SEZON 2020/2021

Teatr Studio

ZWIASTOWANIA

Karolina Szczypek

premiera 4 lipca 2020

 

Punktem wyjścia do tych z wdziękiem zagranych (zaimprowizowanych?) rozważań o rodzicielstwie było tytułowe zwiastowanie, może przypomnę na wszelki wypadek - Maria Magdalena, dowiaduje się od Archanioła Gabriela, że ma zostać matką Wiemy Kogo. I przyglądanie się sytuacji macierzyństwa Marii z dzisiejszego punktu widzenia, w oderwaniu może od boskości całego przedsięwzięcia, jest niezwykle ciekawe, uprzedzając jednak, że widzowie zbliżeni do toruńskiego skrzydła Kościoła, mogą wyjść ze Zwiastowań nieco zdezorientowani, bo padają ze sceny różne kłopotliwe pytania np. o to, czy Józef kochał Marię? Czy Jej pożądał? Ergo – czy miłość rodziców do nas (i odwrotnie) jest wkodowana, bezwarunkowa czy wyuczona? I co to w ogóle znaczy – być rodzicem? Czy należy dawać dziecku maksimum wolności, czy też raczej w trosce o nie – ją ograniczać? Itepe.

Dawno nie widziałem w teatrze tak zachwycającej i jednocześnie prościutkiej sceny, Paweł Sablik w sukni ślubnej swojej mamy jak sądzę – zatańczył Marię Magdalenę (sic!) Sandry, a w tle widzieliśmy oryginalne nagranie video z wesela z 1993 roku. Fantastyczny był także monolog wycofanego nieco Wojciecha Jastrzębskiego, powiedzmy, że o niemożności zaczęcia, a zatem – i skończenia, świetna – zabawa Disneyem Magdaleny Osińskiej. Mam do tego bardzo udanego przedsięwzięcia tylko dwie nieśmiałe uwagi – całość skróciłbym o pół godziny, a list Andrzeja kończący przedstawienie lepiej zabrzmiałby w innym miejscu, skończyłbym albo pogawędką Marii z Gabrielem albo - rewelacyjną sceną przedostatnią, bez wnikania w szczegóły, bo może będziecie mogli Zwiastowania jeszcze gdzieś zobaczyć, więc nie chcę psuć tej niespodzianki.



Nowy Teatr w Słupsku

WZÓR NA POLE TRÓJKĄTA

Michał Zdunik

reż. Jan Hussakowski

premiera 5 lipca 2020

 

Bog troicu ljubit – jak wiemy, gdy tymczasem bycie w trójkącie to nie tylko grzech, ale i ambaras, co przyznają ze sceny sami bohaterowie. Świat jest nastawiony na podwójność, ta trzecia czy ten trzeci to w każdym właściwie wymiarze codzienności o jedno za dużo. Jednak naszym bohaterom to nie przeszkadza, łączy ich uczucie, wspólne życie, seks i - pragnienie posiadania dziecka, które – jak się okazuje – może przyjść na świat z genami trojga. No ale dochodzi do tzw. wpadki i jedna z dziewczyn zachodzi w ciążę w układzie najzupełniej dwójkowym. Jakie to będzie miało konsekwencje? I czy w ogóle takie życie we troje ma jakikolwiek sens? A może - sensu nie ma tabu z takim związkiem związane?

Coś jednak w tym związku było nie tak. Relacje trojga naszych bohaterów wydały mi się bardzo powierzchowne, sztuczne, momentami nawet nieco egzaltowane, choć nie brakowało w nich seksu, to jednak nie było między nimi chemii. Może właśnie tak to jest trójkątach? No nie wiem. Momentami tekst był dość wulgarny, niepotrzebnie, nieparlamentarne wyrazy po prostu źle brzmiały w ustach aktorów (zapewniam, że wszystkie je znam), a scena seksu, czy też pozycji miłosnych w trójkącie – choć pomysłowa, estetyczna i nawet zabawna – też trochę nie pasowała do całości, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy ma powstać moralitet czy - jednak komedia obyczajowa.



Teatr Powszechny w Warszawie

DOBROBYT

Juli Jakab, Árpád Schilling, Éva Zabezsinszkij

reż. Árpád Schilling

premiera 10 lipca 2020

 

Wera i Jakub przyjeżdżają do ekskluzywnego hotelu na weekend, to jest nagroda w konkursie, którą Jakubowi przekazała jego mama. Czy to ważne? Może tak, może nie. Trochę dziwny ten hotel, nie dochodzi tam co prawda do katastrof jak w Hotel Zacisze, ale… jednak. Na basenie nie wszędzie można pływać, nie wszystkie stoliki są dostępne dla wszystkich gości, ba, nawet trzeba po sobie sprzątać. Jakub nie zwraca większej uwagi na ekscentryczność tego miejsca, ale Wera – tak. I Jakub bardziej się zaprzyjaźnia z nowymi bogatymi znajomymi, a Wera – nie. Czy dlatego, że jest ze wsi, czy są może inne powody? A w ogóle – kim tak naprawdę są ci nowi przyjaciele? A czym - ten ekscentryczny hotel?

Dawno nie widziałem w teatrze przedstawienia tak umiejscowionego tu i teraz i – jednocześnie – tak metaforycznego; tak bardzo politycznego, a przecież – wcale nie o polityce traktującego. Było to coś pionowego i poziomego jednocześnie, irytującego i - wciągającego, obrazoburczego, a przecież nie sposób sobie wyobrazić tego przedstawienia bez TYCH scen, a szczególnie TEJ jednej (przyznaję, że na moment zamarłem, bom się zląkł, że…, ale nie będę Wam psuł niespodzianki). To moralitet? Przestroga? Diagnoza w teatralne szaty ubrana? Czy obyczajowa opowieść z życia wyższych klas, znudzonych tytułowym dobrobytem?

Bez względu na to, czy to Wasza bajka, czy nie, jedno nie podlega dyskusji – przedstawienie jest znakomicie zagrane. Wiktor Loga-Skarczewski jest świetny w pełnej poświęceń roli Jakuba, Anna Ilczuk - bezbłędna jako zepsuta bogata znajoma, Klara Bielawka ze swojego epizodu zrobiła perełkę i wreszcie – wzbudzająca we mnie autentyczny lęk Ewa Skibińska jako bezkompromisowa menadżerka naszego dziwnego hotelu.



