TEATR POLONIA

 

2024, luty

GENIUSZ

Tadeusz Słobodzianek

reż. Jerzy Stuhr

premiera 22 lutego 2024

 

Zastanawiam się, jak napisać recenzję spektaklu, który i tak WSZYSCY (wielki kwantyfikator i takież czcionki - zamierzone) obejrzą? Albo przynajmniej będą próbować obejrzeć. Teatr - nie wiem czy nie bez pewnej satysfakcji (sadyzmu?) - opublikował wszystkie terminy do grudnia (sic!) z adnotacją „wyprzedane”, a i tak widzowie, dla których zabraknie biletów, będą walczyć o wejściówki. Więc bez względu na to co napiszę ja, szaraczek, czy też – co napiszą Najważniejsi i Najbardziej Wpływowi Krytycy Teatralni, to i tak będziemy mieć do czynienia z tytułem wysoce pożądanym.

Może tak pokrótce. Trudno mi co prawda uwierzyć, że Stalin był takim fajnym miśkiem, może nie był, ale – jesteśmy w teatrze. Mamy więc Generalissimusa (świetny Jacek Braciak) przyjmującego na audiencji Stanisławskiego, który przyszedł wstawić się za mającymi kłopoty kolegami (wybitna rola Jerzego Stuhra), na swoją kolejkę czeka pod gabinetem jeszcze mendowaty krytyk Kierżawcew (ździebko przerysowana – może celowo - rola Łukasza Garlickiego), 


a całości owych pogawędek o światku teatralnym - o dramaturgach, reżyserach, obsadach, o Czechowie - przysłuchuje się i wszystko skrupulatnie notuje - sekretarz Stalina – Poskriobyszew (Oscar za rolę drugoplanową dla Pawła Ciołkosza). Tyle.

Jakkolwiek to zabrzmiało - nie spodziewajcie się studium zamordyzmu, bynajmniej. To spektakl o sensie i roli teatru, tym razem jakby ilustrujący metaforę „scena polityczna”. I o tym, że w ogóle – wszystko jest teatrem. Stanie w kolejce po wejściówki – oczywiście też.

 

2023, październik

NA PIERWSZY RZUT OKA

Suzie Miller

reż. Adam Sajnuk

premiera 2 października 2023

 

Nieco spojlerując – nasza bohaterka, wzięta prawniczka Tessa ma za sobą wiele wygranych spraw o gwałty. Wie, jak przesłuchiwać świadków, zwłaszcza kobiety, żeby swoich klientów wybronić. Ale cóż, życie Tess się tak potoczy, że będzie musiała pojawić się na sali sądowej w miejscu, w którym czuje się zdecydowanie mniej pewnie.

Jednak gdyby ktoś mnie spytał – o czym jest ten spektakl – to zawahałbym się odpowiedzieć, że - o przemocy seksualnej, bo byłoby to jednak zbyt daleko idące uproszczenie. Mało tego – pewnie ten monodram będzie trochę o czym innym dla kobiet, a czym innym dla facetów i wcale nie chodzi o kwestie genderowe.

Mamy bowiem bowiem opowieść o precyzji, ale i o – duchu, literze i bezduszności prawa. O tym, że to, co zgodne z prawem, wcale nie musi być sprawiedliwe, a niekiedy nawet – może być okrutne. O tym, że prawo zostało napisane męską ręką – i że to ma znaczenie; że na sali sądowej  nie istotna jest nasza prawda,  choćby była obiektywna (cóż to zresztą znaczy…),   ale – prawda prawa.

 To jest także opowieść o procedurach, bez których trudno byłoby wyobrazić sobie nie tylko wymiar sprawiedliwości, ale i w ogóle sensowne funkcjonowanie świata, które to procedury bywają upokarzające właśnie dlatego, że służą ślepej Temidzie, której nie interesują nasze emocje. A co najgorsze – tak ma przecież być…

Niełatwo dziś zobaczyć spektakl, który chwytając widza za twarz w pierwszej minucie, trzyma ją w tak samo mocnym uścisku aż do końca. Ten właśnie tak ma. A tak – na marginesie - zastanawiam się, ile aktorkę kosztuje każdy taki monodram może kosztować, trudno mi sobie wyobrazić sobie, że po TAKIEJ robocie wraca się jak gdyby nigdy nic do domu i np. zagniata synowi kluski na kolację, w każdym razie – Marię Seweryn znajdziecie w fantastycznej formie.


 

2023, maj

GŁOWA W PIASEK

Matt Murray

reż. Maria Seweryn

premiera 3 maja 2023

 

Do próbującej napisać nową książkę Holly przychodzi z wizytą Pam, matka nastolatka, który przyjaźni się z córką pisarki, uznając, że skoro ich dzieci się przyjaźnią, to i one powinny. Ich dość nieporadną rodzicielską pogawędkę zakłóca – czy też nadaje jej pewnych rumieńców –  Cheryl, wieloletnia przyjaciółka Holly. Tyle w pewnym uproszczeniu.

Pierwszym atutem tego przeuroczego, momentami okropnie śmiesznego spektaklu jest tekst, w którym  wszystko trzyma się kupy, jest początek, idealnie wyważony środek, i – niewydumany koniec. Stworzone  przez Murraya postaci są kobietami jak my (sic), a jednocześnie jest w nich coś takiego, co wybrzmi tylko w teatrze; są charakterystyczne a nawet charakterne, ale – nie przerysowane. I cała radość w zderzeniu tych ich inności, nic, niech tylko reżyser mądrze prowadzi, a – efektu nie zepsuje. I Maria Seweryn poprowadziła swoje aktorki fantastycznie, drugim bowiem atutem tego spektaklu jest właśnie aktorstwo.

Na scenie widzimy Weronikę Książkiewicz (Holly), Magdalenę Stużyńską (Pam) i Paulinę Holtz (Cheryl), które po prostu… lubią w tym spektaklu grać (co widać), które - uwielbiają swoje bohaterki i mają wobec nich wiele pobłażania, jakiejś wręcz czułości, które wreszcie – traktują swoje postaci JEDNOCZEŚNIE śmiertelnie poważnie, wzbudzając na widowni (dawno przez piszącego te słowa nie widziany i nie słyszany w teatrze) beztroski, szczery, a niekiedy i homeryczny śmiech. Uprzedzam  - to jest spektakl o naprawdę ważnych sprawach, a nie banalne acz wesołe farsidełko, nie mogę jednak napisać – o czym literalnie, gdyż byłoby to barbarzyństwo wobec tych, którzy nie widzieli.

Życzę temu spektaklowi wszystkiego najlepszego, a reżyserce gratuluję olśniewającego debiutu na dużej scenie.

 

2023, styczeń

BOSKA!

Peter Quilter

reż. Andrzej Domalik

derniera 19 stycznia 2023

 

16 lat na afiszu, ponad ćwierć tysiąca przebiegów granych przy kompletach, i na Pięknej i wyjazdowych, zdecydowanie jeden z największych hitów Polonii, Boska!, zszedł z afisza przy nadkomplecie w styczniowy czwartkowy wieczór. Byłem i ja, wspaniale się bawiłem, a - na końcu – jak cała widownia zresztą, w każdym z 257 przebiegów – wzruszyłem. Choć tę historię najgorszej śpiewaczki świata znają już chyba wszyscy, to publiczność i tak chodziła raz i drugi i kolejne, bo – po prostu - to piękny spektakl, w którym aktorzy (jestem pewien) w każdym wyjściu na scenę, do ostatniego razu włącznie, mieli w sobie taką emanującą wręcz radość grania. Doceniam więc odwagę podjęcia decyzji o zakończeniu eksploatacji,  cóż, trzeba iść do przodu, przepraszam za mętną nieco konstatację.


