TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE

 

2023, wrzesień

CO GRYZIE GILBERTA GRAPE’A

Na podst. powieści Petera Hedgesa – dram. Natalia Królak

reż. Karolina Kowalczyk

premiera 21 września 2023

 

Mamy oto prostą historię rodzinną - o traumach, marzeniach, miłości, przywiązaniu, o granicach tychże uczuć, o tym, co wśród najbliższych jest wypowiedziane, i - o czym się nie mówi. Mamy chorobliwie otyłą, właściwie ubezwłasnowolnioną matkę (świetny Michał Jarmicki), którą dopiero niebezpieczeństwo grożące jej dziecku odspawa od zapewniającego bezpieczeństwo fotela na pięterku. Mamy nieobecnego - a jednak będącego szóstym bohaterem tej opowieści – ojca, który popełnił samobójstwo i mamy zwykłe – a jednak toczące się wokół tej śmierci - życie rodziny Grape’ów. I w owej codzienności jakoś próbują się odnaleźć : Gilbert (Andrzej Kłak), jego siostry – Amy (Aleksandra Bożek) i Ellen (Natalia Lange) oraz niepełnosprawny brat Arnie (bardzo dobra rola Daniela Krajewskiego, aktora Teatru 21).


Ten tekst, choć bardzo wdzięczny, to wydaje mi się także jakoś niebezpieczny, bo z jednej strony właściwie zawsze „wyjdzie”, z drugiej jednak – widzowie mogący znać książkę Hedgesa,  film, czy znakomity skądinąd krakowski dyplom w reż. Marcina Czarnika – mogą mieć wobec nowej inscenizacji oczekiwania więcej niż duże. Liczyłem więc na „ździebko coś innego” niż już znam i spektakl w Powszechnym tychże oczekiwań może nie zawiódł, ale jednak pozostawił pewien niedosyt. Coś bym przy naszych bohaterach pomajstrował, coś połobuził, zamienił długość na szerokość, spróbował podzielić przez zero, właśnie takie rebelianckie pragnienia podczas oglądania tego spektaklu mię  naszły.

Napiszę to głośno – mamy do czynienia z udanym debiutem i – z ładnym przedstawieniem, ale byłem gotowy dać się mocniej porwać, a nawet łzę uronić (szczególnie w finale, gdy Bonnie rusza na ratunek Arniemu), jednak powiek mych osuszać potrzeby nie było.    


 

2023, maj

MELODRAMAT

Anna Smolar z zespołem

reż. Anna Smolar

premiera 20 maja 2023

 

Mamy oto bohaterów wziętych z Hłaski (oraz z Pętli Hasa), Kubę i Krystynę. Nie ma jednak między nimi partnerstwa, Krystyna w tym układzie jest po spójniku, jest drugą w tym związku. Tak jak Aleksandra Śląska była – nie była partnerką Gustawa Holoubka w filmie. Oglądamy kręcenie jednej ze scen, Śląska nie wie jak zagrać, reżyser mętnie tłumaczy,  robi się naprawdę pyszna zabawa, ale ten właśnie moment wydaje się być kluczowy dla całości spektaklu.

 Spektaklu tyleż ciekawego, że bardzo komunikatywnego, ale jednocześnie – gdyby się tak dokładnie zastanowić i wsłuchać – wcale niełatwego. Spektaklu, który można oglądać i – który można jakby poczuć, wchłonąć. O tym, że rzecz jest zrealizowana z szacunkiem dla inteligencji i wrażliwości widza, podpowiadając wiele ale nie narzucając – nic  – nawet nie wspomnę, dlatego właśnie czekam na spektakle Anny Smolar.

No więc ogląda się to przedstawienie świetnie, faktycznie miejscami jak melodramat, w finale zaszeleściły na widowni opakowania od chusteczek. 

Mam jednak cichutką uwagę – otóż rzecz ma taką strukturę, że właściwie trudno zgadnąć, który fragment został napisany i jest zagrany, a który –niesłychanie zresztą sprawnie przez aktorów improwizowany. I te improwizacje były zdecydowanie za długie, wyraźnie się powtarzano.

Przedstawienie jest fantastycznie zagrane, to kreacja zespołowa, ale moimi bohaterami tego wieczoru zostali Andrzej Kłak i Julian Świeżewski. Oni już wiedzą – dlaczego.

 

2023, luty

PRZEDWIOŚNIE

Stefan Żeromski

reż. Paweł Łysak

premiera 24 lutego 2023

 

Choć mamy tu bardzo wysoką zawartość Żeromskiego (ale nie 100%), to nie zaryzykowałbym wybrania się na maturę ze znajomością Przedwiośnia wyłącznie z Powszechnego. Natomiast mogę sobie wyobrazić, że zetknięcie lektury powieści z jej inscenizacją może być niesłychanie twórcze, a nawet kontrowersyjne, Spektakl jest bardzo nowocześnie zrealizowany, właściwie mamy całą scenografię wirtualną i - stuletniego prawie tekstu w tej awangardowej oprawie słucha się bardzo dobrze, aktorzy bawią się możliwościami, jakie daje scena, to bardzo dobrze, gdyż teatr powinien być też zabawą.


Jednak namawiałbym do zobaczenia tego Przedwiośnia przede wszystkim dlatego, że ten spektakl - dość nowatorsko - jest o tym, że czas najwyższy przestać zadawać „pytania o Polskę” i wziąć się do solidnej roboty. Zmieniać świat na lepsze, od najdrobniejszych rzeczy poczynając i najbliższej okolicy, ale – do choroby – robić, a nie depresyjnie rozkminiać o lepszej ojczyźnie, która wcale nie wiadomo, czy i kiedy przyjdzie.  Zatem pomysł , żeby do tego świata zaprosić PRAWDZIWYCH aktywistów, biorących wraz z aktorami równorzędny udział w przedstawieniu, był strzałem w dziesiątkę.

Spektakl o tym, żeby nie zadawać pytań o Polskę, pytania te naturalnie wywołuje, nie ma więc odeń ucieczki.  I od pytań, i – od Polski. 

No właśnie, co z tymi szklanymi domami?


 

2022, listopad

GRZYBY
Weronika Szczawińska,. Piotr Wawer Jr

reż. Weronika Szczawińska, Piotr Wawer Jr

premiera 19 listopada 2022


Początek był chyba żartem scenicznym, a potem – chyba mieliśmy do czynienia z moralitetem. Żart jednak wyszedł dojmująco nieśmieszny, a morał - boleśnie przewidywalny. Nie mam przeciwko teatrowi mykologicznemu, ale na Boga – niech coś się na scenie dzieje… A jak już się dzieje – niech to będzie choć minimalnie komunikatywne, tak długich 70 minut swojego życia już nie pamiętam. Ten tekst się kompletnie nie klei, aktorzy nie mają co grać, choć robią co mogą, żeby to przedsięwzięcie jakoś uratować, a przeraźliwy krzyk jednej z aktorek odebrałem jako podświadomy przejaw rozpaczy. 


 

2022, czerwiec

ORLANDO. BIOGRAFIE

reż. Agnieszka Błońska

premiera 25 czerwca 2022

Orlando jest pewnego rodzaju protestem przeciwko nietolerancji, przeciwko zwalczaniu różnorodności, i - przeciwko  traktowaniu pojęcia „płeć” w kategoriach politycznych. Jest kobieta i jest mężczyzna i basta – mówi nam telewizor. I na pewno nic poza tym? – pytają nas twórczynie i twórcy, za punkt wyjścia biorąc Virginię Woolf i jej Orlanda (Klara Bielawka), stawiając też pytania o świadome i nieświadome gry pozorów związane z naszymi płciami  i  o strategie przetrwania tych, którzy w zero-jedynkowym świecie dwóch płci zmieścić się nie umieją, albo – nie chcą.

Przedsięwzięcie oglądałem z rosnącym zainteresowaniem i zupełnie mi się podobało. Używam słowa „przedsięwzięcie”, a nie spektakl, gdyż – być może celowo –  Teatru w Orlando zbyt wiele nie ma, ale – jako się rzekło – tym razem  mi to nie przeszkadzało. Było bowiem coś naprawdę wzruszającego we wspomnieniach Andrzeja Szwana, pierwszej polskiej drag-queen, który to p. Andrzej  (85l.) wyglądał w sukni po prostu olśniewająco. Było także coś takiego - prawdziwego,  „niezagranego” w bardzo widocznej radości bycia na scenie Filipki Rutkowskiej,  która z wdziękiem i łatwością przeniosła swoje dobre emocje na widownię.

Zwróciłbym uwagę na walory edukacyjne tego projektu. Żeby odeprzeć argument, że w Powszechnym „przekonują już przekonanych”, sugerowałbym skierować marketing na licea, jestem bowiem pewien, że Orlando wywoła mądrą dyskusję na nie tylko polskim, gw, pdżwr, ale kto wie – może nawet na hit-cie.

Co byłoby zaiste chichotem historii…

 

2022, luty

NASTIA

Władimir Sorokin

reż. Jura Dzivakou

premiera 3 grudnia 2021

To może nie jest najłatwiejszy w odbiorze spektakl, ale już nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo wciągnęło mnie od pierwszej sceny i trzymało w uścisku aż do (przysłowiowej w TP) kurtyny. Tak, jest w Nastii coś wręcz narkotycznego, coś, co nie pozwala się tej opowieści oprzeć, coś – atawistycznego. I to jest fantastyczne.  

