TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 
 

2023, grudzień

CZEKAJĄC NA GODOTA

Samuel Beckett

reż. Piotr Cieplak

premiera 9 grudnia 2023

 

Inscenizacja Piotra Cieplaka wydała mi się pewnego rodzaju studium prokrastynacji, obłomowszczyzny, nieogarnięcia, strachu przed życiem, niechęci lub niemożności wzięcia za siebie odpowiedzialności; obrazem wyuczonej albo wrodzonej pasywności, które to cechy występują we wszystkich pokoleniach, nie tylko u rówieśników naszych Bohaterów, a nie wynikają przecież ze złej woli czy lenistwa,  ale - z nadmiaru możliwości wyboru. Ponieważ czekanie jest zawsze bezpieczniejsze niż wybieranie, więc... czekają – bo tak im każe instynkt samozachowawczy; zauważmy, że – choć nadziei brak – to jednak się nie wieszają, a gałąź i sznur kusząco czekają. Godota więc nie ma, będzie – jak wiemy od Chłopca (fantastyczny Franciszek Krupowicz) – jutro, ale za to zjawiają się Pozzo z Luckym (Cezary Kosiński i Bartłomiej Bobrowski). Kim tak naprawdę są, skąd przyszli i dokąd odchodzą?


Czy ten tekst się zestarzał czy - jednak coś istotnego mówi nam o dzisiejszym świecie? Rezonuje czy nie rezonuje? O czym to przedstawienie jest? To wciąż awangarda, czy już klasyka? Dużo pytań, prawda? 

Na przykład o ikoniczną beckettowską nudę, której tu nie sposób zaznać, bo obaj bohaterowie (świetne role Jerzego Radziwiłowicza i Mariusza Benoit) czekają na Godota z niesłychaną, niezwykle absorbującą intensywnością, wypowiadając wiele mało znaczących słów, miętosząc melonik, przegryzając marchewkę. Robiąc wszystko, by ukryć swoją bezradność, a może raczej - rozpacz.

 

2023, grudzień

FREDRO. ROK JUBILEUSZOWY

J. Englert, T. Kubikowski, W. Majcherek

reż. Jan Englert

premiera 1 grudnia 2023

 

Spektakl wygląda trochę jak work in progress, aktorzy trzymają w rękach swoje egzemplarze, niekiedy grając, że rzucają na nie okiem, wybitna aktorka „zapomniała” tekstu, dramatis personae zamieniają się miejscami, tworząc wrażenie chaosu… ale - nie, nic z tych rzeczy… To nie tu. Oczywiście - przedstawienie jest bardzo starannie przygotowane, momentami niesłychanie zabawne (a chwilami nie), a na dodatek – proszę sobie wystawić – krótkie.

Rzecz – mówiąc w pewnym skrócie - jest o tym, że Fredrę wszyscy znają i tak naprawdę nie zna go prawie nikt. Że  - wciąż jest zamknięty w szkolnym Mocium Panie, że traktuje się go z przymrużeniem oka jako autora lektur,  podczas gdy zagranie tych „komedyjek” jest wyzwaniem dla największych aktorów (oglądaliśmy fantastyczne fragmenty starych teatrów tv, aż chciało się więcej!), bo Fredro braku warsztatu i talentu okrutnie nie wybacza; że - jego fraza to najpiękniejsza polska poezja, a w czasach kiedy żył, a Polski nie było – tu proszę o wybaczenie patosu – to on BYŁ Polską, właśnie tak. O tym -  że widział za młodu na wojnach straszne rzeczy i może dlatego jego niekiedy sprośne, a zawsze pełne życia komedie pisane były po to, żeby jakoś te okropne obrazy z pamięci odsunąć; o tym, że współcześni dawali mu cięgi, co go zabiło w tym sensie, że zaczął pisać tylko do szuflady…


Mamy więc taki fredrowski misz-masz – cytaty z samego Fredry pochodzące z jego pism rozmaitych, najlepiej się zresztą broniące, mamy też opinie mieszających z błotem Fredry współczesnych  mu krytyków, ale i te dużo łaskawsze, przywracające mu należne miejsce w historii, szczególną jednak uwagę zwracam na zgoła nieprofesjonalną analizę twórczości Hrabiego w pełnym empatii wykonaniu Justyny Kowalskiej.

Nie było tajemnicą, że w tym spektaklu w role Anieli i Klary wcielą się Anna Seniuk i Ewa Wiśniewska. Owa cudowna scena ze Ślubów panieńskich wywołała na widowni szczery zachwyt, a w kolejce po palto wzdychano (niekiedy padały też dezyderaty czy wręcz żądania), żeby ów dramat wystawić w całości właśnie w tej konwencji, bez względu na to czy będzie jakiś jubileusz Fredry czy też jubileuszu będzie dotkliwy brak. I ja się do tego apelu dołączam!


 

2023, maj

KOMEDIANT

Thomas Bernhard

reż. Andrzej Domalik

premiera 13 maja 2023

 

Do Utzbach przyjechał wielki aktor.

Da dziś spektakl, na razie jednak ustala z właścicielem gospody posiłek i warunki ogólne, wśród nich to przeklęte światło ewakuacyjne, które pod żadnym pozorem nie może się wieczorem świecić. Strażak w końcu się zgodzi, ale co się człowiek naprosi, to jego. W ogóle ta wizyta niezbyt fortunna, bo cała gospoda zajęta robieniem kiszek, we wtorki bowiem wypadają w Utzbach kiszki. No ale jakoś rosół dla wszystkich się znalazł i kawałek kąta dla kaszlącej Brusconowej też.

Tak, mamy oczywiście opowieść o teatrze, jego pięknie i jego piekle.  Ale bardziej oglądałem tego Komedianta jako opowieść o słowach. O tym, jak jesteśmy z nich zbudowani – i jak jesteśmy zbudowani z milczenia (fantastycznie słuchający Arkadiusz Janiczek). Co by się stało, gdyby Bruscon przestał z siebie wyrzucać te słowa? Powtarzać się, wracać z uporem maniaka do pewnych wątków. Nie, to nie bzik, on z jakiegoś powodu bardzo boi się ciszy, więc…  jednak bzik? 

A może jest tak, że po prostu nie byłoby wiadomo, że jest wielkim aktorem, gdyby tego wielokrotnie nie podkreślił? I - jego dzieci są tak niezdolne właśnie dlatego, że o niczym innym ojciec z nimi nie rozmawia? Może najzwyczajniej on JEST – bo mówi?

Mamy wybitną rolę Jerzego Radziwiłowicza, którego Bruscon jest przemocowym despotą i jednocześnie wzbudzającym litość loserem, poruszającą rolę Sary – Zuzanny Saporznikow i udany debiut Huberta Łapacza w roli Ferrucia.


 

2023, marzec

ALICJI KRAINA CZARÓW

Lewis Carrol

reż. Sławomir Narloch

premiera 4 marca 2023

 

Już nie pamiętam, kiedy byłem po wyjściu z teatru tak bardzo rozczarowany, tak wręcz rozeźlony - że spektakl  się skończył, że nie ma kolejnego antraktu i jeszcze jednego aktu i jeszcze jednego, że te dwie godziny z okładem tak niepostrzeżenie minęły. Wciągnęło mnie kompletnie, od pierwszej sceny jak za twarz złapało, tak trzymało aż do oklasków, oglądałem z wypiekami na twarzy, z rozdziawioną buzią, z uśmiechem na niej, gdzieś po kryjomu uroniłem też łezkę lub dwie, ostentacyjnie nie bardzo mogłem, gdyż siedział obok mnie wpływowy krytyk, pomyślałby, że się nie mam do oglądanego dzieła dystansu, no – nie mam, obejrzany spektakl - jak widać - ździebko mnie rozegzaltował. 

Alicja jest pięknie opowiedzianą i pokazaną poruszającą opowieścią o czasie. O - niemożności cofnięcia tegoż czasu, o czasie beztroski i - czasie rozpaczy, o stracie, o żałobie, o czasie dzieciństwa – i czasie dorosłości. O tym, że tak szybko i właściwie niepostrzeżenie mija – i czas, i dzieciństwo, i dorosłość i… tak, ten spektakl - też. 


Nie będę może chwalił scenografii, choreografii, muzyki i kostiumów, bo aż głupio, chcę jednak chociaż dwa słowa o aktorach. Na moim przebiegu małego Synka Alicji zagrał Michał Pietruczuk. Chłopaku! Jesteś fantastyczny! W rolach Alicji i jej dorosłego Syna – Ewa Konstancja Bułhak i Cezary Kosiński, oboje olśniewający, zwracam uwagę także na epizody – Grzegorza Kwietnia (Humpty Dumpty), na cudownie liryczny song w wykonaniu Kacpra Matuli, i - na wyjątkowo dobrze czującego się w roli Żółwia – Oskara Hamerskiego. 



 

2022, grudzień

MIZANTROP

Molier

reż. Jan Englert

premiera 10 grudnia 2022

 

Trudno mi zachować obiektywizm pisząc o tym spektaklu, gdyż jesteśmy z Molierem rówieśnikami (tzn. raczyliśmy z Autorem przyjść na świat tego samego dnia acz innego roku – dodam dla uściślenia), a po wtóre – cóż, chwila prawdy - odnalazłem w sobie niespodziewanie wiele z Alcesta.  Więc – subiektywnie!

Jest to spektakl pyszny pod każdym względem, przede wszystkim jednak – fantastycznie zagrany. W roli tytułowej znakomity (jak zawsze) Grzegorz Małecki, słusznie zresztą upierający się przy negatywnej ocenie twórczości nieszczęsnego Oronta (świetny Przemysław Stippa). Przeciwieństwem naszego Alcesta jest prowadząca światowe życie, wiedząca – z kim, gdzie i kiedy należy się spotkać, i – do kogo napisać - Celimena (rewelacyjna rola Justyny Kowalskiej), czy ich związek ma jakąkolwiek szansę, ach, czy ma?  Ano – nie ma.

Zwraca się więc - zdradzę – Alcest ku Eliancie (znakomita Edyta Olszówka), ale któraż kobieta chciałaby być wyborem nr 2? No, może Arsinoe (olśniewająca Beata Ścibakówna), fałszywie zatroskana o nienajlepszą opinię o Celimenie, rozmowa obu dam jest majstersztykiem i najlepszym momentem tego znakomitego przedstawienia.

Koniecznie.