Zagranie Florence Jenkins to dla aktorki nie lada wyzwanie, zauważmy, że zaśpiewanie choćby jednej czystej nuty powoduje, że cały ten spektakl nie ma sensu, mogę sobie więc tylko wyobrazić, ile Krystynę Jandę kosztowało pracy nauczenie się fałszowania w tak bolesny sposób. I zauważmy, ile radości jej bohaterce przynosiły te wydawane przez nią zupełnie nietrafione dźwięki, i w jak pełen dziecięcego nieledwie uporu nie przyjmowała do wiadomości braku swoich jakichkolwiek wokalnych talentów. Cóż, stać ją było na to. Ale – nie każdego kto ma pieniądze stać na realizację własnych marzeń, w tym do zaśpiewania w Carnegie Hall. Tutaj Florence poszła va banque i - wygrała! Może to dzięki anielim skrzydłom, niewykluczone.

Dziękuję Teatrowi Polonia za tę ostatnią Boską, przyznając zupełnie szczerze, że nie pamiętam, czy widziałem któryś z poprzednich 256 przebiegów, tyle czasu minęło… a jak ktoś przegapił wszystkie – to została po tym spektaklu rejestracja tv.
Zawsze to coś, prawda?

 

2022, grudzień

MY WAY

Krystyna Janda

reż. Krystyna Janda

premiera 16 grudnia 2022

 

Przez cały ten spektakl jedna myśl nie dawała mi spokoju – czy dla tak wielkiej aktorki, jaką jest Krystyna Janda, zagranie Krystyny Jandy jest jakimś wyzwaniem? Czy rola to łatwa – czy trudna? Czy w tym spektaklu ważniejsze było słowo reżyserki czy jednak aktorki? Bo – że aktorka postawiła na swoim w przypadku ewentualnego konfliktu – nie mam co do tego wątpliwości.

Ten urodzinowy spektakl właściwie mógłby być zaimprowizowany, składać się z co wieczór inaczej ułożonych opowieści, anegdot, bohaterów żyjących i już zmarłych. Ale – nie jest. Ma pięknie napisany tekst (i tu widzę oczyma wyobraźni toczone podniesionym głosem dyskusje autorki z reżyserką i aktorką, że tyle trzeba było ciąć), tyle intymności – ile potrzeba, bez i niepotrzebnego i nie oczekiwanego (jak sądzę) przez widzów obnażania się; z niewieloma jak na Krystynę Jandę krytycznymi uwagami dot. rzeczywistości, w jakiej nam przyszło żyć, choć te, które tam padną, są rzeczywiście bezkompromisowe. O rodzicach, o szkole teatralnej i tamże spotkanych wspaniałych profesorach, o pierwszych rolach, o rolach najważniejszych, o Andrzeju Wajdzie, o przyjaciołach aktorach. O dzieciach, choć więcej o Marii niż o synach, pomyślałem, że to wielki takt, bo obaj panowie – zdaje się - są poza branżą i mogliby sobie tego po prostu nie życzyć (zaś Marysia jest przecież wziętą aktorka i świetną reżyserką, pływa więc w tej samej wodzie); zaledwie półgębkiem lub zgoła wcale nie mówi Krystyna Janda o Ateneum i o Powszechnym, do których powrót pamięcią może nie jest najprzyjemniejszy, podobnie jak niesłychanie dyskretnie i z ogromną klasą podmiot liryczna wypowiada się o swoim pierwszym małżeństwie. 


Całość mamy podlaną sosem z anegdoty, żartu – w znaczniej mierze z samej siebie, z własnych rozmaitych prawdziwych bądź wykreowanych niedoskonałości, żartów ze starannie – dodajmy - przemyślanymi puentami. Wreszcie – i to duży i ważny wątek tej historii - o pani Honoracie, przez lata pomagającej w „ogarnianiu” codzienności, prostej oddanej całym sercem Krystynie Jandzie i jej rodzinie - kobiecie, która kompletnie nie rozumiała - i dawała to twardo do zrozumienia - blichtru przynależnemu aktorstwu, kilka anegdot o p. Honoracie było naprawdę pysznych.

To piękny i poruszający spektakl o… nie, nie o Krystynie Jandzie. O tym, co w życiu najważniejsze – uczuciach, rodzinie, pasji, przyjaźni. O szukaniu swojej drogi i – o pójściu nią, co wymaga niekiedy nieziemskiej odwagi, a wręcz - brawury. Wreszcie o tym, że jakkolwiek to zabrzmi – nie ma życia bez sztuki, a w naszym wypadku – bez teatru, po prostu – nie ma. Mimo nawet tego, że p. Honorata miałaby na ten temat zdanie zgoła odmienne.

 
2022, październik
UPADŁE ANIOŁY
Noel Coward
reż. Krystyna Janda
premiera 17 grudnia 2014
Tak się złożyło, że dopiero teraz obejrzałem, cóż za wstyd, ale – lepiej późno niż wcale. Z przykrością odebrałem swój bilet, bolało bowiem patrzeć, jak kasjer musiał odmówić wejściówek zupełnie długiej kolejce, gdyż widownia – jak się okazało - była wypełniona po ostanie dozwolone przez BHP/PPoż miejsce, zauważmy - osiem lat po premierze. I tu recenzja może się zakończyć kropką następującą – TAKI spektakl chciałby mieć każdy teatr w kraju.
Spędziłem w teatrze beztroskie dwie godziny (z niewielkim okładem), na spektaklu nieroszczącym sobie pretensji poza dostarczeniem rozrywki na wysokim poziomie, z szacunkiem dla inteligencji widza i jego obycia, na spektaklu skrzącego się pysznymi aluzjami i z przesłodko narysowanymi postaciami, już nawet nie mówiąc o głównych bohaterkach, o czym niżej, a choćby o mającej arcybogate cv pokojówki Saunders, znakomita w tej roli Marta Chyczewska.
Ale sensem tego spektaklu (z szacunkiem dla całej obsady) są Julia i Jane, czyli Magda Cielecka i Maja Ostaszewska. I od obu aktorek po prostu nie można oderwać wzroku, bo to widać, że uwielbiają swoje bohaterki, że - lubią przyjść raz na jakiś czas do Polonii i przebrać się w kostiumy i koafiury z tamtych czasów, i – tak po prostu - stworzyć ten zwiewny, uroczy i bardzo pogodny spektakl.
Więc jak ktoś o Mai Ostaszewskiej i Magdzie Cieleckiej powie, że są „aktorkami Warlikowskiego”, to może warto pamiętać, że NIE TYLKO Warlikowskiego.
 
2022, wrzesień
ŻYCIE PANI POMSEL
Christopher Hampton
reż. Grzegorz Małecki
premiera 22 września 2022
Mamy oto opowieść ponad stuletniej Brunhilde Pomsel, „zwykłej” Niemki, nie rozumiejącej pretensji do jej kraju, któremu wiernie służyła jako biuralistka w hitlerowskim Ministerstwie Propagandy. Anna Seniuk zagrała tę ignorancję – a może ślepotę - swojej bohaterki w punkt, podkreślając m.in. OCZYWISTOŚĆ faktu, że p. Pomsel nie wiedziała, co jest w dokumentach, którymi się zajmowała i niespecjalnie ją interesowało, że dotyczą śmierci tysięcy ludzi; ważniejsza dlań była stawka godzinowa i – z czasem wspinanie się po drabinie towarzyskiej. Dowiadujemy się więc m.in. że poznana rodzina jej szefa, Goebbelsa, to byli „niesłychanie mili ludzie”. Ale i nad ich śmiercią – jak i nad całym swoim życiem – przechodzi w tej spowiedzi do porządku dziennego, zatrzymując się na chwilę jakiejś refleksji gdy przechodzi do wspomnienia swojej żydowskiej przyjaciółki…
Wyszedłem z teatru zachwycony, gdyż miałem ukochaną aktorkę przez dwie godziny „tylko dla siebie”, to pierwszy monodram w karierze Anny Seniuk;
i - nieco rozczarowany ździebko za długim i jakoś – przepraszam za szczerość – letnim - tekstem. Sądziłem, że uderzy mocniej, że nie trzeba będzie sięgać po projekcje, które z kolei – choć starannie przygotowane - odarły tę opowieść z uniwersalności, wszystko tymczasem zostało dopowiedziane i dopokazane.
 