Mamy tytułową Nastię, która obchodzi 16. urodziny, podczas uroczystości dochodzi do zbrodni, krew się leje a kończyny są odcinane (i te „krwawe” sceny są znakomite, proszę się nie lękać, osobiście jestem fanem flaczków czy też jelit zrobionych z bandaży). A goście odbywają wśród tej kaźni historiozoficzne pogawędki niczym dawni filozofowie w starożytnych Atenach, zastanawiając się nad nieuchronnością historii, wartością ludzkiego życia, a także nad tym, dlaczego w każdym z nas drzemie diabeł, który tylko czeka na odpowiedni moment, żeby…

I oglądam to starannie przemyślane, konsekwentne, olśniewające przedstawienie w tydzień po rosyjskiej agresji i pewien jestem, że jest ono o czymś zupełnie innym niż poprzednie przebiegi, bo zobaczycie co najmniej kilka scen ubezwłasnowolniająco dojmujących, jakby napisanych „specjalnie na tę wojnę”, co z jednej strony jakoś wywołuje zgrozę, z drugiej jednak – pokazuje czym może być i czym JEST teatr w tym okropnym czasie.

Spektakl jest wspaniale zagrany, aktorzy są obdarzeni talentem i dysponują warsztatem na poziomie rzadko widywanym w Warszawie, a pozwolę sobie domniemać, że i dla nich Nastia nie jest zadaniem łatwym, sprawdźcie zresztą – dlaczego.

PS. Do oklasków aktorzy wyszli z antywojennymi hasłami. Z treścią jednego z nich zgadzam się szczególnie, tak, właśnie TEGO.
 

2022, styczeń

RADIO MARIIA

Oksana Czerkaszyna, Oskar Stoczyński, Joanna Wichowska, Krysia Bednarek

reż. Rosa Sarkisian

premiera 13 stycznia 2022 

Może warto wyjaśnić kilka nieporozumień związanych z tym spektaklem. Otóż Radio Mariia nikogo ani niczego nie obraża, na miejscu Dyrekcji TP byłbym przeszczęśliwy, że jedna czy druga organizacja narobiła szumu. Po wtóre – nie przesadzajmy z ograniczeniem wiekowym od 18 lat, nie ma tam ani treści, ani scen zagrażających maluczkim. Dalej – ciekawe, że dwie twórczynie pochodzą z Ukrainy, która podobnie jak pozostałe części ex-ZSRR była mocno zlaicyzowana. Pewien jestem, że ten spektakl byłby zupełnie inny, gdyby stworzyli go w całości Polacy, kto wie – może wówczas istotnie obraziłby kogoś bądź coś.

Tymczasem mamy pewną utopię, eksperyment myślowy – co by mianowicie było, gdyby Kościół katolicki zdelegalizować, np. wpływowych do niedawna duchownych ścigać listami gończymi, skracając ich nazwiska do pierwszej tylko litery, czy też - katolików zepchnąć do podziemia, w którym z sentymentem mówiłoby się o książce Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”,  uważam ten trop za wyjątkowo zabawny.

A najlepszym momentem spektaklu wydały mi się wypowiedzi ekspertki, w moim przebiegu socjolożki - p. Elżbiety Korolczuk, podsumowującej wraz z dziennikarzami radia, Oksaną Czerkaszyną i Oskarem Stoczyńskim 15-lecie obalenia Kościoła w Polsce. 

Uwaga natomiast do całości taka, że momentami się w tej skądinąd błyskotliwej opowieści gubiłem,  a niektórych scen - np. meczu - chyba nie zrozumiałem.  Skróciłbym zatem i troszkę może uprościł.      

 

2021, październik, koprodukcja z Teatrem Polskim w Bydgoszczy

TWARZĄ W TWARZ

Ingmar Bergman, dram. Ł. Chotkowski

reż. Maja Kleczewska

premiera 19 marca 2021 

Nie wiem, kiedy minęły te trzy godziny, pełne przecież nieznośnych emocji.

Mamy tu opowieść o bezbrzeżnej samotności, o ucieczce w sen, który wcale nie przynosi ukojenia ani spokoju, o życiu w lęku przed życiem, o rodzicach, którzy nas nie nauczyli obrony przed nim i o dzieciach, którym tę niedoskonałość przekazujemy, chcąc nie chcąc. O marzeniach, które są przekleństwem, bo nie umiemy ich spełnić i o frustracjach, które wywołują. O tym, że czasem nie ma ucieczki, po prostu – nie ma.

Aktorzy używają minimalnych środków – jak to się kiedyś mawiało. Proszę jednak zobaczyć, co to w tym wypadku znaczy, i – ile pracy włożono w ten „minimalizm”. Wspaniałe role Karoliny Adamczyk, Aleksandry Bożek (od której po prostu nie można oderwać wzroku), wybitny epizod – jeśli w ogóle można tej kategorii użyć – Małgorzaty Witkowskiej w najbardziej poruszającej scenie tego spektaklu (w mojej opinii), czyli we fragmencie Sonaty Jesiennej. Świetni Maria Robaszkiewicz, Julian Świeżewski, czy dotychczas znany z filmów pełnych przemocy – Piotr Stramowski; wszyscy. Ten spektakl to po prostu koronkowa, konsekwentna i logiczna robota reżyserska i aktorski majstersztyk.

Tak na marginesie - miałem okazję być na premierze warszawskiej, kuluary – co podsłuchałem - podzielały mój zachwyt, tymczasem kilkoro znajomych, którzy widzieli „przebieg” następnego dnia, wyrażało się o spektaklu z dużo dużo większą rezerwą. Ciekawe, co zatem takiego się wydarzyło w ten piątek, albo – przeciwnie – czego zabrakło? Może po prostu miałem szczęście trafić na TEN spektakl TEGO dnia w TYM stanie ducha i ciała? No może.

Było dość sierioznie, więc anegdota, wybaczcie, jeśli nie bardzo śmieszna.

Rozmowa teatromanów na bankiecie po jednej z premier:

TD – Jadę do Sosnowca.

RT – Na co?

TD – Na cmentarz.

RT – A czyje to?

(Ha, ha).

 
2021, wrzesień
OPOWIEŚCI NIEMORALNE

Weronika Murek, Jakub Skrzywanek

reż. Jakub Skrzywanek

premiera 25 września 2021

Sensem tego spektaklu jest akt 2., naturalistycznie pokazana (z zachowaniem granicy, za którą mielibyśmy pornografię) scena spotkania Romana Polańskiego z trzynastolatką, które to spotkanie wiemy czym się kończy, z rewelacyjnymi rolami Michała Czachora i Natalii Lange. Ta scena mogła wywołać uczucia nieznośne, zupełnie mnie nie zdziwiło, że część widzów głęboko poruszonych tym, co zobaczyła na scenie, mogła się zdecydować na opuszczenie spektaklu, na premierze to się nie wydarzyło, ale mówiono mi, że na kolejnych przebiegach – i owszem. Podkreślę, nie z powodu jakichś obyczajowych przekroczeń czy wulgarności, ale z powodu niemożności poradzenia sobie z jej sensem, jej niemetaforycznością. To znakomita robota reżyserska i aktorska.

W całości jednak spektakl odnalazłem za długim, potrzebne twórcom wątki z niestety wciąż nudnych Dziejów Grzechu można było bez szkody skrócić, choć z drugiej strony - zabawnie było przypomnieć sobie dlaczego ponad 100 lat temu ta powieść wywołała taki skandal. Akt 3. z kolei wywołał wśród części widzów daleko idącą konsternację, gdyż – jak słyszałem głosy w foyer – nie robili TEGO z drzewami, a nasi bohaterowie wydają się być taką formą zbliżeń niesłychanie ukontentowani. Ale cóż, właśnie taka scena musiała się pojawić, była nie tyle klamrą, co pewnym dość ironicznym podsumowaniem tytułowych niemoralnych rozważań.

Rzecz jest NAPRAWDĘ dla widzów dorosłych, raczej zostawcie swoich nastolatków w domu, wcale nie z powodu kostiumów aktorów czy też raczej ich braku. Ale dlatego, że to przedstawienie jest o tym, że – trochę upraszczając - każdy w swojej seksualności jest boleśnie samotny. Może więc lepiej, żeby dowiedzieli się o tym możliwie najpóźniej, a najlepiej – wcale?

 
2021, czerwiec

JĄDRO CIEMNOŚCI

Joseph Conrad

reż. Paweł Łysak

premiera 18 czerwca 2021

Cóż, mówiąc powściągliwie - Belgowie w Kongu nie byli zbyt mili.

W imię czego dopuszczali się okropieństw i nieludzkiego okrucieństwa? Zabójczy afrykański klimat, o czym właśnie czytam – choć w kontekście kolonialnego Borneo – u Maughama, tropikalne i psychiczne choroby oraz pokusa szybkiego wzbogacenia się na pokolenia - bez wątpienia zmieniały gentlemanów w białych garniturach w bestie.

