TEATR JARACZA W ŁODZI

 
 

2023, listopad

BURZA

William Szekspir

reż. Ivan Krejčí

premiera 4 listopada 2023

 

Nie umiem powiedzieć, o czym jest ta Burza (zresztą konia z rzędem komuś kto wie, co Szekspir w ogóle miał na myśli pisząc ten „niejednoznaczny” – jak uciekają od odpowiedzi teatrolodzy - tekst), ale zdecydowanie jest bardziej komedią niż tragedią. Są i momenty poważniejsze,  np. całkiem poruszający finał, ale publiczność się śmiała najbardziej z Trynkula (Hubert Jarczak), postaci może przerysowanej i dosłownej, ale jakże sympatycznej, oraz – z jego pobratymców w pijatyce – Stefana (Mariusz Witkowski) i Kalibana (Mikołaj Chroboczek). W kontrapunkcie do tej wesołej gromadki mamy srogiego Prospera (Bogusław Suszka), który bliżej finału ma przebłyski wolne od okrucieństwa i zadaje pytania o „sens tego wszystkiego”. Ariel (Natalia Klepacka) – jak to duszek - lata nad sceną na linach, Miranda i Ferdynand (Zofia Stafiej i Krzysztof Wach) obściskują się po kątach, co ma niewiele wspólnego z grą w szachy, a rozbitkowie na tej szekspirowskiej wyspie są jakby wypożyczeni z rejsu QE2.

Czy wiecie, że… reżyser zasiadał dwukrotnie w radzie ds. radiofonii i telewizji, jego kariera polityczna jest dość szczegółowo opisana w czeskiej Wikipedii a artystyczna – nie. Szkoda. U nas też politycy do niedawna mieli ambicje reżyserskie, wielu chciało na np. poprawiać Dziady, Krejčí Szekspira nie poprawia, jest – z grubsza mówiąc – po bożemu, z szacunkiem do tekstu, który to tekst jednak dobrze przed spektaklem przejrzeć, nie tylko żeby wyłapać niuanse, ale i by nie zgubić sensów przykrytych dość momentami  rozbrykaną formą.

2023, październik

KARTOTEKA

Tadeusz Różewicz

reż. Rolf Alme

premiera 14 października 2023

 

Wyszedłem z teatru nieco zdezorientowany, bo choć na małej scenie łódzkiego Jaracza udało się zrealizować porywające i znakomicie zagrane widowisko, to owa forma nadana ikonicznemu przecież dramatowi była dość zaskakująca. Więc jeśli nastawicie się na coś „sierioznego” (w końcu to Różewicz!), to możecie się zdziwić.

„W naszej Kartotece chcieliśmy wykorzystać tekst Różewicza do opowiedzenia o teraźniejszości, a kluczem do tego okazał się absurdalny świat snów" – mówił reżyser w rozmowie z PAP. Zastanawiam się właśnie – o jakiej teraźniejszości jest ta opowieść, o jakim jej aspekcie? Bo odniosłem nieodparte wrażenie, że mamy tu do czynienia wyłącznie z zabawą formą, a jeśli ten Różewicz był istotnie opowieścią o tu i teraz, to tych odniesień nie udało mi się zrozumieć. Rzecz faktycznie dzieje się w snach naszego Bohatera, co zresztą kilkakrotnie podkreślano, nie mam pewności, czy niezbyt dosłownie, a ponieważ we śnie trudno o logikę czy sens i ten spektakl jest takim właśnie zestawem luźno albo zgoła nie połączonych ze sobą scen (przyszła mi myśl, że były to jakby zajęcia z przedmiotu Elementarne zadania aktorskie), więc – WŁAŚCIWIE – zgodnie z oryginałem. 

Dość znaczącą różnicą jest jednak to, że Różewiczowski Bohater jest zrezygnowany, przegrany, nie mogący się skutecznie skomunikować ze sobą i ze światem, gdy tymczasem w naszym scenicznym Bohaterze, czyli w pięciorgu aktorach odnalazłem i energię, i chemię, i – porozumienie zgoła znakomite. Z tym rozziewem nie umiem sobie poradzić.

Jako się rzekło -  spektakl jest świetnie zagrany, mam nadzieję, że fantastyczna aktorka, jaką jest Maja Polka znajdzie tu swoją przystań, znakomity jest występujący również gościnnie Wiktor Piechowski, swoją klasę potwierdzili Łukasz Stawowczyk i Krystian Pesta, mamy także więcej niż udany debiut na Jaracza Aleksandry Posielężnej.  

 

2022, listopad

SZKLANA MENAŻERIA

Tennessee Williams

reż. Paweł Paczesny

premiera 7 stycznia 2022


Mamy oto ich czworo: Amandę, która jest zupełnie pozbawiona kontaktu ze swoją toksycznością, bardzo jednak kocha i syna i córkę, najbardziej jednak – siebie. Żyje przeszłością, wspomnieniem pięknej twarzy ojca jej dzieci czy - swojej niegdysiejszej atrakcyjności. Jest Laura - chorobliwie nieśmiała kaleka, nie umiejąca przeciwstawić się matce; Tom, nasz narrator, sfrustrowany pracownik hurtowni, uciekający od domowego piekła do kina, codziennie, na wszystko, jak leci… Wreszcie – Jim, przystojniak, w którym Laura się tak kochała, który to Jim przychodzi w odwiedziny do Wingfieldów, żeby… No właśnie, po co?