2022, maj
MĄŻ I ŻONA

Aleksander Fredro

reż. Krystyna Janda

premiera 7 maja 2022

Męża i żonę Hrabia napisał różnozgłoskowcem, raz frazę mamy dłuższą, raz - krótszą, ale bez względu na jej długość czy inne cechy stylu autora – jest to cudowna, rytmiczna, nieodparcie piękna i momentami bardzo zabawna poezja najczystszych wód; naturalnie, jak to u Fredry bywa,  wymagająca od aktorów stosownych predyspozycji  do zrozumiałego mówienia wierszem, czyli  - Warsztatu,  duże wu celowo.

I w Polonii od aktorów po prostu niepodobna oderwać ócz i uszu, tekst w ich ustach „płynie”, „niesie”, tutaj pasują te sformułowania, których używamy, gdy chcemy powiedzieć, że czegoś po prostu dobrze się słuchało, coś wciągnęło, rozbawiło do łez, a nawet – dało ździebko do myślenia. Spektakl – mówiąc najkrócej – jest aktorskim majstersztykiem. Wacław jest nie „po prostu” rolą, ale z czystym sumieniem mogę napisać o kreacji stworzonej przez Marcina Hycnara; Małgorzata Kożuchowska cudownie acz dyskretnie dworuje sobie z własnego emploi, jej Elwira jest kobietą świadomą swoich potrzeb i atutów, to również rola znakomita, fantastycznie zagrana i dopracowana w najmniejszych szczegółach. Swoim ździebko starszym kolegom w tym fredrowskim pojedynku partnerują bez kompleksów – Maria Dębska i Jędrzej Hycnar,  a i tak scenę wszystkim kradnie Tomasz Drabek - w teorii małą rolą Kamerdynera (nie wiem, czy to dobrze, ale z pewnością przezabawnie) – to epizod przez duże E, że dokonam autocytatu.

Spektakl Krystyny Jandy jest zabawą konwencją i cudownym tekstem, jest emanacją radości bycia na scenie, oglądamy bez wątpienia jedno z najlepszych przedstawień Teatru Polonia, koniecznie proszę zobaczyć i dać się tej fantastycznie tu podanej (sic!) fredrowskiej frazie porwać!

 

2022, styczeń

PAN HOHO

Witold Dulęba

reż. Krzysztof Dracz

premiera 6 lutego 2022


Bardzo gorzki tekst o sytuacji w Teatrze Dramatycznym napisał wybitny teatrolog i kierownik literacki tejże sceny, p. Wojciech Majcherek. Polecam lekturę w Gazecie bądź w e-teatrze. Z opiniami red. Majcherka zgadzam się w całej rozciągłości.

Pada w tym tekście zdanie, które -  jako życzliwy obserwator polskiego życia teatralnego - kilkukrotnie podkreśliłem i które pozwolę sobie tutaj  zacytować. 

Otóż - pisze Wojciech Majcherek - …jakkolwiek doniosłe idee wpisalibyśmy na sztandary, teatr powinien pozostać dziedziną sztuki, cokolwiek to znaczy, a nie doktrynerstwa.

Może tyle w sprawie Pana Hoho. 

 

2021, lipiec

SEKS DLA OPORNYCH

Michele Riml

reż. Krystyna Janda

premiera 12 lutego 2012

Prawie 10 lat po premierze, mimo wakacyjnego upalnego wieczoru, niemała przecież widownia była wypełniona w stu procentach, a rozentuzjazmowana publiczność dała długie owacje na stojąco – te fakty mogą zupełnie wystarczyć za pisaną po latach recenzję Seksu dla opornych. Tak, dopiero teraz nadrobiłem tę zaległość, ale lepiej późno niż wcale bo - to po prostu świetne przedstawienie. Na scenie dwoje wspaniałych aktorów – Dorota Kolak i Mirosław Baka, którzy choć grają w spektaklu z seksem w tytule, to rzecz jest nie tyle o miłości czy pożądaniu, ale o sile przyjaźni, może dlatego od razu wiadomo, że będzie jednak happy-end. Przez lata eksploatacji w Warszawie i w Gdańsku powstały dziesiątki owych recenzji, więc może nie będę pisał o co chodzi, niemniej – ten uroczo spędzony w Polonii wieczór wywołał we mnie przygarść refleksji.

Zastanawiam się, czym ten spektakl jest - nie dla publiczności, ale – dla aktorów. Czy taki samograj, efektowny hit, jest swego rodzaju „oddechem” potrzebnym (dla higieny) między graniem Fausta i Hekabe? Czy może przeciwnie – właśnie ta pogodna komedia jest dla obojga wciąż i za każdym razem prawdziwym wyzwaniem? A – jak to jest, gdy wychodzi się do publiczności z taką historią po raz 170-ty? Z taką samą radością i tremą jak na premierze? Czy też gdzieś wkrada się niezauważalna dla publiczności, ale jednak - rutyna?

Albo – czy ten spektakl był o tym samym 10 lat temu, z bohaterami przecież wciąż w tym samym wieku, ale aktorami jednak o 10 lat młodszymi… Czy - to nie ma żadnego znaczenia? To wszystko bardzo ciekawe.

Proszę sprawdzać na afiszach i koniecznie zobaczyć. Naturalnie – jeśli ktokolwiek jeszcze nie widział.

 
2021, lipiec
SIEDEM SEKUND WIECZNOŚCI

Peter Turrini
reż. Piotr Szalsza

premiera 17 czerwca 2021

Dzięki owym tytułowym siedmiu sekundom nasza bohaterka weszła do historii, była bowiem pierwszą aktorką, która pojawiła się nago na ekranie, właśnie przez siedem sekund… Ale życiorysem Hedwig Kiesler i tym artystycznym, i – inżynierskim (sic) można byłoby obdzielić kilka osób. Te momenty spektaklu, w których aktorka opowiada o losach swoich wynalazków, są bardzo dojmujące, okazało się bowiem (zupełnie jak u wiedźm Szekspirowskich), że niektóre z nich, jak choćby protezy, wymyślone przecież by czynić dobro, ostatecznie przyczyniły się ku złu… Tak, to jest spektakl o paradoksie czasów, w jakich nasza bohaterka żyła, o całym pokoleniu ludzi, którzy pierwszą wojnę znali z opowiadań bądź z dzieciństwa, zaś druga – zrujnowała im dorosłość, i oni z traumami tych wojen musieli nauczyć się jakoś żyć.

Kiesler była i wybitną aktorką i nieziemsko piękną kobietą, jak radziła sobie z tymi przymiotami w dżungli Hollywood? A jak – z upływem czasu? A tak szerzej - czym są wspomnienia w naszym życiu?

Co robimy, żeby w ogóle mieć wspomnienia? – tak postawione pytanie w tekście Turriniego nie pada, ale mam więcej niż pewność, że to przedstawienie właśnie o tym jest.

Na scenie Joanna Liszowska, piękna i utalentowana i – obłędnie wyglądająca w nieziemskich zupełnie kreacjach.

 
2021, lipiec
CWANIARY

Sylwia Chutnik; adapt. M. Konarzewska, A Glińska
reż. Agnieszka Glińska

premiera 24 czerwca 2021

Ten spektakl miał z powodów pandemii największego pecha – co planowano premierę, to w jej dosłownie przededniu teatr z powodów epidemicznych się zamykał. Ale w końcu się udało, niestety.

