TEATR NOWY W POZNANIU

 

2024, luty

LOT NAD KUKUŁCZYM GNIAZDEM

Ken Kesey; dram. Damian Josef Neć

reż. Maja Kleczewska

premiera 9 grudnia 2023

 

Chyba nie da się tego tekstu pokazać inaczej niż jako przestrogę przed totalitaryzmem, a że zamordyzm ma skłonność do pojawiania się bez względu na szerokość geograficzną, środowisko czy - polityczną koniunkturę, rzecz okazuje się nieustająco aktualna. W tej inscenizacji siostra Ratched (świetna jak zawsze Antonina Choroszy) stoi na czele skrajnie feministycznego kolektywu pielęgniarskiego, znęcającego nad nowoprzybyłą (sic) McMurphy (znakomita rola Danieli Popławskiej) i resztą pacjentów, do których  – jako mężczyzn - wręcz zionie ów kolektyw szczerą nienawiścią.

Rzecz jest pokrótce o tym, że bezduszność i przemoc nie mają ani  wieku ani płci, i o tym, że każda skrajna ideologia jest niebezpieczna, więc - skrajny feminizm także. Trudno mi się z tą diagnozą Kleczewskiej nie zgodzić, nietrudno zgadnąć, skąd nadeszła inspiracja – wszak wszyscy obserwowaliśmy narodziny, rozwój i upadek pewnego eksperymentu społecznego, jaki przeprowadziły władze Warszawy na jednym ze stołecznych teatrów. McMurphy ponosi karę za swoją niezależność, a ilu takich McMurphych ukarano w kolektywnie rządzonym teatrze właśnie za to, że ośmielili się być inni?


To jeden z najlepszych widzianych przeze mnie spektakli Mai Kleczewskiej, rzecz mocna,   bezkompromisowa, poruszająca, ważna, znakomicie zrealizowana i fantastycznie zagrana, obok wspomnianych wyżej aktorek zwracam uwagę na rewelacyjnego Bartosza Włodarczyka (Billy), na niezwykłą, dojmującą rolę Janusza Grendy (Wódz) czy - na Jana Romanowskiego, wyraźnie bawiącego się rolą Candy, a jednocześnie tworząc postać, której roli w szpitalną rebelię niepodobna zlekceważyć; wreszcie na Filipa Frątczaka, którego Dale marzy jedynie – i to był chyba jedyny podczas tego spektaklu wybuch śmiechu na widowni – o poznaniu „kobiecej kobiety”.


 

2023, kwiecień

WOYZECK

Georg Büchner

reż. Zdenka Pszczołowska

premiera 25 marca 2023

 

Reżyserka wprowadziła na scenę postaci, które nie wyszły spod ręki autora – dwóch mianowicie gliniarzy, dobrego i złego, którzy próbują ustalić, co się tak naprawdę stało z Marią. Niby wszystkie ślady prowadzą do Woyzecka, ale czy aby na pewno najbardziej nawet krystaliczni mieszkańcy miasteczka niczego nie mają w tej sprawie za paznokciami? A co – jeśli wszyscy są JAKOŚ winni? Co – jeśli na czas morderstwa Marii wiarygodnego alibi nie ma nikt?  Czy wówczas można powiedzieć, że Marię zabił „mechanizm” a nie - znany z imienia i nazwiska zabójca?

Było w tym spektaklu coś ździebko bezczelnego, nazwałbym to coś „kontrolowaną brawurą”. Mamy bowiem – owszem – przed dekadami skreślonego ręką Twórcy głównego bohatera i dość przykrą sytuację, w jakiej się znalazł, jednak historia Woyzecka została tu opowiedzianą bez trzymanki formalnej, mamy i kryminał, i moralitet, i dramat polityczny, w połączeniu z musicalem a nawet farsą. 