Już nie pamiętam, kiedy widziałem w teatrze tak dobre WSZYSTKIE role. Amandę gra rewelacyjna Urszula Gryczewska, stąpająca gdzieś między akceptacją, współczuciem a pogardą (nie wiem, czy nie za mocne słowo) dla swojej bohaterki, znakomity Mikołaj Chroboczek w bardzo trudnej roli Toma, znakomita Natalia Klepacka w także trudnej roli Laury, której wycofaniu aktorka nadała całą paletę półcieni; zwracam uwagę na poruszającą scenę niemej rozpaczy Laury po rozbiciu przez Jima jednej z jej figurek; świetny wreszcie w roli rzeczonego Jima - Krystian Pesta.

Oglądamy spektakl prosty i logiczny, niewydumany, starannie przemyślany, bardzo poruszający, wspaniale zagrany, olśniewający. Reżyserowi gratuluję debiutu!

 
2022, wrzesień
SONATA BELZEBUBA
Stanisław Ignacy Witkiewicz
reż. Radek Stępień
premiera 17 września 2022

Jak zrozumiałem z zapowiedzi - Jaracz ma dawać repertuar lekki, łatwy i przyjemny oraz lektury (w listopadzie Zemsta). Nie pozostaje zatem nic innego niż potraktować Sonatę Belzebuba jako pewnego rodzaju epitafium gdyż oglądamy spektakl owszem - przyjemny, ale ani nie lekki ani łatwy.

Jak to u Witkacego – mamy zabawę formą, zwracam uwagę na urokliwe poruszanie twórców się na granicy kiczu, i w słowie i w obrazie, ALE myśl autora nie wydaje się być spektaklu jakoś wykpiona czy spostponowana. Otóż Istvan (bardzo dobry Paweł Paczesny) chce tworzyć Sztukę, bez względu na to, czy znajdzie ona swoich odbiorców, czy też – nie, mówiąc w dużym uproszczeniu. W pewnym momencie Belzebub (znakomity - odziany w komplementowane w kulurach futro - Mikołaj Chroboczek) osobom naszego dramatu się ukaże, a przedstawienie nabierze i wyraźnego tempa i rumieńców, zaś trup słać się będzie gęsto. Zapewniam jednak, że są to sceny stosunkowo komiczne, gdyż jesteśmy w świecie rzadko trzeźwiejącego Witkacego, a takie zjawiska jak trup na scenie okropnie go śmieszyły. 
Jeśli jesteście gotowi na pięknie pokazaną (scen. Konrad Hetel) i z talentem zagraną opowieść o sensie sztuki, roli artysty i o diabłach, którym niekiedy - z rozmaitych powodów - się sprzedajemy, to łódzka Sonata taką refleksję w satysfakcjonujący sposób dostarcza.
 

2022, marzec

WIŚNIOWY SAD

Antoni Czechow

reż. Małgorzata Warsicka

premiera 27 marca 2022

 

Nie na wszystkie pytania, z którymi wyszedłem z tego spektaklu, znam odpowiedź

Na przykład  - dlaczego niektóre postacie grają w kostiumach z epoki, a inne – w zupełnie współczesnych. Albo – dlaczego aktorzy wygłaszają część  kwestii zwracając się do publiczności? (Było to czymś stosunkowo okropnym). Jaką  rolę pełni w tym spektaklu grana na żywo muzyka, która sączyła się z drugiego planu, zresztą trochę za głośno, stanowiąc przedziwne  tło i tak dziwnej całości.  Dalej - jak nie znając niemieckiego (bądź kontekstu) połączyć - zresztą pięknie zaśpiewany - song Ich Weiss… z wydarzeniami na scenie? I dlaczego na liście płac twórców znajduje się nazwisko p. Zenona Martyniuka?    

I czy  obsługa techniczna naprawdę musi się co chwila na scenie pojawiać co raz donosząc nowe rekwizyty bądź je zabierając? (Nie wnosiło to nic poza wywoływaniem wrażenia chaosu). A kompletnie nie zrozumiałem  wygłoszonej po ukraińsku kwestii Włóczęgi (przez ukraińską zresztą aktorkę), której to Włóczędze Raniewska daje ostatni grosz, a po chwili swojego gestu żałuje. Mam poważne lęki przed wnikliwym analizowaniem tej – skądinąd jednej z kluczowych w tekście Czechowa - sceny.

