toma, ta rola została jakby pod tego aktora napisana; za rzadko na stołecznych scenach pojawia się Krzysztof Czeczot, tutaj mamy okazję zobaczyć go oglądamy go w niedużej - ale bardzo dobrej - roli Kamala.



Teatr Studio w koprodukcji z Muzeum Powstania Warszawskiego

NAZYWAM SIĘ TAMARA BIAKOW I JESTEM LEGENDĄ

Jacek Górecki

reż. Ewa Błaszczyk

premiera 2 sierpnia 2021

 

Nie męczmy Wikipedii, Tamara Biakow nie istniała, jest postacią fikcyjną, napisałbym może, że nadającym się idealnie na teatralną opowieść everymanem, ale – nie. Bo zgodnie z tytułem – jest kimś wyjątkowym, legendą, drugą najsłynniejszą śpiewaczką operową pochodzenia żydowskiego na świecie, matką czwórki dzieci, i - jest dzieckiem ocalonym z holocaustu.

I ten poruszający spektakl jest o tym, że dla kogoś kto przeżył wojnę, ona się nigdy nie kończy. O tym, że nie ma ucieczki od ran wojną wywołanych, że blizny zawsze pozostaną widoczne. O tym, że nawet piękne, z pozoru bardzo szczęśliwe i spełnione życie nie zrekompensuje przeżytych traum, że pamięć o nich może doprowadzić do szaleństwa, do samounicestwienia, że jest jak wiedźma z Szekspira – nie pozwala żyć, nie dając jednak umrzeć. Nasza bohaterka próbowała kilka razy popełnić samobójstwo, jednak zwyciężyło życie, poranione, bolesne, ale – życie.

W bardzo trudnej roli Ewa Błaszczyk, która (jak zawsze zresztą) ma władzę absolutną nad każdym gestem, pauzą, słowem czy – zawahaniem. I myślę, że choć rzecz jest pełna skrajnych emocji, nie da się tego monodramu pokazać inaczej niż właśnie z taką wręcz zegarmistrzowską precyzją, bo w tym wypadku najmniejsza nawet usterka, w każdym zresztą sensie, po prostu by tę opowieść unieważniła czy - strywializowała.



Teatr Wybrzeże

AWANTURA W CHIOGGI

Carlo Goldoni

reż. Paweł Aigner

premiera 7 sierpnia 2021

 

To były cudowne i bardzo zabawne dwie godziny mojego życia; mamy oto – przypomnę -historię kilku drobnych nieporozumień, które powstały między mieszkankami Chioggi…

Awantura została bardzo starannie wyreżyserowana, z milimetrową wręcz precyzją aktorzy grali sceny ruchowe, bardzo efektowne (copyright by Leszek Blanik), a jednak – nawet nie ocierające się o efekciarstwo. Dopisane prawem gatunku do Goldoniego odniesienia do współczesności szanowały inteligencję widza, odwoływały się do jego wrażliwości i wiedzy, jakby z założeniem, że widz poczucie humoru posiada, i to dość karkołomne w wielu teatrach założenie – wywoływało na widowni lawiny śmiechu i wodospady łez. Cóż, i ja nie pamiętam kiedy ostatnio tak beztrosko śmiałem się w teatrze.

Niepodobna wyróżnić kogokolwiek z obsady, spektakl ma właściwie wszystkie role równorzędne i wszystkie zostały jednakowo pysznie zagrane, choć najwięcej solówek popisowych – że użyję terminologii jakby sportowej – miał chyba Adam Turczyn w roli Pantofla, faktycznie i talent i sprawność tego aktora zachwycają.

A do niepohamowanej fontanny łez śmiechu (i głośnego rechotu) doprowadził mnie Michał Jaros, wątki nieświeżego oddechu Głowacza, o losach jego uzębienia nie wspominając, są nieprawdopodobnie zabawne.

Dlaczego, kurczę blade, takie spektakle nie powstają w Warszawie?



Teatr Współczesny w Warszawie

A PLANETY SZALEJĄ… (MŁODZI W HOŁDZIE KORZE)

Olga Jackowska/Marek Jackowski, arr. Mateusz Dębski

eksperyment sceniczny w ramach przedmiotu "Sceny dialogowe muzyczne" na II roku Kierunku Aktorstwo w Akademii Teatralnej w Warszawie

reż. Anna Sroka-Hryń

premiera sierpień 2021

 

Nigdy nie chciałem być aktorem, mam bowiem głęboką świadomość i braku stosownych talentów i - od zawsze odczuwam idiosynkrazję do wkuwania na pamięć. Jednak tego wieczoru poczułem nutkę jakby zazdrości… Gdybym bowiem miał o połowę lat mniej i aktorem BYŁ, to bardzo chciałbym być z nimi na scenie, z tym zespołem, w tym spektaklu.