Jest teraz taki trend, że pojawia się coraz więcej przedstawień skrajnie mizoandrycznych, powstałych ze wściekłej wręcz nienawiści do mężczyzn, i - oto mamy jedno z nich. W Polonii trudna dla mnie do zrozumienia afektacja została nieszczęśliwie połączona z tanią i pretensjonalną publicystyką polityczną, a całość – w wielu miejscach – jest nieprawdopodobnie i zupełnie niepotrzebnie wulgarna, na każdym zresztą poziomie. W efekcie - istotne sprawy, o których chciano opowiedzieć, zostały spostponowane, a nawet ośmieszone, nie mam pewności, czy właśnie taki efekt chciały twórczynie osiągnąć.

Cóż, językiem teatru jest jednak WCIĄŻ metafora, na scenie tymczasem jako element scenografii widzimy niebagatelnych rozmiarów organ, i jest on zupełnie, ale to zupełnie niemetaforyczny.

Podobnie jak wszystko, co widzimy i słyszymy; ten spektakl to katastrofa.

 

2021, czerwiec

MINETTI. PORTRET ARTYSTY Z CZASÓW STAROŚCI

Thomas Bernhard

reż. Andrzej Domalik

premiera 7 czerwca 2021

Ciekawe, Feuerbach i Komediant są właściwie o tym samym… Ba, starsi (stażem) koledzy zajmujący się teatrem znajdowali w Minettim i we wspaniałej roli Jana Peszka daleko idące odniesienia do inscenizacji Komedianta z Tadeuszem Łomnickim z Teatru Współczesnego z 1990 roku, wówczas pisało się nawet o „największym osiągnięciu polskiego teatru”. Wszystkie te teksty bowiem wymagają od aktorów - naturalnie - kunsztu i talentu, ale i nieprawdopodobnej, nieziemskiej, nieludzkiej wręcz precyzji. Proszę zatem Mistrza o wybaczenie mizernych konstatacji – ma Jan Peszek w tym przedstawieniu władzę absolutną nad każdym gestem, słowem, pauzą, tonem, rola Minettiego to – mówiąc wprost - wirtuozeria. Ufam zatem, że będzie gościć na afiszu Polonii jak najdłużej, choć powiedzmy sobie, że to nie jest pogodny spektakl. Nasz bohater rozlicza się z własną przeszłością, z aktorstwem, które wciąż jest jego pasją, z pryncypiami, którym się hołdowało, próbuje nie poddać się upokorzeniom, które są nieodłącznie związane z jego pięknym, ale i okrutnym zawodem. I nie jest to rozliczenie jakoś specjalnie optymistyczne…

Ergo, Minetti nie jest może propozycją na tzw. „miły wieczór” (w Ochu dla potrzebujących dają akurat nowe farsy), ale zdecydowanie warto ten gorzki spektakl zobaczyć dla wielkiego aktora i aktorstwa – proszę wybaczyć wyświechtany przymiotnik – totalnego.

 
2020, wrzesień

CRAVATE CLUB

Fabrice Roger-Lacan

reż. Wojciech Malajkat

premiera 24 września 2020

Mamy oto biuro projektowe, którego współwłaściciel - Bernard kończy 50 lat. Jego partner - Adrien – jak się okazuje - nie przyjdzie na urodzinową imprezę, co Bernarda mocno rozczarowuje, bo panowie są przyjaciółmi. Jakież to Adrien ma ważniejsze plany na ten wieczór? Historia jest błaha i lekka tylko z pozoru, bo rzecz jest o sprawach bardzo istotnych - na przykład – czym jest przyjaźń? Co możemy zataić przed przyjacielem, a co z naszego życia możemy zostawić dla siebie bez narażenia się na zarzut nielojalności? Dlaczego frustracja może mieć siłę huraganu? Czy też – co jesteśmy w stanie zrobić, żeby być zaakceptowanym? Wiem, piernik, wiatrak, Sas i las, więcej jednak nie napiszę, żeby nie spojlerować zbyt mocno, ale zapewniam, jest w tym spektaklu i ład i sens. Są w nim także momenty bardzo zabawne, ale proszę się nie zdziwić, jeśli ktoś wyjdzie z teatru w stanie pewnego takiego wzburzenia.

Znakomity Wojciech Malajkat jako Bernard, którego zagrał z więcej niż zegarmistrzowską precyzją, a Adrien – to chyba najlepsza z dotychczasowych ról Marcina Stępniaka.

 
2020, styczeń

POLICJA. NOC ZATRACENIA.

Sławomir Mrożek, Andrzej Saramonowicz

reż. Andrzej Saramonowicz

premiera 17 stycznia 2020

Niełatwo mi o tym spektaklu pisać, naprawdę… Dobrze, że przypomniano Mrożka, bo to zawsze jest o tym, co tu i teraz, przyjemnie było patrzeć i słuchać, Montownia z wdziękiem i talentem Policję zagrała.

Podczas antraktu jednak niepotrzebnie wypiłem to pyszne pomarańczowe, zapewne za sprawą napoju owego, to co zobaczyłem po przerwie, było na tyle niewiarygodne, że nie mam pewności, czy wydarzyło się naprawdę. Podczas nocy zatracenia zdarzają się złe sny.

Tak, to na pewno był zły sen.

 
2019, grudzień

WSZYSTKO, CO NAJLEPSZE

Duncan Macmillan, Jonny Donahoe
reż. Piotr Złotorowicz

premiera 14 grudnia 2019

Mówiąc najkrócej – o depresji, na którą lekarstwem, może lepiej powiedzieć – sposobem - w przypadku naszego bohatera jest lista rzeczy, dla których warto żyć. Zaczął ją tworzyć jako dzieciak po nieudanej próbie samobójczej matki, już jako dorosły, po przejściach, dopisuje na niej pozycję nr 1000000. Na niej znajdziemy oczywistości, których - przez ich właśnie oczywistość - nie dostrzegamy (jak np. lody waniliowe) po znacznie, znacznie bardziej wyrafinowane.

Miło słucha się historii naszego bohatera, granego przez Rafała Mohra. I właściwie to jest moje jedyne zastrzeżenie do tego spektaklu, że jest „miło”, podczas gdy wolałbym chyba być tym tekstem poruszony, walnięty wręcz, albo – z drugiej strony – odreagować rechotem – jak to jest w wersji amerykańskiej, Jonny Donahoe jest komikiem. Tak, chciałbym coś więcej, mocniej, bardziej. Tymczasem było po prostu… miło.

Nie doczytałem w opisie i siedziałem jak na szpilkach, że p. Rafał mnie wywoła na scenę, czego po prostu nie cierpię, na szczęście nie siedziałem za blisko i tylko odczytałem swoja karteczkę. Uprzedzam zatem, to teatr „angażujący”.

 
2019, listopad

PRÓBY

Bogusław Schaeffer

reż. Mikołaj Grabowski

premiera 16 listopada 2019

Trudno w to uwierzyć, ostatni razy Próby można było obejrzeć w Warszawie ponad 11 lat temu. Dlaczego przez ten czas nikt nie sięgał po wdzięczny przecież tekst, który zresztą niespecjalnie da się opowiedzieć? Czyżby przez tyle lat nie było pomysłu na błyskotliwą inscenizację? A może odwagi?

Mikołaj Grabowski wraca do Prób po prawie dokładnie 28 latach, wtedy  - na deskach STU grało także pięcioro aktorów, wśród nich wracająca do roli Aktorki A Iwona Bielska, tamten spektakl wszedł do kanonu, stał się kultowy, został jakby metrem z Sevres.