Aktorzy robili wrażenie pozostawionych samym sobie, jakby właściwie cały zespół (poza Andrzejem Wichrowskim i momentami Bogusławem Suszką) udawał, że gra Czechowa,  unieważniał go, postponował; gdyby Raniewska z Paryża nie przyjechała, to i tak nikt by tego nie zauważył, bo także i jej postać została w tym przedstawieniu unieważniona. Jeśli był to zabieg celowy, to pytanie najważniejsze - o czym w takim razie był ten Wiśniowy Sad?


 
2021, marzec
WOJNA NA TRZECIM PIĘTRZE

Pavel Kohout

opieka reż. Marcin Hycnar

premiera 18 marca 2021

Jest druga w nocy, mecenas Emil Blaha wraz ze ślubną małżonką zażywają snu. Ich odpoczynek zostaje jednak przerwany, oto do mieszkania wchodzi listonosz z wezwaniem do wojska. To dopiero początek problemów mecenasa, choć powiedzieć o następujących później wydarzeniach per „problemy” to tak jakby nic nie powiedzieć…

Jest i straszno i smieszno, wszystko - jak to się mawia – zostało podlane kafkowskim sosem,  obserwujemy wydarzenia owszem - absurdalne, ale czy  aż tak nieprawdopodobne? Wojna napisana przez Kohouta w roku 1970 robi wrażenie, jakby wyszła spod pióra dramaturga wczoraj może dlatego, że choć napisana o władzy totalitarnej, to jednak przede wszystkim o władzy – a ta zawsze JAKAŚ jest? I zawsze ma jakieś zakusy? Może.

Ten uroczy (choć nie wiem, czy to właściwy w tym przypadku przymiotnik) drobiazg od Jaracza zobaczyłem na moment dosłownie przed kolejnym lockdownem. Świetny Mariusz Witkowski w roli Blahy i  fantastyczna robota działu technicznego teatru, proszę jednak osobiście przekonać się – dlaczego, niechaj  widza nie zwiedzie grzeczna i nieskomplikowana z pozoru scenografia mieszczańskiej sypialni państwa Blahów...
 
2020, luty

DZIECI WIDZĄ DUCHY

Mariusz Grzegorzek

reż. Mariusz Grzegorzek

premiera 22 lutego 2020

O tym jak zostaliśmy ulepieni przez rodziców, o cudzie i przekleństwie pamięci, o tym, że każde czułe i każde przykre słowo tkwi w nas, świadomie, nieświadomie, wkodowane w chłonne niczym gąbka umysły - zostaje na zawsze. Wspomnienia aktorów z czasów ich pacholęctwa są pełne czułości i nostalgii, jest w tych historiach co prawda skaza lęku przed dorosłością, ale przede wszystkim nadzieja, że owa dorosłość będzie dobra, łaskawa, że wszystko się ułoży. Że nie będzie tak krwawo i okrutnie jak w baśniach, będących zresztą jednym z bohaterów tego przedstawienia. Nie chcę spojlerować, ale sceny zjedzenia Mateusza Więcławka (w formie gulaszu) przez Mikołaja Chroboczka odzobaczyć się nie da.

Dzieci widzą duchy – podobnie jak zrealizowane w patchworkowej poetyce dyplomy prof. Grzegorzka w PWSFTviT - powstał jednak nie po to, żeby opowiedzieć jakąś historię, ale - żeby przekazać widzom emocje, energię, radość grania i śpiewania, po prostu - bycia w tym miejscu i w tym czasie, niepowtarzalności chwili. I istotnie – przekazuje, choć muszę przyznać, że nie wszystkie odniesienia zrozumiałem, szczególnie bliżej finału. No ale ja już duchów nie widuję, ci, co widują – pewnie bazę skumają. (ciekawe, czy to już archaizm?)

Tym razem talent i warsztat pokazuje najmłodsze pokolenie aktorów Teatru Jaracza i nie chcę wyróżnić nikogo personalnie, bo świetni byli wszyscy i - to jest właśnie wrażenie, z jakim z tego spektaklu wracałem do Warszawy zdumiewająco niepustą tej nocy autostradzie.
 
2019, październik
KTO ZABIŁ KASPARA HAUSERA

Konrad Hetel na podst. W.Herzoga i in.

reż. Radek Stępień

premiera 12 października 2019

Najtrudniejszą rolę tego spektaklu i jednocześnie najmniej wdzięczną, miała p. Natalia Klepacka, bo przecież musiała zagrać lustro, w którym Norymberga tamtych lat się z pasją przeglądała. I istotnie - jej Kaspar Hauser był trochę „jak wszyscy” ale i jednocześnie - podobny do nikogo, był kimś, kto wziął się znikąd i odszedł jakby niezauważenie, był takim – cytując The Eagles - New Kid In Town, nowym chłopakiem w mieście.

Pozostałe role przedstawienia są wdzięczniejsze, od p. Bogusławy Pawelec nie można oderwać wzroku, świetny jest p. Paweł Paczesny, któremu zdarza się bardzo dyskretnie dworować z granego przez siebie Klemensa, bardzo dobry także jest Mikołaj Chroboczek jako Rotmistrz, bez halabardy (z którą pojawiał się niekiedy w poprzednim swoim teatrze, z rzadka raczej, więc sądzę, że transfer do Jaracza był dla p. Mikołaja excuse-le-mot – dobrą zmianą).