Teatr Siemaszkowej w Rzeszowie

IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA

Witold Gombrowicz

reż. Waldemar Śmigasiewicz

premiera 11 lipca 2020

 

Jeden z moich ulubionych i jeden z najwdzięczniejszych polskich tekstów dramatycznych w rzeszowskiej inscenizacji zionął dojmującą nudą. Cudowna scena czytania wierszy własnych przez Małgorzatę, to jej marzenie o giętkości zawsze przecież wywołujące u publiczności reakcje – w zależności od odczytania i talentu aktorki - od podszytego empatią uśmiechu po sardoniczny wręcz rechot,  w Rzeszowie - choć p. Mariola Łabno-Flaumenhaft robiła co mogła - publiczność oglądała tę scenę w głębokim milczeniu, bądź - jak piszący te słowa – w rozpaczy. także z powodu niemożności zrozumienia intencji reżysera. Rachityczne drzewko na scenie i post apokaliptyczna scenografia wskazywałyby – jak usłyszałem w kuluarach – że rzecz jest o ekologii, niestety, więcej tropów w tej sprawie odnaleźć było niepodobna. O czym więc był ten spektakl? Ach, o czym?

PS. Sukienka Iwony okropna. Wiem, że ma być okropna, ale – na Boga – niech JAKOŚ inaczej będzie okropna.



Och-Teatr

WSPÓLNOTA MIESZKANIOWA

Jiří Havelka

reż. Krystyna Janda

premiera 16 lipca 2020

 

Mam to szczęście, że mieszkam w bloku administrowanym przez dość staromodną spółdzielnię mieszkaniową, z kasą, działem technicznym itd., jak coś się zepsuje – to się dzwoni i przychodzi pan Tomek i naprawia, wiecie. I niespecjalnie wiele więcej poza płaceniem czynszu mnie interesuje, co jest dosyć komfortowe. Więc gdybym musiał uczestniczyć w takim zebraniu, jakiego przebieg oglądamy w Ochu, chyba bym panią Procházkovą (świetna Katarzyna Żak) po prostu udusił... W największym skrócie – bo i nie można za wiele napisać i wcale nie jest to najważniejsze kto z kim i dlaczego - podczas zebrania wspólnota mieszkaniowa pewnej kamienicy musi podjąć ważne decyzje m.in. o sprzedaży strychu. Spotkanie prowadzi przewodnicząca - młoda matka trojga dzieci, pani Zahrádková (Agnieszka Więdłocha), której bez przerwy przeszkadza formalistka Pani Roubíčková (cudowna Izabela Dąbrowska), na nic się nie zgadza były przewodniczący wspólnoty zgorzkniały nieco pan Kubát (Grzegorz Warchoł w dublurze z Witoldem Dębickim), a enfant terrible owego spotkania, nie do końca rozumiejący, gdzie jest i o co chodzi, jest niepełnosprawny Pan Švec (Michał Zieliński). Poza tym - pan Sokol milczy, pani Bernášková rodzi, a pełen koncyliacji Čermák – choć jakby trzyma się na uboczu, odegra jednak w tym misterium rolę główną. Zwracam uwagę na najlepszą scenę tego spektaklu, kiedy pan Zahrádka (Piotr Ligienza) w pewnym momencie nie wytrzymuje i ku zdumieniu połowicy - mówiąc delikatnie – podsumowuje swoje małżeństwo, dekompensacja biednego Zahradki po prostu wciska w fotel.

Oglądamy znakomite, nieodparcie zabawne, świetnie zagrane, ale uprzedzam - bardzo, ale to bardzo gorzkie przedstawienie, z pytaniem Havelki, na które ewentualna odpowiedź może tylko uwierać - Quo vadis, ludzie? Quo – kurwa - vadis?

Top of Och.



Teatr Wybrzeże

ŻYCIE INTYMNE JAROSŁAWA

Magda Kupryanowicz, Michał Kurkowski, Kuba Kowalski na podstawie korespondencji, dzienników i wątków opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza

reż. Kuba Kowalski

premiera 24 lipca 2020

 

Obejrzałem poruszający, z wyczuciem napisany i fantastycznie zagrany spektakl o pięknie, zwyczajności i o meandrach ludzkiej seksualności. Mówi się bowiem niekiedy, że Iwaszkiewicz miał „skomplikowane życie intymne”. Nie wiem, co w nim skomplikowanego, był – jak większość ludzi (tzw. znakomita większość, w tym jego żona, de facto główna bohaterka tego spektaklu) – biseksualny. W przeciwieństwie jednak do owej większości, nie miał z tym faktem większego problemu, Anna – jak się wydaje – również, zwróćmy uwagę na poruszającą scenę, w której i ona chciałaby poddać się urokowi Jurka, dla tej chwili jest gotowa się upokorzyć.

Kuba Kowalski słowami samego Iwaszkiewicza opowiada o głośnym romansie 60-letniego pisarza z nieco pogubionym, bardzo pięknym chłopcem mogącym być jego wnukiem. O co w tym związku chodziło? Czy Błeszyński został kochankiem Iwaszkiewicza w zamian za daleko idącą pomoc wpływowego pisarza, co stawia go w pozycji – cóż - żigolaka? Czy była w tym związku jakakolwiek symetria? Dlaczego Iwaszkiewicz tak kurczowo trzymał się tego akurat chłopaka, choć – powiedzmy to szczerze – mógł mieć ze swoją pozycją dowolnego? Wreszcie – dlaczego Anna była tak wyrozumiała wobec tego romansu? Sekret może tkwi w jednym zdaniu, którego tu przytoczyć nie mogę bo dość wulgarne - otóż ludziom się wydaje – mówi Iwaszkiewicz, że między mężczyznami chodzi o... (i tu mówi, o co chodzi – jak się ludziom wydaje). Podczas gdy to nie tak..

Ten skazany na śmierć - dosłownie - związek z ciężko chorym Jurkiem zaowocował, choć może to nieodpowiednie słowo, kilkoma arcydziełami nowelistyki, choćby Tatarakiem, nikt nie ma wątpliwości, że Boguś to Jerzy, motyw choroby, zauroczenia i śmierci w młodym wieku pojawiał się już i we wcześniejszych nowelach Iwaszkiewicza, tak więc może on wypisał, wyśnił, wymarzył, stworzył tę miłość? Może...

A tak na marginesie – polecam sześciotomowy zbiór opowiadań JI, tą naprawdę wielką literaturą pięknie wypełniłem czas tego pierwszego tak absurdalnego przecież lockdownu.



Teatr Studio

POWRÓT TAMARY

Michał Buszewicz

reż. Cezary Tomaszewski

premiera 15 sierpnia 2020

 

Nie widziałem Tamary 30 lat temu, nie byłem wówczas gotowy na wydanie całego stypendium z hakiem na bilet do teatru (120 000 zł), brakowało mi też stosownych znajomości, gdyż owe bilety były towarem wysoce deficytowym. Ale tamte czasy dość dobrze pamiętam, a że jestem w klubie nostalgików więc - te fragmenty przedstawienia, które nawiązywały do premiery w 1990, do siermiężności i szarości początków naszego kapitalizmu, do bidy ale i rozbudzonych ambicji - wydały mi się najlepsze, właśnie tak było, właśnie to się nosiło i tak się wyglądało - fantastyczne kostiumy autorstwa Braci są jednym z głównych bohaterów Powrotu Tamary.