 

2022, listopad

KSIĘGI JAKUBOWE

Olga Tokarczuk

reż. Michał Zadara

premiera 12 listopada 2022


W pierwszym akcie grano dziwnie. Aktorzy podawali (sic) tekst z pewną taką emfazą jakby tłumaczyli, co tam w tej książce jest napisane i to tak, by najnierozumiejszy pojął. Michał Zadara jest zbyt doświadczonym reżyserem, żeby był to przypadek, ale jaki chciał osiągnąć cel? W ciągu całego natomiast spektaklu aktorzy - mówiąc w skrócie – bez przerwy wchodzili na scenę i zeń wychodzili, wpadali właściwie, niekiedy na jedno słówko, i - za moment znikali. Co miał ten chaos komunikować, czy był jakoś z Tokarczuk wzięty? Dalej, widzimy aktorów w starannie uszytych kostiumach z epoki, co chwilę te kostiumy zmieniają, bo grają po kilka postaci i było to dość widowiskowe. Scenografię mamy natomiast ubożuchną, umowną, rozumiem, że teraz jest właśnie taka moda, ale można pomyśleć, że na dekoracje… po prostu zabrakło już pieniędzy (może zabrakło). Mamy zatem namalowane tła na co chwilkę zmieniających się podnoszonych i opuszczanych planszach, w drugim akcie częstotliwość zmian tejże scenografii była również trudna do zniesienia.

Wziąwszy pod uwagę objętość tekstu źródłowego, najważniejszą kwestią przy inscenizowaniu tej powieści wydaje się być adaptacja. I mam wszelkie podstawy przypuszczać, że właśnie tu pies jest pogrzebany. Otóż zastanawiam się, jak można było z tak lśniącej, błyskotliwej, uzależniającej wręcz prozy zrobić tak nużący spektakl? Wyszedłem z teatru wręcz udręczony nudą i nie mam o tym przedstawieniu niczego dobrego do powiedzenia.

 
2022, październik
DEKALOG
Krzysztof Piesiewicz, Krzysztof Kieślowski
reż. Wojciech Faruga
premiera 8 października 2022

Kilku scen z tego spektaklu nie da się odzobaczyć. 
Rozmowa ciotki (Sławomira Łozińska) z Magdą (Małgorzata Kożuchowska) - która jak pamiętamy  przyszła odwiedzić Tomka po próbie samobójczej, żeby oddać mu nie jego płaszcz - jest po prostu majstersztykiem. Zauważmy, że  p. Sławomira ma decydującą, najważniejszą chyba rolę w Dekalogu, w finale bowiem jej bohaterka zadaje pewne pytanie, ton tego pytania, jego intonacja może zostawić widza w... zawieszeniu, w furii czy -  w dezorientacji. 
Mamy także wspaniały epizod Gabrieli Muskały (Elżbieta, z VIII), która z pojawia się na wykładzie pani Profesor (i znów znakomita Sławomira Łozińska) z pytaniem, czym jest tak naprawdę owo fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu. Dalej, scena z IV, gdy Anka (fantastyczna Edyta Olszówka) dowiaduje się przypadkiem, że nie jest dzieckiem Michała (brawa dla Wiesława Cichego), wreszcie – finał, uprzedzam, mocno wytrącający z dobrego samopoczucia, jeśli ktokolwiek je jeszcze miał – rozmowa Jacka (wybitny Paweł Brzeszcz, także jako Tomek) z adwokatem Balickim. 
Cóż, ten spektakl jest hołdem, ale także dyskusją a nawet kłótnią z Kieślowskim i Piesiewiczem. Jest  może próbą odpowiedzi a może tylko zaledwie postawieniem nas z pytaniem - czym byłby Dekalog, gdyby był nakręcony dziś.
I właśnie – mimo podrzucanych tropów – brak jednoznacznej odpowiedzi na owo pytanie nie jest wcale porażką, a paradoksalnie największym atutem tego bardzo pięknego i poruszającego przedstawienia.
 

2022, maj

MARIA STUART

Friedrich Schiller

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 21 maja 2022

Nie mam chęci ani potrzeby by stawiać się w roli Katona i oceniać.

Zupełnie nie wiem, która z królowych miała rację i – nie o tym ani ten (wybitnie współczesny – jak się okazuje) tekst ani ten spektakl, dlatego ci, którzy tak głośno grzmią w sprawie jednej czy drugiej (z dam), niech najpierw sami rzucą kamieniem. Zresztą, jakiś zły chochlik jakoś mi podszeptuje, że to przedstawienie jest, owszem,  o Elżbiecie i o Marii, ale w równej mierze o otaczających je mężczyznach, trochę tak, jakby królowe były lustrem, w którym odbijają się męskie twarze i nie zawsze w to lustro mogą spojrzeć bez jakiegoś wstydu czy nawet obrzydzenia. No, może z wyjątkiem hrabiego Talbota.

Aktorstwo w tym przedstawieniu stawia inne stołeczne sceny w sytuacji rzekłbym kłopotliwej. Niepodobna cośkolwiek tu już ulepszyć, czy przekroczyć jeszcze jakąś artystyczną granicę. Spotkanie obu władczyń (do której notabene nigdy nie doszło) jest po prostu majstersztykiem, o finale nawet nie wspominając, choć pomysł nań wydaje się prosty, to jednak trzeba być Danutą Stenką, żeby…  No właśnie, żeby TAK zagrać silną przecież kobietę, która najbardziej na świecie boi się nie spisku tej drugiej, czy rewolucji, ale – odrzucenia.

Mamy przejmującą rolę Wiktorii Gorodeckiej, która z zuchwałą pewnością zwaną Talentem,  bez cienia wahania prowadzi Marię między świadomością zbliżającego się szafotu a - tak wielką chęcią życia (jabłko i papieros – kurczę, właśnie o to chodzi w teatrze…), a wyprowadzanie Marii na śmierć jest w swojej prostocie jedną z najmocniejszych scen, jakie widziałem w teatrze.

W cieniu obu władczyń, a może - jak ten chochlik podpowiada - wcale nie w cieniu – mamy mężczyzn, i opowieść o sile ich namiętności, o odpowiedzialności, patriotyzmie (sic), pasji, nienawiści i – o szaleństwie, szczególnie hrabiego Dudleya i Barona Cecila - to wspaniała rola Mateusza Rusina i – nomen omen – wręcz obłędna Przemysława Stippy.

Na TAKIE właśnie  spektakle się czeka.

 

2022, marzec

BARON MÜNCHAUSEN DLA DOROSŁYCH

Maciej Wojtyszko

reż. Maciej Wojtyszko

premiera 5 marca 2022

To wprost okropne, że społeczeństwo nadal nie wierzy, że Baron wydobył się z bagiennej opresji (wraz z koniem – dodajmy) ciągnąc się za własną czuprynę, gdy przecież… Ale może nie będę Wam psuł tej niespodzianki.

Kiedy mąż umarł poprzednim razem… - dywaguje beznamiętnie – a ku uciesze publiczności - Jakobina, wszak Baron nie raz udawał się na tamten świat, i szczęśliwie powracał, tak - jak teraz, już będąc na  zasłużonej emeryturze. Patrzymy na tego niemłodego człowieka i zadajemy sobie pytanie – to po prostu kpiarz, żartowniś i mitoman? Czy może jednak odkrywca kamienia filozoficznego, dzięki któremu on i jego dość ekscentryczna rodzina są zupełnie odporni na świata wariactwo? Nie, wbrew pozorom Münchausenowie nie są stuknięci, choć Prokurator (a i początkowo Tomasz) ma na ten temat zdanie zgoła odmienne i to zbyt dobrze nie wróży. Jednak Baron ma w ręku (a mówiąc ściśle – w zegarze) pewien niepodważalny atut…

To śliczne przedstawienie jest jak plaster kojący rozdarte serce, duszę i umysł. O - wariactwie i normalności, o wolności i zamordyzmie, o maskach, jakie zdarza nam się nosić i skutkach ich zdjęcia, wreszcie (chyba najbardziej) – o miłości do teatru i wierze weń – cokolwiek to dziś znaczy. Rzecz cudownie zabawna, ironiczna i autoironiczna, a momentami – tak po ludzku wzruszająca. Wspaniałe role Jana Englerta i Ewy Wiśniewskiej, znakomita Patrycja Soliman jako Emilia i udany debiut na narodowych deskach Ireneusza Czopa w roli Prokuratora.
 

2021, grudzień

WIECZÓR TRZECH KRÓLI ALBO CO CHCECIE

William Szekspir

reż. Piotr Cieplak

premiera 4 grudnia 2021

Ten spektakl powstał ku pokrzepieniu serc, i istotnie – krzepi, ku uciesze publiczności i – uciechę tę przynosi;  jest emanacją talentu całego zespołu, radością bycia na scenie, zabawą teatrem i jego możliwościami, wreszcie - cudownym tekstem. Przyznam, że nie od razu konwencja zaproponowana przez reżysera mnie wciągnęła, po chwilce dezorientacji jednak pochłonęło mnie tak, że hej, gdy tymczasem, ku mojemu zdumieniu, towarzyszący mi chrześniak, nastoletni różowo włosy rewolucjonista, umościł się cały w tej historii właściwie od podniesienia kurtyny, coś rezonując o zbędnych jego zdaniem antraktach. Ciekawe.

Moje olśnienia i niespodzianki z tego spektaklu to: talent wokalny i skala głosu Wiktorii Gorodeckiej, sceny dialogowe Czkawki i Chudogęby (Bartłomiej Bobrowski i Mariusz Benoit), fantastyczny Cezary Kosiński w roli Błazna, vis comica Jerzego Radziwiłowicza, i – olśniewająca w roli Marii – Joanna Kwiatkowska-Zduń.

Proszę zatem iść do teatru i dać się porwać tej tak współczesnej opowieści o pomyłkach, o pozorach i - o miłości.  Każdej miłości. Bez wyjątków.

 

2021, listopad

ZAMEK

Franz Kafka

reż. Paweł Miśkiewicz

premiera 9 października 2021 

Metaforyczny, pełen poezji, ale i momentami kafkowsko zabawny spektakl Pawła Miśkiewicza dość skutecznie wymyka się jednoznacznym interpretacjom, a raczej – jakby prowokacyjnie domaga się interpretacji łatwych czy oczywistych. O tym, co tu i teraz? Tak, mamy takie tropy, czyli – de facto o Zamku? A może jednak bardziej o miasteczku i jego mieszkańcach, którzy na przybycie K. reagują tak alergicznie? Właściwie dlaczego, co ich w tym geometrze boli? Dalej - czy to ważne, że w roli K. widzimy nie aktora, ale aktorkę? A kim tak naprawdę są jego pomocnicy i jaki jest ich status? Zwracam uwagę na POZORNIE epizodyczne role Kacpra Matuli i Karola Dziuby… Tak, ten spektakl wygenerował we mnie właściwie wyłącznie pytania, ale im ich więcej i im trudniej na nie odpowiedzieć, z tym większą przyjemnością wracam pamięcią do tego długiego wieczoru spędzonego w Narodowym.