Mamy oto próbę. Reżyser – wizjoner czy kabotyn i dylentant? – próbuje (nomen omen) ustawić spektakl, co z różnych powodów niespecjalnie się udaje. Aktorzy są niezdyscyplinowani, trochę nie znają tekstu (a i sam tekst - powiedzmy szczerze - wymagałby odświeżenia), mają wszyscy wobec siebie anse rozmaite, wypominają sobie, kto gdzie z kim i w czym grał, a nie zawsze to resume wydaje się być powodem do dumy. W którymś momencie wchodzi ekran (sic!) i jedną ze scen oglądamy jako projekcję. Prawie jak w Robercie Roburze - napomknął skądinąd celnie mój Social Media Manager.  Była to niesłychanie zabawna scena.
Jak to się dzieje, że w takim bałaganie powstają spektakle, które później oglądamy, niektóre zresztą przyzwoite, dobre, a nawet wspaniałe? No właśnie, jak?

Bardzo inteligentny, fantastycznie zagrany i do łez bawiący spektakl,  o artystach, o teatrze, i - o tym, że nie jest łatwo, ale PRÓBOWAĆ trzeba.

 

2019, październik

KREDYT

Jordi Galcerán

reż. Maciej Kowalewski

premiera 19 października 2019 

Podobno w zagranicznych „przebiegach” Kredytu aktorzy muszą robić pauzy, żeby publiczność mogła się wyśmiać.

Więc albo jestem pozbawiony poczucia humoru, albo tekst został źle przetłumaczony, gdyż potencjalnie zabawne momenty wywoływały we mnie wyłącznie poczucie zażenowania. Fabuła jest nie tylko wulgarna, płaska i niesubtelna, ale również – co gorsze - dojmująco przewidywalna. A już rozpacz wywołało we mnie nadanie obu bohaterom polskich imion i umieszczenie ich w realiach warszawskich, między Białołęką a Grochowem, to się w Polonii jeszcze chyba nie zdarzyło, co najmniej dwukrotnie upewniałem się, że jestem gdzie jestem, a nie w okolicach Placu Bankowego.
Poza tym mam nieodparte wrażenie, że reżyserowi wystarczyło czasu na pracę z połową tylko obsady. Ze smutkiem więc donoszę, że to przedstawienie jest znacznie poniżej poziomu Teatru Polonia.
 
2019, sierpień
32 OMDLENIA

Antoni Czechow

reż. Andrzej Domalik

premiera 15 kwietnia 2011

8 lat po premierze, ale – lepiej późno niż wcale, znów z podziękowaniami dla Teatru, że gra latem i że można niewybaczalne zaległości ponadrabiać.

Wcale nie jest łatwo o tym spektaklu coś nowego napisać, bo przez te lata padło już tyle ciepłych słów, że kolejne ode mnie będą niestrawne. Więc może tak: mam w związku z tym spektaklem pewna obserwację, mianowicie – otrzymałem więcej niż się spodziewałem. Gdyż do któregoś momentu był to popis talentu i warsztatu całej trójki aktorów, właśnie na TO szedłem do Polonii, ale w „Oświadczynach”, środkowej jednoaktówce, w cudownie skreślonym przez Czechowa momencie absurdalnego dialogu Krystyna Janda najnormalniej w świecie nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. No to i Jerzy Stuhr nie wytrzymał… Oboje naturalnie wrócili po sekundzie do ról, ale widownia…

Był śmiech do rozpuku, były łzy i owa dawka dziecięcej niemal radości, jaka daje oglądanie wspaniałych aktorów wchodzących i wychodzących ze swoich ról, najlepiej chyba tłumaczy kolejki po bilety, pełne sale i 230 już zagranych spektakli.

 
2019, kwiecień
ALMODOVARIA

na podst. filmów Pedro Almodovara, teksty piosenek Anna Burzyńska; arr. M. Dębski

reż. Anna Wieczur-Bluszcz

premiera 25 kwietnia 2019 

Ten spektakl jest czymś więcej niż tylko recitalem czy koncertem. Aktorka wciela się w postać z filmów Almodovara, poznajemy nietuzinkową kobietę, powiedzmy – że po przejściach, która opowiada swoją historię poprzez pięknie napisane przez Annę Burzyńską piosenki i poprzez dość bezkompromisowe wyznania, monologi, jak sądzę miłośnicy filmów reżysera, a szczególnie miłośniczki, dość szybko „wejdą” w tę narrację, widziałem widzów mocno jej historią poruszonych.

Za Almodovarem akurat nie przepadam, ale najwybitniejsze filmy znam, więc ta opowieść była dla mnie trochę przewidywalna. Odniosłem też wrażenie, że nasza bohaterka jest zdecydowanie bardziej przerysowana niż jej odpowiedniki w filmach i nie umiałem znaleźć powodu takiego stanu rzeczy. Nieznośny lęk wywołała we mnie również wizja aktorki wchodzącej ze mną w interakcję podczas spektaklu, szczęśliwie tajemnicami alkowy dzielił się ze światem kto inny, tym razem szczęśliwie siedziałem w bezpiecznej odległości.

Na scenie fantastyczna Anna Sroka-Hryń i muzycy, dla ich niesłychanego talentu warto się na Almodovarię wybrać, nawet jeśli Almodovar to nie wasza bajka.

 

2019, luty

BOŻE MÓJ!

Anat Gov 

  reż. Andrzej Seweryn

premiera 8 lutego 2019 

Obejrzałem bez niechęci, ale zdania nie zmieniłem, uważam ten tekst za efekciarski.

Za taki, który udaje coś, czym nie jest - a jest jedynie dobrze skrojoną rozrywką, z efektownymi bon-motami i przyzwoicie skrojonymi dialogami. Naprawdę prosiłbym, żeby nie traktować Boże Mój! za dzieło traktujące o sprawach pierwszych i ostatnich, „stawiającego fundamentalne pytania”, bo żadnych pytań nie stawia, i został napisany dla rozrywki, i tę rozrywkę, na zupełnie przyzwoitym poziomie niesie, nie obraża inteligencji widza, a to już coś.

Niespecjalnie wiadomo, dlaczego Bóg sobie ze sobą nie radzi, dlaczego przychodzi do psychoterapeutki i nie wiadomo, dlaczego akurat do tej, a dojmująco przewidywalne zakończenie, no cóż – mówiąc delikatnie – razi. Fajne natomiast, że w takiej zwiewnej formie mamy podane repetytorium biblijne, można sobie przypomnieć przypowieści o postaciach znanych z Księgi, w których faktycznie Pan Bóg (co słusznie Ella Mu wyrzuca) bywał bezkompromisowy.

Były owacje na stojąco, łzy itd., Maria Seweryn bardzo dobra, trochę więcej odwagi dodałbym Krzysztofowi Pluskocie, było też minimalnie przydługo, skróciłbym o 15 minut i pokazałbym bez antraktu. 

 

2019, styczeń    

WANIA, SONIA, MASZA I SPIKE

Christopher Durang

reż. Maciej Kowalewski

premiera 15 grudnia 2018 

Chwała Bogu ten pogodny spektakl nie udaje czegoś, czym nie jest, został zrealizowany ku uciesze widowni i tę uciechę niesie. Takoż i ja spędziłem w Polonii niesłychanie miły czas., a kilka razy to nawet serdecznie się uśmiałem.

Rzecz jest żartem i jednocześnie pewnego rodzaju hołdem złożonym Czechowowi, bohaterowie przecież noszą imiona z Czechowa (poza Spike’m, a i to się okaże grząską teorią, zważywszy na jego prawdziwe imię), jest i wiśniowy sad, choć może mizernych rozmiarów, są odniesienia i do Mewy, no przecież Masza to Arkadina wypisz wymaluj.  A pokrótce – poznajemy Wanię i Sonię, przyrodnie rodzeństwo w wieku balzakowskim, którzy do Moskwy się nie wybierają, przeciwnie, w ogóle nigdzie ze swojego domu na uboczu się nie ruszają. Tak sobie siedzą, rozmawiają i tak troszkę po czechowowsku się kiszą. Niespodziewanie odwiedza ich bogata siostra, aktorka, wspomniana Masza, z kochankiem. Cóż z tej wizyty wyniknie?