Spędziłem w Studiu tzw. miły wieczór i ocena tego przedstawienia jest pozytywna, jednak... jakiś drobiazg tam nie zagrał, jakieś ziarnko piasku uwierało, coś było nie tak. Co?

Na pewno nie aktorstwo – fantastyczny jest Jan Peszek (D'Annuzio), który bezskutecznie próbuje się z Tamarą (Sonia Roszczuk) przespać, mamy świetną rolę Moniki Świtaj, czy – bardzo dobrą Mateusza Smolińskiego, zresztą oglądamy na scenie fantastyczny zespół i słabszych ról tu brak. Widać też, że aktorzy lubią Tamarę, że się bawią konwencją spektaklu, tekstem, muzyką i skojarzeniami. Nie wiem tylko, czy nie bawią się... za bardzo. W którymś momencie poczułem się jakoś samotny, chyba przy wtręcie o potrzebie kupna reflektora do Akademii Teatralnej, najwyraźniej była to kwestia z jakimś niedostępnym mi kluczem interpretacyjnym. I tutaj – jak sądzę - jest ta psina pogrzebana. Otóż – bez choćby pobieżnego przygotowania merytorycznego widz zobaczy tylko rewię, z tańcem, śpiewem, żartami i dyskretnym świntuszeniem. Żeby ten spektakl zrozumieć na wszystkich płaszczyznach, trzeba najpierw choćby z grubsza dowiedzieć się, o co chodziło w 1919 w Rijece, trzeba znać podstawowe fakty z biografii Łempickiej, wreszcie – z grubsza wiedzieć, jaki był kontekst powstawania premiery Macieja Wojtyszki i – jakie realia tamtych czasów.

To nie jest zarzut wobec tego olśniewającego przedstawienia, bynajmniej. Ale – choć oglądałem i słuchałem dość uważnie momentami czułem się ździebko wykluczony. Cóż, trzeba było doczytać, mea culpa.



Teatr WARSawy

TRZY DNI DESZCZU

Richard Greenberg

reż. Rafał Mohr

premiera 27 sierpnia 2020

 

Mamy oto bardzo kochające się rodzeństwo – Nan i Walkera, którzy spotykają się po dłuższej przerwie, Walker był bowiem we Włoszech, o czym Nan nie wiedziała, wariując z obawy o brata, bo Walker mówi co prawda dużo, ale nie o tym, co trzeba. Spotykają się ze smutnej okazji – odczytania testamentu ich ojca. Dołącza do nich Pip, syn wspólnika ich taty, który to Pip ku zdumieniu wszystkich dziedziczy dom, który zgodnie z ustaleniami rodzeństwa miał przypaść Walkerowi. I mamy akt drugi, o którym napisać nie mogę nic, żeby po prostu nie zepsuć Wam spektaklu.

Trzy dni deszczu to wciągający, mądry, świetnie zagrany, taki typowo „warsawowy” spektakl, cóż – o życiu i całej reszcie. O tym np. że od genów nie uciekniemy, że - choć mówimy tym samym językiem, często zupełnie się nie rozumiemy. I że trzeba w związku z tym zrozumieć strategię tych, którzy w ogóle przestali się ze światem komunikować, nie odnajdując w tym procesie sensu. O - przyjaźni, która jest uczuciem silniejszym od miłości, o miłości, która jest trudną sprawą, i - która niestety albo i stety mija. O tym wreszcie, że wszystko, ale to zupełnie wszystko, co robimy ma swoje konsekwencje – widoczne i niewidoczne, dokuczliwe i przyjemne, prędzej czy później, ale – zawsze ma.

Na scenie - Justyna Kowalska, Piotr Ligienza i Maciej Raniszewski, całą trójkę świetnie się ogląda, a reżyserowi gratuluję bardzo udanego debiutu.



Teatr Narodowy w Warszawie

MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW

Jarosław Iwaszkiewcz, dram. J.Holewińska

reż. Wojciech Faruga

premiera 5 września 2020

 

To jest spektakl na dużą, a nie małą scenę. Aktorzy nieledwie nadeptywali mi na buty, nie mam nic przeciwko, zdarza się przecież, ale w większej przestrzeni byłby głębszy oddech, większe pole do popisu miałby Krystian Łysoń, a scena z siekierą nie wywołałaby w publiczności aż tak wielkiego przerażenia, zakryłem się ramionami, nie dostrzegłszy, że rekwizyt był jednak przymocowany do nadgarstka aktorki, no ale nigdy nie wiadomo...

Matka Joanna jest długo wyczekiwanym, fantastycznym powrotem na scenę znakomitej aktorki, jaką jest Małgorzata Kożuchowska, którą proszę o wybaczenie, bo uważam, że scenę jej skradła najlepszą rolą w tym spektaklu - Edyta Olszówka. Jej – nomen omen – Małgorzata, jak pamiętamy była jedyną nieopętaną w tym towarzystwie, ale przecież dlatego, że żyła naprawdę. Owszem, porzucona ostatecznie przez Chrząstowskiego (Adam Szczyszczaj) wiedziała jednak o co toczy się ta gra, i – choć w końcu zrozpaczona – umiała przegrać. Przegrać? Zwracam uwagę na cudowną scenę świntuszenia dwojga kochanków, którzy wyrażają swoje potrzeby względem drugiego posługując się barokową poezją, ten obcy wydawałoby się wtręt zabrzmiał w spektaklu fenomenalnie, oboje aktorów proszę o audiobooka z tym materiałem.

Suryn (Karol Pocheć) – wydaje się, że coraz bardziej zakochany w Joannie i jednocześnie przerażony tą miłością - przejmuje jej demony, ale żeby została świętą, bo tylko to jej dogadza, musi zabić Juraja i Kaziuka, których związek – zauważmy - jest ledwie przez Iwaszkiewicza zaznaczony, jakby muśnięty, w spektaklu jednak znalazł się na pierwszym planie (obaj aktorzy świetni – Mateusz Kmiecik i Kamil Studnicki). Czy to coś znaczy?

I czy - żeby ktoś został świętym, kto inny musi być na wieki potępiony?