Nie wiem, jak się opanowuje tak obszerny i trudny tekst, uważam to za zadanie spoza horyzontu ludzkich możliwości, ale rola Dominiki Kluźniak jest znakomita oczywiście nie z powodu (może to podkreślę) tego ile ma do zagrania, ale JAK to robi. K. jest obecny na scenie przez cały spektakl i to on jest punktem odniesienia, bez niego miasteczko pod Zamkiem tkwiłoby w tym samym zaduchu. Zaduch co prawda zostaje, ale po przyjeździe K. - cóż – jest to zaduch zupełnie już inny…

Fantastyczne role dzieciaków, podkreślę – fantastyczne, znakomita scenografia Barbary Hanickiej, olśniewająca Justyna Kowalska w roli Friedy i - Mateusz Rusin, od którego po prostu nie można oderwać wzroku, i który wszystkimi trzema rolami zagranymi w tym spektaklu – najzwyczajniej kradnie kolegom scenę.

 

2021, wrzesień, Scena Młodych

KAMIEŃ

Bronka Nowicka

adapt. Sławomir Narloch

reż. Sławomir Narloch

premiera 29 września 2021

Nie od razu mnie wciągnęło.

Ale w pewnym momencie, zupełnie niepostrzeżenie cały byłem w tej historii, młodszy o kilkadziesiąt lat, jakoś poruszony i - trochę niepocieszony, że po godzinie ta opowieść się skończyła. Cóż, zwykle kiedy dorośli opowiadają o dzieciństwie, to często z egzaltacją i jakąś taniością uczuć, banalnością wspomnień. Tutaj reżyserowi i czworgu aktorom udało się nie tylko tego uniknąć, ale i zbudować piękny, rozbrajająco logicznie prosty, pełen magii świat, opowiedzieć bez patosu także o rzeczach może niezrozumiałych z punktu widzenia dziecka – o śmierci, chorobie, o ojcu alkoholiku, którego i tak kocha się atawistyczną miłością, wreszcie – o Smutku (duża litera celowo), bez którego nie da się żyć. Może więc warto go oswoić, skoro nie ma odeń ucieczki?

Na scenie studenci IV roku Wydziału Aktorskiego AT w Warszawie - Maciej Łączyński, Mateusz Jakubiec, Ewa Bukała i Dawid Suliba, p. Ewa jest także współautorką muzyki, wszyscy czworo są fantastyczni, a p. Mateusz wykonaniem jednego z songów wprost zahipnotyzował publiczność.

Koniecznie obejrzyjcie bo to bardzo piękne przedstawienie.

PS. Kamień rozpoczyna współpracę Akademii Teatralnej z Teatrem Narodowym, w ramach Sceny Młodych będą pokazywane najbardziej wartościowe spektakle studentów warszawskiej szkoły. No wreszcie!

 

2021, czerwiec

SKÓRA WĘŻA

Artur Urbański

reż. Artur Urbański

prapremiera 27 maja 2021

Bertold Brecht nie był dżentelmenem, a i nazwanie w tenże elegancki sposób jego relacji z otaczającymi go kobietami wydaje się być daleko idącą grzecznością. Jego związki cechowały się – powiedzmy – pewną dozą skomplikowania, a światło na nie rzuca znakomity szkic Anny Burzyńskiej zamieszczony w programie, warto rzucić okiem przed rozpoczęciem przedstawienia. Mamy oto rok 1955 i uchwycony moment przyjazdu Konrada Swinarskiego (bardzo dobry Paweł Głowaty) do Berlina do teatru Bertolda Brechta, gdzie na staż do działu literackiego przyjmuje go Ruth Berlau, cóż - jedna z kobiet Brechta i główna bohaterka tego spektaklu, zatrudniona w tym teatrze „z litości”, nieszczęśliwa, pozbawiona złudzeń alkoholiczka, próbująca zachować odrobinę choć godności (wybitna, poruszająca kreacja Beaty Fudalej). Nie poznamy natomiast samego Brechta, który za moment umrze i będziemy świadkami rywalizacji o spuściznę, o którą walczy z dawną duńską kochaną jego żona Helen Weigel (Aleksandra Justa) i - chór kobiet, Dziewczynek właściwie, komentujący (oczywiście) songami to, co widzimy na scenie (fantastyczne epizody Magdaleny Warzechy, Anny Ułas, Joanny Grygi i Moniki Dryl). I właściwie tyle.

Dlaczego miałaby być dziś interesująca historia kobiet Brechta? – słyszałem w foyer krytyczne głosy. Ano dlatego, że było to przedstawienie o czymś bardzo ważnym, o czymś, nad czym nie można przejść ot tak do porządku dziennego, czymś - bardzo jednak poruszającym.

O czym? I co ma z tym wspólnego tytułowa skóra węża - to już proszę sprawdzić osobiście.
 

2021, czerwiec

PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ

Joan Lindsay; dram. Małgorzata A. Maciejewska

reż. Lena Frankiewicz

premiera 29 maja 2021

Mówiło się na mieście przed premierą, że będzie onirycznie. Ale żeby aż tak?...

Spektakl jest piękny wizualnie i znakomicie zagrany, wszak mamy do czynienia z zespołem TN. W samej jednak opowieści, którą znamy z wybitnej powieści i takiegoż filmu, i którą to opowieść dość wiernie autorki przenoszą na scenę, było coś niesłychanie męczącego. Ta próba przyjrzenia się wydarzeniom sprzed ponad 120 lat – zamiast wywołania zaintrygowania, zaciekawienia, może nawet oburzenia – właśnie zmęczyła. Celowo?

Teorii dotyczących zniknięcia dziewcząt pojawiły się już tysiące – od zjedzenia pensjonariuszek przez dzikie zwierzęta po porwanie je przez UFO. Tutaj - w kończącej spektakl scenie zasugerowane (a raczej dość wprost podane) zostają powody poniekąd ekologiczne, a wątek obecnego przecież mocno w powieści – powiedzmy - żywiołu kobiecości opakowany został w folię zgoła feministyczną.

W sumie – dlaczego nie, można przecież i tak, ale… było w tym finale coś sztucznego, jakaś nuta zagrała fałszywie, może dlatego, że na końcu postawiono kropkę czy nawet wykrzyknik a nie znak zapytania? Może lepiej, żebyśmy się nie dowiedzieli, co tak naprawdę się pod tą Wiszącą Skałą wydarzyło?

No może.

 
2021, marzec
ŚNIEG

Stanisław Przybyszewski

reż. Anna Gryszkówna

premiera 19 marca 2021

To ładny spektakl.

Z pięknym światłem, muzyką, scenografią, kostiumami i - dobrym aktorstwem. Trudno jednak zgadnąć, dlaczego Anna Gryszkówna sięgnęła po ten zakurzony dramat, niespecjalnie cośkolwiek ciekawego dziś z tego tekstu wynika, ale mimo to oglądnąłem (regionalizm, dopuszczalne) z przyjemnością, gdyż – jako się rzekło – to ładny spektakl.

O tym mianowicie, że mężczyźni wolą zołzy i że Bronia (Dominika Kluźniak), która zołzą nie jest, w sumie postawiła się na pozycji straconej, wiedziała, zobaczywszy Ewę, że Tadeusza (Oskar Hamerski) straci, gdyż – jak wspomnieliśmy – mężczyźni wolą zołzy. Akurat Ewa (Patrycja Soliman) nie jest zołzą jakąś odrażającą, raczej całkiem przyjemną, a do tego - znakomitą architektką wnętrz, Tadeusz raczył urządzenie jej mieszkania skopiować w swoim, która to zbieżność w którymś momencie wywołała daleko idącą konfuzję. Jest jeszcze brat Tadeusza, Kazimierz (Henryk Simon), który wyznaje Bronce miłość, ta Kazika umizgi odrzuca, bo „chce kochać naprawdę” i oboje idą się oboje na końcu zabić, co jest sensownym wyjściem z tej okropnej sytuacji, ale nie wiadomo czy do zgonu dochodzi, gdyż ich wyjście w siną dal ma charakter metaforyczny. Wiadomo natomiast, że w tym czasie ex-kochankowie zupełnie niemetaforycznie spacerują w pobliskim ogrodzie. Makrynę gra Masza Wągrocka i jej obecność, Makryny, nie p. Maszy oczywiście, nadaje całości nutkę oniryczną, zaś wielokrotnie przywoływany przez bohaterów tytułowy śnieg – symboliczną.

Słyszałem w foyer głosy zachwytu, że - o miłości i że takie szlachetne i że ładne. Tak, to ładny spektakl, troszkę jednak zakurzony i dziś jednak nieco naiwny, ufam więc, że p. Przybyszewski wybaczy, że ździebko sobie z niego dworuję.

 
 

2021, marzec

TRZY SIOSTRY

Antoni Czechow

reż. Jan Englert

premiera 27 lutego 2021 

Siostry Prozorow wcale nie chciały wyjechać do Moskwy. Owszem, coś przebąkiwały, że może, dobrze byłoby, itd., ale przecież wiedziały, że i tak nic z tego projektu nie wyjdzie, że się nie uda, że będą musiały zostać. Zauważmy, gdy wchodzi Wierszynin, siostry reagują nie z entuzjazmem i zazdrością, a – jakby z cieniem pogardy, a na pewno - ironii, ach, pan z Moskwy… Żyją w tym dworze owinięci w grubą folię, bez kontaktu ze światem i ze sobą, zmęczeni, zrezygnowani, wyschnięci, nawet Irinka – najmłodsza przecież, więc wydaje się najmniej przesiąknięta beznadzieją - no owszem, nie kocha barona, ale przecież zostaje narzeczoną, a na jego wiadomość o jego śmierci reaguje nieledwie jak na nagły brak szczypioru w warzywniaku. To, czego tam dużo natomiast – to słowa, piękne, pełne nadziei, wywołujące pozorne spory, ale – ostatecznie puste, padające tylko po to, żeby zapełnić czymś ciszę, w związku z tym - nikt w nie nie wierzy, ani mówiący, ani słuchający.