Ale czy tylko? I jak o tamtych kilku krwawych latach opowiedzieć dziś? Wreszcie - dlaczego ta napisana przed 120 laty nowelka jest tak współczesna?

Paweł Łysak zrealizował ze swoim zespołem znakomite przedstawienie, w którym twórcy przypominają, że teatr to nie tylko obraz, ale i DŹWIĘK (brawo reżyseria dźwięku!). Zakładamy w którymś momencie słuchawki, przez które słyszymy aktorów i towarzyszącą im znakomitą muzykę Dominika Strycharskiego, ale i odgłosy normalnie przecież powstające podczas powstawania spektaklu – kroki, oddechy, przestawianie rekwizytów itd. Słyszymy także dźwięki generowane specjalnie, sztucznie, np. widzimy (sic!) jak powstaje odgłos kropel deszczu padającego na dach, do czego wykorzystuje się… ale nie, nie zepsuję tej niespodzianki.

A skoro dźwięk można „wygenerować”, to może i to, co widzimy, co czytamy, czy słowa padające z ust aktorów – może być również powstałe specjalnie, wyprodukowane - dla jakichś potrzeb? I może także o tym jest ten spektakl? I może właśnie dlatego skończył się konfundującą dla wielu widzów (bo nie zrozumiałą, acz nieodparcie słodką) anegdotą o rekinie? Może.

 
2021, luty
DAMASZEK 2045

Mohammad Al. Altar

reż. Omar Abusaada

premiera 20 września 2019

Mimo ogromnej sympatii i szacunku, jakie mam do TP, uważam, że pokazywanie rejestracji tego spektaklu w sieci jest błędem. Niestety jakość techniczna dźwięku uniemożliwiała zrozumienie tego, co aktorzy mają nam do powiedzenia, a już zupełnie dramatycznie wypadały sceny np. rozmów Sama z Adamem, podczas których reżyser nakazał aktorom niekiedy zniżać głos, o czym zatem ze sobą rozmawiali „na stronie” – jak to się niegdyś mawiało – zgadnąć niepodobna.

Ergo, choć spektakl jest dojmujący, to przestroga przed inżynierią ludzkiej pamięci mówiąc w pewnym uproszczeniu, i przed  wojną, która nigdy się nie kończy dla tych, którzy ją przeżyli, to jednak trudno mi było wykrzesać jakąkolwiek empatię wobec bohaterów i ich dramatycznych losów, gdyż całą energię poświęcałem na próbę zrozumienia, co do mnie mówią.

Zdecydowanie zatem rekomenduję obejrzenie tego przedstawienia na żywo.
 
2021, luty
BIEGUNI

Olga Tokarczuk

reż. Michał Zadara

premiera 30 stycznia 2021

Ze wstydem przyznaję, że przez książkę nie przebrnąłem, spektakl natomiast obejrzałem z zainteresowaniem, momentami nawet - z rozbawieniem. Było w tej scenicznej opowieści coś wciągającego, narkotycznego, onirycznego. Tak, wiem, w tym momencie część widzów powie „pas”, ale może to i dobrze, bo to nie przedstawienie dla każdego. Ktoś bowiem, kto nie doświadcza podróży w swoim życiu, może przejść obok Biegunów obojętnie, a nawet może nieco się nudzić. A więc – dla tych z nas, dla których podróż (szerzej – w ogóle przemieszczanie się, ruch, bieg) jest stanem naturalnym, kasa biletowa na dworcu, czy lotnisko – są miejscami tak bezpiecznymi i naturalnymi jak domy rodzinne. Czy więc jesteśmy jak tytułowi bieguni, oswajający świat ruchem? Wyjeżdżamy – bośmy ciekawi owego świata, bo chcemy go za wszelką cenę  zrozumieć i – co ważne – nazwać i opisać? (Wikipedia jest jedną z bohaterek Biegunów, może nie pierwszoplanową, ale w pewien sposób istotną) Czy też wcale nie chodzi o ciekawość, a - o ucieczkę? Jeśli tak – to przed kim?

No dobrze, pan tu tak pięknie pisze, ale o czym jest ten spektakl? - zapyta ktoś przeczytawszy powyższe. Pytanie trafne, a i odpowiedź wcale niejednoznaczna, najbardziej chyba o tym, że podróżowanie to nie czynność, a - stan umysłu. Jeśli jesteście gotowi na taką konstatację to wybierzcie się do Powszechnego i dajcie się w tę piękną podróż zabrać.

PS. Bieguni byli pierwszym spektaklem, jaki widziałem po poluzowaniu (absurdalnych oczywiście) ograniczeń epidemicznych, po tej kilkumiesięcznej teatralnej abstynencji.

Tęskniliśmy za sobą, prawda? I to jak cholera.
 

2020, listopad

MARTWA NATURA

Mateusz Atman, Agnieszka Jakimiak
reż. Agnieszka Jakimiak

premiera 6 listopada 2020

Nie chciałbym być uznany za radykała, ale ze wszystkich widzianych przeze mnie spektakli „ekologicznych” (a trochę ich na afiszach mamy) wychodziłem zirytowany, w cudzysłów biorę nie żeby ośmieszyć, ale – żeby rozszerzyć znaczenie tego przymiotnika. Martwa Natura też nastroiła mnie negatywnie, choć trudno mi sformułować jakąś poważniejszą uwagę do tego przedstawienia.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – także uważam, że idziemy (my, ludzkość) ku samozagładzie. Problem jednak w tym, że jest w tej sprawie tak wiele słów, apeli, konstatacji, przestróg, ostrzeżeń i gróźb, spektakli, filmów, narracji, fundacji, i relacji - a sensownego działania dojmująco brak. Nie ma bowiem (nieco generalizując, bo są wyjątki) ani realnej woli politycznej państw ani chęci ich obywateli do ponoszenia rozmaitych – a nieuchronnych i niemałych – kosztów, ot i cała filozofia. Widziałem zresztą niedawno badanie, z którego wynika, że Polacy są bardzo za ekologią, pod warunkiem, że nie muszą za nią płacić, zapewne nie tylko Polacy.

Zatem owe elegie o odchodzącym świecie, choć poetycko i z czułością w TP pokazane, wydały mi się przekonujące dla już przekonanych, uczulające już uczulonych, uświadamiające już świadomych, wszystko ładnie, metaforycznie, z adekwatną scenografią, itepe, co jednak miałem z tego spektaklu wynieść – niestety nie wiem, gdyż jestem prawdopodobnie za mało wrażliwy na te kwestie. Zdarzają się wśród widzów i takie przypadki.


 

2020, wrzesień

RONJA, CÓRKA ZBÓJNIKA

Astrid Lindgren

reż. Anna Ilczuk

premiera 18 września 2020

Ronja jest - powstałym z pewnej tęsknoty czy nostalgii za dzieciństwem, bardzo kolorowym, słodkim, zwiewnym, dowcipnym i – z pasją zagranym przedstawieniem familijnym dla widza jak czytamy - od lat 7. I trochę co innego zobaczą w na scenie dzieciaki, a o czym innym będzie ten spektakl dla ich rodziców.

Mamy na scenie dużo „dziejstwa”, jest fantastyczna scenografia (Mateusz Stępniak) i zabawa możliwościami teatru, którą to zabawę publiczność właściwie od razu podjęła.

W tym barwnym świecie, w lesie zamieszkałym przez dzikie konie i groźne Wietrzydła i Szaruchy, żyje sobie nasza bohaterka - Ronja (jakby stworzona do tej roli Klara Bielawka), córka zbójnika (fantastyczny Mateusz Łasowski). Co było dalej – pewnie wiecie, bo pamiętacie z dzieciństwa oraz czytaliście swoim dzieciom.

A że Powszechny jest teatrem, który się wtrąca, więc i Ronja mówi o Bardzo Ważnych Sprawach - o uczciwości, głównie wobec siebie, o odwadze, o wrażliwości na świat, o sile przyjaźni (świetny Andrzej Kłak w roli Birka), o szacunku do ludzi i do świata, i – pewnie najbardziej o tym, co to znaczy być rodzicem, czego się uczyć i co czerpać z wrażliwości swojego dziecka oraz - jakie granice mu wyznaczać (jakkolwiek to konserwatywnie to brzmi).

Bawiłem się na Ronji pierwszorzędnie, zaskoczył mnie Michał Czachor, jak się okazało - obdarzony nieprawdopodobnym (-ą?) vis comica, ale... bardzo jestem ciekaw opinii widzów przed 10-tym rokiem życia, bo – jako się rzekło – niewykluczone, żeśmy na scenie widzieli dwa zupełnie inne przedstawienia.

Co – podkreślę – nie jest akurat wobec Ronji uwagą krytyczną, tylko definiującą dobrze zrealizowany spektakl rodzinny.

Enjoy!