Jest on bowiem ni mniej ni więcej tylko emanacją ich talentu, pasji i wrażliwości, jest efektem ciężkiej pracy aktorów i reżyserki, oraz fantastycznej wyobraźni muzycznej Mateusza Dębskiego, który przearanżował utwory Maanamu właściwie nie do poznania. A jednak - niczego tej muzyce (na której się wychowywałem, więc mam do niej stosunek nabożny) nie odebrał, a - dokładnie przeciwnie. W oryginale np. dynamiczny przecież przebój Nie poganiaj mnie – usłyszeliśmy jako kołysankę. I, Chryste - jak to zabrzmiało… Prawie się zdekompensowałem przy finałowym Krakowskim spleenie, zaskoczyło mnie wykonanie Luccioli, czy – zagrane i zaśpiewane z cudownym przymrużeniem oka – Cykady na Cykladach; o energetycznym, pełnym radości życia finale już nie wspominając.

Na scenie świetni są wszyscy. Kiedy piszę „wszyscy”, mam na myśli WSZYSTKICH. (Dobrze, że nie jestem dyrektorem żadnego teatru, gdyż rozsądek nakazywałby szykować aż jedenaście etatów). Bóg obdarzył ich talentem, przez cztery lata studiów trafili na znakomitych pedagogów i reżyserów, zrealizowali olśniewające dyplomy… Niech więc tak potrzebne aktorom szczęście Państwa nie opuszcza, dziękuję za tę niezwykłą godzinę (hm, nomen omen:-) i donoszę, że właśnie rozpoczęty sezon rozpoczął się od spektaklu ni mniej ni więcej lecz – ZJAWISKOWEGO.



Teatr Narodowy

ZAMEK

Franz Kafka

reż. Paweł Miśkiewicz

premiera 9 października 2021

 

Metaforyczny, pełen poezji, ale i momentami zabawny spektakl Pawła Miśkiewicza dość skutecznie wymyka się jednoznacznym interpretacjom, a raczej – jakby prowokacyjnie domaga się interpretacji łatwych czy oczywistych. O tym, co tu i teraz? Tak, mamy takie tropy, czyli – de facto o Zamku? A może jednak bardziej o miasteczku i jego mieszkańcach, którzy na przybycie K. reagują tak alergicznie? Właściwie dlaczego, co ich w tym geometrze boli? Dalej - czy to ważne, że w roli K. widzimy nie aktora, ale aktorkę? A kim tak naprawdę są jego pomocnicy i jaki jest ich status? Zwracam uwagę na POZORNIE epizodyczne role Kacpra Matuli i Karola Dziuby… Tak, ten spektakl wygenerował we mnie właściwie wyłącznie pytania, ale im ich więcej i im trudniej na nie odpowiedzieć, z tym większą przyjemnością wracam pamięcią do tego długiego wieczoru spędzonego w Narodowym.

Nie wiem, jak się opanowuje tak obszerny i trudny tekst, uważam to za zadanie spoza horyzontu ludzkich możliwości, ale rola Dominiki Kluźniak jest znakomita oczywiście nie z powodu (może to podkreślę) tego ile ma do zagrania, ale JAK to robi. K. jest obecny na scenie przez cały spektakl i to on jest punktem odniesienia, bez niego miasteczko pod Zamkiem tkwiłoby w tym samym zaduchu. Zaduch co prawda zostaje, ale po przyjeździe K. - cóż – jest to zaduch zupełnie już inny…

Fantastyczne role dzieciaków, podkreślę – fantastyczne, znakomita scenografia Barbary Hanickiej, olśniewająca Justyna Kowalska w roli Friedy i - Mateusz Rusin, od którego po prostu nie można oderwać wzroku, i który wszystkimi trzema rolami zagranymi w tym spektaklu – najzwyczajniej kradnie kolegom scenę.



Teatr IMKA

ŻYCIE SNEM

Pedro Calderón de la Barca

reż. Paweł Świątek

premiera 10 września 2021

 

Pierwsza scena spektaklu była… intrygująca, później uznałem, że mam do czynienia z pastiszem czy też może żartem z Calderona, w sumie – można i tak, ale dość szybko okazało się, że - niestety nie, że to na serio.

Jak wiemy - akcję tego dramatu raczył autor umieścić w Polsce, dlaczego jednak nowe (skądinąd dobrze brzmiące i faktycznie współczesne tłumaczenie) Tomasza Jękota posłużyło za scenariusz nieledwie programu publicystycznego „Co z tą Polską”? Co robiły na scenie portrety Margaret Thatcher czy Nelsona Mandeli? Dlaczego IMKA oszczędza na oświetleniowcach i aktorzy grają przy świecach? Tak, świecach. (Miałem przed oczyma rozmaite bardzo przykre sceny, każda z nich rozpoczynała się od zapalenia się kostiumu). Część spektaklu jest grana w foyer, to zabieg niezbędny logistycznie, bo w czasie absencji widzów pojawia się na fotelach gigantyczna niebieska folia z białymi i czerwonymi statkami. Dawno nie widziałem w teatrze metafory tak dużej powierzchniowo.