Chwilę zajęło piszącemu te słowa umoszczenie się w zaproponowanym świecie, odniesienie do partyzantów w prologu było nieco może dezorientujące, a jednak - ogląda się ten spektakl po prostu świetnie. Dzięki wspaniałej scenografii Anny Oramus, pełniącej w tym przedstawieniu o wiele ważniejszą rolę niż na początku może się wydawać – choreografii Oskara Malinowskiego, dzięki kostiumom Magdaleny Muchy, i znakomitemu - jak to w Nowym bywa – aktorstwu, z najlepszymi moim zdaniem (bo najwdzięczniej skrojonymi) rolami Małgorzaty i  Wocha – Weroniki Asińskiej i Bartosza Włodarczyka.

I jeszcze obserwacja może nieco dziaderska, acz budująca. Otóż widziałem ten spektakl w dniu zakończenia roku przez maturzystów, posadzony wśród znacznie liczebnej grupy, która postanowiła uczcić moment pożegnania ze szkołą i z kolegami – właśnie wspólnym wyjściem do teatru, na Woyzecka. Bardzo mi się ten pomysł podobał, trzymam kciuki za maturę!

 

2021,  listopad

KRZYCZ. BYLE CISZEJ

Marcin Kącki

reż. Aneta Groszyńska

premiera 26 czerwca 2021 

Jesteśmy świadkami dwóch zebrań poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Podczas pierwszego – za czasów Stalina jeszcze – z owej organizacji zostaje usunięty Wojciech Bąk (świetny Dariusz Pieróg), w sumie – za całokształt, a zwłaszcza za list do Bieruta, w którym się zwraca o możliwość wyjazdu za granicę. Kto z kolegów literatów ten wniosek podpisze?

Przybywa tez Poznania Redaktor z Warszawy (wspaniała rola Ildefonsa Stachowiaka), z taką powiedzielibyśmy „gospodarską wizytą”, pyta literatów, co piszą, rozmawia z nimi niby po przyjacielsku, ale jednak z pozycji Warszawy. Odwiedza też Bąka w jego mieszkaniu na pięterku, jak będzie go przekonywać do zaakceptowania „nowej sytuacji politycznej”?

W akcie drugim mamy już czasy odwilży i ten sam Związek przywraca dobre imię Bąkowi, który poddany elektrowstrząsom w szpitalu psychiatrycznym ma coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością, w jego wyobraźni pojawia się grający na trąbce w kiblu (sic!) Stanisław Barańczak (Mateusz Ławrynowicz), którego ojciec, lekarz Jan Barańczak, poddaje Bąka okrutnemu leczeniu, scena ich rozmowy z placami ręki w roli głównej, jest jedną z najmocniejszych w tym znakomitym przedstawieniu.

Sam Wojciech Bąk jest w tym spektaklu właściwie lustrem, w którym odbijają się postawy jego kolegów literatów, na ile – pytają twórcy – ich sumieniami kieruje strach? A na ile egoizm? Czy historią zawsze można usprawiedliwić ludzką podłość i koniunkturalizm? Co i komu - wreszcie – można wybaczyć?

Mamy więc bardzo gorzki, świetnie jednak napisany i precyzyjnie wyreżyserowany spektakl, ze wspaniałymi rolami całej obsady.

 

2021, czerwiec

MATKA

Stanisław Ignacy Witkiewicz; dram. K.Hetel

reż. Radek Stępień

premiera 11 września 2020 

Cóż, Witkacy nie Fredro, ten spektakl jest dość trudny i jednak w pewien sposób wyczerpujący emocjonalnie, a bez dość pobieżnego choć przygotowania może się wydać także hermetyczny - jak to z Witkacym bywa. Ale jeśli twórczość autora nie jest naszą filiżanką herbaty, to i tak warto poznańską Matkę zobaczyć ze względu na Antoninę Choroszy, rola matki wydała mi  się jakby  specjalnie dla tej aktorki napisana i jest to rola wprost olśniewająca. Ze skomplikowanej przecież, gdzieś tam quasi-farsowej relacji Janiny z Leonem reżyser zbudował tu doprawdy niezwykły świat, ale czy aby na pewno przerysowany?