 

2020, lipiec

DOBROBYT

Juli Jakab, Árpád Schilling, Éva Zabezsinszkij

reż. Árpád Schilling

premiera 10 lipca 2020 

Wera i Jakub przyjeżdżają do ekskluzywnego hotelu na weekend, to jest nagroda w konkursie, którą Jakubowi przekazała jego mama. Czy to ważne? Może tak, może nie. Trochę dziwny ten hotel, nie dochodzi tam co prawda do katastrof jak w Hotel Zacisze, ale… jednak. Na basenie nie wszędzie można pływać, nie wszystkie stoliki są dostępne dla wszystkich gości, ba, nawet trzeba po sobie sprzątać. Jakub nie zwraca większej uwagi na ekscentryczność tego miejsca, ale Wera – tak. I Jakub bardziej się zaprzyjaźnia z nowymi bogatymi znajomymi, a Wera – nie. Czy dlatego, że jest ze wsi, czy są może inne powody? A w ogóle – kim tak naprawdę są ci nowi przyjaciele? A czym - ten ekscentryczny hotel?

Dawno nie widziałem w teatrze przedstawienia tak umiejscowionego tu i teraz i – jednocześnie – tak metaforycznego; tak bardzo politycznego, a przecież – wcale nie o polityce traktującego. Było to coś pionowego i poziomego jednocześnie, irytującego i - wciągającego, obrazoburczego, a przecież nie sposób sobie wyobrazić tego przedstawienia bez TYCH scen, a szczególnie TEJ jednej (przyznaję, że na moment zamarłem, bom się zląkł, że…, ale nie będę Wam psuł niespodzianki). To moralitet? Przestroga? Diagnoza w teatralne szaty ubrana? Czy obyczajowa opowieść z życia wyższych klas, znudzonych tytułowym dobrobytem?

Bez względu na to, czy to Wasza bajka, czy nie, jedno nie podlega dyskusji – przedstawienie jest znakomicie zagrane.

Wiktor Loga-Skarczewski jest świetny w pełnej poświęceń roli Jakuba, Anna Ilczuk - bezbłędna jako zepsuta bogata znajoma, Klara Bielawka ze swojego epizodu zrobiła perełkę i wreszcie – wzbudzająca we mnie autentyczny lęk Ewa Skibińska jako bezkompromisowa menadżerka naszego dziwnego hotelu.

 
2020, styczeń

DIABŁY

Joanna Wichowska, na podst. J.Iwaszkiewicza

reż. Agnieszka Błońska

premiera 7 grudnia 2019 

Puste to było, nudne, egzaltowane, źle napisane (a teraz będzie scena o…, To ukłon do widzów mniej bystrych? Zapowiedź kolejnego skeczu?), a co najgorsze – mało finezyjne. Naprawdę, czy twórcy sądzą, że zrobi na kimś wrażenie perspektywa „wyp… w d…” przez fantastyczną notabene ukraińską aktorkę, wyraźnie zresztą rozczarowaną, że nikt nie był zainteresowany. Interakcje z widzami można było sobie darować, na moim przebiegu to zadanie aktorskie zostało – mówiąc delikatnie – oblane, dobrze jednak, że siedziałem daleko od sceny, bo wywołany do zabrania głosu zapytałbym aktorów, czy wiedzą, że biorą udział w (mówiąc delikatnie) tak mocno niedokończonym performansie.

O czym rzecz traktuje? Ano o tym, że PiS, Kościół, księża i w ogóle mężczyźni są źli.  Ale to już wiem, z kilku poprzednich spektakli na tych deskach. Nigdy jednak przedtem nie widziałem na tutejszej widowni aż tylu ochroniarzy.

Czy czegoś się boisz, Teatrze Powszechny?

 

2020, styczeń

JAK OCALIĆ ŚWIAT NA MAŁEJ SCENIE?

Paweł Łysak, Paweł Sztarbowski na podst. słowa mówionego Anny Ilczuk

reż. Paweł Łysak

premiera 9 listopada 2018 

O ojcostwie i o końcu świata.

Muszę się do czegoś przyznać – na płynące coraz częściej ze scen apele o to, bym się opamiętał i przestał syfić, bo matka Ziemia tego nie wytrzyma – jestem uodporniony. I będę do momentu, do którego nie poradzimy sobie ze skupem/zbieraniem surowców wtórnych których nikt nie chce, i – do momentu, kiedy mój osiedlowy sklep zacznie wreszcie przyjmować wszystkie butelki, a nie tylko te, które mu się podoba. Wystarczy naprawdę odrobina chęci, czy też – tzw. woli politycznej, gdyby komuś na tym NAPRAWDĘ zależało, już wszędzie stałyby automaty do skupu wszystkiego, najwyraźniej - mało się to opłaca. Głośno pragnę też oznajmić, że całodobowe dyżury przy śmietnikach i karanie całego bloku, bo stuletnia babinka źle wyrzuciła słoik po musztardzie to absurd. No sorry.

Historie ojców były fantastyczne. Każdy z nich – tak jak umiał i jak mógł – próbował ocalić świat dla swoich synów. Poruszający była scena z Artiomem Manuiłowem, którego taty tragiczna śmierć w kopalni zmieniła na lepsze życie całej rodziny, nie dlatego, że był złym mężem czy ojcem, a dlatego, że nic ich już w Donbasie nie trzymało, mogli wyjechać, rozpoczęli nowe życie.

Te opowieści były bardzo piękne w swojej takiej zwyczajności, może nieco ukwiecone optyką beztroskiej przeszłości, jednak – jakoś wzruszające i wciągające, więc pozwoliłem sobie ten spektakl odebrać jako hołd oddany ojcom i wspomnienie dzieciństwa, nie zaś - jako ekologiczny ostatni alarm czy krzyk bezradności. Ufam, że można i tak.

 

2019, listopad

ACH, JAKŻE GODNIE ŻYLI

reż. Marcin Liber

premiera 23 listopada 2019

Słyszałem uwagi, że historia legendarnego Teatru Ósmego Dnia została pokazana przez Marcina Libera… pobieżnie. No pewnie, trudno o 55 latach opowiedzieć w sto minut, a i nie to – jak sądzę - było reżysera celem. Rzecz nawiązująca do legendarnego przedstawienia ósemek z 1979 roku, jest bowiem opowieścią jak najbardziej współczesną, o miejsce teatru (może w ogóle – sztuki) w naszym życiu dziś, w czasach łatwych i przyjemnych, w każdym razie – łatwych i przyjemnych w porównaniu z początkami działalności grupy, z latami 70-tymi czy stanem wojennym, z szykanami, z biedą, bezdomnością zespołu itd.

Wtedy teatr (TEN teatr), dawał siłę by spoglądać w lustro bez wstydu, nadawał sensy, i widzom, i aktorom, pomagał i pozwalał żyć. A dziś? – pyta Marcin Liber. A dziś… nawet najodważniejsze polityczne, ba - antyreżimowe wręcz spektakle - oglądamy na publicznie finansowanych scenach, paszporty mamy w szufladach itepe, czy teatr polityczny, zaangażowany, społeczny, ma dziś w ogóle rację bytu? Czy może coś zmienić? Kogoś? Czy jest potrzebny?

Poruszająca scena z obrzucanym pomidorami Molierem wcale nie ułatwia odpowiedzi na to pytanie.

 
2019, październik
CAPRI – WYSPA UCIEKINIERÓW

na podst. „Kaputt” i „Skóry” C. Malaparte

reż. Krystian Lupa

premiera 12 października 2019 

Będzie krótko, bo pisanie długich tekstów o premierach spektakli Krystiana Lupy jest jednak nieznośnie mainstreamowe.  

To jest najlepsze przedstawienie, jakie widziałem w teatrze od lat. Piszę ten tekst tydzień po obejrzeniu Capri i nie może to jakoś wszystko spłynąć po mnie, i nie umiem się od tego krzyku uwolnić, i od tego szeptu, nieznośnego szeptu wściekłości, bezsilności, rezygnacji. Od tego szeptu chyba najbardziej. Aktorski majstersztyk, znakomici są wszyscy na scenie, zespołowi gratuluję wspaniałego spektaklu. Raz na jakiś czas, rzadko, żeby słowo owo nie straciło na wartości, używa się słowa „arcydzieło”. Tutaj pozwolę sobie go użyć.

 

2019, marzec

MEIN KAMPF

Adolf Hitler; dram. G. Niziołek

reż. Jakub Skrzywanek

premiera 23 marca 2019 

Wielkiego skandalu pewnie nie będzie, pojawił się obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, a jednak wpływowa konserwatywna recenzentka nie tylko nie wyszła, ale i została na drugi akt. Zauważmy jednak, że są idioci, także cudzoziemcy – widziałem na mediach społecznościowych – którzy zarzucają Powszechnemu propagowanie faszyzmu, no cóż, to wystawienie jest jednak ryzykowne, ktoś nie zrozumie, nie doczyta, pomyli, rozgada, jak to u nas, a trzeba będzie się tłumaczyć, niesmak zostanie, jak w tym dowcipie. Tymczasem w pierwszej już scenie dość wyraźnie, dosadnie i w uzasadniony sposób twórcy stawiają się wobec tworzywa.

W wielkim skupieniu publiczność słuchała aktorów i słów, które kilkanaście lat po napisaniu miały zmienić - i dzieje świata, i - najbardziej podstawowe pojęcia ten świat budujące. Zdumiewające jednak, że ta ważna jednak książka, jest tak nudnym bełkotem i dziwne, że ludzie korzystając z darmowego i nieograniczonego właściwie doń dostępu (jest w domenie publicznej), tak chętnie do niej docierają, z pewnością nie ze względu na walory literackie, a i jako manifest programowy jest – z dzisiejszego punktu widzenia – napisana dojmująco nieatrakcyjnie. Zapewne zatem chodzi o osobę autora, cóż, zło zawsze przyciągało i nie wiadomo, czy jest na to jakakolwiek rada.