Smutno było patrzeć na zostawionych samym sobie aktorów, którzy może poza Łukaszem Wójcikiem robili wrażenie niespecjalnie wiedzących, co mają na tej scenie robić i w ogóle - po co się na niej znaleźli. Klucz wyboru muzyki do spektaklu był dla mnie również zagadką, summa summarum - wyszedłem z teatru dojmująco zdezorientowany.



Och-Teatr

BIG BANG

Andrzej Kondratiuk

reż. Piotr Ratajczak

premiera 10 września 2021

 

Mamy oto mazowiecką wieś, na gumnie za jedną z chat ląduje UFO.

Tekst jest jakby zabawny (słowo „jakby” w przypadku Kondratiuka jest koherentne), z pewnością – absurdalny, momentami nawet farsowy, ale nie radziłbym nastawiać się na jakąś bardzo zwiewną komedię. Otrzymujemy bowiem dość smutną refleksję nie tylko o (jak to się niekiedy mawia) „kondycji człowieka”, ale i - o kondycji Polaka.

Sprawa jest poważna, nasi bohaterowie chcą powitać egzotycznych gości z należnym szacunkiem, co – jak się okazuje – nie jest wcale proste i ich próby postawienia się w roli przedstawicieli Narodu tudzież Gatunku generują mnóstwo wątpliwości, niekiedy zupełnie zasadnych. Tę niespodziewaną a kontrowersyjną obecność Obcego próbują jakoś sobie zracjonalizować, więc - biez wodki nie razbieriosz. Posyła się zatem po Zosię z GS-u, Hela z Mietkiem nakrywają stół i oto jesteśmy świadkami coraz bardziej absurdalnej dyskusji, w której to nie Naukowiec ale - Pastuch odegra rolę najważniejszą. Ciekawe, dlaczego?

Zainspirowany spektaklem przypomniałem sobie film z 1986 roku, powstały zresztą na osnowie tekstu teatralnego, aktorzy u Kondratiuka nie mazurzą, nie śledzikują, nie stylizują języka na „wiejski”. Trochę niepotrzebnie zastosowano ten zabieg na ochowej scenie, niezbyt dobrze to brzmiało. Choć… może być i tak, że wychowany wśród wschodnich zaśpiewów – jestem na ich autentyczność szczególnie uwrażliwiony.



Teatr Ochoty

TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM

Tennessee Williams

oprac. tekstu i reż. Małgorzata Bogajewska

premiera 11 września 2021

 

Moralitet – oczywiście.

O najważniejszych rzeczach w dwudziestokilkuletnim życiu – o nadziei i jej braku, o samotności, o posiadaniu ciała i konsekwencjach tego faktu, o kobiecości i męskości, o skrywanych przed światem tajemnicach i o skutkach ich ujawnienia, czy przede wszystkim - o szczęściu, które chciałoby się osiągnąć za wszelką cenę. No właśnie, to znaczy – za ile?

Maleńka scena Ochoty jest – może paradoksalnie – idealna na inscenizację tego tekstu. Usiadłem przypadkiem akurat obok sofy (jednego z najważniejszych elementów przestrzeni) i – za sprawą przełamującej strefę komfortu bliskości, stałem się nie tylko świadkiem tej opowieści, ale właściwie i jej uczestnikiem. Nie ma tu czwartej ściany, aktor może zająć miejsce koło nas na sąsiednim fotelu, wcale zresztą nie wychodząc roli, przeciwnie, podoba nam się to czy nie – właśnie włączając nas w tę nieznośną nowoorleańską duszność, w ten williamsowski koszmar. Cóż, może warto tu wspomnieć, że nie spędzicie „miłego” wieczoru w teatrze. Mimo to nie przegapcie!

Spektakl jest bowiem fantastycznie zagrany - jak to się kiedyś mawiało - na sto procent, bez taryfy ulgowej, cała piątka jest po prostu znakomita, poruszając się na takiej cienkiej - ale u tej reżyserki nieprzekraczalnej - granicy między rozpaczą a histerią, przyzwoitością a zwyrodnieniem, między miłością a przyzwyczajeniem, czy - między zwykłym życiem a - piekłem.



Teatr Syrena

KAJKO I KOKOSZ. SZKOŁA LATANIA

Janusz Christa

reż. Jakub Szydłowski

premiera 11 września 2021

 

Kurczę blade, naprawdę chciałbym mieć tę maść, wiecie, tę w puszce z błyskawicą, posmarowałbym mój mop i odleciał na kiju hen, do miejsc, gdzie bieżąca polityka nie pojawia się na scenach teatralnych; odniesienia do współczesności w tej skądinąd słodkiej opowieści raziły nie tylko piszącego te słowa, mój współwidz, ośmioletni Kacper pytał mamę o jakąś wycieczkę polityczną, dama owa żachnęła ku dziecku się dość teatralnie, zapewne mając TEGO potąd w TV i Internecie, na co dzień i od święta.