Finał na współcześnie, jednym się to podoba, innym – nie, zwracam uwagę, że choć sam tekst nie został uwspółcześniony, to zakończenie – owszem, wręcz „młodzieżowy” język czy takież kostiumy trochę może nie tyle raziły, ale jakoś odstawały od reszty tego spektaklu, również jak sądzę zmieniając nieco sens tekstu, choć – zapewne taka była intencja twórców.

Plus - jak to u Witkiewicza bywa - przestroga przed kokainą oraz – przed szydełkowaniem. Wywołuje bowiem ślepotę.

 

2020, październik

PREZYDENTKI

Werrner Schwab

reż. Piotr Kruszczyński

premiera 7 marca 2015

Po ponad 5 latach od premiery sala była wypełniona w całości, czyli w 50%, co jest chyba najlepszą recenzją tego przedstawienia. Bardzo zabawnego, a przez to - okropnie smutnego, bluźnierczego, a w związku z tym – głęboko religijnego, dotykającego czegoś bardzo brudnego – będącego zatem marzeniem o czymś nieskalanym, czystym, niezbrukanym.

Przedstawienie jest symfonią talentu Antoniny Choroszy (Renata), Bożeny Borowskiej-Kropielnickiej (Irena) i Malgorzaty Łodej-Stachowiak (Maryjka). Tekst – choć efektowny – a może właśnie dlatego, że efektowny - jest trudny, wymaga nie tylko niesłychanego skupienia, precyzji, ale także pewnego instynktu, wyczucia TEJ granicy, przekroczenie której spowoduje, że będzie to istotnie spektakl o wyciąganiu odchodów z zatkanych muszli.

A o czym zatem jest? – zapytała mnie wyraźnie rozbawiona współwidzka.             (O nie, nie wszedłem w dyskusję „czego szuka świat w Schwabie i co znajduje”, zrozumiałem jednak tych widzów, którzy określili ten spektakl jako nieco obrzydliwy). Ano -  o sile marzeń. I o tym,  co się pod tymi słowami kryje  naprawdę. 
Może uprzedzę, że nic pachnącego.

 

2019, wrzesień

JA JESTEM HAMLET

Agata Duda-Gracz

peż. Agata Duda-Gracz

premiera 26 kwietnia 2019 

Przez obłożone foliami foyer, przez przestrzeń będącą w remoncie, w PROCESIE, w stanie przejściowym, w bałaganie, wchodzimy starannie podzielonymi grupami na widownię i mamy oto zaczynającą się próbę. Dla Reżysera/Hamleta (znakomity Michał Kocurek) tekst i w ogóle Szekspir są jakby tylko pretekstem jego tutaj obecności, aktorzy – trochę złem koniecznym, zresztą poniża jedną z aktorek do tego stopnia, że ze stresu sika w majtki. Zmienia sobie ni w 5 ni w 9 - deus ex machina lepiej napisać -  obsadę („nie wiem, kogo gram” – cudowna Antonina Choroszy w roli Leokadii/Gertrudy), i w ogóle, wraz z dramaturgiem (bardzo wiarygodny Jan Romanowski - „to ja napisałem, nie Szekspir”, sic!) dekonstruuje wszystko, co się da, potrzebnie i nie, obrażając logikę, wypaczając znaczenia, jakby samo bycie w tym PROCESIE miało być celem do osiągnięcia. Aktorzy próbują grać jak im reżyser każe, nie śmiąc doszukiwać się sensów i kontekstów, chyba tylko stary Hamlet (Ildefons Stachowiak) jest w tym awangardowym czy też post dramatycznym nieporozumieniu jakąś ostoją logiki. Jego syn już niespecjalnie – Hamlet junior/Dżus Bartosza Nowickiego swoje kwestie po cichu bełkocze, a świat otaczający przyjmuje to z dezynwolturą, no bo przecież wiadomo, co Hamlet miał do powiedzenia, po co więc go słuchać, szczególnie, że jest tu najmniej ważny?