Wyjątkami w tym towarzystwie są Baron, któremu się po niemiecku po prostu chce – ale może dlatego musi zejść (nomen omen) ze sceny, żeby nie psuł entuzjazmem tego obrazu doskonałej niemocy? Wyjątkiem jest także pełna energii Natalia i może dlatego jest tam postacią wyłącznie ośmieszaną, wreszcie - Masza, chyba naprawdę zakochana w Wierszyninie, dlatego najboleśniej zdająca sobie sprawę ze skazania na wieczność u boku Kułygina, franciszkańsko przyjmującego powolne życie prowincjonalnego miasta na chwilę przed końcem świata.

Znakomite jak zawsze w TN aktorstwo, zwracam uwagę na debiut Piotra Kramera (Baron), na świetną Wiktorię Gorodecką (Masza) i – na Jana Frycza w roli Wierszynina, który subtelnie przypomina, że w
podtytule Trzech Sióstr autor napisał „komedia”.

Ale śmiesznie nie było – to najmroczniejsza z widzianych przeze mnie inscenizacji tego tekstu, a w tzw. roli lustra dawała - jak sądzę - odbicie fałszywe. Naprawdę aż tak gnuśni jesteśmy? Cóż, ja zapewne byłbym dla Czechowa nieinteresującym materiałem na dramatis persona, wyjazd do Moskwy zaplanowałem i zrealizowałem, to łatwe, jeśli się naprawdę chce.

Serio tych chcących aż takie deficyty?

 

2020, październik

SONATA JESIENNA
Ingmar Bergman

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 10 października 2020

Wybitna pianistka Charlotta (Danuta Stenka) przyjeżdża w odwiedziny do córki, której nie widziała od siedmiu lat. Ewa (Zuzanna Saporznikow) mieszka z dużo starszym mężem pastorem (Jan Englert) i niepełnosprawną siostrą na skromnej prowincjonalnej plebanii. Co wyniknie ze spotkania obu kobiet – wiemy z filmu Bergmana.

Serio - wiemy?

Nie będę może pisał o czym Sonata jest, a o czym - nie, bo pojawiające się w recenzjach zdania o „cenie, jaką się płaci za...”, „o roli sztuki w życiu”, itepe itede, w ogóle nie oddają sensu tego przedstawienia, i uprzedzam – jeńcy brani nie są, wychodzi się z teatru w krytycznym stanie emocjonalnym, bufet na Wierzbowej powinen być czynny po tym spektaklu, a nie tylko przed, bo jako tako można dojść do siebie po jednym, a raczej dwóch głębszych.

Danuta Stenka zagrała rolę wielką, to jest aktorstwo totalne, przeszło mi przez myśl, że gdybym był aktorem nie odważyłbym się pójść tak daleko, bo pogubiłbym się w drodze powrotnej. Wspaniała w roli Ewy - Zuzanna Saporznikow - którą zagrała pewnie stąpając po cienkiej granicy między miłością a nienawiścią do swojej matki, między furią a pokorą, litością a oschłością; Jan Englert tym razem w cieniu swoich aktorek.

Nie wiem, jak obejrzycie to wspaniałe przedstawienie, zważywszy na absurdalne ograniczenia epidemiologiczne. Ale przegapienie Sonaty Jesiennej w Narodowym nie będzie błędem, a – zbrodnią.

 

2020, wrzesień

MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW

Jarosław Iwaszkiewcz, dram. J.Holewińska
reż. Wojciech Faruga
premiera 5 września 2020

To jest spektakl na dużą, a nie małą scenę. Aktorzy nieledwie nadeptywali mi na buty, nie mam nic przeciwko,zdarza się przecież, ale w większej przestrzeni byłby głebszy oddech, większe pole do popisu miałby Krystian Łysoń, a scena z siekierą nie wywołałaby w publiczności aż tak wielkiego przerażenia, zakryłem się ramionami, nie dostrzegłszy, że rekwizyt był jednak przymocowany do nadgarstka aktorki, no ale nigdy nie wiadomo...
Matka Joanna jest dlugo wyczekiwanym, fantastycznym powrotem na scenę znakomitej aktorki, jaką jest Małgorzata Kożuchowska, którą proszę o wybaczenie, bo uważam, że scenę jej skradła najlepszą rolą w tym spektaklu - Edyta Olszówka. Jej – nomen omen – Małgorzata, jak pamiętamy była jedyną nieopetaną w tym towarzystwie, ale przecież dlatego, że żyła naprawdę. Owszem, porzucona ostatecznie przez Chrząstowskiego (Adam Szczyszczaj) wiedziała jednak o co toczy się ta gra, i – choć w końcu zrozpaczona – umiała przegrać. Przegrać? Zwracam uwagę na cudowną scenę świnuszenia dwojga kochanków, którzy wyrażają swoje potrzeby względem drugiego posługując się barokową poezją, ten obcy wydawałoby się wtręt zabrzmiał w spektaklu fenomenalnie, oboje aktorów proszę o audiobuka z tym materiałem.
Suryn (Karol Pocheć) – wydaje się, że coraz bardziej zakochany w Joannie i jednocześnie przerażony tą miłością - przejmuje jej demony, ale żeby została świętą, bo tylko to jej dogadza, musi zabić Juraja i Kaziuka, których związek – zauważmy - jest ledwie przez Iwaszkiewicza zaznaczony, jakby muśnięty, w spektaklu jednak znalazł się na pierwszym planie (obaj aktorzy świetni – Mateusz Kmiecik i Kamil Studnicki). Czy to coś znaczy?
I czy - żeby ktoś został świętym, kto inny musi być na wieki potępiony?
 

2020,  luty

WOYZECK

Georg Büchner

reż. Piotr Cieplak

premiera 15 lutego 2020

Scena halucynacji była tak nieprawdopodobna, że nie mam pewności czy doktor aby na pewno niczego więcej nie dodawał do stricte strączkowej diety Woyzecka… Czy naprawdę groch – pośrednio a może bezpośrednio - doprowadził naszego bohatera do zabójstwa Marii? A jej wiarołomstwo – można wybaczyć czy nie? A od przeznaczenia można uciec czy też – nic się nie da zrobić i należy mu się podporządkować? I co to WSZYSTKO ma wspólnego z łopianowym lasem i z NIE zakończeniem życia na srebrnym półmisku?

Choć to piękny i wspaniale zagrany spektakl – uprzedzam, że nie dla każdego. Jeśli bowiem nie ma w waszym życiu miejsca na choćby gram pewnej takiej melancholii, jeśli wyrośliście już z baśni albo nigdy nie były wam potrzebne, nie macie radości w stąpaniu między jawą a snem, darujcie sobie, nie tu i nie to. O czym jest zatem to przedstawienie? Zwracam uwagę na rozpoczynającą przedstawienie kluczową scenę – mamy oto próbę czytaną, czy też próbę mikrofonu, z efektów której reżyser nie jest zadowolony, więc aktorzy ją poprawiają. Ta scena jakoś ucieka, bo i grana jest przy zapalonych jeszcze na widowni światłach i robi wrażenie jakiejś wprawki, tymczasem, gdy sobie przypomniałem o niej już po kurtynie, po oklaskach, ten oniryczny świat zdumiewająco matematycznie mi się uporządkował.

I jeszcze prośba do Teatru Narodowego o stworzenie monodramu, w którym p. Sławomira Łozińska będzie opowiadać o ślimakach. Albo o czymkolwiek innym. Z góry dziękuję.

 
2019, listopad

LETNICY

Maksym Gorki

reż. Maciej Prus

premiera 9 listopada 2019

Gdyby ktoś nie wiedział, że to Gorki, pomyślałby, że Czechow, bo tak siedzą na tym letnisku, wypowiadają słowa, wiele słów, nie słuchając się jednak i właściwie nie obchodząc, tak się kiszą, pozwalając sobie z tej nudy na małe żarciki i na większe podłości. Tyle tylko, że u Czechowa Solony jednak zabija Barona, Konstanty – siebie, a w Letnikach, cóż, letnio – Włas się zaledwie postrzela, a i to niegroźnie. Będzie żył – prorokuje w finale dr Dudakow - jak my wszyscy, dodaje.

Pierwszy akt był nużący i to nie była nuda z Becketta, kilka foteli opustoszało. Podczas antraktu zauważyłem jednak, że ten bezruch komentowali i to z przejęciem właściwie tylko najstarsi widzowie, próbując łączyć wypowiadane przez letników zdania, byli tym spleenem jakoś poruszeni. Może zatem ta nuda była próbą sił, pytaniem - kto z was to wytrzyma? Kto się umie wsłuchać w te od niechcenia rzucane słowa? Kto w nich odnajdzie sens, jeśli on jest? Czyżby właśnie najstarsi, bo tylko jeszcze oni umieją słuchać? Czy to chciał powiedzieć 82-letni reżyser?

I oto w akcie drugim, podczas poruszającej sceny wyznania miłości Marii Lwownej (fantastyczna Beata Ścibakówna) przez młodszego od niej znacznie Własa, gdy zapadła głęboka cisza, gdy publiczność się chciwie się przysłuchiwała i przyglądała… kilkukrotnie zadzwonił na widowni telefon wesołym dzwonkiem. Pomyślałem wtedy (choć myśl ta jest i nieznośna, i niesforna) że WŁAŚNIE o tym był ten męczący spektakl.

O niewyłączonym inteligenckim telefonie podczas spektaklu o inteligentach, którzy nie traktują się poważnie, interesują się tylko sobą, a kiedy ktoś ma powiedzieć coś ważnego, prawdziwego, kiedy ma się wydarzyć coś realnego - dzwoni telefon. Tak, właśnie o tym.

A o czym będą Letnicy bez dzwoniącego na widowni telefonu?