W każdej właściwie ze scen mieliśmy puszczenie oka a to do dorosłych, a to - aluzję skierowaną do dzieciaków. Trudno mi zatem wskazać docelowego odbiorcę tego musicalu, a i piszący te słowa nie wszystkie odniesienia popkulturowe w tekście zrozumiał, np. zagadką był dla mnie niemieckojęzyczny nauczyciel (-lka?) latania. Ale ponieważ większość widowni była zachwycona kompleksją tej postaci i jej niewątpliwym komizmem, więc uznałem, że najwyraźniej coś istotnego mnie w życiu ominęło. Natomiast z perwersyjnie zabawnej sceny porannej toalety Łamignata (zresztą bardzo dobra rola Kamila Zięby) do łez ubawiła się widownia najmłodsza, oraz – z nieznanych powodów - również ja, nie rozumiem, dlaczego pozostałych nie śmieszyło wylewanie zawartości klozetu na widownię.

W ogóle kilka scen jest świetnych i zrealizowanych z prawdziwym rozmachem, zwróćmy uwagę na Jagę, która NAPRAWDĘ lata na miotle, czego jej bardzo zazdrościłem, Kacper też. Muzycznie natomiast - mamy np. jodłowany hicior, przy którym widownia się wręcz podrywa do wygibasów, całością jednak tego przedsięwzięcia jestem nieco rozczarowany, nie rozumiem bowiem powodów, dla których nie można było tej cudownej skądinąd historii opowiedzieć PO PROSTU.

I jeszcze słówko o moim koniku, w śpiewanych scenach zbiorowych odnalazłem pewną (niemałą) przestrzeń do poprawy jakości dźwięku, a mówiąc dość wprost - w ogóle nie wiem, o czym aktorzy do mnie śpiewali, szczególnie w pierwszym akcie.



Teatr Kwadrat

UMRZEĆ ZE ŚMIECHU

Paul Elliott

reż. Andrzej Nejman

premiera 11 września 2021

 

Jesteśmy świadkami nieledwie sabatu, nasze bohaterki - przyjaciółki od lat, łączą tradycyjną herbatkę (czy co tam kto pija) - z brydżem. Jednak ten wieczór będzie inny niż pozostałe, bo czwarta do brydża zjawi się na niej w formie prochu, urnę, cóż – napiszmy to wprost - wykradła z kaplicy Millie na chwilkę przed pogrzebem. To specyficzne ostatnie pożegnanie zostanie zakłócone przez dobijającą się do drzwi policję…

Cokolwiek wynika z powyższego wstępu, spektakl jest bardzo śmieszny. Piszący te słowa, kompletnie przecież pozbawiony poczucia humoru, chwilami rżał jak koń („może masz chorobę dwubiegunową? Przestań, nawet nie byłam na Alasce”), a raz wpadł w niemal histerię, gdy wspomniana Millie – (cudowna Hanna Śleszyńska) opowiada o swoich doświadczeniach z seksem oralnym. Uprzedzam, piękne kocisko na początku spektaklu nie pojawia się przypadkowo (zupełnie jak z pistoletem, który widzimy w pierwszym akcie, więc - w ostatnim wystrzeli), ale może nie będę Wam psuł tej niespodzianki.

W spektaklu o „przyjaźni silniejszej niż śmierć” (jakkolwiek to brzmi, ale właśnie o tym jest) - mocno zarysowano wątki funeralne, które zwykle bywają umiarkowanie pogodne. Mimo to nie ma w Warszawie w lepszego remedium na jesienną słotę niż ten uroczy, świetnie zagrany i naprawdę zabawny spektakl.



Teatr Powszechny w Łodzi

CHCIAŁEM BYĆ

Michał Siegoczyński

reż. Michał Siegoczyński

prapremiera 11 września 2021

 

To jest bardzo fajny spektakl, ale o połowę za długi. Zdecydowanie - reżyser powinien powstrzymać zaiste epicki rozmach dramaturga; pierwszy akt bowiem co prawda zachwycał dynamiką i mnogością dramatis personae, drugi – niestety już ździebko nużył, a w trzecim - i publiczność i aktorzy byli wyraźnie zmęczeni, trudno się dziwić – mamy bowiem prawie trzyipółgodzinne bombardowanie rozmaitym „dziejstwem”; w pewnym momencie pogubiłem się wśród meandrów życia naszego bohatera, dalibóg, już nie wiem ile razy i za którą z pań raczył Krawczyk wyjść. W każdym razie poznajemy wszystkie trzy połowice, ale - także twórców współczesnych artyście i ich wątki były bardzo ciekawe, choć użyłbym metafory bądź niedomówienia przy pokazaniu katastrofy, w której zginęła Anna Jantar. Na scenie zobaczymy także gwiazdy muzyki światowej np. Brendę Lee czy Elvisa Presley i tutaj nie mam pewności, czy ich epizody konstruktywnie budowały opowiadaną nam historię. Zaś zabiegiem zupełnie efekciarskim było pojawienie się na scenie Ryszarda Poznakowskiego, jako NIE-kompozytora Parostatku, przepraszam, ale tego żartu nie zrozumiałem.