Teatr Nowy w Poznaniu

MATKA

Stanisław Ignacy Witkiewicz; dram. K. Hetel

reż. Radek Stępień

premiera 11 września 2020

 

Cóż, Witkacy nie Fredro, ten spektakl jest dość trudny i jednak w pewien sposób wyczerpujący emocjonalnie, a bez dość pobieżnego choć przygotowania może się wydać także hermetyczny - jak to z Witkacym bywa. Ale jeśli twórczość autora nie jest naszą filiżanką herbaty, to i tak warto poznańską Matkę zobaczyć ze względu na Antoninę Choroszy, rola matki wydała mi  się jakby  specjalnie dla tej aktorki napisana i jest to rola wprost olśniewająca. Ze skomplikowanej przecież, gdzieś tam quasi-farsowej relacji Janiny z Leonem reżyser zbudował tu doprawdy niezwykły świat, ale czy aby na pewno przerysowany?

Finał na współcześnie, jednym się to podoba, innym – nie, zwracam uwagę, że choć sam tekst nie został uwspółcześniony, to zakończenie – owszem, wręcz „młodzieżowy” język czy takież kostiumy trochę może nie tyle raziły, ale jakoś odstawały od reszty tego spektaklu, również jak sądzę zmieniając nieco sens tekstu, choć – zapewne taka była intencja twórców.

Plus - jak to u Witkiewicza bywa - przestroga przed kokainą oraz – przed szydełkowaniem. Wywołuje bowiem ślepotę.



PWSFTvIT w Łodzi

MEWA

Antoni Czechow

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 12 września 2020

 

Spędziłem w Studyjnym prawie 3 godziny zupełnie bez świadomości upływu czasu, od pierwszej sceny wciągnęło mnie za twarz i sadystycznie niemal trzymało do końca. Chłonąłem zachłannie każde słowo, gest, ruch, nutę, pauzę, kilkukrotnie zbliżając się do granicy silnego poruszenia, raz ją przekraczając oraz - gdzieniegdzie rechocąc bo to przecież to komedia. Aktorzy są fantastyczni, WSZYSCY. Każdy z nich miał okazję pokazać na scenie swoją wrażliwość, warsztat i talent, reżyser bowiem doskonale rozumie specyfikę spektakli dyplomowych.

Mewa jest cudowną, inteligentną i przewrotną zabawą teatrem, jego możliwościami i konwencjami; zabawą światłem, ciałem, słowem, jest emanacją radości bycia w tym miejscu, w tym czasie i - wśród tych ludzi, jest wreszcie – cóż – gorzką momentami - refleksją nad najważniejszymi rzeczami na świecie – nad miłością i - nad teatrem.

Przepraszam za pewną taką egzaltację, proszę bez dyskusji jechać do Łodzi i zobaczyć ten zachwycający spektakl. Dziękuję.



Nowy Teatr w Warszawie

UNTITLED (HOLDING HORIZON)

Alexander Jenkins-Baczyński

13 września 2020

 

Mam z tańcem współczesnym pewien problem, bo zawsze się lękam, że nie zrozumiem przesłania, że jestem za mało merytorycznie przygotowany na właściwą percepcję dzieła, że ktoś czymś będzie epatował, będzie radykalny albo ostentacyjny. Ale z biesami walczyć trzeba, własne horyzonty poszerzać, najwyżej – pomyślałem - Ania Sańczuk mi wytłumaczy o co chodziło jeśli wyjdę ogłupiały. (Jakąż to bitwę niekiedy trzeba stoczyć ze sobą przed pójściem do teatru.)

Mamy oto zwykłą przestrzeń wygospodarowaną z dużej sceny Nowego, pięcioro performerów, ekran z projekcjami i - widzów siedzących na co drugiej poduszce. Mamy też muzykę będącą bez wątpienia szóstym bohaterem tego przedsięwzięcia. Artyści tańczyli, poruszali się z pewną dezynwolturą, lekkością, może improwizując, a może ów układ został wyćwiczony do milimetra na próbach? Nie wiem. Wiem tylko, że przeniosłem się na tę godzinkę dość niespodziewanie do jakiegoś lepszego świata, zabawiłem tam trochę i - cało i zdrowo wraz z oklaskami wróciłem (no chem).

Było to wciągające, w klasyczny sposób piękne, była w tym i jakaś dyskusja i krzyk i szept i patos, zwyczajność i last but not least - gorączka sobotniej nocy.

Za Antonim Słonimskim – utwór pt. Untitled (sic) dał mi zadowolenie artystyczne.



Instytut Teatralny

ŚWIĘTO WIOSNY NA ATURI I MIMOZY WSTYDLIWE

Klaudia Hartung-Wójciak

reż. Klaudia Hartung-Wójciak

18-20 września 2020

 

Dodajmy do tytułu, że i na dwoje performerów – Małgorzatę Bielę i Oskara Malinowskiego - choć istotnie aturi i mimozy odgrywały w tym projekcie role sprawcze. Jednak w sobotni wieczór, kiedy brałem udział w tym uroczym eksperymencie, rośliny wydały mi się niezbyt skłonne do współpracy, ich ruchy były gnuśne, mało zauważalne, przyznam więc, że z kilkoma mimozami wszedłem w głębszy kontakt, lekko je muskając i z obserwując, jak się kuliły i jak chowały przede mną listki. Aturi natomiast były przez twórców zmotywowane lekkim podmuchem z wentylatora, oczekiwany efekt wizualny osiągnięto szczególnie przy odpowiednim ustawieniu świateł. Ponadto – to już uwaga na marginesie – rośliny trzeba było na potrzeby tego performansu trochę „oszukać”, bo 19.00 to dla nich naturalna pora snu i inaczej zobaczylibyśmy rzecz o śpiących aturi i mimozach, a zupełnie nie o to chodziło. (Może więc były najzwyczajniej w świecie senne? - no nie wiadomo).

Strawińskiego właściwie tu nie było, poza wyświetlanymi na monitorach podtytułami jego dzieła i - poza odniesieniami do legendarnej choreografii Wacława Niżyńskiego. Słynne melodie z baletu każdy sam sobie nucił jeśli znał, jeśli nie znał – nie nucił, i taka strategia również była przez autorkę przewidziana. Publiczność bowiem – z muzyka w głowie i bez niej – podążała za performerami, robiła im zdjęcia na tle roślin, dotykała je i wąchała (rośliny, nie performerów), albo - po prostu siedziała i patrzyła, słowem - uczestniczyła w tym misterium i była jego niezbędną częścią. Ale czy najważniejszą?

Bo może głównym bohaterem tego Święta Wiosny był prawie nieobecny tu Strawiński? A może jednak - rośliny, które chcąc nie chcąc zwijają listki albo zwracają się ku źródłu muzyki i światła, „tańcząc” właśnie?

A może - o tym, że tak bardzo – z jakichś powodów - chcemy te ich atawizmy zobaczyć?