Na scenie m.in. świetna Dorota Landowska, zgorzkniała ale i pogodzona ze swoim zgorzknieniem Sonia, Maciej Kowalewski w roli Wani, bawiąca się postacią Maszy – olśniewająca Ewa Błaszczyk, obsadzony tutaj, hm, po warunkach, Wojciech Zieliński, który ma nieczęstą okazję pokazania swojego talentu w teatrze, wreszcie – jak zawsze do zjedzenia – Małgorzata Rożniatowska, sprzątaczka Kasandra (wrobiona także w gotowanie), tę rolę dubluje – jak mi mówiono równie świetna – Jowita Budnik.

PS. Płomienny monolog Wani do esemesującego Spike’a – po prostu słodki.

 

2018, październik

KRZESŁA

Eugene Ionesco

reż. Piotr Cieplak

premiera 25 października 2018

Krzesła nie gościły na warszawskich scenach od ćwierć wieku. Dlaczego reżyserzy przez tyle czasu nie sięgali po świetny i wdzięczny przecież dramat? Czy Ionesco może się „zestarzeć”? Jak ta dojmująca opowieść o samotności wybrzmi dziś? Czy poruszy mnie jak w 87 chyba, kiedy widziałem je jeszcze hen, u Węgierki? Z pytaniami właśnie tego kalibru wyglądałem premiery niczym dżdżu kania.

Od Ewy Szykulskiej nie mogłem oderwać wzroku, Leon Charewicz także zagrał dobrze. Jednak odniosłem niepokojące wrażenie, że aktorzy jakby do siebie na tej scenie nie pasowali, jakby było między nimi coś sztucznego, jakaś bariera, coś nieprzekraczalnego, jakby całość została wzięta w prawie niezauważalny, ale jednak – cudzysłów. Wyszedłem więc z teatru z mieszanymi uczuciami. Także dlatego, że opowieść ta niezbyt mnie obeszła, ba, zirytowała nawet ździebko, zamiast zbudzić współczucie. Może jestem wciąż za młody, żeby zrozumieć, żeby się wczuć? Albo nieczuły? No może.

Były jednak na widowni i poruszenie i łzy, więc na widzów mających w sobie choć ździebko empatii, Ionesco wciąż działa.

2018, wrzesień

MÓJ PIERWSZY RAZ

Ken Davenport

reż. Krystyna Janda

premiera 6 września 2018

Miała rację Krystyna Janda mówiąc przed premierą, że tekst tego spektaklu będzie „dla części widowni nie do przyjęcia lub obraźliwy”. Pierwszy raz bowiem widziałem w Polonii – a jestem wiernym widzem tej sceny – widzów wychodzących podczas spektaklu. Nie były to może wyjścia spektakularne, takie z hukiem i słowami „skandal i hańba” na ustach, ale jednak dające do myślenia.

Zapewniam, że zupełnie nie jestem pruderyjny i że nie płonąłem ze wstydu przy co bardziej odważnych czy wulgarnych kwestiach. Nie mam tylko pewności, czy one na pewno do tego spektaklu pasowały. To znaczy – mam pewność, otóż - nie pasowały. Bo do któregoś momentu zapowiadało się to na zupełnie pogodną rzecz o radości życia, a więc - i radości, jaką daje seks. Ale np. scena z opisem gwałtów czy kwestia zagrana przez Antka Pawlickiego o epizodzie męsko-męskim – oprócz tego, że usłyszałem na widowni kilka dość cierpkich słów recenzujących owo świetnie wykonane zresztą zadanie aktorskie - po prostu miała się to do tej narracji jak nieledwie kwiatek do kożucha. I NAWET mnie trochę zażenowała. 

Poza tym spektakl jest ździebko za długi, godzina wystarczyłaby, bo owe zwierzenia z tytułowego pierwszego razu w którymś momencie się już powtarzały i trochę pod koniec męczyły. Aktorzy i tancerze robią co mogą, ale nie ratują tego po prostu niedobrego tekstu.

 
 

2018, maj

KOBIETY W SYTUACJI KRYTYCZNEJ

Joanna Murray-Smith

reż. Krystyna Janda

derniera 16 maja 2018

I znów – niemal rzutem na taśmę, w ostatniej chwili, bo jakoś przedtem nie było okazji, mimo, że na afiszu od 11 lat. Bywa i tak. Nie wiem, czy dlatego, że derniera, czy dlatego, że wcale nie tak często Kobiety pojawiały się na scenie, na ostatnim przedstawieniu był komplet. Przeważały i to w stopniu znacznym - panie. Dobrze, bo to wybitnie kobiecy spektakl był.  Zgodnie z tym, co na zakończenie powiedziała Lidia Stanisławska – o tym, że kobiety nie są po to, żeby je rozumieć, ale po to, żeby je kochać. Nic dodać nic ująć. 

Nie będę ukrywał zatem, że część krytycznych sytuacji pięciu kobiet na scenie była dla mnie i nieco egzotyczna i ździebko niezrozumiała, ale moja teściowa przebąkuje, że jestem mało empatyczny, a ona wie, co mówi. Może - poza wdową, ale w tej roli grała Dorota Pomykała, którą mógłbym zjeść, i która z wdówki zaangażowanej przeobraziła się we wdówkę wesołą, co sprawili młody kochanek oraz głośne czytanie, może w odwrotnej kolejności chronologicznej.

Jedno pewne – nie dałoby się stworzyć takiego spektaklu o mężczyznach w sytuacji krytycznej, trwałby może 5 minut. To żadna mizoginia, to fakt, wystarczy przywołać z tejże sceny Pięknego Nieczułego, gdzie pani Edith mówi godzinę bez przerwy, a pan Emil – literalnie nic. 

 

2018, maj

ZAPISKI Z WYGNANIA

Sabina Baral

reż. Magda Umer

premiera 9 marca 2018

Monodram Krystyny Jandy na podstawie wspomnień Sabiny Baral, która jako dwudziestolatka wyjechała z Polski w 1968 roku.

Rzecz nawet nie tyle o upokorzeniach, jakie wyrzucająca ich ojczyzna jeszcze na granicy jej rodzinie zgotowała, czy -  nawet nie o tych z nas, którzy będą musieli sobie poradzić antysemityzmem i z poczuciem winy za wydarzenia z tamtych strasznych czasów, choć byli niewinni. Dla mnie bowiem Zapiski są studium tęsknoty, nie tylko za kochanymi, którzy zostali, za domem i ekstrawaganckimi sąsiadkami, czy – za tomikami poezji zarekwirowanymi w pociągu, ile – za nadzieją na piękną normalną przyszłość, za życiem w miejscu, które było ojczyzną, za cieniami dziadów, tych, którzy „poszli z dymem” (cytuję autorkę) i tych, którzy zmarli z żalu za nimi.

Krystyna Janda gra totalnie, to jej wielka rola, która z pewnością wejdzie do historii. Po prostu – wychodzi na scenę i mówi. I tyle. Po minucie zapada taka cisza, jaka w teatrze zdarza się tylko raz na jakiś czas. (Tylko jakaś idiotka uznała, że musi zrobić komórką zdjęcie, nie wyłączyła flesza. A komuś zadzwonił telefon, choć były prośby o wyłączenie. Gdybym był obok, chyba bym zabił.)