Drobiazgów, których „czepiałbym” się jest pewnie więcej, ale to nie przysłania faktu, że obejrzałem spektakl zrealizowany z pasją i talentem, który z pewnością będzie hitem frekwencyjnym Powszechnego, jest bowiem nie tylko hołdem złożonym wielkiemu artyście, ale przede wszystkim opowieścią o takim samym człowieku, jak my - niedoskonałym, mającym rozmaite słabości, targanym namiętnościami.

Przedstawienie jest znakomicie zagrane, Mariusz Ostrowski w roli głównej jest po prostu olśniewający, i jako aktor i jako wokalista, posłuchajcie jak radzi sobie z naprawdę trudnymi piosenkami Krawczyka. W pozostałe role wciela się ośmioro aktorów Powszechnego, są to role wymagające nie tylko talentu, ale i nieprawdopodobnej precyzji. Nawet wolę sobie nie wyobrażać, co się dzieje za kulisami, gdy na zmianę kostiumu są dosłownie sekundy, kapelusz z głowy przed inspicjentem!



Nowy Teatr w Słupsku

CIEMNA WODA

Amanita Muskaria

reż. Iwo Vedral

premiera 17 września 2021

 

Nie podobało mi się. Bo:

Po pierwsze – scena z księdzem, katechetką i mikrofonem była okropna. OKROPNA. Niepotrzebna. I absolutnie nic nie wnosiła do spektaklu jej wulgarność. Bardzo, ale to bardzo proszę o przemyślenie tego momentu spektaklu, nie tylko dlatego, że na co dzień żyję z mówienia do mikrofonu, naprawdę.

Po drugie – jeśli raz jeszcze zobaczę aktora, który parodiuje TEGO polityka na jakiejkolwiek dramatycznej scenie, wstanę, wyjdę i więcej nie wrócę, bez względu na zajmowane miejsce na widowni. No błagam. Ile razy można powtarzać ten sam gag rodem z Mazurskiej Nocy Kabaretowej?

Po trzecie wreszcie – przypomnę może, że po wybuchu wojny na Ukrainie uciekło do Polski 2,8 mln ludzi. Dwa miliony osiemset tysięcy. To tak jakby przyjechała do nas cała populacja Litwy bądź połowa ludności Finlandii. Owszem, może nie wszystko idzie jak należy, może zdarzają się jakieś incydenty, ale można z grubsza powiedzieć, że Polacy bezinteresownie Ukraińców przyjęli i pomagają im jak mogą i jak umieją.

Dlatego przy scenie z uchodźcą tylko coraz szerzej otwierałem oczy. Zupełnie nie tłumaczy jej fakt, że spektakl miał premierę przed wybuchem wojny. Jeżeli jakiś spektakl rości sobie prawo do oceniania rzeczywistości, niech ją, do licha, bierze pod uwagę.

Poruszający finał i Adam Borysowicz w roli Dawida niestety nie usprawiedliwiają tego przedstawienia.



Teatr Kamienica

KUMULACJA, CZYLI PIENIĄDZE TO NIE WSZYSTKO

Flavia Coste

reż. Tomasz Sapryk

premiera 17 września 2021

 

Mam kłopot, bo – z jednej strony spędziłem w teatrze zupełnie miły wieczór, a z drugiej – ten tekst jest… cóż, trochę hucpą. Mamy do czynienia bowiem z komedią udającą moralitet, albo odwrotnie, napisaną w taki sposób, żeby mniej wymagający widzowie wyszli rozbawieni z teatru z odczuciem, że „zobaczyli coś wartościowego”. Podobnych tekstów pisze się dziesiątki, bo i teatrów dających tego rodzaju repertuar jest bez liku, a i widzowie – jak się niekiedy uważa - pragną przede wszystkim obejrzeć coś „lekkiego”, a jednocześnie „niegłupiego”. Jest popyt, jest i podaż.

Oto mamy młode małżeństwo, jego mamusię i ich przyjaciela. On – ambitny architekt, na talencie którego świat się jeszcze nie poznał, ona – nauczycielka, może biedy nie klepią, ale na zbyt wiele ich nie stać, do tego właśnie urodziło im się dziecko. Organizują kolację, na której młody tata postanawia się z najbliższymi podzielić nowiną – otóż wygrał w lotka znaczną kwotę. Naprawdę znaczną. I postanawia tych pieniędzy nie odebrać.