Początek nieco mnie znużył, lubię jednak być wciągnięty w opowieść podczas pierwszych 15 minut spektaklu, ale potem patrzyłem na scenę z rosnącym zainteresowaniem, następnie – z coraz większym zaangażowaniem, w końcu – niemal z zachwytem. Prawie jak u Hitchcocka. Prawie jak w akcie miłosnym… Tylko zmieniłbym zakończenie, tzn. – usunął je. Co prawda wtedy spektakl byłoby ździebko o czym innym, ale moim zdaniem wybrzmiałby mocniej. Choć może właśnie nie miał mocniej wybrzmieć? Zauważcie, na końcu tytułu nie ma znaku zapytania. To ważne. I właściwie nieważne, kto go zabił. A dlaczego - to już proszę się zainteresować osobiście.

Świetne, znakomicie zrealizowane, niepokojące, ale i momentami zabawne przedstawienie, może warto dodać – zupełnie nie o Norymberdze roku 1828.
 
2019, wrzesień
RÓŻA JERYCHOŃSKA

Diana Meheik
reż. Waldemar Zawodziński

premiera 20 września 2019

Może feministki mnie zbluzgają za spostponowanie dramatu p. Meheik, ale zaryzykuję. Otóż pozwolę sobie postawić tezę, iż Róża Jerychońska jest bardzo dobrym spektaklem, powstałym z ważnego i odważnego, ale niestety - kiepskiego tekstu. Patrząc na napisane już recenzje, szczególnie kobiecymi rękami, teza moja (o słabości tekstu, nie o jakości spektaklu) istotnie może być kontrowersyjna.

Poznajemy oto młodą Ukrainkę (świetna Agnieszka Więdłocha), pracującą w Libanie jako gosposia i prostytutka, jej pracodawca Anis jest także alfonsem (pełna poświeceń rola Sambora Czarnoty), a jego uzależniona małżonka (rewelacyjna Ewa Wiśniewska) potrzebuje pieniędzy na narkotyki, co zabija w niej tlące się ludzkie wobec Oleny odruchy. Pojawia się w tym świecie także Fady, będący jakby nadzieją na uwolnienie dziewczyny z piekła (istotnie ludzki Krzysztof Wach), ale ostatecznie i na jego pomoc nie można liczyć. Tyle w największym skrócie.

Agnieszka Więdłocha na końcu spektaklu opowiada widzom tragiczną historię dziewczyny, która była pierwowzorem Oleny, gdyż spektakl jest oparty na faktach. I w tej narracji, gdzie właściwie wszystko jest powiedziane i pokazane, postawiona zostaje wyraźna ogromna kropka na końcu, nie zostawia się widzom żadnego niedopowiedzenia, tajemnicy, a ja wolę, żeby dominującym znakiem przestankowym w teatrze był znak zapytania, a nie wykrzyknik.

A że ta istotnie smutna historia – jak już czytelnik się domyślił - nie poruszyła mnie zbyt mocno (prawo do bycia troglodytą ma podobno zostać w nowej konstytucji) i że nie miałem szansy pogdybania, takiego stworzenia sobie świata alternatywnego, bo autorka pisze: tak było i już!, skupiłem się więc nie na tej istocie tej opowieści, a na jej przez Waldemara Zawodzińskiego pokazaniu. I powtórzę – to bardzo dobry spektakl, ale dla innego niż piszący te słowa odbiorcy. Bywa i tak.

 
2019, kwiecień
IDIOCI 
Marcin Wierzchowski, Daniel Sołtysiński
Dram. Jakub Klimaszewski

reż. Marcin Wierzchowski

premiera 23 lutego 2019 

Raz na jakiś czas, bardzo rzadko niestety, od wielkiego święta – zdarzają się takie spektakle, które dodają skrzydeł i wpompowują sens w całe to chodzenie do teatru. Które rozwalają dokumentnie, mimo, że wiadomo, jak się skończą. Które chwytają za twarz od pierwszej sekundy i trzymają do końca, tutaj - przez całe 190 minut, z których każda jest przemyślana, potrzebna, każda uwiera, boli i gryzie.

Wstajesz ze swojego gąbkowego quasi-fotela z mokrymi plecami, bo pocąc się twój organizm broni cię przed tym, czego tak bardzo nie chcesz zobaczyć. W którymś momencie stwierdzasz ze zdumieniem, że masz opuchnięte powieki i wilgotną twarz, bo niespodziewanie okazuje się, że to nie o jakiejś pieprzonej duńskiej czy łódzkiej komunie, ale właśnie ni mniej ni więcej o tobie - o tobie niewypowiedzianym, o tobie zasklepionym, o tobie skrzywdzonym, o tobie uciekającym, o tobie bezradnym, wreszcie – o tobie tak desperacko szukającym czułości.