Teatr Powszechny w Warszawie

RONJA, CÓRKA ZBÓJNIKA

Astrid Lindgren

reż. Anna Ilczuk

premiera 18 września 2020

 

Ronja jest - powstałym z pewnej tęsknoty czy nostalgii za dzieciństwem, bardzo kolorowym, słodkim, zwiewnym, dowcipnym i – z pasją zagranym przedstawieniem familijnym dla widza jak czytamy - od lat 7. I trochę co innego zobaczą w na scenie dzieciaki, a o czym innym będzie ten spektakl dla ich rodziców.

Mamy na scenie dużo „dziejstwa”, jest fantastyczna scenografia (Mateusz Stępniak) i zabawa możliwościami teatru, którą to zabawę publiczność właściwie od razu podjęła.

W tym barwnym świecie, w lesie zamieszkałym przez dzikie konie i groźne Wietrzydła i Szaruchy, żyje sobie nasza bohaterka - Ronja (jakby stworzona do tej roli Klara Bielawka), córka zbójnika (fantastyczny Mateusz Łasowski). Co było dalej – pewnie wiecie, bo pamiętacie z dzieciństwa oraz czytaliście swoim dzieciom.

A że Powszechny jest teatrem, który się wtrąca, więc i Ronja mówi o Bardzo Ważnych Sprawach - o uczciwości, głównie wobec siebie, o odwadze, o wrażliwości na świat, o sile przyjaźni (świetny Andrzej Kłak w roli Birka), o szacunku do ludzi i do świata, i – pewnie najbardziej o tym, co to znaczy być rodzicem, czego się uczyć i co czerpać z wrażliwości swojego dziecka oraz - jakie granice mu wyznaczać (jakkolwiek to konserwatywnie to brzmi).

Bawiłem się na Ronji pierwszorzędnie, zaskoczył mnie Michał Czachor, jak się okazało - obdarzony nieprawdopodobnym (-ą?) vis comica, ale... bardzo jestem ciekaw opinii widzów przed 10-tym rokiem życia, bo – jako się rzekło – niewykluczone, żeśmy na scenie widzieli dwa zupełnie inne przedstawienia.

Co – podkreślę – nie jest akurat wobec Ronji uwagą krytyczną, tylko definiującą dobrze zrealizowany spektakl rodzinny.

Enjoy!



Nowy Teatr w Warszawie

GRUPA WARSZAWSKA

Michał Telega

reż. Eglė Švedkauskaitė

premiera 24 września 2020

 

Nie będę ukrywał – jestem uczulony na apele ekologiczne w teatrze, gdybym się zatem miał znów dowiedzieć, ze mam przestać używać słomek bo zabijam świat, to pewnie bym po angielsku spektakl opuścił. Na szczęście – choć duch Grety T. jest jakoś tam na scenie obecny – to jednak Grupa Warszawska nie jest przedstawieniem ginącej planecie, a - o dojrzewaniu. Oczywiście nie da się tego procesu wyjąć z tu i teraz, nasi bohaterowie chcą lepszego świata dla siebie, czystszego, z rozsądniejszymi politykami itd., ale jak sądzę rzecz jest o tym, że najtrudniej tę zmianę świata zacząć od siebie, czego dowodem były jakoś poruszające w swojej prostocie (i szczerości) wspomnienia z czasów kwarantanny, która była znakomitym pretekstem, żebyśmy czegoś nie zrobili - nie przeczytali książki, odłożyli zadane lekcje czy czekającą pracę - na bardziej sprzyjający czas, z przeproszeniem – prokrastynowali.

Pracę nad spektaklem zaczęto w lutym, ale część tekstu dopisała się przez tych kilka miesięcy właściwie sama, pewnie miało być o czym innym, a epidemia sprawiła, że był TAKŻE o epidemii. Chociaż - gdyby się bliżej przyjrzeć – czy na pewno?

Atutem Grupy Warszawskiej są aktorzy występujący w tym przedsięwzięciu – naturalni, nie szarżują, nie spinają się, nie „bawią się w teatr”. Oni występują, opowiadają, zwierzają się, nie grają, po prostu „są”. Tak, jak ich widzowie. Czwarta ściana byłaby oczywiście w takim spektaklu nieporozumieniem.



Teatr Polonia

CRAVATE CLUB

Fabrice Roger-Lacan

reż. Wojciech Malajkat

premiera 24 września 2020

 

Mamy oto biuro projektowe, którego współwłaściciel - Bernard kończy 50 lat. Jego partner - Adrien – jak się okazuje - nie przyjdzie na urodzinową imprezę, co Bernarda mocno rozczarowuje, bo panowie są przyjaciółmi. Jakież to Adrien ma ważniejsze plany na ten wieczór? Historia jest błaha i lekka tylko z pozoru, bo rzecz jest o sprawach bardzo istotnych - na przykład – czym jest przyjaźń? Co możemy zataić przed przyjacielem, a co z naszego życia możemy zostawić dla siebie bez narażenia się na zarzut nielojalności? Dlaczego frustracja może mieć siłę huraganu? Czy też – co jesteśmy w stanie zrobić, żeby być zaakceptowanym? Wiem, piernik, wiatrak, Sas i las, więcej jednak nie napiszę, żeby nie spojlerować zbyt mocno, ale zapewniam, jest w tym spektaklu i ład i sens. Są w nim także momenty bardzo zabawne, ale proszę się nie zdziwić, jeśli ktoś wyjdzie z teatru w stanie pewnego takiego wzburzenia.

Znakomity Wojciech Malajkat jako Bernard, którego zagrał z więcej niż zegarmistrzowską precyzją, a Adrien – to chyba najlepsza z dotychczasowych ról Marcina Stępniaka.



Teatr Studio

DRAMA

Paweł Sakowicz

reż. Paweł Sakowicz

premiera 27 września 2020

 

Pisanie o tańcu współczesnym przychodzi mi z pewną trudnością, gdyż się na nim nie znam. Ale staram się oglądać wszystkie spektakle Pawła Sakowicza, gdyż jestem jego fanem. C/U się błyskawicznie wyprzedało, co niesłychanie cieszy, nie bez problemów zatem udało mi się Dramę obejrzeć i bardzo się z tego faktu cieszę. Mamy oto dwoje tancerzy na scenie, pianino, a... jest jeszcze trzeci – powiedziałbym, że równorzędny bohater tego spektaklu – mianowicie muzyka Justyny Stasiowskiej. Czytam, że „zainspirowany Sylfidą (…) za pomocą tańca i dwóch ciał Paweł Sakowicz bada, to, co realne i nierealne, własne i zapożyczone, świat i zaświat, rozsądek i uczucie”. A może... opisywanie - zręczne zresztą i jak sądzę kompetentne - tego spektaklu jest wprowadzaniem pewnego rodzaju ograniczeń? A może nie jest, bo jeśli nawet świat gdzieś się kończy, to zaświat przecież nie... O granicach i ich braku w naszym kosmosie miałem okazję przeprowadzić (ze sobą) dysputę podczas tego pięknego wieczoru. Wieczoru – dodam - pełnego talentu, wyobraźni, pasji i efektu ciężkiej pracy obojga aktorów.