Od razu mówię – jego decyzja nie zostanie zrozumiana. Uprzedzam, w którymś momencie robi się naprawdę grubo, bo - i jak to bywa w komediach tego typu – poznamy oblicze naszych najbliższych, o którym nam się nie śniło. Właśnie – ile wiemy o naszych najbliższych? I czy na pewno chcemy wiedzieć wszystko?

Izabela Dąbrowska w roli mamusi cudownie zabawna (i doskonale wiedząca, gdzie leży granica znęcania się nad swoją postacią), także dobre – i JEDNAK niełatwe role – Marcina Bosaka, Marii Dębskiej i Michała Meyera.



Teatr Studio w koprodukcji z Teatrem Polskim w Bydgoszczy

PRZEMIANY

Joanna Bednarczyk na podstawie Owidiusza

reż. Michał Borczuch

premiera 19 września 2021

 

Ten spektakl – poza bezdyskusyjnymi walorami artystycznymi – wydał mi się przede wszystkim swojego rodzaju przewodnikiem po etyce czasu dojrzewania, takim vademecum powstałym bez cienia protekcjonalności i jak najbardziej na serio. Wyszło to bardzo fajnie, bo twórcy założyli, że młody człowiek nie tylko ma mózg, ale i nie waha się zeń korzystać bez skrupułów przynależnych wiekowi starszemu. Padają więc ze sceny pytania – i o odpowiedzialność, i uczucia (także wobec rodziców, znakomity cały 2.akt jest właściwie o tym), o konsekwencje naszych działań i zaniechań, o budowę i naturę świata, o politykę, o sumienie. Tak właściwie o wszystko, jak to w Przemianach… Nie dostajemy szczęśliwie gotowych odpowiedzi, nie ma podsuniętych schematów, bo ten spektakl jest hymnem na cześć niezależności myślenia i zachętą do zadawania pytań, choćby najtrudniejszych, oraz - do bycia sobą, co – kiedy ma się naście lat, jak próbuję sobie przypomnieć - jest wyzwaniem bardzo poważnym.

Warto może wspomnieć, że Owidiusz jest tu tylko punktem wyjścia, pretekstem do zabawy teatrem i jego możliwościami, a poza świetnymi aktorami warszawskiego Studia i znakomitym Frankiem Nowińskim z bydgoskiego teatru Konieczki, na scenie widzimy także w dużych rolach młodych ludzi z obu miast, którzy z wdziękiem i bezpretensjonalnością dają sobie radę z wcale niełatwymi zadaniami aktorskimi.



Teatr Kwadrat

4000 DNI

Peter Quilter

reż. Wojciech Malajkat

premiera 25 września 2021

 

Mamy oto salę w szpitalu, pod kroplówkami leży Michael (Patryk Pietrzak), który po nieszczęśliwym wypadku zapadł w śpiączkę, obok niego czuwa matka, może lepiej napisać „mamusia” (Ewa Wencel), a z rytualną wizytą i kwiatami wpada jego partner Paul (znakomita rola Andrzeja Nejmana). Wkrótce Michael się zbudzi, kłopot jednak w tym, że nie będzie pamiętać tytułowych 4 tysięcy dni. Więcej może nie napiszę, żeby Wam nie zepsuć radości oglądania tego spektaklu, i – uprzedzam pytanie - nie – to nie jest romans gejowski.

Peter Quilter napisał fantastyczny, momentami zwiewnie dowcipny, ale i chwilami poruszający tekst o… kurczę, no - najważniejszych sprawach w życiu. O pamięci, o marzeniach, o samotności, o tym, że w życiu zdarza nam się coś bardzo ważnego zyskać, ale i zdarza się, że – tracimy, o tym – że tylko my możemy o bilansie tego rachunku zdecydować; wreszcie mamy tu po prostu piękną opowieść o miłości, tej romantycznej i - tej atawistycznej, nieznoszącej przeszkód i sprzeciwu, matczynej, jakkolwiek to zabrzmiało…

Zwracam uwagę na znakomicie wybraną muzykę do spektaklu, „wzięło mnie” przy Boys Don’t Cry, łezkę ukradkiem wytarłem, i cały w skowronkach donoszę, że 4000 dni jest jednym z najlepszych przedstawień, jakie można zobaczyć teraz w Warszawie.



Scena Relax

JASKÓŁECZKA

Tadeusz Słobodzianek

reż. Karol Jerzy Wróblewski

premiera 25 września 2021

 

Rzecz bardzo słobodziankowa, Pana Tadeusza proszę o wybaczenie, ten przymiotnik jest oczywiście komplementujący.

Jaskółeczka jest baśnią o miłości niemożliwej. Nieco żartując można powiedzieć, że w tym przypadku miłosne wyznanie „zjem cię” nabiera innego nieco sensu, mamy bowiem opowieść o tytułowej bohaterce, która ze wzajemnością zakochuje się w Kocie. Ich dzieje poznajemy z perspektywy Wiatru zakochanego w Jutrzence, ale i ta miłość nie jest możliwa, bo na jej przeszkodzie stoi Czas… Czy w finale będą żyć długo i szczęśliwie, jak to w baśniach bywa?