Idioci są wstrząsającym przedstawieniem o sprawach w życiu najważniejszych, pierwszych i ostatnich, pozbawionym łatwych sądów, ocen czy tez; są obuchem walącym widza wprost między oczy, jednocześnie - czymś tak niesłychanie misternym i kruchym, delikatnym, intymnym.

Są symfonią talentu aktorów łódzkiego Jaracza i kolejnym dowodem na to, że ten zespół jest wspaniały, aktorzy grają świetnie, na 100%, wszyscy. Pisząc te słowa, jestem już od kilku dni w domu, ale wciąż nie mogę wyjść z teatru.

I nie chcę.

 

2018, grudzień

NOC HELVERA

Ingmar Villquist

reż. Małgorzata Bogajewska

premiera 24 stycznia 2019 

Jeden z najpopularniejszych współczesnych tekstów dramatycznych na polskich scenach, trafił także na kameralną scenę Jaracza. I właściwie tylko do doboru tekstu mam zastrzeżenia, jednak wolałbym dać się zaskoczyć czymś może mniej znanym, może nie szedłbym tak ostentacyjnie w nurt „teatru, który ostrzega i straszy”, może chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej i głębiej o powodach fascynacji siłą, władzą, podporządkowaniem. Małgorzata Bogajewska zmieniła nieco oryginalny tekst, w miejsce chłopaka jest mężczyzna, w miejsce opiekunki – jego żona. On – niedojrzały, spragniony docenienia za wszelką cenę, zafascynowany nowymi czasami, w których i on będzie ważny; ona – zrezygnowana, właściwie w sytuacji bez wyjścia, bezradnie patrząca na tego mężczyznę, którego wciąż kocha.

Na scenie Milena Lisiecka i Mariusz Słupiński. I dla nich – mimo moich utyskiwań – zdecydowanie warto ten spektakl zobaczyć.
 

2018, grudzień

TRZY SIOSTRY

Antoni Czechow

reż. Jacek Orłowski

premiera 29 września 2018 

Do Moskwy, ach, do Moskwy… i tam będziemy żyć wreszcie inaczej, lepiej, pełniej, mocniej!  Żeby tylko doczekać do lata, a wtedy – do Moskwy! Zostawimy tę okropną prowincję, a tam, w Moskwie i do teatru będziemy chodzić i wszystko. Ach, Moskwa! Tam będziemy szczęśliwe, tylko tam. Tu codzienność nas zabija, codziennie mała zbrodnia, coraz głębiej sztylet w serce, ta okropna praca, w której trzeba ze wstrętnymi ludźmi rozmawiać, ta przełożona, ten niekochany mąż, jedyne, co nas tu trzyma - to my, my trzy. Dobre, szlachetne, tak bardzo nie pasujące, bo zło, okrucieństwo i obłuda nadają temu światu bieg, przecież – popatrzcie - ta okropna Natasza, niedouczona, głupia, egzaltowana, a nasz Andriej powtarza wszystkim, jaka to wspaniała kobieta, jaka szacunku godna, ten biedny Andriej, ach biedny… Tak, ta prowincja to dobra dla takich typów jak Solony, bez krzty czaru, delikatności, obycia. No a potem, wiecie, Solony zabije Barona… I runą marzenia, nie tylko Irinki,, i - no cóż, trzeba będzie zostać z tą żałobą po mężu nie-mężu, po kochanku, który wyjechał i nie wróci, trzeba będzie jakoś żyć, patrzeć, jak rosną te niezwykłe dzieci Andriuszy, tak mądrze wielkimi oczętami wpatrzone w mamusię… Czy cośkolwiek więcej można zrobić? Nic przecież, nic…

Od Pauliny Walendziak nie mogłem oderwać wzroku, w ogóle przedstawienie jest zagrane wspaniale, nie mam tylko pewności, czy Marek Nędza nie jest aby zbyt przystojnym mężczyzną w roli Barona, wszak Olga gdy go poznała, aż się rozpłakała, tak był brzydki. No przecież.

Bez dyskusji, proszę jechać do Łodzi. Do Łodzi! Do Łodzi… 

 

2018, listopad

OPERETKA

Witold Gombrowicz

reż. Waldemar Zawodziński

premiera 9 listopada 2018

Było z rozmachem. Prawie czterdzieścioro aktorów i muzyków na scenie, dziesiątki kostiumów, fantastyczne przygotowanie wokalne, znakomita, wręcz przebojowa, wpadająca w ucho muzyka, i świetna praca choreografa, bez wahania mogę napisać – że choćby dlatego Operetka będzie hitem u Jaracza.

Czy łódzkie wystawienie jest wielkie, dobre czy zaledwie przeciętne, gdzie reżyser stanął w poprzek Gombrowicza, gdzie zaś nad nim okrakiem, pozostawiam do oceny teatrologom. Widziałem kilka inscenizacji tego dramatu, z tej wyszedłem z poczuciem dobrze spędzonego czasu, choć – znów obejrzawszy, i znając tekst – pewności wciąż nie mam, czy w końcu zrozumiałem, co Gombrowicz TAK NAPRAWDĘ chciał powiedzieć. Czy to o zmieniającym się świecie, w którym jednocześnie wszystko pozostaje takie samo? Czy o tym, że zamordyzmy rządzą światem, wymieniając się tylko ze sobą? Że na końcu zostaje nagość? No, to na pewno.