Nie rozumiem tylko, dlaczego twórcy zdecydowali się na takie a nie inne zakończenie tego wspaniałego spektaklu. Patrzyłem z niedowierzaniem i rozczarowaniem, bo ostatnia scena niestety wszystko psuje. 

Wszystko. Przecież to w ogóle nie o tym. Przecież to sprowadza wspaniały tekst o ludzkiej bezradności wobec historii do taniej publicystyki w tej czy innej telewizji... Ale zobaczyć trzeba, mimo finału - rozrywa i duszę, i serce.

 

2018, styczeń

ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW

Cezary Łazarewicz, adaptacja Piotr Rowicki

reż. Piotr Ratajczak

premiera 25 stycznia 2018

W inscenizacji Piotra Ratajczaka Grzegorz Przemyk (świetny Adrian Brząkała) był paradoksalnie postacią drugoplanową, rolę główną - ale nie najważniejszą - grała Agnieszka Przepiórska (Barbara Sadowska, matka Grzegorza). Bowiem najważniejszym bohaterem tego przedstawienia jest państwo polskie, które rękoma jednej czy drugiej swołoczy w mundurze, pobiło chłopaka na śmierć. A następnie skazało za tę śmierć niewinnych ludzi, korzystając z całego aparatu, jakim dysponuje.

Dwiema scenami byłem poruszony – monologiem Grzegorza o swojej przyszłości, gdzie rozwodził się, kim byłby dziś, jak potoczyłyby się jego losy gdyby żył, i – rozprawą w sądzie, ze świetną Jolantą Olszewską w roli prokurator.  

To spektakl „ważny” i „potrzebny”. Wkładam w cudzysłowy nie po to, żeby wyśmiać, tylko właśnie takich słów użyto i w pierwszych recenzjach i na popremierowym bankiecie w foyer. Pełna zgoda – ważny i potrzebny. Tylko zawsze mam lęki, że przydawki takie zamykają rozmowę o samym dziele - spektaklu, filmie, książce itd., 

że to, co ew. nie wyszło, przykrywane jest rangą wydarzenia czy też tematem, z jakim się twórca mierzył.

 

2017, listopad, we współpracy z Teatrem Montownia

DZIEŁA WSZYSTKIE SZEKSPIRA (W NIECO SKRÓCONEJ WERSJI)

Adam Long, Daniel Singer, Jess Winfield

reż. John Weisgerber

premiera 10 listopada 2017

Ten spektakl jest jednocześnie hołdem oddanym największemu dramatopisarzowi świata, jest żartem zeń, i – przede wszystkim – pewnego rodzaju obnażeniem króla. W sensie - nagim królem jesteśmy my wszyscy, którym się zdaje, że Szekspir jadł nam z ręki, że wiemy o nim wszystko, podczas gdy – owszem, „Być albo nie być” w większości poprawnie kojarzymy z Hamletem, ale reszta jest jakby milczeniem.

No i właśnie do Hamleta mam uwagę, że ta część ździebko przydługa, podczas gdy zabrakło mi np. Snu nocy letniej, choćby we wspomnieniu. Cudownie zabawne były fragmenty przekładów Szekspira, pokazujące, jak wszyscy jesteśmy zbudowani ze starutkiego Paszkowskiego, podczas gdy w oryginale autor pozwalał sobie na świntuszenie znacznie wulgarniejsze niż u Barańczaka, o google translate już nie wspominając. Trochę też niepotrzebnie pojawia się w spektaklu Fredro i ilustrujące go mazury, to odniesienie – choć efektowne – wydało mi się w tym spektaklu nieczytelne. 

Jednocześnie dziękuję P., że zechciał się ze mną zamienić na miejsca, i że to jego osoba – a nie moja – wyszła na scenę i zagrała Ofelię. Nie byłem akurat w nastroju na występ i – wbrew woli wyciągnięty z fotela widowni - spowodowałbym zapewne jakąś dekonstrukcję.

Jestem jednak pewien, że miał Rafał Rutkowski przygotowany algorytm i na takiego gnuśniejszego nieco widza.

 

2017, sierpień

ZBRODNIA Z PREMEDYTACJĄ

Witold Gombrowicz

adaptacja i reż. Izabella Cywińska

premiera 15 czerwca 2012

Jakoś do tej pory nie było okazji, dziękuję więc Polonio, że grasz całe lato i że mogłem tę zaległość nadrobić. Sala była pełna, publiczność zachwycona, i było ogólnie miło.

Jak wiemy - Gombrowicz napisał tylko trzy teksty dla teatru i wszystkie trzy są arcydziełami. Przedstawienie w Polonii jest natomiast adaptacją sceniczną jednego z jego najbardziej znanych opowiadań i arcydziełem niestety nie jest, robi bowiem wrażenie stworzonego ku uciesze tej części publiczności, dla której „prawdziwy” Gombrowicz byłby za trudny. 

Przybywa oto śledczy (Wojciech Malajkat) do domu, w którym doszło do zgonu obywatela ziemskiego. Z pobieżnych oględzin ciała wynika, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, ale śledczy jest przekonany, że miało miejsce morderstwo. Jak je jednak udowodnić, skoro śladów brak? 

W recenzjach po premierze zwracano uwagę, że spektakl zawiera wyraźne aluzje polityczne („zwłoki, które dopominają się o mordercę”), może przed pięcioma laty ten przekaz był mocniejszy, dziś wydaje się być niewinnym zaledwie komentarzem do rzeczywistości. Na tyle niewinnym, że w ogóle nie skojarzyłem, że i tak można ten tekst dziś odebrać.  

Wojciech Malajkat jest w ogóle jakby z Gombrowicza więc ten spektakl jest symfonią jego i talentu i warsztatu, ale przez chwilkę wydawało mi się, że śledczy jest zbyt ostentacyjnie gombrowiczowski. Świetna Elżbieta Kępińska (wdowa), nie mam natomiast pewności czy Rafał Mohr (syn) miał wystarczający kontakt z graną przez siebie postacią. 

 

2017, czerwiec

PIĘKNY NIECZUŁY

Jean Cocteau

reż. Edward Wojtaszek

premiera 22 czerwca 2017

Jest to nieco staromodny (anachroniczny?) spektakl dla kobiet. 

Gdyż tylko kobiety są w stanie zrozumieć motywacje bohaterki, która robi wszystko, żeby zatrzymać przy sobie ukochanego dokładnie odwrotnie niż zrobić by należało. Gdybym był na miejscu pana Emila wyszedłbym już po minucie jej egzaltowanych pretensji. No ale mężczyźni rozumieją płeć piękną w zaledwie 2 % (muszę w końcu te badania odnaleźć), więc nie zdziwiłem się, że widzki w Polonii nagradzały spektakl owacjami na stojąco, ze łzami w oczach, a swoich mężów kuksańcami motywowały do tegoż samego. Mnie bohaterka i tekst wyprowadzili z równowagi i wymęczyli, takich psychodram po prostu nie lubię. 

Aliści zauważmy, że Natalia Sikora śpiewa nieprawdopodobnie, aż trudno uwierzyć, że piosenki Edith Piaf nie są z playbacku.

Fajną rolę ma także Paweł Ciołkosz, jego Pan Emil – jak dżentelmen, któremu przerwano drzemkę – nic nie mówi, tylko rzuca klucze i wychodzi.

 

2016, grudzień

CHŁOPCY

Stanisław Grochowiak

reż. Mirosław Gronowski

premiera 18 listopada 2016

Bardzo „polonijne” przedstawienie, ba, słyszałem opinię, z którą niepodobna się nie zgodzić, że to „teatr jak kiedyś”. Mamy oto dom spokojnej starości, a w nim chuliganiących nieco tytułowych chłopców, srogą siostrę Marię (Aleksandra Domańska), nieco uzależnioną od alkoholu siostrę przełożoną (fantastyczna Barbara Horawianka), hrabinę (Helena Norowicz) oraz Narcyzę (Maria Pakulnis), która jednego z chłopców, swojego męża zresztą, chce zabrać do domu. Tyle w skrócie.