Mamy tu piękną i ładnie opowiedzianą historię, dużo dziejstwa, dopracowany ruch sceniczny, i – co istotne w spektaklu dla młodej jednak widowni - pozbawiony egzaltacji morał, tak, żeby każdy z widzów wyniósł z tej opowieści coś bardzo swojego, bardzo osobistego.

Jaskółeczka była pierwszym spektaklem, jaki widziałem w Relaxie. Czy ta piękna zwiewna baśń zapełni ogromną widownię nowej warszawskiej sceny? Bardzo jestem ciekaw.



Teatr Powszechny w Warszawie

OPOWIEŚCI NIEMORALNE

Weronika Murek, Jakub Skrzywanek

reż. Jakub Skrzywanek

premiera 25 września 2021

 

Sensem tego spektaklu jest akt 2., naturalistycznie pokazana (z zachowaniem granicy, za którą mielibyśmy pornografię) scena spotkania Romana Polańskiego z trzynastolatką, które to spotkanie wiemy czym się kończy, z rewelacyjnymi rolami Michała Czachora i Natalii Lange. Ta scena mogła wywołać uczucia nieznośne, zupełnie mnie nie zdziwiło, że część widzów głęboko poruszonych tym, co zobaczyła na scenie, mogła się zdecydować na opuszczenie spektaklu, na premierze to się nie wydarzyło, ale mówiono mi, że na kolejnych przebiegach – i owszem. Podkreślę, nie z powodu jakichś obyczajowych przekroczeń czy wulgarności, ale z powodu niemożności poradzenia sobie z jej sensem, jej niemetaforycznością. To znakomita robota reżyserska i aktorska.

W całości jednak spektakl odnalazłem za długim, potrzebne twórcom wątki z niestety wciąż nudnych Dziejów Grzechu można było bez szkody skrócić, choć z drugiej strony - zabawnie było przypomnieć sobie dlaczego ponad 100 lat temu ta powieść wywołała taki skandal. Akt 3. z kolei wywołał wśród części widzów daleko idącą konsternację, gdyż – jak słyszałem głosy w foyer – nie robili TEGO z drzewami, a nasi bohaterowie wydają się być taką formą zbliżeń niesłychanie ukontentowani. Ale cóż, właśnie taka scena musiała się pojawić, była nie tyle klamrą, co pewnym dość ironicznym podsumowaniem tytułowych niemoralnych rozważań.

Rzecz jest NAPRAWDĘ dla widzów dorosłych, raczej zostawcie swoich nastolatków w domu, wcale nie z powodu kostiumów aktorów czy też raczej ich braku. Ale dlatego, że to przedstawienie jest o tym, że – trochę upraszczając - każdy w swojej seksualności jest boleśnie samotny. Może więc lepiej, żeby dowiedzieli się o tym możliwie najpóźniej, a najlepiej – wcale?



Teatr Narodowy

KAMIEŃ

Bronka Nowicka

adapt. Sławomir Narloch

reż. Sławomir Narloch

premiera 29 września 2021

 

Nie od razu mnie wciągnęło.

Ale w pewnym momencie, zupełnie niepostrzeżenie cały byłem w tej historii, młodszy o kilkadziesiąt lat, jakoś poruszony i - trochę niepocieszony, że po godzinie ta opowieść się skończyła. Cóż, zwykle kiedy dorośli opowiadają o dzieciństwie, to często z egzaltacją i jakąś taniością uczuć, banalnością wspomnień. Tutaj reżyserowi i czworgu aktorom udało się nie tylko tego uniknąć, ale i zbudować piękny, rozbrajająco logicznie prosty, pełen magii świat, opowiedzieć bez patosu także o rzeczach może niezrozumiałych z punktu widzenia dziecka – o śmierci, chorobie, o ojcu alkoholiku, którego i tak kocha się atawistyczną miłością, wreszcie – o Smutku (duża litera celowo), bez którego nie da się żyć. Może więc warto go oswoić, skoro nie ma odeń ucieczki?

Na scenie studenci IV roku Wydziału Aktorskiego AT w Warszawie - Maciej Łączyński, Mateusz Jakubiec, Ewa Bukała i Dawid Suliba, p. Ewa jest także współautorką muzyki, wszyscy czworo są fantastyczni, a p. Mateusz wykonaniem jednego z songów wprost zahipnotyzował publiczność.

Koniecznie obejrzyjcie bo to bardzo piękne przedstawienie.



Teatr Powszechny w Radomiu

OSTATNI

Maksym Gorki

reż. Anton Malikov

premiera 2 października 2021

 

Mamy oto Rosję i rok – być może 1908, kiedy to ten tekst Gorkiego zostaje przez carską cenzurę zatrzymany.