Spektakl nieco skróciłbym i jednak znalazł jakieś dyskretniejsze miejsce panom z ochrony. Ja wszystko rozumiem, nie czułem się jednak komfortowo z tak bezpośrednią ich obecnością, chyba, że zrobiono to celowo. Ale wtedy to przedstawienie jest jednak ździebko o czymś innym.

 

2019, styczeń

BACHANTKI

Eurypides, dram Ł. Chotkowski

reż. Maja Kleczewska

premiera 7 grudnia 2018

Trochę jestem już zmęczony modnym obecnie nurtem feministycznym w teatrze, tymi spektaklami ziejącymi nienawiścią do mężczyzn, obsesjami na punkcie męskości i jej atrybutów, a już najbardziej - odniesieniami do współczesnej polskiej polityki, z sensem i bez sensu, tym teatrem, który celowo dzieli. Tutaj dosłownie. Widzki siadają po jednej stronie sceny, widzowie – po drugiej. Na końcu spektaklu inspicjent wyprasza panów, z którymi jeden z aktorów próbuje nieporadnie prowadzić warsztaty dot. aborcji. (Właśnie nie pamiętam, czy Rysia Czubakowa na widowni została, czy też wyszła, a to akurat istotne).

Do tego żywe węże, ochroniarze i – o dziwo – przez cały spektakl ubrany Michał Czachor i Karolina Adamczyk w spodniach z dziurą w miejscach intymnych, ale za to z karabinem. Upokarzające to było i dla aktorki i dla widowni. 

 

2018, październik

NIETOTA

Tadeusz Miciński

reż. Krzysztof Garbaczewski

premiera 6 października 2018

W tym szaleństwie jest metoda, nie wiem jeszcze jaka, tydzień upłynął od premiery, a ja nie umiem jej nazwać (metody, nie premiery naturalnie), bywa i tak, żaden wstyd. Ale przedsięwzięcie ciekawe, brak mi odwagi nazwania tego wydarzenia „spektaklem”, człowiek zachwycił się wirtualną rzeczywistością, a i dała Nietota do myślenia o ważnych zaimkach, jak np. „ja” bądź „my”. 

Miałem lęki, że VR będzie użyta tutaj jako wyłącznie gadżet, jako ‘coś nowego’. Ale nie. Weszliśmy na scenę w okularach, skakaliśmy, żeby dostać się na szczyty gór, patrzyliśmy w przepaści, zaglądaliśmy w okna zamków na skałach, sami zupełnie, a jednak przecież w towarzystwie innych widzów. Nie widzianych co prawda, ale istniejących, namacalnych, wpadaliśmy na nich niekiedy, delikatnie przez aktorów kierowani, by sobie nie zrobić krzywdy. Było to fajne, a jedną ofiarą przebywania w tym świecie zajęto się troskliwie i dano pić. A potem – część widzów wychodziła na scenę, żeby z aktorami zatańczyć szalony taniec Św. Wita, wziąć udział w namacalnej, takiej jakby analogowej wspólnocie. Podobno w kolejnych spektaklach nie było zmiłuj, każdy musiał, ja na szczęście obserwowałem to spod ściany z perspektywy wygodnej poduszki…


Jeśli napiszę, że tekst Micińskiego jest niezrozumiały, to tak jakbym nic nie napisał. Julek Świeżewski, który w premierowym przedstawieniu slamował Nietotę (wydaje się, że dość wiernie), jest moim prywatnym bohaterem. Nigdy bym takiego tekstu w takiej ilości nie opanował. Zresztą, Miciński dostaje się każdemu z aktorów, cóż, zawsze mogą między sobą coś po micińsku powiedzieć, nikt obcy nie zrozumie.

 

2018, październik

GNIEW

Szymon Adamczak

reż. Małgorzata Wdowik

premiera 21 września 2018

Chyba performance.

Czterech nastolatków i czterech aktorów. Biegają po małej scenie, przeklinają („kurczę blade” czy „choroba jasna”), urządzają zawody w pluciu na odległość i w bekaniu, rozbijają także gipsowe ścianki.

Cóż, nie przychodzi się do teatru bezkarnie.

 

2018, wrzesień

1984

George Orwell

reż. Barbara Wysocka

premiera 16 czerwca 2018

Dreszcz po mnie przeszedł raz i drugi, bo choć książkę Orwella oczywiście znam, to jednak te najbardziej dojmujące fragmenty wyparłem z pamięci, a spektakl w Powszechnym je przypomina nieledwie bez znieczulenia. I na całe szczęście – robi to bez bezpośrednich odwołań do tu i teraz, choć mógłby, bo przecież się wtrąca. Jednak Orwell dostarczył tekstu wystarczająco pobudzającego publicystyczne zdolności widza i każdy wyszedł ze swoją tezą o tym, czy było to o współczesnych nam czasach, o minionych czy też Barbara Wysocka wystawiła przestrogę albo moralitet. W każdym razie pytania o to co/kto nas kontroluje, ile jesteśmy w stanie zapłacić za niezależność myśli, i – czy to w ogóle ważne – dudnią w uszach, choć przecież ani razu ze sceny nie padają. No, może raz, kiedy bohaterowie zgłaszają się do hm, partyzantki.

Nie było specjalnych dekonstrukcji Orwella, spektakl jest całkiem wierny źródłu, mam co prawda problem ze sceną kończącą przedstawienie, wolałbym na końcu wielokropek zamiast wykrzyknika, ale szanuję decyzję Barbary Wysockiej, nawet rozumiejąc jej intencje. 

Aktorzy Powszechnego jak zawsze świetni, reżyserka także na chwilę pojawiła się też na scenie, podobnie jak inspicjent ze skryptem. I tak sobie pomyślałem w tym momencie – abstrahując od Orwella nieco, a może i nie – że niezwykłym hipsterstwem ze strony dyrekcji TP byłoby zbudowanie takiej staromodnej budki dla suflera oraz – naturalnie – korzystanie zeń.

No cóż, w teatrze nie zawsze ma się władzę nad swoimi myślami, szczególnie tymi niesfornymi. 

 

2018, czerwiec

LAWRENCE Z ARABII

dram. P. Wawer Jr

reż. Weronika Szczawińska

premiera 22 czerwca 2018

Spektakl dojmująco nie dla widza pokroju mojej osoby, okropnie mnie Melpomena tego wieczoru wykończyła. Wiktor z nagim torsem biegał po scenie z piłką, Maria Robaszkiewicz czytała coś po arabsku, ktoś mówił strasznie po rosyjsku, a wszystko miało być o uchodźcach, którzy do projektu się nie zgłosili, choć teatr zapraszał. Może nie trzeba było jednak tego mówić ze sceny tak otwarcie?

No więc powstało przedstawienie o – mówiąc w skrócie - naszym postrzeganiu innych. O Ukraince – oczywiście - sprzątaczce, a Saudyjczyku, który ubolewa nad trudnościami w umizgach w swojej kulturze, o Kanadyjce chińskiego pochodzenia itp. Itd. Zgodnie z zapowiedzią na stronie TP spodziewałem się farsy, czy też „komediowego charakteru” tego przedsięwzięcia, niestety, najprawdopodobniej nie mam poczucia humoru, gdyż w ogóle to nie było zabawne, a wyszedłem wręcz przygnębiony. 

Na konferencji prasowej przed premierą reżyserka powiedziała o swoim przedstawieniu: „Jest żenadnie, farsowo i niezgrabnie” (cyt. za PAP).  Pełna zgoda. 

 

2018, kwiecień

KRAM Z PIOSENKAMI

Leon Schiller

reż. Cezary Tomaszewski

premiera 31 grudnia 2017

Może wstyd się przyznać, ale chyba… nie zrozumiałem tego spektaklu. Mimo, że starałem się bardzo uważnie słuchać i tylko raz zrugałem sąsiada licealistę z dredami, który szczebiotał do swojej koleżanki licealistki. (Pani nauczycielka tuż obok siedząca chyba wstydziła się zająć w tej sprawie stanowisko, bo na pewno tenże dred podałby ją do kuratorium za mobbing. Raczej nie lubię spektakli, na których są wycieczki szkolne). No więc wszystko było zaśpiewane i zagrane fantastycznie, bo aktorzy Powszechnego są świetni, a Cezary Tomaszewski ma nietuzinkową wyobraźnię, momentami było naprawdę dowcipnie, szczególnie jak miano bekę z angażowania (do zaangażowanego przecież teatru) publiczności, bo okazało się, że… No dobra, nie będę psuł niespodzianki.

Odniosłem tylko cień wrażenia, że chociaż wszystko było ładnie i pomysłowo, to jednak było to pustawe. Tak jak śliczne, starannie wyklejone kolorowymi cekinami pudełko, bez zawartości jednak. 

Identyczne wrażenie miałem na kultowym przedstawieniu tegoż reżysera - Cezary idzie na wojnę w Komunie Warszawa.

Najwyraźniej nie rozumiem po Tomaszewsku.