Chłopcy mają się świetnie i aktorsko i w ogóle. Mariana Opanię – Pożarskiego - można jeść łyżkami (czytelnik wybaczy nieco staroświeckie określenie), Stanisław Brudny (87 lat!) naprawdę bryka niczym chłopiec, chciałbym być choć w części w takiej formie, jeśli dożyję jego wieku. 

W ogóle seniorzy u Krystyny Jandy przypominają, że aktorska emerytura jest czymś zupełnie umownym i mimo niekiedy prawie setki na karku pokazują młodszym na scenie, co to znaczy „dobre, przedwojenne geny” i wielki talent. (przypomnę, że m.in. Barbara Krafftówna gra w Ochu, Wiesława Mazurkiewicz też). Poza tym – świetny epizod Justyny Duckiej, najmłodszej zdaje się aktorki w tym przedstawieniu. 

 

2016, październik

SŁONECZNA LINIA

Iwan Wyrypajew

reż. Iwan Wyrypajew

premiera 14 października 2016

95 procent ludzi jest jak Barbara (Karolina Gruszka), ja jestem jednak jak Werner (Borys Szyc), może dlatego ten spektakl aż tak mnie nie dotknął. To nie jest rzecz – jak można wywnioskować z pierwszych relacji - o damsko męskim niedopasowaniu, gdyby tak było, Słoneczna linia byłaby cudownym materiałem na farsę. Wyrypajew szczęśliwie nie pisuje fars. Nie jest to również o oczyszczającej sile rozmowy, ani - jak to zwykle bywa u tego dramaturga - o sile i słabości słów.

Jest to bowiem spektakl o samotności. O tym, że „soon or later we all sleep alone” – jak śpiewała Cher, o tym, że każdy – czy w małżeństwie czy w innym związku - jest osobnym bytem, krajem, którego granicę stanowi owa słoneczna linia, i która to linia – mówi nam Wyrypajew – jednak nie jest przekraczalna. 

Słoneczna linia wcale nie jest przedstawieniem wesołym. No ale publiczność się śmieje, a najbardziej – ze sceny bijatyki między małżonkami, najbardziej zresztą poruszającej. Cóż, niech każdy się śmieje, gdzie i kiedy chce, tak?  

Bluzgi u ustach p. Karoliny znów brzmią jak poezja, to jedyna znana mi aktorka tego pokolenia, która potrafi na scenie używać „brzydkich” (nieparlamentarnych – jak napisano na stronie Teatru) wyrazów, a Borys Szyc przypomina, że jest świetnym aktorem teatralnym.

 

2016, sierpień

MGNIENIE

Phil Porter

reż. Adam Sajnuk

premiera grudzień 2015

Odwaga Krystyny Jandy popłaca.

Można w prywatnym teatrze wystawić Szczęśliwe dni? Można. A piękny, chociaż mało komercyjny Nos? Też można. No ale w obu tych przykładowych spektaklach grają gwiazdy. A tu, w Mgnieniu, mamy dwoje debiutantów… Ale Justyna i Adrian poradzili sobie świetnie, a przedstawienie ma wiernych widzów.

Mądry, bardzo teatralny tekst Phila Portera o samotności w wielkim mieście, mówiąc w pewnym uproszczeniu. Poznajemy dwójkę młodych ludzi, Sophie i Jonasza, których los styka w Londynie. Oboje walczą z jakimś demonem – Sophie sądzi, że jest „niewidzialna”, Jonasz jest trochę wycofany, nieśmiały. Pewien wypadek sprawi, że zbliżą się do siebie. Jak ta współczesna love story skończy?

Mgnienie jest porównywane czasami do wystawianych na dużej scenie Polonii Konstelacji (też w reżyserii Adama Sajnuka) i coś w tym jest.

Tylko że tam jest o roli przypadku w naszym życiu, a w Mgnieniu -  o życiu od przypadku do przypadku, o tych chwilach, kiedy jesteśmy online.  

W sumie wcale niewesołe. A Justyna Ducka i Adrian Brząkała świetni. 

 

2016, lipiec

KONSTELACJE

Nick Payne

reż. Adam Sajnuk

premiera sierpień 2013

Tak… tak, lato jest świetnym czasem na nadrabianie zaległości. Jakoś dotychczas Konstelacje grane były w niezgodzie z moim grafikiem, ale szczęśliwie – wciąż są na afiszu. I pewnie będą, bo trzy lata od premiery, w środku wakacji, Maria Seweryn i Grzegorz Małecki zapełnili niemałą przecież widownię Polonii w stu procentach.

Pani Maria już w pracy, po naprawdę krótkim zwolnieniu związanym z nadejściem na świat trzeciego potomka, w świetnej formie, gdybym był kobietą – zazdrościłbym. Grzegorz Małecki – jak zawsze fantastyczny. Do tego – mądry tekst i przemyślana, inteligentna reżyseria Adama Sajnuka, nic więc dziwnego, że publiczność ten spektakl kocha. 

Rzecz o roli przypadku, przeznaczenia i wyboru w naszym życiu, o tym, że wszystko się liczy, że każdy spójnik może mieć znaczenie. Oraz o kosmosie i pszczołach, jakkolwiek to zabrzmi. 

Aktorzy kochają swoje postacie, to bardzo widać. Może dlatego tak dużo dobrej energii płynęło stamtąd na widownię. A rebours też!
 

2016, maj

MATKI I SYNOWIE

Terence Mc Nally

reż. Krystyna Janda

premiera kwiecień 2016

W Matkach i synach Krystyna Janda przypomina miastu i światu, że jest wielką aktorką. Owszem, jak sama przyznała  - zagranie suki nie stanowi dla niej wielkiego wyzwania, ale tutaj gra sukę naprawdę na całej pięciolinii. Grana przez nią matka, Katherine Gerard,  jest co prawda okropnie zgorzkniała, dojmująco samotna, żenująco nienowoczesna, ale także cudownie w swojej złośliwości i jędzowatości zabawna i gdzieś tam jednak mająca do siebie pewien dystans. 

Historia jest prosta. Matka nieżyjącego Andre (zmarł na AIDS) odwiedza  jego byłego partnera Michaela, który wraz z Willem, swoim mężem (sic!) wychowuje syna. Tyle. Reszta jest w fantastycznych dialogach, w mądrych  bezkompromisowych rozmowach o życiu, śmierci, emocjach, szczęściu i pechu. 

I myślę sobie, że ten i wzruszający i bardzo poruszający (oraz koncertowo zagrany) spektakl jest nie tylko głosem w dyskusji o tolerancji, nie tylko hołdem oddanym tysiącom ofiar choroby, na którą wtedy nie znano antidotum.   

Jest przede wszystkim opowieścią o... matkach i synach, o niespełnialnych oczekiwaniach, o roszczeniach, o miłości matczynej, która nie mieści się w granicach sensu i logiki i która może wyrządzić nieprawdopodobne krzywdy. Która może zabić.

Krystynie Jandzie towarzyszą na scenie Paweł Ciołkosz i Antoni Pawlicki. Obaj są świetni. Ale show kradną wszystkim Adam Tomaszewski  i  Antoni Zakowiczem, którzy grają (w dublurze) Nicholasa, siedmioletniego syna pary gejowskiej. 

Chłopaki, czapki z głów.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Nullam porttitor augue a turpis porttitor maximus. Nulla luctus elementum felis, sit amet condimentum lectus rutrum eget.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Nullam porttitor augue a turpis porttitor maximus. Nulla luctus elementum felis, sit amet condimentum lectus rutrum eget.