 
2019, maj
HEDDA GABLER

Henrik Ibsen

reż. Kuba Kowalski

premiera 10 maja 2019

Wariatka, głęboko niezrównoważona? Czy też właśnie dojmująco normalna, tyle tylko, że z zestawem lęków, o których nie można było wówczas mówić wcale, a i dziś jakoś półgębkiem? Z pewnością byłaby fantastyczną pacjentką Freuda… Największym bowiem lękiem Heddy (wspaniała Wiktoria Gorodeckaja) jest nuda, i to jest lęk niczym z greckiej tragedii, do której ten dramat Ibsena porównywał Oscar Wilde. Jest Hedda zatem znudzona swoim istotnie nudnym mężem, jest znudzona podróżą poślubną, którą odbyli, rozpaczliwie szuka piękna w swoim życiu, w końcu pięknie niszcząc wybitny rękopis Løvborga, w końcu dając mu pistolet, żeby „zabił się pięknie”. Niestety, piękna w jego zgonie brak – zabija go własnoręcznie wystrzelona w przyrodzenie kula, dodajmy, że w burdelu. Hedda jest wyraźnie rozczarowana („Za wszystkim, czego się tylko dotknę, snuje się śmieszność i proza”.) Zresztą - kto tam wie, co Heddzie chodziło po głowie, skoro jako dziecko była sadystką i ciągnęła małe rudowłose dziewczynki za warkoczyki. Serio. I pani Elvsted doskonale to pamięta.

O czym jest ten spektakl? Odpowiedź tkwi chyba w mogącej umknąć a najistotniejszej scenie, w której Tesman z wspomnianą panią Elvsted z pasją układają notatki Løvborga. Hedda pyta czy jest im do czegoś przydatna. Nie, nie jesteś – mówi z nieobecnym wzrokiem mąż, nie mając przecież nic złego na myśli.

 
2019, marzec
IRONBOUND. ZA TORAMI ZA MOSTEM
Martyna Majok
reż. Grzegorz Chrapkiewicz
premiera 30 marca 2019

Niestety nie byłem w stanie wykrzesać nawet odrobiny empatii dla Darii (Ewa Konstancja Bułhak), w całej bowiem rozciągłości ciężko zapracowała na swoją sytuację. Naprawdę, nauczenie się angielskiego w stopniu komunikatywnym, zwłaszcza jeśli jest się w Ameryce, nie jest aż takim problemem, jeśli się chce. Ale ona nie chce, wydaje się że to co robi, w zupełności jej odpowiada, zdziwiona jest tylko, że nie ma pieniędzy, które są w jej życiu wyjątkowo ważne. Nie bardzo wiem zatem, dlaczego miałbym jej współczuć? Nie ułożyło się jej w życiu, no zdarza się, ale żeby od razu pisać o tym tekst dla teatru?

Z samym tekstem też coś jest nie tak, źle się tego słucha, jest niewiarygodny, „teatralny”, tak ludzie nie mówią, nawet w emigranci w Ameryce. Czytam jednak, że właśnie język zachwycił krytykę, że „postaci mówią łamanym angielskim z twardym polskim akcentem, przestawioną składnią, tworząc z prostych, surowych, niemal zderzanych ze sobą słów, lingwistyczną strukturę nasyconą znaczeniami i wypełniona głębia emocji” (z programu). Niestety, tego wszystkiego nie dostaliśmy. Najwyraźniej w tłumaczeniu coś zniknęło - lost in translation… Jedyną postacią tego dramatu, która jest mówi ludzkim głosem, która nie jest papierowa, wymyślona, jest Tommy (bardzo dobry Karol Pocheć).



Dobrze jednak, że w końcu poznajemy rodaczkę z Pulitzerem. Trochę mniej dobrze, że w słabym tekście.

 

2019, luty

JAK BYĆ KOCHANĄ

Kazimierz Brandys, adapt. M.A. Maciejewska

reż. Lena Frankiewicz

premiera 2 lutego 2019

 Spektakl dla dorosłych.

Dla tych, którzy mają pewien chaos we wspomnieniach, którzy mają kłopot z uporządkowaniem swojej pamięci, a zatem – dla tych, którzy i mają co wspominać i - mają co pamiętać... W przypadku Felicji ten chaos wywołała historia, która jak wiemy lubi sobie z nas zakpić, np. wywołując wojnę właśnie wtedy, kiedy wkraczamy w dorosłość, z nadziejami na dobre życie, z talentem, z wielką miłością. Czy nasze decyzje podjęte w czasie, kiedy najważniejsze słowa - takie jak „życie”, „śmierć”, „odpowiedzialność” czy „strach” mierzone są inną walutą – również powinny być inną miarą oceniane? Czy w tzw. normalnych czasach podjęlibyśmy te same decyzje? Ten spektakl może nawet przede wszystkim jest także o tym, „czy można się odpamiętać”, czy jesteśmy zdefiniowani jako byt wyposażony w pamięć i zobowiązany zeń korzystać, chcemy czy nie, czy zatem – „można o wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa”? I wreszcie o tym, jak mogłaby wyglądać próba Hamleta 31 sierpnia 1939 roku? Jak zabrzmiałyby wyznania Ofelii dzień później na scenie?

Tak jak w filmie nie można oderwać wzroku od Barbary Krafftówny, na scenie w Narodowym nie mogłem oderwać oczu od Gabrieli Muskały, ten spektakl jest symfonią jej talentu, warsztatu i charyzmy. To jest to miejsce, ten czas, ten tekst i ta aktorka.

Dlatego prośbę mam do Gabrysi, żeby nie zapominała o teatrze, chociaż raz na jakiś czas i żeby Wassa w Jaraczu wróciła na afisz. Udany debiut Adama Szczyszczaja (ex Polski Wrocław) w TN i bardzo dobre role Michaliny Łabacz, Jerzego Łapińskiego i Jacka Mikołajczaka.
 

2019, styczeń

ZEMSTA NIETOPERZA

Johann Strauss

reż. Michał Zadara

premiera 18 stycznia 2018

 Żart, oczywiście.

Ale dopiero zrozumiałem to w 3. akcie, jak Paweł Paprocki na podłodze kierowanego przezeń więzienia tak ładnie bawił się piłeczkami i spektakularnie upadał (ku uciesze widowni) nie zrobiwszy sobie krzywdy. Nie tylko żart ale i ostra satyra – jak sądzę - na pożądliwość takiego repertuaru przez mainstream widzów. Znaczy miałkiego, pustego, wybitnie rozrywkowego, a broń już Boże niosącego ze sobą jakąś myśl, refleksję, takiego wreszcie, przed którym lektor życzy widzom „przyjemnego wieczoru”. Czy jednak intencje reżysera zostaną zrozumiane? Już oczami wyobraźni widzę te niekończące się kolejki po bilety do Narodowego na ten wesoły spektakl, cóż, czasy okropne, to chociaż w teatrze dają coś przyjemnego – usłyszałem podczas antraktu. No właśnie.

Aktorzy Narodowego śpiewają do muzyki na żywo, czy dobrze czy źle – nie wiem, bo się na tym nie znam i mam słuch nieabsolutny. Acz kilka razy jednak byłem wręcz pewien, że zaśpiewano ździebko obok.

Naturalnie, tak miało być, przecież to żart, no oczywiście. Szkoda też, że scena balu odbywała się za zamkniętymi drzwiami, byłem przekonany, że właśnie bal jest sensem tej operetki. Ale i to nie szkodzi, bo przecież ten spektakl to żart sceniczny, a sensem żartu jest przecież niekiedy niedopowiedzenie, prawda?

Premierowa publiczność dała długie owacje na stojąco, były bisy, ochy i achy. Ja tylko czegoś smutny wyszedłem z teatru, może opuściło mnie poczucie humoru? No może.

 

2018, grudzień

BURZA WILLIAMA SZEKSPIRA

William Szekspir i in.

reż. Paweł Miśkiewicz

premiera 1 grudnia 2018

Paweł Miśkiewicz w wywiadzie na stronie TN:

Z jakimi Pan mierzy się ograniczeniami, pracując nad Burzą?
Ograniczenie zawsze jest jedno – moja wyobraźnia, która konstruuje obrazy. Dla mnie są one czytelne i jasne. Chciałbym, aby zafunkcjonowały równie trójwymiarowo w głowie widza. Tak, próbuję myśleć o widzu idealnym, który byłby jakoś podobny do mnie. I to jest pewne niebezpieczeństwo i ograniczenie, bo w pewnym sensie robię też spektakl o sobie (…)”

We mnie niestety owe obrazy skonstruowane przez reżysera nie zafunkcjonowały prawie wcale. Przyglądałem się co prawda z zachwytem scenografii Barbary Hanickiej i świetnym aktorom na scenie, ale o czym do mnie mówili, niestety nie wiem.

Naprawdę się starałem, przyszedłem przygotowany bo nawet przejrzałem sobie przed przyjściem do teatru tekst (w tłumaczeniu Słomczyńskiego zresztą), ale to nie pomogło.

No trudno.

 

2018, listopad

KILKA DZIEWCZYN

Neil Labute

reż. Bożena Suchocka

premiera 24 listopada 2018

Mamy oto spotkanie Mężczyzny z czterema kobietami, z którymi kiedyś był związany. Po co się z nimi po latach spotyka? Co chce sprawdzić? Do czego wrócić? I wreszcie – dlaczego one się zdecydowały z nim ponownie zobaczyć? Facet grany przez Grzegorza Małeckiego to drań, i do tego – z punktu widzenia dziewczyn – drań zimny. Gdy tymczasem on funkcjonuje w związkach jak każdy normalny mężczyzna – trochę ściemni, niechcący złamie serce, a jak się przestraszy - to ucieknie i zostawi. A co najważniejsze – nigdy nie wie, czy to TA jedyna, więc próbuje, i ma w związku z tym – powiedzmy, że problemy z dochowaniem wierności.

Nie, nie jest to jeden z tych modnych w ostatnim czasie spektakli androfobicznych, choć słyszałem widzki, jednoznacznie negatywnie i w niewybrednych słowach oceniające postępki naszego bohatera. Ale nie. Labute bowiem napisał tekst o tym, że każdy z nas ma święte i niepodważalne prawo popełnienia w swoim życiu błędów czy też - zrobienia z siebie idioty.I że niestety, niekiedy tych błędów czasem po prostu nie da się naprawić, próba popełnionych przez nas niegodziwości - zapomnianych, zasklepionych, przepracowanych - może być po prostu okrucieństwem. I najgłośniej o tym mówi naszemu bohaterowi Sam (świetna i zdecydowanie za rzadko grająca Anna Grycewicz). Tak, to wybitnie męski punkt widzenia na Kilka dziewczyn, ale dlaczego miałbym ten spektakl oglądać z jakiejkolwiek innej perspektywy?

Przedstawienie jest koncertowo zagrane – i nawet jeśli dla „doświadczonych życiem” i zblazowanych może się wydać nieco naiwne – warto je zobaczyć dla całej piątki na scenie, oraz - dla fajnego, nieoczywistego i bardzo dobrze napisanego tekstu.