Od sceny transowego tańca do specjalnie spowolnionego hitu muzyki popularnej, (dalibóg nie pamiętam przez kogo wykonywanego), nie mogłem oczu oderwać, było to wręcz narkotycznie ubezwłasnowolniające.

Stunning.



SpektakLOVE

KOLACJA DLA GŁUPCA

Francis Veber

reż. Cezary Żak

premiera 2 października 2020

 

Może zacznę od tego, że Kolację warto zobaczyć dla Bartłomieja Topy, którego – owszem – widujemy na stołecznych deskach w „lekkich” produkcjach, ale tutaj jego Pignon po prostu kradnie kolegom scenę, jest w tej roli nieodparcie zabawny, wie jednak gdzie leży cienka granica między dworowaniem ze swojego bohatera a - poniżeniem go. I choć spędziłem na Otwockiej tzw. miły wieczór, mam do tego przedstawienia kilka uwag.

Po pierwsze sam tekst – choć oczywiście wciąż śmieszy – mocno się jednak zestarzał. Zauważmy, że dziś nie dałoby się tych intryg uknuć, bo mamy komórki, u Vebera telefon stacjonarny jest archaicznym już nieco motorem większości nieporozumień. Może zaryzykowałbym i poszukał czegoś bardziej współczesnego? Secundo - czy ktoś może mi wytłumaczyć, po co Michał Zieliński naśladował na scenie polityków? Wszyscy wiedzą, że jest urodzonym parodystą, niestety miało się to do tekstu doskonale nijak i było wyłącznie popisem, zupełnie okropnym mizdrzeniem się do publiczności. Dalej - Agnieszka Więdłocha niepotrzebnie przerysowała swoją bohaterkę, Marlene, było w jej neurotycznym zachowaniu jednak czegoś odrobinkę za dużo.

Wreszcie – zatknijcie uszy podczas finału, morał jest tak egzaltowany, że ręce opadają, wiem, że tak jest napisane, ale - na Boga - dramaturg przecież dysponuje klawiszem backspace. Albo chociaż nożyczkami.

Zresztą, może czepiam się bez sensu? W Ateneum będzie za chwilę 1000. wystawienie, może i na Otwockiej – mimo moich utyskiwań - Kolacja dla głupca będzie na afiszu jeszcze w 2050? Kto wie?



Teatr Ateneum

KWARTET

Ronald Harwood

reż. Wojciech Adamczyk

premiera 3 października 2020

 

Kwartet jest pogodnym spektaklem o miejscu sztuki w naszym życiu i – o starości, jeśli naturalnie starość może być „pogodna”. Nasi bohaterowie – mimo dokuczających „siątek”, zarówno ze strony ciała jak i umysłu, mimo dożywania swoich dni w domu seniorów, a nie z rodziną - próbują jakoś żyć, z zachowaniem szacunku dla siebie i współpensjonariuszy, co łatwe nie jest, bo mamy do czynienia z artystami, a więc indywidualistami. Sytuacja dość gwałtownie się pogarsza, gdy do trojga już oswojonych ze sobą bohaterów, dołącza była żona jednego z nich, która – o zgrozo - wcale nie ma zamiaru się dostosować do ustalonych i praktykowanych tu zasad. Czy uda się zatem całej czwórce przygotować i wystawić tytułowy kwartet z Rigoletta? Zdradzę – uda się, co zresztą i tak wiadomo, bo to przecież komedia, a nie trzymający w napięciu moralitet.

To jest teatr taki już trochę pokryty - niesłychanie szlachetną, dodajmy - patyną, czy też „teatr jak kiedyś”, z aktorami, którzy w tym wypadku muszą być obsadzeni po warunkach, bo młodsi zrobiliby by z tego tekstu okrutną farsę. A obsadę mamy w Ateneum gwiazdorską – Magdalenę Zawadzką, Krzysztofa Tyńca, Krzysztofa Gosztyłę i Marzenę Trybałę, która dubluje rolę Jean z Sylwią Zmitrowicz, i - choć w wypadku tych wspaniałych aktorów może zabrzmieć to nieco protekcjonalnie, zaryzykuję – wszyscy są świetni.

Spędziłem więc w Ateneum miły wieczór, siedzenia na widowni właśnie zainaugurowanej sceny Teatru (o nazwie 20) są wygodne, zadrżałem jedynie w teatralnej kawiarni, gdzie pozwoliłem sobie na lampkę białego, tyle bowiem płacę za całą butelkę, a nawet półtorej... Cóż, to Warszawa, musi więc kosztować, przynajmniej można płacić kartą.



Teatr Narodowy w Warszawie

SONATA JESIENNA

Ingmar Bergman

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 10 października 2020

 

Wybitna pianistka Charlotta (Danuta Stenka) przyjeżdża w odwiedziny do córki, której nie widziała od siedmiu lat. Ewa (Zuzanna Saporznikow) mieszka z dużo starszym mężem pastorem (Jan Englert) i niepełnosprawną siostrą na skromnej prowincjonalnej plebanii. Co wyniknie ze spotkania obu kobiet – wiemy z filmu Bergmana.

Serio - wiemy?

Nie będę może pisał o czym Sonata jest, a o czym - nie, bo pojawiające się w recenzjach zdania o „cenie, jaką się płaci za...”, „o roli sztuki w życiu”, itepe itede, w ogóle nie oddają sensu tego przedstawienia, i uprzedzam – jeńcy brani nie są, wychodzi się z teatru w krytycznym stanie emocjonalnym, bufet na Wierzbowej powinien być czynny po tym spektaklu, a nie tylko przed, bo jako tako można dojść do siebie po jednym, a raczej dwóch głębszych.

Danuta Stenka zagrała rolę wielką, to jest aktorstwo totalne, przeszło mi przez myśl, że gdybym był aktorem nie odważyłbym się pójść tak daleko, bo pogubiłbym się w drodze powrotnej. Wspaniała w roli Ewy - Zuzanna Saporznikow - którą zagrała pewnie stąpając po cienkiej granicy między miłością a nienawiścią do swojej matki, między furią a pokorą, litością a oschłością; Jan Englert tym razem w cieniu swoich aktorek.