Poznajemy pewną rodzinę, która - niegdyś zamożna, dziś dość bezradnie zmaga się z ubóstwem. Okazuje się, że pieniądze były właściwie jedynym lepiszczem trzymającym ich ze sobą. Kiedy przyszła bieda, chcąc żyć „jak kiedyś” upokarzają przed wujem - bądź go szantażują - żeby ten wysupłał z szuflady setkę bądź kilka na niezbędną łapówkę czy inne wydatki. Na ojca, Iwana Kołomyjcewa (świetna rola Jarosława Rabendy) liczyć nie mogą, pochłonięty bowiem pracą w policji, mało przecież dochodową, wykonuje swoje obowiązki z sadystycznym wręcz zaangażowaniem, nie znosząc sprzeciwu nie tylko na komisariacie, ale i w swoim domu. Zamieszanie wywołuje fakt, że ojca ktoś postrzelił, ten rozpoznaje - czy na pewno? - napastnika w pewnym chłopaku, który trafia do więzienia. Zrozpaczona choć dumna, próbująca poradzić sobie z bólem matka chłopaka (znakomita Izabela Brejtkop) przychodzi do żony Iwana - Zofii (wspaniała Iwona Pieniążek) prosić o wstawiennictwo za synem i istotnie Iwan raczy Panią Sokołową przyjąć. Czym się ta rozmowa skończy?

Jak to się dzieje – pyta Gorki w tym dojmująco współczesnym tekście - że bieda wywołuje okrucieństwo, a jak – że bezduszność staje się codziennością, tak, że życie bez niej staje się wręcz nieznośne, całkiem niemożliwe? Gdzie leży granica między atawistyczną miłością a przemocą, na ile więc fakt bycia rodziną usprawiedliwia okrucieństwo, którego się wobec najbliższych dopuszczamy? Tak, Ibsen przy tym tekście to niemal wodewil.

Ostatni jest spektaklem olśniewającym - poruszającym, głęboko przemyślanym, konsekwentnie zrealizowanym i znakomicie zagranym. Aktorzy doskonale wiedzą po co się na scenie znaleźli i o czym chcą widzom opowiedzieć, sztuka której tu użyto nazywa się reżyserią, przed Antonem Malikovem czapka z głowy. Zwracam także uwagę na znakomity przekład Michała Pabiana, teraz lepiej rozumiem, dlaczego jeden z najbardziej awangardowych berlińskich teatrów WCIĄŻ nosi imię Maksyma Gorkiego.



Teatr Słowackiego w Krakowie

DEBIL

Malina Prześluga

reż. Piotr Ratajczak

premiera 8 października 2021

 

Poznajemy ubranego we wściekle pomarańczowy garnitur i takiż krawat Kubę, jego rodzinę i przyjaciół, poznajemy świat, w którym żyje – a świat to baśniowy, kolorowy, kreskówkowy, trochę nierzeczywisty, taki, w którym nawet zwykła przejażdżka tramwajem (z wizytą do ciotki Bożeny) ma w sobie coś ze wspaniałej przygody. Zresztą, motorniczy tramwaju będzie jedną z ważnych postaci w tej opowieści. Kuba ma wielkie marzenie, chciałby mianowicie „żeby ludzie byli dobzi”. No i tak się dzieje, że… zostaje prezydentem, jeden z jego przyjaciół – premierem, więc obaj bez zwłoki zabierają się do ciężkiej roboty ulepszenia świata, nie ukrywajmy - nie znosząc jakiegokolwiek sprzeciwu. Co z tego zbudowania lepszego świata wyniknie?

Wyłomem w tej bajkowej opowieści jest poruszający monolog mamy Kuby (wspaniała Bożena Adamek) o tym, jak wygląda jej codzienność z czterdziestolatkiem, który zatrzymał się w rozwoju na poziomie pięcioletniego chłopca, co dla niej znaczy marzenie syna - „żeby wszyscy byli dobzi”, i jakie konsekwencje przynosi paniczny lęk Kuby przed schodami…

Mówi się, że to „spektakl o osobach niepełnosprawnych” i że jego nowatorstwo polega właśnie na oddaniu całej (prawie) narracji niepełnosprawnemu mężczyźnie. Ale czy to na pewno właśnie Kuba jest głównym bohaterem tego przedstawienia? Wątki polityczne w Debilu, wskazywane w przez Kolegów w recenzjach jakoś mi umknęły. Cóż, może nie chciałem ich zauważyć? Może.



Teatr Kwadrat

MAŁŻEŃSTWO DO POPRAWKI

Michael Engler

reż. Andrzej Nejman

premiera 9 października 2021

 

 Nie będę ukrywał, nie bawiłem się aż tak dobrze, jak reszta widowni. Spektakl – choć jak to w Kwadracie bywa – jest bardzo sprawnie zrealizowany i brawurowo zagrany – nie