 

2018, listopad

ŚLUBY PANIEŃSKIE

Aleksander Fredro

reż. Jan Englert

premiera 21 kwietnia 2007

Od jedenastu lat na scenie, ponad 150 zagranych spektakli i wciąż pełne widownie, w nieznacznej tylko części licealistami wypełnione, a i oni na ten – zdawałoby się nieco niedzisiejszy teatr – reagowali zaiste żywiołowo. Dopiero teraz udało mi się Śluby panieńskie zobaczyć i cieszę się, że tę zaległość nadrobiłem. Choćby dlatego, że przypomniałem sobie, że ten lekturowy, „przerabiany”, pomnikowy Fredro był znakomitym dramatopisarzem, i że ów tekst się zupełnie nie zestarzał i - że fraza hrabiego jest wymuskaną zwiewną poezją, która i ponosi i wciąga, a - przecie choć i melodyjna i rytmiczna, w ogóle nie słychać, że aktorzy mówią wierszem. Umiejętność owa nazywa się warsztatem.

Całą historię intrygi, choć wiemy jak się skończy, i choć wiemy kto kim jest, ogląda się z dziecięcą niemal radością, także dlatego, że aktorzy bawią się (a nawet mają ździebko bekę – jak do niedawna mawiałby widz gimnazjalny) swoimi postaciami, tekstem, nawet żartują z samego Hrabiego autora.

Drwinek także nieco (i nie nieco) dwuznacznych zaiste nie brakuje, tylko je wyłapywać i się z nich cieszyć, bo przecież o tym jest ten tekst, o radości życia i o miłości, w której wszystko jest dozwolone, i która jest jedyną wojną, którą warto toczyć i wygrać.

W sumie - bez względu na koszty.

 

2018, październik, gościnnie Akademia Teatralna im. A. Zelwerowicza w Warszawie

LUNAPARK

Grzegorz Ciechowski

ar. Mateusz Dębski

reż. Anna Sroka-Hryń

premiera 10 października 2018

Był w tym koncercie talent, była muzykalność, był teatr, były wrażliwość i wyobraźnia.

Nie było jednak jednego, czegoś, co muzykę Grzegorza definiuje najbardziej i najpełniej – mianowicie – pasji, gniewu, krzyku bezsilności. Obroniła się tylko Sexy Doll, było w tym wykonaniu najwięcej przekory czy bezczelności, reszcie utworów przysłuchiwałem się z niedowierzaniem. Słyszałem też opinię widzów, którzy określili koncert mianem „ładnego”. O muzyce Grzegorza Ciechowskiego powiedzieć, że „ładna” to tak, jak ją zabić.

Dopiero w takich momentach dokładnie rozumiem, że jestem „z innego pokolenia”. Raczej dojmujące odczucie.

 

2018, wrzesień

TCHNIENIE

Duncan Mcmillan

reż. Grzegorz Małecki

premiera 8 września 2018

Gdybym ja był bohaterem tego przedstawienia, partnerem dziewczyny tak toksycznej i pilnie potrzebującej psychoterapii, spektakl trwałby 2 minuty, nie zaś na półtorej godziny. Ale – z drugiej strony – tak właśnie wygląda codzienne życie (i pożycie) wielu ludzi będących w wieku bohaterów tego kameralnego spektaklu, i w Anglii i wszędzie indziej, życie pełne padających słów pozbawionych znaczenia, niechęci i niemożności komunikacji, pochopnych decyzji i żalu po nich, pełne niedojrzałości wreszcie. Bo cóż ich trzyma ich razem do później starości, do śmierci? Tylko ten dzieciak, którego - excuse le mot – zrobili w jakimś trudno wytłumaczalnym uniesieniu, współczuciu, niewytłumaczalnym porywie namiętności. Dlatego wręcz chciałem wyć, widząc jak jedno bądź drugie robi w tym związku wszystko dokładnie odwrotnie niż rozum by nakazywał. No cóż, ale to spektakl o emocjach, a wtedy rozum zwykle śpi.

Na scenie utalentowani Justyna Kowalska i Mateusz Rusin. I Tchnienie jest spektaklem dla widzów mniej więcej w wieku aktorów, jestem pewny, że „middle-twenties” i „thirties” najbardziej „złapią fazę”. Starsi mogą się zirytować, przeżywszy pewnie setki takich psychodram w życiu, a młodsi - raczej nie zrozumieją. 

 

2018, czerwiec

ŚLUB

Witold Gombrowicz

reż. Eimundas Nekrosius

premiera 15 czerwca 2018

Brakuje mi narzędzi do teatrologicznej analizy tego spektaklu, bom widziałem przedtem jeden jedynie Ślub (rewelacyjna inscenizacja A Augustynowicz), nie jestem ani teatrologiem, ani literaturoznawcą, jedynie – widzem. Więc z punktu widzenia przeciętnego widza, kilka słów na temat tego już głośnego spektaklu.

Szedłem na spotkanie z absolutem nieledwie, bo przecież to najważniejszy polski dramat XX wieku, no może drugi, po Weselu. I dlatego, że Nekrosius, który jest jednym z najwybitniejszych europejskich reżyserów. Jak Litwin przeczytał tak bardzo polski tekst? Pojawiły się już głosy, że najzwyczajniej Gombrowicza nie zrozumiał. Cóż, mało kto w Polsce ten diablo trudny tekst rozumie, niestety, po tej inscenizacji ten stan rzeczy nie ulegnie - jak sądzę – większej zmianie.

Zadałem sobie bowiem w którymś momencie spektaklu pytanie – o czym Nekrosius zrobił ten Ślub, i nie umiem na nie odpowiedzieć. Tak trochę jakby… o niemożności wystawienia Gombrowicza, ale też nie. Jakby o daremności naszych działań, ale też nie do końca. I tak oglądam to przedstawienie, pełne jakichś dziwnych gestów, pełne pomysłów reżyserskich, których nie rozumiałem, i tak myślę i myślę… 

A z drugiej strony – przecież wszystko się dzieje we śnie Henryka. A we śnie wszystko się może zdarzyć i wszystkie chwyty są dozwolone, czyż nie?

Wymęczył mnie jednak ten Ślub. I może właśnie o tym to było?
 

2018, marzec

TARTUFFE ALBO SZALBIERZ

Molier

reż. Jacques Lasalle

premiera 25 marca 2006

12 lat czekaliśmy na siebie, ale w końcu… (Kto czeka, ten żyje wielokrotnie.)

Wszedłem do foyer i zobaczyłem młodzież, dużo młodzieży, od razu chciałem sobie tego Moliera darować, no cóż, miałem wielokrotnie fatalne doświadczenia z osobami w wieku licealnym w charakterze współwidzów. A tymczasem - młoda publiczność nie tylko w skupieniu oglądała, ale i podczas antraktu dyskutowała, dzieliła się dojrzałymi zupełnie spostrzeżeniami o tekście, o grze aktorów, o urządzeniu sceny. Lęki zatem niepotrzebne, najwyraźniej poprzednio miałem pecha albo -narodowe mury wyzwalają pewien taki rodzaj szlachetnego skupienia.

Na scenie gwiazdy – m.in. Danuta Stenka, Beata Ścibakówna, Anna Chodakowska, Jerzy Radziwiłowicz, w roli tytułowej Wojciech Malajkat, w epizodzie rzadko już niestety występujący Marek Barbasiewicz.

Czy taki teatr będzie jeszcze istniał w 2118 roku? Czy komuś się będzie chciało szyć kostiumy, obijać krzesła piękną wełną w pepitkę? Wytwarzać misterne peruki z frywolnymi loczkami? Czy znajdzie się tłumacz, który jeszcze bardziej na nowo (hm, świeziej?) przełoży tego zakurzonego Moliera tak, żeby dobrze brzmiał i miał sens? Czy aktorzy z taką samą jak dziś szlachetnością i pasją taką poezję będą chcieli i umieli to zagrać? Ach, cóż to za głupiutkie pytania, wszak z piszącego te słowa zostanie może na wietrze pyłek. No tak, ale gdyby te same pytania postawić w związku z przyszłością bliższą? Znacznie bliższą… Nie mam pewności, czy nie jest to teatr, który powoli odchodzi, niczym Król w Ceremoniach Ionesco.

 

A może się mylę? Może być i tak, 12 lat po premierze niemała przecież Narodowa widownia wypełniona była w środowy wieczór właściwie w komplecie. 

 

2018, marzec

UŁANI

Jarosław M. Rymkiewicz

reż. Piotr Cieplak

premiera 10 marca 2018

Zosia, kobieta świadoma swoich potrzeb, faworyzuje Grafa. Ponieważ jednak ma przyjść na świat Dzieciątko (wielka litera celowo), będzie jej pisany - nie cudzoziemiec, więc wróg – lecz POLSKI ułan, Lubomir. Niestety, rzeczony jest nie tylko niezrozumianym przez świat poetą, ale również jakby ma się ku wspomnianemu Grafowi. No a żeby Zosia się skłoniła ku ułanowi, próbują zadbać Ciotunia z Majorem, który zresztą do Ciotuni ma jakby słabość. (Scena pogoni Majora za ciotuniną spódnicą – po prostu słodka). Co z tego wyniknie? I jaką rolę odegra w tej komedii Widmo? I czy na pewno – komedii?

Cudowna zabawa konwencją, możliwościami teatru, poezją, po prostu – emanacja radości bycia na scenie. Fantastyczna rola Anny Seniuk (Ciotunia), świetna jak zawsze Dominika Kluźniak (Zosia), wsobny nieco acz zwiewnie liryczny (jak to poeta) Hubert Paszkiewicz w roli Lubomira, znakomite role Jerzego Radziwiłowicza, Mariusza Benoit, Arkadiusza Janiczka i Piotra Grabowskiego. Wszystkich. Proszę zatem bez dyskusji iść do teatru, choć – dalibóg – nie wiem, jak zdobędziecie bilety, na widowni jest zaledwie kilkadziesiąt miejsc. 

 

W najwyższym stopniu jest to zachwycający spektakl, wyszedłem z teatru jednocześnie rozentuzjazmowany, wzruszony, zadumany, rozchichotany i przeszczęśliwy.

Oraz – last but not least - najedzony.