Spektakl jest fantastycznie zagrany, Dorota Kiełkowicz i Andrzej Wichrowski w roli Himalajów świetni, Iwona Dróżdż-Rybińska cudownie spragniona nagości jako Albertynka, jakby żywcem wyjęta z Gombrowicza ze swoją kompleksją, także gratulacje za znakomitego hr. Szarma dla Karola Puciatego. Uwagę zwraca dopieszczony drugi plan, w ogóle - widać ogromny wysiłek całego zespołu.

Coś bym z tym Gombrowiczem „porobił” w związku z coraz większą liczbą turystów w Łodzi, bo i Lonely Planet rekomenduje i ostatnio CNN, może jakieś napisy, może coś? Jest się czym pochwalić, a turysta widząc, że zrozumie - co aktorzy do niego mówią (może mniej – co Gombrowicz) przyjdzie. A i jakiś program po angielsku by się przydał, tak się trochę rozmarzam, ale może, a nuż, a dlaczego nie?

Pomysł podsuwam bezkosztowo, z przyjaźni.

 

2018, wrzesień

SEKSUALNE NEUROZY NASZYCH RODZICÓW

Lukas Bärfuss

reż. Waldemar Zawodziński

premiera 14 września 2018

Wyszedłszy od Jaracza rozglądałem się po rozkopanej okolicy, gdzie tu najbliższy bar. Spektakl Waldemara Zawodzińskiego bowiem – z przeproszeniem – rozpieprzył mnie na tyle mocno, że dopiero po trzecim głębszym doszedłem jakoś do siebie. Z wierzchu istotnie o seksualności tych niepełnosprawnych i tych pełnosprawnych (i o tabu z tym związanym), a tak naprawdę z pytaniami o „normalność’, o siłę i sens rodzicielstwa (i tabu z tym związanym). O tym, co jesteśmy gotowi zrobić dla najbliższych, a czego na pewno nie (i o tabu…), o granicach naszego pożądania (i…), i – wreszcie o tym, że świat jest do zniesienia tylko wtedy, gdy jesteśmy na prochach. I o tym, czym grozi ich odstawienie.

Wspaniała Natalia Klepacka, mogę sobie tylko wyobrazić, ile ta rola kosztuje, jej Dora poprowadzona została z matematyczną dokładnością, zobaczcie sami, milimetr w tę albo wewte, sekunda wyjścia z postaci i… byłaby katastrofa. Fantastyczna również Urszula Gryczewska jako matka Dory,  także Bogusław Suszka w diablo trudnej roli Eleganckiego Pana. 

Uprzedzam zatem raz jeszcze – nie wejdziecie do teatru bezkarnie. Ale nie pamiętam już, kiedy oglądałem spektakl z tak skupionymi i poruszonymi współwidzami, nie pamiętam również łez w tylu oczach (co ukradkiem podglądnąłem), i – wreszcie – tak zasłużonych owacji.

 

2018, maj

OTCHŁAŃ

Jennifer Haley

reż. Mariusz Grzegorzek 

premiera 6 kwietnia 2018

Przestroga? Baśń? Moralitet? Kryminał?

Tytułowa otchłań to miejsce, w którym spędzamy całe swoje życie bądź jego część, nakładamy maski i przybieramy obce twarze. Czasem tamże jesteśmy kimś innym, kimś z kogo niespecjalnie jesteśmy, A czasami – także sobą. A może nasze życie poza ową otchłanią jest mało ciekawe, może dopiero w niej jesteśmy naprawdę szczęśliwi? Tak, rzecz o Internecie. Ale czy tylko?

Mamy oto wiktoriańską posiadłość, z pięknym ogrodem, ubranymi we fraki dżentelmenami i w falbanki – dziewczynkami. Mamy również umiejscowiony w dość dalekiej przyszłości komisariat czy też pokój przesłuchań, w którym pani detektyw próbuje otrzymać o tejże posiadłości pewne ważne informacje. Czego i w jaki sposób się dowie?

Spektakl Mariusza Grzegorzka jest nie tylko piękny wizualnie, mówię i o scenografii i o kostiumach, ale również wspaniale zagrany. Na deskach kameralnych u Jaracza zobaczymy w gościnnej roli Krzysztofa Zawadzkiego z krakowskiego Starego, Andrzej Wichrowski świetny w roli papy, a Marek Nędza – w roli Woodnuta.

Ale scenę kradnie wszystkim starszym kolegom Paulina Walendziak (Iris), studentka IV roku PWSFTviT w Łodzi, patrzyłem na jej grę najpierw z niedowierzaniem, a potem - z głębokim poruszeniem.

Sensacyjny debiut, wielkie gratulacje, mocno trzymam za Panią Paulinę kciuki.
 