Nie wiem, jak obejrzycie to wspaniałe przedstawienie, zważywszy na absurdalne ograniczenia epidemiologiczne. Ale przegapienie Sonaty Jesiennej w Narodowym nie będzie błędem, a – zbrodnią.



Teatr Polski w Warszawie

TRZY WYSOKIE KOBIETY

Edward Albee

reż. Maksymilian Rogacki

premiera 14 października 2020

 

Polska prapremiera tego spektaklu miała miejsce ćwierć wieku temu w Teatrze Wybrzeże, później ten Albee pojawił się na scenach jeszcze kilkukrotnie, ostatni raz – jak czytam w Encyklopedii Teatru – w 1999 roku. I od tamtej pory nic, ciekawe – dlaczego? Ano pewnie dlatego, że tekst – choć nagrodzony Pullitzerem – jest jednak i dość trudny i dość niewdzięczny. Nie da się go zrozumieć bez poznania choć z grubsza historii Albe'ego, który był dzieckiem adoptowanym przez ludzi, którzy nigdy nie powinni mieć żadnych dzieci, wychowywał się bowiem w domu zupełnie pozbawionym miłości. Jego matka była – no właśnie - wysoką kobietą, która bez żalu wysłała dorosłego już, bo przecież osiemnastoletniego chłopaka, w świat, nie spełnił bowiem jej oczekiwań, wyrósł bowiem na homoseksualistę.

Albee twierdził, że ten dramat NIE jest zemstą na pozbawionej uczuć matce, jednak właśnie ta nieznośna myśl bzyczy w głowie od podniesienia kurtyny aż po oklaski. Z drugiej jednak strony - Grażyna Barszczewska w znakomitej roli Kobiety A - zrobiła wiele, żebyśmy i jej nie oceniali zbyt surowo, bo – mówiąc w pewnym uproszczeniu - „oprogramowanie” jakie jej wgrano w dzieciństwie, również nie było pozbawione błędów, także tych krytycznych.



Mazowiecki Teatr Muzyczny

THRILL ME. HISTORIA LEOPOLDA I LOEBA

Stephen Dolginoff

reż. Tadeusz Kabicz

premiera 16 października 2020

 

Rzecz faktycznie raczej dla dorosłych, cóż, jesteśmy świadkami morderstwa i autor faktów raczej nie owija w bawełnę, więc co wrażliwsi mogą uronić łzę czy mieć kłopoty z zaśnięciem. Ale Thrill me to nie tylko wciągający kryminał, ale także poruszająca i bardzo smutna opowieść o sile manipulacji, o potrzebie miłości, oraz - o cenie, jaką za chwile bliskości niekiedy trzeba zapłacić.

Thrill me jest jedną z największych niespodzianek – a może i sensacji - tego sezonu, debiutujący bowiem w teatrze młody reżyser (Tadeusz, wybacz ten cień protekcjonalności, intencje jak najlepsze!) zrealizował w MTM spektakl wprost znakomity. Libretto zostało fantastycznie spolszczone przez Małgorzatę Lipską, aktorom towarzyszy bardzo utalentowana pianistka, p. Karina Komendera, dodajmy, że równorzędna bohaterka tego przedstawienia, a w rolach głównych oglądamy i słuchamy Macieja Pawlaka i Marcina Januszkiewicza, których może nie będę komplementował, bo aż głupio.

Zobaczcie sami, olśniewające.



Teatr Baza

DWOJE BIEDNYCH RUMUNÓW MÓWIĄCYCH PO POLSKU

Dorota Masłowska

reż. Rafał Fudalej

premiera 18 października 2020

 

Upewniłem się tego wieczoru w przypuszczeniach, że DBRMPP jest jednym z najważniejszych tekstów polskiej dramaturgii współczesnej, z pewnością – pierwsza piątka. Ale – jak to z arcydziełem - trzeba się z nim obchodzić ostrożnie, z szacunkiem, bo inaczej wyjdzie faktycznie beka o nieogarniętych polskojęzycznych autostopowiczach z Rumunii. Trudna sprawa, bo przecież Masłowska napisała tekst celowo efekciarski, a nie można go efekciarsko pokazać, bo wyjdzie efekciarsko, a zatem źle, bo się przerysuje, a już jest przerysowane. Jednak aktorzy Bazy doskonale wiedzą, gdzie ta granica leży, owszem, zbliżali się do niej, jakby ją obwąchiwali, ale jej nie przekroczyli. Szarżowali - gdzie było miejsce na szarżę, a byli po masłowsku liryczni, gdzie Masłowska liryzmu żąda. Nie zdziwcie się - z plakatu przedstawienia wynika, że role są wielokrotnie dublowane, można się zatem zastanawiać nad sensem tylu dublur, ale - nie nie - to niezupełnie tak, nie będę wam jednak psuł niespodzianki, pomysł reżysera na obsadę, choć może zaskakujący, to w swojej prostocie olśniewa.

Na scenie oglądamy słuchaczy Studium Teatralnego działającego przy Teatrze Baza, którzy nie są (jeszcze) zawodowymi aktorami, i - może nimi będą a może nie. Jest w nich jednak tu i teraz pasja, zaangażowanie i talent, co – w połączeniu z ciężką pracą i mającym pomysły reżyserem - przełożyło się na przedstawienie, które można śmiało pokazać na każdej scenie kraju, o którym tak żartobliwie opowiada ten zupełnie przecież nieśmieszny spektakl.



Teatr Żydowski

MYKWA

Hadar Galron

reż. Katarzyna Kirsz

premiera 23 października 2020

 

Nie dałoby się tego tak precyzyjnie wyreżyserować – chwilę po zakończeniu premierowego spektaklu, tuż obok siedziby teatru, placem Bankowym przeszedł pierwszy marsz protestacyjny przeciw orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. I ta nieprawdopodobna zbieżność obu wydarzeń była bez wątpienia dziewiątą bohaterką tego przedstawienia.

Mykwa – zbyt skrótowo określana jako spektakl o przemocy wobec kobiet - wydała mi się przede wszystkim głosem sprzeciwu wobec oportunizmowi, koniunkturalizmowi i tchórzostwu. „To nie nasza sprawa” - powtarza jak mantrę Szoszana (znakomita Ernestyna Winnicka) – wiedząc, że ślady na ciele Hadwy nie są efektem wypadku, zresztą wszyscy wiedzą, że mąż ją katuje, radzą jednak pogodzić się z losem, a bunt przeciw wpływowemu mężowi nazywają idiotycznym.