 

2018, marzec

NERON

Jolanta Janiczak

reż. Wiktor Rubin

premiera 23 marca 2018

Gdyby to mnie wyciągnięto z widowni, i umieszczono na stole do masażu, a następnie położyłby się na mnie nagi aktor, to popełniłbym daleko idącą impertynencję, mimo że uważam Juliana Świeżewskiego za świetnego aktora (i za przystojnego mężczyznę). To nie jest przesunięcie granicy teatru – jak chcieliby twórcy -ale nieuprawnione naruszenie strefy komfortu. A co jeśli któryś z widzów zechce tę scenę zdekonstruować i przekształcić w realny akt erotyczny? Z pewnością i taki scenariusz twórcy przewidzieli i zapewne można byłoby skonstatować, że właśnie o tym jest ten spektakl. No można. I ochrona by zainterweniowała i znów byłby szum.

A gdyby – no przepraszam – mówimy o fizjologii, przecież nie zawsze od nas zależnej – no gdyby Michał Czachor istotnie doznał erekcji, której brak u Nerona jest jedną z lepszych zresztą scen w tym spektaklu. Cóż – pewnie i to twórcy przewidzieli, choć nie wiem, czy ochrona by zainterweniowała.

A gdyby… Itepe itede… Tam był materiał na poruszające przedstawienie, choćby w relacji Nerona z Agrypiną. Niestety, wyszedłem z Powszechnego z pewnością, że Mefisto nie pomógł, że wciąż przeżywa się tu klątwę Klątwy i u Rubina aktorzy nie grają Nerona, Messaliny, itd., lecz – siebie, jakby upewniając niedowiarków, że są w stanie zagrać wszystko. WSZYSTKO.

I dlatego nie uwierzyłem w ani jedno słowo, które padło ze sceny. Ta zabawa czy też nieudana prowokacja skończy się, gdy widownię zacznie wypełniać publiczność zainteresowana oglądaniem (i dotykaniem) nagich ciał aktorów, a nie słuchaniem tego, co mają do powiedzenia.

Wzburzony byłem jedną sceną, nie, nie tą z jajkami. Otóż trzeba było znaleźć chętnych chrześcijan do zawiśnięcia na krzyżu. Na premierze zainteresowanie publiczności taką formą uczestnictwa w przedstawieniu nie było zbyt wielkie, więc aktorzy dopuścili się szantażu. Nie jestem przesadnie zdewociały, ale nie życzę sobie tego rodzaju prowokacji. Niemniej doniesiono mi, że na kolejnych spektaklach były kolejki chętnych.

Najwyraźniej klątwa premiery.

 

2017, grudzień

STRACH ZŻERAĆ DUSZĘ

na podst. filmu Rainera Wernera Fassbindera

reż. Agnieszka Jakimiak

premiera 19 grudnia 2017

Aktorzy bawią się rolami, doprowadzając swoje postaci do granic przerysowania, może nawet niekiedy je przekraczając (granice oczywiście, nie postaci), ale to nie szkodzi. Zagrane bowiem brawurowo, nieodparcie śmieszne, pomysłowo i niesłychanie starannie wyreżyserowane.

O czym ten spektakl jest a o czym nie jest, to kwestia moim zdaniem drugorzędna, gdyż „Strach zżerać duszę” jest cudownym zwycięstwem formy nad treścią, co mi tym razem zupełnie nie przeszkadzało, gdyż forma owa – jako się już rzekło – jest w dechę.

No ale mówiąc najkrócej - rzecz o tym, że (jakkolwiek to brzmi) nie wszyscy jesteśmy tacy sami i że nie każdy daje sobie z sobie radę z tą oczywistością, tak, jak nie radziły sobie sąsiadki Emmi z faktem istnienia jej młodego arabskiego kochanka. 

O źle mówiącym po niemiecku sprzedawcy w pobliskim sklepiku już nie wspominając. Byczy spektakl!

 

2017, listopad

SUPERSPEKTAKL

Justyna Lipko-Konieczna

reż. Justyna Sobczyk i Jakub Skrzywanek

premiera 11 listopada 2017

Mam kłopot z tym spektaklem, bo z jednej strony adresowany jest do widzów jakoś tam dojrzałych, a z drugiej strony – myślę, że najbardziej „złapią fazę” ci młodsi, w sensie niekoniecznie wieku, a - pewnego braku przykrych doświadczeń, niezaznania podłości, niesprawiedliwości, hipokryzji. Rzecz o naszym codziennym superbohaterstwie, które jest czymś innym u zdrowych, a innym - u ludzi z zespołem Downa, którzy np. muszą zmagać się z usankcjonowanymi prawem upokorzeniami. Ale czy aż tak bardzo innym? Czy mamy inne marzenia? Czy co innego zrobilibyśmy dla świata mając supermoce?

Aktorzy Teatru 21, prowadzonego przez Justynę Sobczyk, momentami kradną scenę również fantastycznym aktorom Powszechnego, a w każdym razie - są ich równorzędnymi partnerami, nie rysują niczego ani grubszą ani bardziej kolorową kreską, jest w nich taka dziecięca niemal emanacja radości bycia na scenie.  I choć ten spektakl dla każdego będzie trochę o czym innym, to jednak kończący go monolog Jacka Belera odziera widzów ze złudzeń. Świat nie jest miejscem dobrym, ale – na szczęście – jest teatr. I w roli superbohatera możemy naprawdę wszystko. Co jednak jest jakoś choć troszkę pocieszające.

Jedną z najbardziej poruszających scen tego spektaklu jest odczytanie listu od korporacji zajmującej się ochroną marki jednego z superbohaterów, która odmawia twórcom prawa do użycia na scenie logo. Takich bzdur i Himalajów hipokryzji w życiu nie słyszałem.

 

2017, wrzesień

MEFISTO

na podstawie Mefista K. Manna, filmu I. Szabo i przedstawienia Teatru Powszechnego z 1983r.  – dramaturgia – Joanna Wichowska

reż. Agnieszka Błońska

premiera 30 września 2017

Momentami poruszający, fantastycznie zagrany i – niestety – dość hermetyczny spektakl.

Wyszedłem zły, bo interesuję się teatrem, Klątwę widziałem, Mefista właśnie przeczytałem, film pamiętam, sytuacją w Teatrze Polskim we Wrocławiu się martwię (w Starym – też), a jednak – niestety nie wszystko na deskach Powszechnego było dla mnie zrozumiałe. Na widowni pojawiały się histeryczne niemal salwy śmiechu, ja nie wiedziałem, z czego widzowie się śmiali, a przecież też chciałbym się dobrze pośmiać, a akurat na scenie było dojmująco i duszoszczypatiel’no, poczułem się więc wyrzucony poza nawias, zaś takie odrzucenie rozeźla.  Wybitnie branżowe odniesienia można było sobie darować, kto nie widział Klątwy – nie zrozumie. Tak, wiem, że to były komentarze (i mocne, i dojmujące) nie do samego spektaklu, a do jego niezdrowej zaiste percepcji, ale tym bardziej brnięcie w Frljcia niestety się nie tłumaczyło. Podobnie jak płomienny monolog Grzegorza Artmana, nawiązujący do rozmowy znanej reżyserki z pewnym prezesem. Jak ktoś nie wie – będzie skonsternowany. Natomiast dyskusja o istocie faszyzmu  – trafiona w punkt, cytaty ze spotkania ludzi teatru z PAD, hymn w wykonaniu wiadomo-kogo, zakończenie -> wbijają w fotel. Powracający kankan również. 

Była szansa, żeby powiedzieć coś naprawdę ważnego nie tylko o stanie duszy i umysłu teatru, artystów i widzów, ale też mówiąc szerzej – o miejscu i czasie, w którym wszyscy żyjemy. Niestety – niewykorzystana, pomyślałem w którymś momencie, że Mefisto powstał, żeby zakleić poharatane dusze aktorów Klątwy. Nie mam pewności, czy to zadziałało.

2017, czerwiec

UPADANIE

Arpad Schilling

reż. Arpad Schilling

premiera 30 czerwca 2017

„Upadanie to próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego współczesny świat tak się radykalizuje i gwałtownie skręca na prawo” – czytamy w opisie na stronie Teatru.  Wcale że nie! Ten spektakl jest o czymś znacznie groźniejszym - o zmienianiu znaczeń słów. Zawiodą się więc ci, którzy oczekiwali przedstawienia politycznego, odnoszącego się bezpośrednio do tu i teraz. Ba, gdyby Ewę Skibińską trochę bardziej odziać i usunąć z tekstu kurwamacie, to można by Upadanie pokazać w nawet Ateneum. I w kuluarach po premierze to była jedna z uwag do spektaklu, owa taka trochę serialowo-mieszczańska narracja. Zupełnie tego zarzutu nie rozumiem, przedstawienie jest bowiem i ważne i bardzo dobre, bez znaczenia, czy zrealizowane w tej czy w innej narracji.

Jak zawsze w Powszechnym zagrane świetnie, z m.in. debiutującym na praskich deskach znakomitym krakowskim dotychczas aktorem Wiktorem Logą-Skarczewskim i z Ewą Skibińską, która po prostu wymiata. Również bardzo dobre role Juliana Świeżewskiego, Michała Jarmickiego, wszystkich. 