2018, marzec 

Z MIŁOŚCI

Peter Turrini

reż. Waldemar Zawodziński

premiera 27 stycznia 2018

To jest najbardziej przygnębiające przedstawienie, jakie widziałem w życiu.

Dobry Bóg (wspaniała Bogusława Pawelec) zjawia się na ziemi, mówiąc ściślej – w Wiedniu, i patrzy na to, co się dzieje z Jego stadem, a stado owo pogubiwszy się nieco, robi rzeczy zaiste smutne. No, może z wyjątkiem małej skrzypaczki Flory, która jeszcze nie zdążyła pomieszać i zwyrodnić znaczeń najważniejszych słów rządzących naszym życiem.

Źle się dzieje w małżeństwie Michaela i Elfriede, Ella nie umie poradzić sobie z samotnością po śmierci męża, Hilde odebrano dzieci, do tego mamy wiedeńskich policjantów różnych szczebli skonfliktowanych z rzeczywistością, mamy bezdomnego, który jakby trafił los na loterii oraz - będącą w wieku balzakowskim prostytutkę, której pracę zabierają młodsze koleżanki ze wschodniej Europy. Co ich wszystkich połączy?

Mówiąc najkrócej - rzecz o tym, co robimy, a czego nie robimy „z miłości”. Poruszający, świetnie zagrany spektakl, szczególna uwagę zwracam na nastoletnią Oliwię Leńko (Florę), która zagrała dużą, dorosłą nieledwie rolę bez cienia zmanierowania, bez piereżywania, prosto i celnie, w dziesiątkę. W przypadku aktorów w wieku Oliwii to się właściwie nie zdarza, tym większe brawa.

 

2018, styczeń

WEDŁUG AGAFII

Agata Duda-Gracz na motywach Ożenku M.Gogola

reż. Agata Duda-Gracz

premiera 12 grudnia 2009

derniera 17 stycznia 2017                

Nic nie może wiecznie trwać. W przypadku Agafii – wielka szkoda. Ale jestem szczęśliwy, że udało mi się, nieledwie rzutem na taśmę, ten fenomenalny spektakl zobaczyć.

Aktorzy cudownie bawili się swoimi rolami, pewnie z okazji zielonych przedstawień może nawet bardziej niż należało, ale świat tym slapstickowym niemal gagom sprzyjał, np. por będący zdrową przekąską Podkolesina, okazał się wyjątkowo niesforny. Na szczęście Sambor Czarnota i Milena Lisiecka nie dali się zbić z pantałyku i niemal zachowali powagę, publiczność natomiast musiała się z porowej niesubordynacji zdrowo wyśmiać. Niepowtarzalne… Fiokłę Iwanownę brawurowo zagrał (tutaj jako Poradnicę) Marek Kałużyński, lekkoduch wspomagający swoją niegdyś młodą przyjaciółkę w zamążpójściu, i czy przypadkiem nie będący substytutem nieobecnej u Dudy-Gracz na scenie Ariny Pantelejmonownej? Marek Nędza świetny jako Jajecznica, opętany manią ipsacji, w każdym razie – teoretycznie, dający widowni rozległą wiedzę o świecie erotyki z czasów Gogola. Słodkie.

A rzecz – wcale nie o ożenku, a o miłości. W świecie, gdzie pytają - co ona ma, ogród warzywny czy kwiatowy, nosek – czy aby nie za duży, czy umie po francusku itd. - emocje i uczucia zeszły na plan dalszy, a właśnie tego, choćby najmniejszego uniesienia, tej nutki choćby namiętności od któregokolwiek z kawalerów oczekiwała Agafia. I może Podkolesin wiedział, że nie może jej tego dać? I może ta ucieczka sprzed ołtarza wcale nie była taka okrutna?

Piękny, piękny, piękny, poruszający wyobraźnię i brawurowo zrealizowany spektakl, który już niestety przeszedł do historii. Kto nie widział, ten trąba.

Ufam, że dyrektor Zawodziński jest już po słowie z reżyserką w sprawie czegoś nowego.

 

2017, grudzień

PLAC BOHATERÓW

Thomas Bernhard

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 17 grudnia 2017

Właściwie to bez przerwy porównywałem, bo znam ten spektakl w reżyserii Krystiana Lupy. Ale Pani Profesor mnie zapewniła, że to zupełnie normalne, że się porównuje i że Grzegorzowi Wiśniewskiemu należy się uznanie już za sam fakt rzucenia rękawicy.

Łódzki Plac Bohaterów jest i krótszy (sic!) od wileńskiego i chyba trochę o czym innym. Tutaj bohaterowie – choć także złamani i przegrani, mają jednak w sobie jeszcze jakąś siłę, może resztki złudzeń czy nadziei, jeszcze jakieś emocje. No, może poza Profesorową. Wszyscy noszą żałobę, ale Olga i Łukasz raczej na pokaz. Najbardziej przywiązana do pana domu była Pani Zittel (wspaniała rola Barbary Marszałek), jej wspomnienie Profesora z każdym słowem boli, ta elegia o poukładanym życiu, które minęło, jest jednak pełna strachu przed tym, które nadejdzie. Bo to przecież ostatnie posiłki, które pani Zittel przygotuje dla Schusterów. No a Herta? Kim ona była w poukładanym pedantycznym życiu Profesora?