Agata Duda-Gracz znów zrealizowała z zespołem Nowego spektakl wybitny, poruszający i w najwyższym stopniu zachwycający, będący głośnym, rozpaczliwym nawet wołaniem o sens, o ład, o piękno, o normalność, o talent, o czystość myśli i słów, o konsekwencję, o mądrość, o odwagę. Nie wyobrażam sobie, żeby ludzie związani z teatrem tego spektaklu nie zobaczyli.

Chociaż – oczywiście – zupełnie jak Beatrycze u Lechonia, to wcale nie jest przedstawienie o teatrze, mimo, że próba, że Hamlet, że kontrapunkt.

Może szczególnie – bo kontrapunkt

 

2019, kwiecień, 44 Opolskie Konfrontacje Teatralne

BENIOWSKI. BALLADA BEZ BOHATERA

Juliusz Słowacki

reż. Małgorzata Warsicka

premiera 14 kwietnia 2018 

To właśnie JEST żywa klasyka, ten Słowacki jest bardziej „współczesny” niż Mickiewicz z Fredrą razem wzięci, co przecież nie jest wcale kontrowersyjną konstatacją. Spektakl ma formę koncertu, jest bardzo głośno i bardzo rockowo, zdarzają się i momenty liryczne, znakomitą muzykę napisał Karol Nepelski. Słyszałem utyskiwania z innych wystawień, że coś nie tak bywało z dźwiękiem, w tym wypadku akustyka ma naprawdę kolosalne znaczenie, więc ucieszyłem się, że w Opolu słychać było świetnie, wprost żyleta. Aktorki fantastycznie i śpiewają i grają, w obu sensach, nie aż tak łatwy przecież tekst Słowackiego w ich interpretacji NAPRAWDĘ pasuje do takiej estetyki, słucha się tego świetnie, ponosi. A bohatera w tych pieśniach nie ma w istocie, bo raz - że Beniowski, choć dzielny i nieznający zahamowań, jednak na bohatera się ze swoim intelektem niespecjalnie nadaje, a dwa – bo żadna z aktorek nie jest przypisana do jednej tylko postaci czy wątku. No więc – istotnie, bohatera dojmująco brak.

Mimo to wyszedłem ze spektaklu oczarowany i rozentuzjazmowany, opolskie jury – jak jednoznacznie wynika z werdyktu - najwyraźniej też!
 
2019, kwiecień, Opolskie Konfrontacje Teatralne
PAN TADEUSZ

Adam Mickiewicz; adapt. M. Grabowski, T. Nyczek

Reż. Mikołaj Grabowski

Premiera 13 października 2018 

Kilka scen było bardzo zabawnych, np. polowanie z Łukaszem Chruszczem w roli niedźwiedzia, atak mrówek, czy stosunek Tadeusza do cudzoziemskości Hrabiego z sosenką w ręku, może nawet ocierały się one o nadmierną efektowność, ale w sumie to dobrze, żeby młodzież zrozumiała, że nasza narodowa epopeja jest nie tylko kobyłą do przerobienia na polskim, ale i tekstem pogodnym, choć z przesłaniem może nie do końca optymistycznym, niektóre wszak diagnozy są dość mocno aktualne. (Szabel nam nie zbraknie – mówi Sędzia, kończąc jednak ten cudowny czterowiersz konstatacją „jakoś to będzie”). Spektakl jest polityczny bo i tekst taki jest, wystarczy podkreślić pewne wątki i mamy rzecz pasującą do wszystkich czasów. Więc i to przedstawienie jest o tym, co tu i teraz, z inteligentnymi odniesieniami do naszej współczesności, ale specjalnie bogatszy z tego spektaklu nie wyszedłem, bo ja już to wszystko – motyla noga – wiem…

Warto było jednak zobaczyć (wytężając słuch), bo spektakl jest popisem talentu aktorów Teatru Nowego. Z mało przecież ciekawego Tadeusza Jan Romanowski zrobił jednak młodzieńca z krwi i kości, choć istotnie mistrzem intelektu Tadeuszek nie jest. Mariusz Zaniewski – mimo że jest w drugim planie przez cały spektakl – z wyjątkiem spowiedzi, ale owa spowiedź Robaka jest najbardziej dojmującym momentem tego przedstawienia (szczególnie jeśli ktoś siedział bliżej sceny i wszystko słyszał),

w roli Hrabiego – świetny i obsadzony po warunkach – jak mówiono w kolejce do szatni - Mateusz Ławrynowicz, a najlepszą rolę tego przedstawienia zagrał Ildefons Stachowiak, Gerwazy, syn takiej Polski, której trzeba się bać.
 