Słusznie zauważył ktoś we wspomnianych kuluarach, że to prawie Czechow, obraz pozornie normalnego życia pewnej rodziny, w którym to życiu dochodzi do – znów – pozornie drobnych wydarzeń, które doprowadzą do (już nie pozornie) niewesołego finału. 

Zostawia więc nas Schilling z pytaniami (prawie) jak z Czechowa - co tę rodzinę ze sobą łączy? Co to znaczy „wyglądać jak homoseksualista”? Co mamy na myśli mówiąc komuś „kocham cię”? I - co to takiego - szacunek?

Nagjon jó!

 

2017, maj

CHŁOPI

Władysław Stanisław Reymont

reż. Krzysztof Garbaczewski

premiera 13 maja 2017

Ponieważ po raz pierwszy reżyser przemówił do mnie językiem, który zrozumiałem, uznaję tym samym Chłopów za najlepsze przedstawienie Krzysztofa Garbaczewskiego, jakie widziałem. I w ogóle –  za jedno z bardziej bezczelnych (to komplement) – w tym sezonie. To, co się dzieje na scenie, jest i oburzające, i zachwycające, i piękne i teatralne i nieteatralne jednocześnie, mądre i szalone, ale przede wszystkim – rewelacyjnie zagrane. Pawłowi Łysakowi każda scena w kraju może takiego zespołu pozazdrościć. Nieprawdopodobnie namiętna, świadoma swojej kobiecości Jagna (znakomita Magda Koleśnik), cudowna Julia Wyszyńska jako Hanka, swoim emploi (czy to dobre słowo w tym wypadku?) wywołująca nieledwie salwy śmiechu na widowni. Klara Bielawka jako Józka świetna i chyba bardzo ze swoją postacią zaprzyjaźniona, w ogóle ten spektakl należy do kobiet, w końcu o nich jest… W roli Antka – Mateusz Łasowski, rozerotyzowujący w Lipcach wszelkie niewiasty, wreszcie grający dorosłego faceta, znającego swoją wartość. Świetne także epizody, Andrzej Kłak jako krowa niezwykle… przekonujący?

Od razu mówię – niech się licealiści nie nastawiają, że przyjdą, obejrzą i nie trzeba będzie czytać, raczej panie polonistki będą Waszymi opowieściami z Lipiec zgorszone, bo choć Garbaczewski Reymonta ze sceny nie wykluczył, to jednak przedstawienie jest owocem pewnego romansu intelektualnego z arcydziełem naszego noblisty. A propos romansu – scena miłosna Jagny z Antkiem – tak po prostu, po ludzku – piękna. 

W ogóle całe przedstawienie jest pewnego rodzaju zabawą i kpinką z konwencji i możliwości teatru, ale też (a może i przede wszystkim) hołdem złożonym Reymontowi za tę czterotomową powieść wszech czasów, tak i dzisiaj zdumiewająco współczesną.

Siurpryza, a juści!

 

2017, kwiecień

MEWA

Anton Czechow

reż. Wojciech Faruga

premiera 8 kwietnia 2017

Co łączy Lanę del Ray z Czechowem? Tak, Summertime Sadness! Przecież właśnie o tym Czechow pisał, że lato, że plany, że nadzieje, że wszystko normalnie, a jednak nie da się żyć, smutek rozdziera…  W ogóle pomysł z tą piosenką naprawdę zaskakujący. 

Trzeba uprzedzić – spektakl Wojciecha Farugi - nie jest ani klasyczną ani nowoczesną interpretacją tego tekstu. Myślę, że to rzecz o niemożności wystawienia Czechowa, którą aktorzy mocno podkreślają, sobie i teatrowi w ogóle wytykając brak potrzebnych środków. To oczywiście prowokacja, tak jak prowokacją jest całe to dziwne przedstawienie, które na początku nieco irytuje, później wciąga, by na koniec walnąć obuchem. I nie mówię wcale o strzeleniu sobie w łeb przez Konstatina.  

Zirytowała mnie scena filmowa wywiadu z Arkadiną (faktycznie wielka Maria Robaszkiewicz), bo uważam, że należy reżyserom teatralnym odebrać kamery i starannie je chować. Ale scena owa, kluczowa w przedstawieniu, była przekroczeniem pewnej granicy teatru i bez niej niepodobna było wejść w ten kabotyński świat schyłku lata na daczy…  

Świetna scena z Niną (bardzo dobra Julia Wyszyńska), która skądinąd słusznie żenuje się instrukcją Dorna (rozbrykany Mateusz Łasowski), jak mianowicie wykonać fellatio impotentowi. Było to bardzo zabawne. 

Uprzedzam również dyrekcję Teatru Powszechnego w Warszawie, że o wszystkim powiadomię Towarzystwo Przyjaciół Krzeseł.  Krzeseł nie wolno gwałcić bezkarnie.

 

2017, luty

KLĄTWA

na motywach dramatu St. Wyspiańskiego

reż. Oliver Frljić

premiera 18 lutego 2017

Jest skandal. Przez TĘ jedną scenę, choć cierpliwy widz dowie się z dalszej części przedstawienia, że prowokacja była potrzebna, oczywiście o ile prowokacje w teatrze są w ogóle potrzebne. Ale zdaje się, że także o tym jest ten spektakl. I troszkę o Wyspiańskim też.

Klątwa jest bardzo zabawna i świetnie zagrana. To znaczy – wcale nie jest zabawna, jeśli się weźmie na poważnie to, co twórcy próbują nam powiedzieć. Scena rozpoczynająca przedstawienie – rozmowy telefonicznej z Brechtem – świetna, a fakt, że prowadzi ją Barbara Wysocka, żona Michała Zadary, który Brechta wyreżyserował na scenie narodowej, dodaje jej seksu. Ale właśnie – można mieć wrażenie, że tylko zorientowani w tym, co się teraz dzieje w tzw. branży, mogli złapać wszystkie aluzje, ale i odniesienia wprost (to o dramaturgach – dojmująco prawdziwe zresztą). Michał Czachor znów okazał swą męskość (jeden z krytyków określił ją mianem „dorodnej”), ale żeby ten fakt odebrać zabawnym, wiedzieć trzeba, że pan Michał niekiedy się na scenie obnaża. Odkrywcze, bardzo śmieszne i potrzebne (widzowie często nie wiedzą, o co chodzi), było podsumowanie tego, co było i co się wydarzy na scenie w dalszej części przedstawienia, wygłoszone z pasją przez Arkadiusza Brykalskiego.

 I monologi - Jacka Belera, szukającego na widowni muzułmanów (bardzo grzeczny piesek swoją drogą), Julii Wyszyńskiej zastanawiającej się nad swoją przyszłością zawodową, czy Karoliny Adamczyk, zapowiadającej aborcję, wszystkie dobrze napisane i – no cóż - trafne.

Jedyny problem Klątwy taki, wszystkie te monologi, stand-up’y nieledwie, razem niespecjalnie tworzą całość. No, ale z drugiej strony – czy nasza bigoteria jest w jakikolwiek sposób spójna? No przecież, że nie.

Ale idźcie, bo w kościach czuję, że niedługo przyjdzie wilk i wszystkich zje.

 

2016, wrzesień

WŚCIEKŁOŚĆ

Elfriede Jelinek

reż. Maja Kleczewska

premiera 24 września 2016

Jeśli ktoś chciałby zrozumieć, co to znaczy „aktorstwo wymagające poświęceń”, to bez obejrzenia Wściekłości w ogóle nie ma o czym mówić. Jedna z aktorek mianowicie przez pół spektaklu przebywa w wodzie, inna smaruje się obficie majonezem, a Julian Świeżawski wypowiada swoje kwestie wisząc na linie (zresztą myślałem w którymś momencie, że już po nim, bo coś ta lina nie za bardzo zdawała się stabilna). Ale – jak to powiedziano – każdy wie, co go z Kleczewską czeka. W każdym razie - poświęcenia nie poszły na marne, bo Wściekłość jest spektaklem bardzo poruszającym.

Mnie najbardziej dotknęła jedna z początkowych scen – w studiu TV Wściekłość, gdzie podczas kolegium programowego wybiera się po krwawych scenach egzekucji kolejny materiał na antenę – o kocich zalotach. Tak właśnie jest, wystarczy włączyć telewizor. Wywiad Mateusza Łasowskiego z raperem, pielgrzymem i uchodźcą odnalazłem wyjątkowo naturalistycznym. Brednie wypowiadane przez dresiarza są jakby żywcem wyjęte z programów quasi-publicystycznych w naszych stacjach.

Jelinek zaczęła pisać Wściekłość po zamachach na Charlie Hebdo. I mówi nam tak: żelazna logika zabójców, islamskich ekstremistów, nie jest i być nie może mierzalna naszymi miarami – kulturą, wolnością czy religią. Oni mają swoje zasady i należałoby to w końcu przyjąć do wiadomości. Jednak - za to, co się dzieje z ludźmi pukającymi do bram Europy – też menadżerami, też lekarzami, też artystami, powinniśmy się wstydzić.  