Ale pojawia się nowa pracownica, która bezczelnie wtrąca się w życie przychodzących do mykwy kobiet. Szira (Ewa Tucholska) nie dość, że miala „jakieś” kłopoty w poprzednim miejscu pracy, to jeszcze nie wraca do domu na noce, cóż, najpewniej i ona ma swoje za uszami – domyślają się Szoszana i Hindi (świetna Alina Świdowska). Jednak i one mają coś do ukrycia. Czego się tak bardzo boją i czego wstydzą? A czego w mykwie szuka Michal (świetna Monika Chrząstowska), wyzwolona gwiazda muzyki, wydawałoby się – będąca ponad nakazami tradycji?

Bo i ona, w końcu zmywszy lakier z paznokci – zanurza się w wodzie i oczyszcza. A – czy Tehili dane będzie zaznać szczęścia w małżeństwie z człowiekiem, którego nie kocha, czy też posłucha przewrotnej rady Michal? Obejrzyjcie, bo - Mykwa to świetnie zagrane, mądre i wciągające (oraz – naturalnie - aktualne) przedstawienie o cenie, jaką się płaci za nieposłuszeństwo.



Teatr Studio

KONIEC Z EDDYM

Édouard Louis

reż. i adapt. Anna Smolar

premiera 24 października 2020

 

Rzecz się dzieje na francuskiej z przeproszeniem prowincji, w czasach nam względnie współczesnych, ale patrząc na scenę widziałem ni mniej ni więcej tylko moje rodzinne miasto lat 80-tych, z tą jedynie różnicą, że w owym czasie w metropolii nad Białą homoseksualistów nie było – jeśli wiecie, co mam na myśli. Scena wyboru zawodu przez siostrę bohatera z mułowatym nieco nauczycielem, narzekająca na cały świat matka i nieobecny ojciec marzący o synu macho, bida będąca nie tylko stanem portfela ale i umysłu – taki właśnie jest świat dzieciństwa naszego bohatera, plus jeszcze piekło nietolerancji małego miasta. Eddy z tego świata ucieka, jak wielu z nas - zaczyna nowe życie, może używając częściej słowa „wyjeżdżać” niż „uciekać”. Ale czy taka ucieczka w ogóle jest możliwa? – pyta Louis, wraca przecież nasz bohater do swoich rodziców już jako człowiek sławny, z nagrodami na koncie, wciąż jest ich synem, a jednak... jakby był kimś już trochę obcym.

Zatem inaczej niż w książce, jak mi się wydaje, spektakl Anny Smolar jest opowieścią nie tyle o koszmarze życia w nietolerancyjnym środowisku, ale o tym że każda nasza zeń ucieczka skazana jest na niepowodzenie, chyba że wymyślimy się na nowo, radykalnie, z żelazną konsekwencją, tak Louis – zaczynając od zmiany nazwiska. Udało mu się?

Spektakl jest znakomicie zagrany, szczególnie przez panie, nie mogłem wzroku oderwać od Eweliny Żak, Dominiki Biernat i Soni Roszczuk. Ale także znów świetna rola Roberta Wasiewicza (szacunek za empatyczne odegranie zapalenia korzonków czy ischiasu) oraz bardzo pasującego do Studia - Daniela Dobosza.

Mateusz Smoliński natomiast w jednej ze scen gra redaktora, miałem wobec tej roli wyjątkowo dużo empatii, doskonale bowiem wiem, co czuje dziennikarz radiowy mający przeprowadzić na żywo wywiad z introwertycznym bądź zgoła milczącym rozmówcą. Właśnie tak to wygląda, choć chwała Bogu, że w radiu NIE wygląda.



Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu

PACJENT 0

Wojciech Ziemilski

reż. Wojciech Ziemilski

premiera 24 października 2020

 

Tak, oczywiście rzecz o epidemii, o zamknięciu, o tytułowym pacjencie zero, który wrócił niezdrów od córek z Niemiec. Ale przede wszystkim ten znakomity projekt wydał mi się takim studium naszej frustracji, i tej wywołanej przymusową izolacją i tej będącej nieodłączną częścią cyberprzestrzeni.

Dzięki prostemu zabiegowi, banalnemu wręcz – ale cudownie zabawnemu - wykorzystaniu filtrów dostępnych w Internecie, aktor wciela się w role internatów komentujących naszą sytuację epidemiczną. I same te komentarze, nawet pozbawione komentarza czy interwencji dramaturgicznej, są wyjątkowo atrakcyjnym materiałem dla teatru. Pokazują nasze (nasze – internautów) zacietrzewienie, wiarę w spiski, czy odczucie posiadania monopolu na racje w rozmaitych sporach, zresztą, każdy, kto czytał jakiekolwiek forum internetowe, wie. Niby wszyscy wiemy, że ludzie wypisują bzdury w Internecie, ale – pokazanie tego, teatralna opowieść o tym zjawisku, jest mimo wszystko jest jakoś dojmująca, wywołuje uczucie nieznośności.

Spektakl powstał za przysłowiowe 3 złote, to kolejny bardzo udany epidemiczny projekt Szaniawskiego, zastanawiam się niekiedy – co stało na przeszkodzie, że inne polskie sceny… Ale może niech się o to martwią owe „inne polskie sceny”.

Plus znakomity Wojciech Świeściak na scenie/ekranie.



Teatr Bogusławskiego w Kaliszu

PROSNA. KRYMINAŁ MUZYCZNY

Michał Chludziński, Łukasz Czuj

reż. Łukasz Czuj

prapremiera 24 października 2020

 

Bohaterem tego musicalu jest nieistniejący ekskluzywny niegdyś hotel Prosna i – mówiąc najkrócej - ludzie z nim związani: lokalny bandzior, prostytutki, oszuści, sekretarz partii, dziennikarz, mamy także - zgodnie z tytułem – historię kryminalną, jest trup, jest śledztwo, a kto zabił – tego nie zdradzę, bo w przypadku kryminału byłoby to spojlerowanie mocno nieuczciwe, a ponadto – tutaj to wszystko nie jest... aż tak bardzo proste. Chociaż – może lepiej napisać, że bohaterem tego musicalu jest Historia, która lubi być pisana na nowo, z której świat wybiera tylko to, co wygodne, która – jakkolwiek to zabrzmi – lubi się powtarzać. Więc nieznoszących nostalgii informuję, że kaliski spektakl jest o tym, co tu i teraz, z odniesieniami do współczesności, które zwykle w teatrze wybrzmiewają jak tania publicystyka, w tym wypadku jednak proszę się nie lękać, bowiem libretto napisano z talentem, pewną lekkością i szacunkiem dla inteligencji także bardziej wymagającego widza.

Mam jednak do tego spektaklu jedną uwagę, kilkadziesiąt pierwszych minut jest po prostu słabych, coś nie zadziałało, aktorzy byli jakby z boku, może to stres premiery, może świadomość, że rękawica jest naprawdę ciężka, a zespół nienawykły do grania musicali jednak ją podnosi. Aż t