2019, kwiecień, 39. Warszawskie Spotkania Teatralne

HOLOUBEK SYN PICASSA

Andreas Pilgrim/Sebastian Majewski

reż. Julia Szmyt

premiera 28 września 2018

Gdzie oni są? Ci wszyscy bohaterowie bajek z tamtych lat? Żwirek i Muchomorek, Krokodyl Gienia z Kiwaczkiem, Piaskowy Dziadek, Barba Papa, której (którego właściwie) prawie nikt nie poznał… Otóż są! I właśnie jesteśmy świadkami ich spokojnej, może nawet nudnawej starości, wspominania starych dobrych czasów itd., ten sielski odpoczynek zostaje jednak zakłócony…

Pomysł był fajny, wykonanie fantastyczne, ale na scenie dojmująco coś nie grało. Tak jakby tekst był dla postaci trochę tworem obcym, niedobrze się tego słuchało, dało się wyczuć jakąś fałszywą nutę, jakby nie udało się połączyć narracji kreskówkowej z tamtych lat z odniesieniami do dziś i nie z powodu nieczytelności owych dygresji, przeciwnie. W którymś momencie zrobiło się „tego wszystkiego” za dużo, i jajko i pałac w Bawarii i krnąbrny gołąb, coś kompletnie odleciało.

Zauważyłem, że ze spektaklu wyszli zachwyceni widzowie 65+. Może tylko oni zrozumieli, co czują niepotrzebne już światu postacie z Krainy Mchu i Paproci? No może.

 

2017, marzec

BĘDZIE PANI ZADOWOLONA, CZYLI RZECZ O OSTATNIM WESELU WE WSI KAMYK

Agata Duda-Gracz

reż. Agata Duda-Gracz

premiera 25 marca 2017

Siedzę sobie w bufecie pijąc kawę, a tu nagle zaczynają dobiegać dźwięki dość siermiężnej dyskoteki. Idę zatem na górę, rzuca się na mnie jakiś facet – jak się okazało świadek pana młodego - siarczyście w policzki całuje i wita na weselu, życząc dobrej zabawy. Obowiązki gospodarzy przyjęli wobec widzów wszyscy uczestnicy tej imprezy, konfundując ździebko przybyłych na uroczystą przecież premierę teatralną.

No i mamy oto wesele we wsi Kamyk, Zunia, kobieta z przeszłością, wychodzi za Siutka  - mężczyznę po przejściach, co gorsza – moczącego się w nocy. Ale każdy z rodziny i z gości ma na tym weselu coś za uszami. I ci żywi, i duchy też. Bo towarzyszy weselnikom przez cały czas cień Rycia - Zjeba, brata panny młodej, zabitego z okrucieństwem za swoje nieswoje przewiny. (Fenomenalna - sic! -scena zjebowej kaźni).

I trwa sobie to wesele, po mordach się biją, szukają zaginionej kiełbasy, po kątach się grzmocą, i patrzę i śmieję się i skulam w sobie troszkę też, i zastanawiam się – ale… o czym to jest? O zemście, sprawiedliwości, miłości, złu? O złu najbardziej. Ale tak naprawdę jednak to w ogóle nie ma znaczenia.

Bo Agata Duda-Gracz z poznańskim zespołem stworzyła spektakl olśniewający, totalny, wywołujący emocje, jakie tylko najlepszy teatr może dać. Uprzedzam, że te emocje są niekiedy nienazywalne, że bywają dokuczliwe, że wciskają w fotel albo - wywołują łzy śmiechu. Wyszedłem z Nowego i poruszony i jednocześnie rozentuzjazmowany. 

Proszę bez dyskusji jechać do Poznania.