Za naszą bierność, niewiedzę, za dobre samopoczucie i za pasywność Kościoła, który tego egzaminu z miłosierdzia i wielkoduszności dramatycznie nie zdał. My czy też ona - stara Europa, słodka idiotka o długich nogach uprawia jogging, zdrowo żyje, i by zabić ewentualne wyrzuty sumienia, wysyła bowiem uchodźcom jogińskie asany, sama zażerając się hamburgerami (fantastyczna Magdalena Koleśnik).

I kończy się dojmujące przedstawienie i słucham poruszającego monologu Aleksandry Bożek zamykającego przedstawienie, a tu - kretynka przede mną wchodzi na popularny serwis społecznościowy i przeszkadza i świeci tym swoim Samsungiem. Na szczęście widz koło mnie zwrócił jej uwagę, bo ja byłem już gotowy do ataku i byłbym zdecydowanie bardziej niż on… obcesowy.

Ale przecież o tym też jest ten spektakl.

 

2016, czerwiec

KAŻDY DOSTANIE TO, W CO WIERZY

Na motywach Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa

reż. Wiktor Rubin

premiera marzec 2016

Ten spektakl jest w połowie dobry, w połowie zły, a w całości – dziwny. I zdaje się, że właśnie tak miało być.

W części pierwszej Woland i banda przyglądają się warszawiakom w ich codziennych albo niecodziennych czynnościach (scena wybierania pieluch – cudowna). Publiczność - zgromadzona przy okrągłym stole oraz w kątach - bierze w przedstawieniu udział aktywnie, głosując za pomocą specjalnych urządzeń, i zajmuje stanowisko w ważnych sprawach, zaś Woland i banda komentują te wyniki, mają one wpływ na dalszy bieg spektaklu - mówiąc w pewnym uproszczeniu. Podczas tychże historiozoficzno-socjologicznych rozważań Hela roznosi napoje, alkoholowe też, są i ogóreczki, w ogóle to nawet można palić. (W teatrze palić nie wolno – przypomina się cudowna anegdota G.Holoubka z K.Jędrusik w roli głównej. I strażakiem – rzecz jasna).

W którymś momencie pada pytanie, czy publiczność chce zobaczyć spektakl o miłości. I niestety publiczność chce – i to jest jej błąd, bo gdy pojawiają się na scenie Mistrz z Małgorzatą, całość z przeproszeniem siada. A raczej zaczyna nieznośnie irytować, bo owszem – Małgorzata jest wyjątkową kobietą jak pamiętamy z książki, ale obrażanie widowni i wulgaryzmy w ustach Julii Wyszyńskiej brzmią… niedobrze, są wzięte jakby z obcej stylistyki. (Polecam warsztaty z bluzgania u Karoliny Gruszki). Dawid Rafalski w roli Mistrza biadający nad losem nieodkrytego aktora okropnie mnie wymęczył. Ale zdaje się, że… tak właśnie miało być. Swoją drogą ciekawe, co stało się z kasą zbieraną do czapki przez p.Rafalskiego. Ja wrzuciłem 1,70 w monetach jednogroszowych, bo pani w mlecznym nie chciała przyjąć, ale widziałem niebieskie papierki też!

Więc rekomendowałbym wciśnięcie „NIE” po pytaniu o spektakl o miłości, wówczas po godzinie wyjdziecie z teatru w pełni zrelaksowani a nawet rozbawieni. Ale jak tam chcecie.

Warto azwrócić uwagę na wywoływaną do odpowiedzi publiczność. Jak to ciekawie się z nami dzieje, gdy zjawiamy się na scenie… Zabawne, że jeden z krytyków, którego widziałem w TV, mówił, że nieledwie modlił się, żeby aktorzy nie zadzierzgnęli z nim dialogu. Ja się nie bałem, dano mi co prawda spokój, ale P. zepsuł dobry nastrój na scenie, gdyż nie grał, a powiedział jak jest. Nie mam pewności, czy ta wersja też była ćwiczona.

Jeszcze jedno. Siedząc na leżaku (więc – leżąc?) w nieco lewackim otoczeniu Powszechnego (cytat za P.), do widzów czekających na spektakl podszedł młody Ukrainiec próbujący zebrać pieniądze na nocleg w Warszawie. Nie żebrał, ale łamaną polszczyzną tłumaczył swoją sytuację. Część dawała, a część nie. Zląkłem się w którymś momencie, że to też była part of the play, że było filmowane i że pokażą i że wstyd, że redaktor a skąpy - bo nie dałem. Ale naprawdę miałem w gotówce tylko owe 1,70 w monetach jednogroszowych.

Ale to nie był teatr. Chyba zbierał naprawdę.

 

2016, maj

Olga Tokarczuk

KSIĘGI JAKUBOWE

reż. Ewelina Marciniak

Do teatru szedłem zlękniony, bo książkę pani Olgi uwielbiam (jak się okazało – Pan Prezes też!) i byłem pewien, że nie da się jej przełożyć na scenę, że będzie lipa, że to materiał na film bardziej, na serial.A z teatru wyfrunąłem na skrzydłach nieledwie i przeszczęśliwy, gdyż pani Ewelina zrobiła spektakl po prostu świetny.

Mamy oto XVIII-wieczną Rzeczpospolitą, z okropnymi drogami (cudowna scena w powozie), i gdzieś na Podolu pojawia się Jakub, który tworzy sektę i objawia się kilku tysiącom współwyznawców mesjaszem. W tle – dość niezdarnie próbujący opisać świat ksiądz Benedykt Chmielowski, głodny wiedzy i pożyczający od Żydów książki oraz babka Jenta, żyjąca i nieżyjąca jednocześnie, tak jakby ten świat istniał i nie istniał jednocześnie…

Kim był Frank? Naprawdę tylko manipulatorem? Co ciągnęło do niego ludzi, tak, że wyrzekali się religii, mienia, rodziny i szli za nim? Wolność, którą obiecywał? Ten spektakl chyba właśnie najbardziej jest o tym - gdzie są granice tej wolności? Czy jest nam dana czy też jest w nas? A jeśli w nas – to jak możemy z niej korzystać? Przepiękna scena transowej orgii wcale nie ułatwia odpowiedzi na to pytanie.

Jakuba gra Wojciech Niemczyk, na co dzień aktor Teatru im. Żeromskiego z Kielc, oby od teraz w Warszawie częściej.

 W roli księdza Chmielowskiego debiutuje w Powszechnym bardzo utalentowany młody aktor Julian Świeżewski, Bartosz Porczyk z właściwym sobie ogniem w oczach gra Kossakowskiego, a Dobromir Dymecki potwierdza swoją klasę rolą nieco nieuczesanego Nachmana. Panie – znakomite – wszystkie! Czapki z głów przed aktorami.

Księgi Jakubowe są jednym z najlepszych spektakli warszawskich mijającego sezonu. Proszę koniecznie zobaczyć, Powszechny daje to co prawda rzadko, obsadę zebrać z całego kraju trudno, ale… starać się trzeba (jak napisał ks. Chmielowski).

Zwracam również uwagę, że przedstawienie jest NAPRAWDĘ dla widzów dorosłych.

 

2016, kwiecień

NIEZNOŚNIE DŁUGIE OBJĘCIA

tekst i reżyseria Iwan Wyrypajew

premiera grudzień 2015

Swoim kameralnym spektaklem Iwan Wyrypajew zdaje się przypominać miastu, światu i Powszechnemu, że w teatrze najważniejszy jest aktor. Że w największym stopniu od niego zależy, czy widz wyfrunie na skrzydłach czy się zażenuje w samotności. Czy przejdzie obojętnie wobec spektaklu czy też - targać nim będą pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi.

W Objęciach aktorów jest czworo, scenografii właściwie brak, jakaś muzyka – owszem i - fantastyczna gra światłem. Oraz tekst oczywiście – okropnie wulgarny (ja jebię!), świetnie napisany i jak zawsze po mistrzowsku przełożony przez Agnieszkę Lubomirę Piotrowską. W ogóle to chciałbym to zobaczyć po rosyjsku, gdyż bluzgi w języku naszych sąsiadów, szczególnie w takim nagromadzeniu, muszą brzmieć nieziemsko.  

No więc w Objęciach aktorów jest czworo i wszyscy są świetni. Fraza Wyrypajewa (sic!) im służy, opowiadają nam owąż frazą o fragmencie swojego życia w Nowym Jorku i Berlinie, gdzie spotykają ich różne przygody (jakby napisała D.Masłowska), mówią o seksie analnym, o aborcji, o lataniu samolotem, o delfinach i innych takich rzeczach.

Momentami naprawdę jadą bez trzymanki, momentami są chorobliwie normalni, a niekiedy dojmująco wrażliwi.

A w ogóle o czym ta sztuka jest? Jakkolwiek to zabrzmi – to jest w ogóle nieistotne. Niby o życiu, czy też – o nieumiejętności życia, ale tak naprawdę chyba faktycznie – jak mówi sam autor – o sile słowa, która to siła wywołuje stan wrażenia łączności nas z naszym życiem. Może i pokręcone, ale coś w tym jest.

Nieznośnie długie objęcia są jednym z najlepszych spektakli warszawskich tego sezonu. Proszę iść do teatru, bez dyskusji.


Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Nullam porttitor augue a turpis porttitor maximus. Nulla luctus elementum felis, sit amet condimentum lectus rutrum eget.