 

2018, luty

ŚMIERĆ DANTONA

Georg Buchner

reż. Barbara Wysocka

premiera 3 lutego 2018

Tak, Śmierć Dantona jest o niezmienności świata, mimo rewolucji i mimo gilotyn. O tym, że kto ścina, ścięty będzie. Ale najbardziej… Jak obuchem uderzyła mnie scena z – no cóż, onanizującym się Robespierrem (uspokajam, wykorzystano umowność, jaką daje teatr), i pytanie, które stawia Danton – czy ktoś, kto nie ma życia osobistego, nie ma rodziny, kto jest sam – może rządzić krajem? Narodem? Danton oczywiście nie jest święty, żona w ciąży, a on bawi z dziwkami w burdelu, jakby chwytając to życie, jakby wiedząc, że i na jego kark gilotyna już jest ostrzona, choć przecież zlekceważył otrzymane ostrzeżenie…

Nie wiem, dlaczego Przemysława Stippę obsadzają ostatnio w rolach tyranów (Angelo w TD), wiem natomiast że jako Robespierre jest świetny. Zagrał bezwzględnego, idącego po trupach (nomen omen) do celu cynicznego dyktatora, kata i manipulatora. W garniturze przypominał mi jednego z moich ex-szefów. Trudna, ale pełna życia rola Oskara Hamerskiego, którego Danton jest lustrzanym odbiciem Robespierre’a, zwróciłem, uwagę na fenomenalny epizod Patrycji Soliman, zadowolonej z siebie kokoty i - znakomitą jak zawsze scenografię Barbary Hanickiej. 

Wciągający, bardzo dobrze zagrany spektakl, na szczęście bez krzty publicystyki, stawiający jak sądzę pytania przede wszystkim o sens, nieuchronność i – ostatecznie – fatalizm zmiany w naszym życiu i w świecie.

Oczywiście, że warto. 

 

2017, grudzień

ELEMENTARZ

Barbara Klicka

reż. Piotr Cieplak

premiera 7 grudnia 2017

Przez pierwszą połowę spektaklu zastanawiałem się, dlaczego jest Elementarz polecany widzom od 16 roku życia. No ale później to się dojmująco wyjaśnia, choć – jak słusznie zauważyła widzka obok mnie – owo słowo pisze się przez c, a nie przez h. Rzecz jednak nie tylko o tym, że z 32 liter alfabetu możemy ułożyć najpiękniejsze oraz najohydniejsze słowa. Że piękne - uwznioślają i dodają skrzydeł, że brzydkie – zabijają. Bo to również przypomnienie, że na którymś etapie naszego życia z liter budują się tylko dobre rzeczy, ale potem… abecadło spada z pieca i robi się chaos. Autorzy więc dorosłą Alę przenoszą z powrotem do świata Falskiego (genialny pomysł z Marianem Falskim i Falskim Marianem), żeby sprawdzić, co tam się - i z tymi literkami, i z Alą i z jej tatą -  po drodze stało. Brak litery P w tym przedstawieniu – tak jak oznajmia to ze sceny Dominika Kluźniak – jest właśnie jej obecnością i - czy tego autorzy chcą czy nie – daleko idącą manifestacją i polityczną i patriotyczną.

Nie od razu Elementarz mi się ułożył, potrzeba było chwili na „umoszczenie”, chwili na zastanowienie, na nadejście kilku skojarzeń. 

Autorka - Barbara Klicka jest poetką i to przedstawienie jest poezją napisane, warto o tym wiedzieć, zanim zabierzemy nasze epickie osobowości na ten piękny spektakl, tak, żeby nie było rozczarowań.

 

2017, październik

NIKT

Hanoch Levin

reż. Artur Tyszkiewicz

premiera 21 października 2017

Taki Nikt zawsze jest potrzebny, żeby było się z kim porównywać i żeby poczuć się przy nim lepiej. Więc właściwie jest zawsze, w każdym kosmosie. To, że i on może mieć jakieś potrzeby, np. szacunku, uwagi, współczucia, może dla otoczenia wydawać się dość egzotyczne, wszak Nikt winien za sam fakt swojego istnienia jedynie przepraszać. I właściwie o tym jest to przedstawienie. Oraz – jak to u Levina – o bezbrzeżnej samotności, z którą niepodobna sobie poradzić mimo pragnień (zwróćcie uwagę na scenę zrywania zaręczyn Chany i Adasia przez Chefeca).

Wszystko dobrze, tylko niezbyt mnie to obeszło. Co prawda Mariusz Benoit świetny, Ewa Konstancja Bułhak do zjedzenia, Anna Ułas wreszcie w większej roli, znakomity Jacek Mikołajczyk, dobre debiuty Lidii Pronobis i Huberta Paszkiewicza, a jednak - jakoś letnio, jakoś za mało, za słabo, czegoś trochę brak. 

Coś nie zagrało również z muzyką, która przeszkadzała w odbiorze, wydawało mi się przez cały niemal spektakl, że dwa piętra wyżej jest próba zespołu rockowego albo grany jest beatowy wariant Fortepianu pijanego. Zagadkę stanowiła także scenografia – za nic nie mogę rozgryźć, co też symbolizowała w tym przedstawieniu plaża na fototapecie.

 

2017, wrzesień

TWÓRCY OBRAZÓW

Per Olov Enquist

reż. Artur Urbański

Premiera 17 września 2017

Mamy oto atelier, w którym powstaje film na podstawie powieści Selmy Lagerlof (wspaniała Anna Seniuk). Przed obejrzeniem fragmentów filmu uznana pisarka i noblistka poznaje młodą, bezczelną, nieco wulgarną aktorkę Torę Teje (świetny debiut Marty Wągrockiej w TN), z którą wdaje się w niewinną na początku rozmowę. Do czego to spotkanie dwóch kobiet doprowadzi?

Może nie będę pisał, o czym jest to przedstawienie, bo dla każdego ono będzie trochę o czym innym. Najbardziej jednak chyba o tym, że dzieciństwo zostaje z nami na całe życie i że wspominamy je takim, jakim być powinno, a nie – takim jak było. Ale też o tym, że mamy prawo nie wybaczać. I o rażącej niesprawiedliwości, jaka dotknęła małego Judasza. 

Poruszający, mądry i świetnie zagrany spektakl, siedziałem wpatrzony i wsłuchany w Annę Seniuk, która w Twórcach Obrazów zagrała rolę po prostu - wielką.

Znakomity początek sezonu w Narodowym i bardzo wysoko postawiona poprzeczka przed kolejnymi premierami. 

 

2017, czerwiec

KRÓLOWA MARGOT

Aleksander Dumas

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera grudzień 2012

Czasem tak jest, że się mijamy ze spektaklami, próbuję np. trafić na Szalbierza i nie wychodzi, albo on jest zajęty albo ja… Tym bardziej się cieszę, że wreszcie zobaczyłem Królową, bo to bardzo dobre przedstawienie.

Proszę sobie wyobrazić, że Grzegorz Wiśniewski nie zatrudnił dramaturga, który uwspółcześniłby nieco tekst Dumasa np. wtykając gdzieniegdzie słowa na ka bądź odniesienia do tu i teraz. Ba – niesłychane również, że nie użył reżyser projekcji video. Tudzież niezwykłe, że aktorzy grają bez mikroportów – i co nieprawdopodobne – doskonale ich słychać.

Mamy koniec XVI wieku, w Paryżu krew się leje, wydaje się, że jedynym sposobem na zakończenie wojny religijnej jest małżeństwo Małgorzaty z Henrykiem Nawarskim. Ale nie wszystko wychodzi tak, jak Katarzyna Medycejska zaplanowała… Spektakl wciąga bez reszty, niczym kryminał, aktorzy – fantastyczni, wszyscy. Ale pierwsze skrzypce grają Danuta Stenka i Marcin Hycnar, wcielając się w tragiczne role królowej matki i króla, a przecież – przede wszystkim – matki i syna. 

Czy jednak na pewno – „przede wszystkim”? Czy wola króla wobec brata to rozkaz czy kaprys? Czy prawa matki wobec syna są ważniejsze niż poddanej wobec monarchy?  Całe szczęście prostych odpowiedzi ani Dumas ani Wiśniewski nie dają.

 

2017, maj

OPOWIEŚĆ ZIMOWA

William Szekspir

reż. Marcin Hycnar

premiera 19 maja 2017

Po pierwszym akcie można było snuć przypuszczenia, że powstało kolejne koturnowe wystawienie Szekspira. Nowe tłumaczenie Piotra Kamińskiego jest co prawda świetne, bardzo współczesne i dzięki niemu oraz dzięki skorzystaniu przez reżysera z możliwości technicznych sceny, ta pierwsza część Opowieści nie nuży. Lenteks (Oskar Hamerski) kompletnie owładnięty szaleństwem zazdrości doprowadza do skazania a następnie śmierci swojej żony Hermiony (Patrycja Soliman), oczywiście w pewnym skrócie mówiąc. 

Druga część dramatu rozgrywa się kilkanaście lat później i na narodowej scenie jest nieledwie jazdą bez trzymanki… Część widzów nie dowierzała własnym oczom i uszom, bo w Czechach – bawią się na całego! W kiczowatych przerysowanych kostiumach, w maskach, tańcząc i cieszą się życiem w przeciwieństwie do zimnej (sic!) Sycylii. Całość wydarzeń komentuje ważny na scenie - oraz nad nią - Autolikus (bardzo dobry i wreszcie obsadzony w większej roli Piotr Piksa), błazen, który także przypomina widzom, że to teatr, że tutaj zło i dobro, miłość i nienawiść są jednak umowne, są konwencją, są zabawą. Więc bawmy się… Choćby i przy Vondrackovej.

Zabawa światłem nieziemska, w ogóle piękne wizualnie przedstawienie. Mnie ta Opowieść wciągnęła, ale widziałem na widowni także widzów rozczarowanych. Tak się zastanawiam – przesytem czy niedoborem czegoś…

 

2017, luty

IDIOTA

Fiodor Dostojewski

reż. Paweł Miśkiewicz

premiera 11 lutego 2017

Idiota jest jednym z najlepszych spektakli, jakie można oglądać teraz w Narodowym. Rzecz jasna – zawsze się można do czegoś przyczepić, ale nawet jak ktoś marudzi, to przyznać musi, że Wiktoria Gorodeckaja w roli Nastazji jest po prostu nieziemska.

W ogóle to przedstawienie powinno nosić tytuł Nastazja, bo jednak ona jest główną bohaterką całości. Ale nie jest prawdą, że tytułowego księcia tu zabrakło. Owszem, jest on nieco eteryczny, nie z tej ziemi przybyły (fakt - ze Szwajcarii przecież!), ale przecież taki jest też u Dostojewskiego. Enfant terrible, niespokojny duch, nie mogący znaleźć spokoju i zrozumienia, bo – do bólu wszak logiczny.  Wieki temu czytając tę powieść, wyobrażałem sobie Myszkina właśnie mniej więcej jak - bardzo dobrego skądinąd -  Pawła Tomaszewskiego. Poza tym Jan Frycz przypomina, że jest wielkim aktorem, choć jeden z jego monologów brzmiał jak z Wycinki Lupy (może specjalnie?), ale bank moim zdaniem rozbija - obok p.Wiktorii – Mateusz Rusin (Rogożyn), który zagrał rolę po prostu wielką. Scena rozmowy Parfiena w rozchełstanym kożuchu z księciem, nad ciałem Nastazji, zostaje w głowie i swoją ciszą wali jak obuchem (wyjątkowo dumny jestem z tego porównania).

I uwagi: drugi akt może nie tyle gorszy, ale w którymś momencie zaczyna nużyć. Choć może to też być kwestia niewygodnych krzeseł na Wierzbowej. Poza tym - przed najmłodszym pokoleniem aktorów Narodowego jeszcze trochę pracy, także tej u podstaw.

 

2016, grudzień

GARDEROBIANY

Ronald Harwood

reż. Adam Sajnuk

premiera 10 grudnia 2016

Mam to szczęście, że ten Garderobiany był moim pierwszym, że nie mam porównania z innymi inscenizacjami, także tymi, które weszły do historii polskiego teatru. Więc oglądałem spektakl będąc białą tablicą i ciekaw byłem bardzo, co też tam się na niej wypisze.

Zarówno Janusz Gajos (Norman) jak i Jan Englert (Sir) są wielkimi aktorami, ich pierwsze spotkanie na scenie jest faktycznie czymś nadzwyczajnym. Dla kunsztu obu – i warto i trzeba.

Całość jednak nie „zagrała”. Poruszający przecież dramat i kreacje obu aktorów nie wzbudziły we mnie specjalnie wielkich emocji. Bo – po pierwsze - prawdy o teatrze i o życiu aktora wydały mi się jednak ździebko archaiczne. Czyżby ten tekst się już zestarzał? No może. Ale jest coś jeszcze. Otóż niestety drugi plan nie zgrał się z pierwszym. Edyta Olszówka (Madge) z obrażoną miną chodziła po scenie w tę i z powrotem, Beata Ścibakówna w roli żony aktora trochę paradoksalnie - była nieprzekonująca, a przed Michaliną Łabacz (studentka AT, główna rola w „Wołyniu”) jeszcze dużo pracy. Obronił się tylko Jacek Mikołajczak w roli Thorntona. 

Byłem więc białą tablicą, nie znaczy to jednak, że szedłem na spektakl bez oczekiwań. Przeciwnie, z wielkimi. 

Może więc tutaj pies pogrzebany?

 

2016, listopad

MATKA COURAGE I JEJ DZIECI

Bertold Brecht

reż. Michał Zadara

premiera 26 listopada 2016

Tym razem wiele emocji dostarczył mi nie tylko sam spektakl, ale także pierwsze recenzje, które się już ukazały. Odniosłem bowiem nieodparte wrażenie, że widziałem zupełnie inne przedstawienie niż PT recenzenci. A najbardziej dźgnęła mnie opinia jednego z kolegów, że swoje role położyli Ewa Konstancja Bułhak i Arkadiusz Janiczek (moim zdaniem byli świetni), zaś wyróżniła się Kamila Baar (będę się upierał, że właśnie ona w swojej roli... nie czuła się najlepiej). I tak dalej... No ale to bardzo dobrze. Fatalnie byłoby wszak, gdyby najważniejsza premiera sezonu na dużej scenie Teatru Narodowego nie wywołała w widzach żadnych emocji ani kontrowersji. 

Songi Brechta do muzyki granej na żywo przez Budynia i jego zespół odnalazłem może nieco chropowatymi, ale wpisywały się one idealnie w tę opowieść, może nie będąc jej spoiwem, ale to nie przeszkadzało, o ile się zostało w ten świat wessanym. Mnie wessało. Scenografia Roberta Rumasa ze zburzoną Warszawą i starą beczką (w sensie mercedesem) - świetna. 

Bardzo dobry drugi plan (Sławomira Łozińska!), trochę jak sądzę niedodefiniowana rola Zbigniewa Zamachowskiego (Pastor), ździebko też przeszarżował Oskar Hamerski.

Danuta Stenka fantastyczna, jak zawsze. Barbara Wysocka też.

 

2016, czerwiec

SOPLICOWO – OWOCILPOS. SUPLEMENT

Adam Mickiewicz (?)

reż. Piotr Cieplak

Cały dowcip polega na tym, że aktorzy nie mówią, lecz warczą, pomrukują i w jednej scenie artykułują spółgłoski. Całe nieszczęście natomiast – że również plują, charczą i wciągają gluty (z przeproszeniem). Tak miało być, bo reżyser chciał pokazać również życie poza soplicowskim dworem, gdzie chłopi wersalskiej etykiety zapewne nie przestrzegali, jednak w którymś momencie owe organiczne odgłosy padające ze sceny były po prostu obrzydliwe.

Więc owo Soplicowo „z drugiej strony” warczy na obcych, wegetuje, prawo dżungli pozwala tu na bitki między sobą, ludność odgrywa jakieś rytuały wpatrzone w prawdziwe Soplicowo, a całość jest pośmiewiskiem. I co? Ano i niestety nic. Rowery wjeżdżają i wyjeżdżają i tak bez końca, Przemysław Stippa podciąga opadające portki, co któryś raz z kolei naprawdę irytuje, zaś Jerzy Radziwiłowicz co i raz wciąga na scenę kolejnego trupa w worku. 

Spektakl ma dobre recenzje, i faktycznie może się podobać, choć to złe słowo, może zatem – robić wrażenie. Najwyraźniej piszący te słowa intencji twórców bądź ich przestróg najzwyczajniej nie zrozumiał. Jego zbójeckie prawo.

 

2016, kwiecień

MADAME DE SADE

Yukio Mishima

reż. Maciej Prus

Mamy oto znanego nam wszystkim Markiza Alfonsa de Sade, który trafił za swoje sprawki do więzienia. I temu faktowi oczami otaczających go kobiet przygląda się Yukio Mishima, zabierając nas w pełną niespodzianek podróż po zakamarkach kobiecej duszy. Dla wielu panów może to być podróż w nieznane.

Bo pyta Mishima – czy mamy prawo być zepsuci? Ba, czy takie prawo mają kobiety? Czy to jest moralne, że pociąga nas rozpusta? Czy można się od niej uzależnić i jak silne jest to uzależnienie? To także pytania o kobiecą miłość, czułość oraz o czyste pożądanie - z dojmującą sceną końcową, którą można interpretować na kilka (przyzwoitych i mniej przyzwoitych) sposobów…

Fantastyczna jest Beata Ścibakówna jako hrabina de Saint-Fond, gra prostytutkę, czy też wręcz kurwę – z pewną taką dezynwolturą i brawurą jednocześnie – jakkolwiek to zabrzmi – dzięki czemu w tym mrocznym świecie Mishimy jest postacią pełną światła. 

Po raz kolejny (przedtem w Ateneum w spektaklu Barbary Sass) Ewa Wiśniewska gra Madame de Montreuil, moralną teściową Markiza, a samą Madame gra Dominika Kluźniak. 

Podobno były badania, wskazujące, że mężczyźni są w stanie zrozumieć kobiety w zaledwie 2%. Po obejrzeniu Madame de Sade w Narodowym skonstatowałem, że to całkiem możliwe.

 

2016, marzec

DZIADY

Adam Mickiewicz

reż. Eimuntas Nekrošius

Do długo wyczekiwanych Dziadów w Narodowym mam kilka uwag.  Zacznę od refleksji ogólnej. Uważam, że widz płacący 85 złotych za normalny bilet ma prawo oczekiwać widowiska, nie zaś kameralnego spektaklu z ciekawą acz skromną scenografią. Ale rozumiem – licentia poetica. Ciekaw więc byłem jak w tejże scenografii pokazany zostanie Bal u Senatora. Nie został. Tę akurat scenę litewski reżyser w swojej inscenizacji ominął. Szkoda. No ale to Michał Zadara mógł sobie pozwolić na 14 godzin Dziadów we Wrocławiu, w Narodowym całość trwa ponad cztery, niestety momentami dłużące się.

Na scenie najlepszy jest Marcin Przybylski w rolach Guślarza i Diabła. Zwracam również uwagę na Mateusza Rusina - Księdza Piotra. Z uwagą obserwuję rozwój tego aktora (który ma diabła - nie księdza - w oczach) , w Kordianie w reż. Jana Englerta był także rewelacyjny. Arkadiusz Janiczek w roli Senatora ofermowaty ale ciekawy, pomysł na tę postać kupiłem, i wreszcie na troszkę dłużej pojawia się na scenie mocno niedoceniana aktorka TN – Magdalena Warzecha, która gra Kmitową. Gustawa-Konrada gra Grzegorz Małecki. Uważam, że jest najlepszym polskim aktorem swojego pokolenia, ale w Dziadach na jego postać reżyserowi albo zabrakło pomysłu, bądź ja tego pomysłu nie zrozumiałem. 

Wykonywanie przez aktorów gestów szaleńca, jakiegoś tańca Św.Wita, chwyt, po który sięga się często ostatnio na scenach, jest czymś okropnym. Tak, wiem, że to miała być parodia patetycznych min i patriotycznych gestów, ale mnie jedynie zirytowała. Pomysł obłożenia aktora dziełami Mickiewicza po pierwszej części Improwizacji – choć krytyka uznała za odkrywczy – niestety wydał mi się nie tyle nieporadny, co jakiś… wzięty z obcej stylistyki. Publiczność się śmieje gdy Gustaw z trumny wpisuje dedykacje choćby Słowackiemu czy Towiańskiemu, ale nie mam kontaktu z komizmem tej sceny – mówiąc zupełnie szczerze. Zbieranie „na Wilno” podczas Salonu Warszawskiego też jakieś w tym oceanie symboliki zbyt dosłowne. 

O czym są Dziady Nekrosiusa? Chyba najbardziej o tym, że jesteśmy niewolnikami Mickiewicza. Ale… jakoś zbyt łatwo taki wniosek się nasuwa.