Fantastyczna także Urszula Gryczewska (Anna), świetny Marek Nędza (Łukasz), który wie, że ze zmarłym ojcem łączy go tylko numer buta. Dodajmy, że porządni ludzie mają rozmiar 45.

Jest zatem Łukasz porządny, mimo romansu z aktorką z okładki z kolorowego czasopisma i mimo koronkowej koszuli, do której paradoksalnie czerwone szelki bardzo pasują.  

 

2017, maj

IWONA KSIĘŻNICZKA BURGUNDA

Witold Gombrowicz

Reż. Agata Duda-Gracz

Premiera styczeń 2014

Łódzka Iwona jest rozgadana jak mało która. No chyba ze cztery całe zdania wypowiada, pojawia się na scenie także – zamiast obu ciotek - jej mamusia (cudowna Katarzyna Cynke), a Cyryla (oraz dwórkę Małgorzaty) gra nieco androgyniczny w tym spektaklu Marcin Korcz. Nagrodę za rolę króla Ignacego w zeszłorocznym konkursie na wystawienie klasyki otrzymał Ireneusz Czop, faktycznie świetny, z jednej strony po królewsku stanowczy, z drugiej jednak zlękniony nieco swojej małżonki, którą gra u Jaracza – i kradnie kolegom scenę – Milena Lisiecka. Bo im więcej Iwon oglądam (ta już chyba piąta), tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to właśnie Małgorzata jest główną bohaterką tego genialnego tekstu. A na pewno jest nią u Agaty Dudy-Gracz, w poruszającej scenie recytacji swoich grafomańskich wierszy…

O czym jest łódzka Iwona? O seksie. O pożądaniu, które powoduje, że Filip bierze Iwonę za narzeczoną, które również powoduje, że chce się potem pozbyć, tym razem jednak skierowane ku Izie i Cyprianowi. O sprawowaniu władzy króla nad królową poprzez alkowę, o erotyzmie, w którym całość jest osadzona i który to erotyzm jest jednym z narzędzi wpływu ich królewskich mości na dwór. Orgii na scenie nie ma, uspokajam. 

Spektakl - w ramach kolekcjonowania Iwon - obejrzałem po roku po raz kolejny, i bardzo dobrze – bo zdążyło mi już ulecieć z pamięci jak znakomite jest to przedstawienie. 

 

2017, kwiecień

CZAROWNICE Z SALEM

Arthur Miller

reż. Mariusz Grzegorzek

premiera 1 kwietnia 2017

65 lat temu Czarownice z Salem Arthura Millera zostały najlepszą sztuką roku. W Stanach szalał wówczas makkartyzm, i było to aż nadto czytelne odniesienie do procesów o czary w siedemnastowiecznym Salem. Spektakl Mariusza Grzegorzka owszem - można przeczytać wprost i odnieść do naszej współczesności, ale przede wszystkim jest dojmującym, bo uniwersalnym ostrzeżeniem przed skutkami opętania – każdego, od władzy przez pieniądze, seks po szatana, chyba właśnie w tej kolejności. Czarownice z Salem są także wciskającym w fotel pokazaniem anatomii zbiorowego szaleństwa, które opętało tę niewielką społeczność i która to anatomia przez wieki zmianie nie uległa.

Powstało przedstawienie o rzeczach pierwszych i ostatnich, świetnie zagrane przez zespół Jaracza wsparty przez studentów, spektakl jest bowiem elementem obchodów 70-lecia Wydziału Aktorskiego łódzkiej Filmówki, na scenie zobaczymy także Dziekan tegoż wydziału – fantastyczną Zofię Uzelac i jednego z wykładowców – równie fantastycznego Ireneusza Czopa.

W Teatrze Jaracza powstał spektakl wciągający, niepokojący, przerażający. Karmiący inteligencję i wyobraźnię widza. Owacje na stojąco - zasłużone. 

 

2016, październik

WASSA ŻELEZNOWA 

Maksym Gorki

reż. Lena Frankiewicz

premiera 9 kwietnia 2016

Wassa jest właścicielką dobrze prosperującej wielkiej firmy transportowej. I ten świat robotników, prawników, interesów i łapówek funkcjonuje tylko dzięki jej uporowi, woli i determinacji. Gorzej natomiast się dzieje w domu Żeleznowów, mąż bowiem uwikłał się w skandal pedofilski, jedna z córek – Ludmiła (fenomenalna Katrzyna Cynke) – ma niezbyt duży kontakt ze światem, jest dziecięco naiwna i zakochana w swoich kwiatach, do tego zjawia się z zagranicy synowa i chce odebrać Wassie wnuka, który jest nie tylko jedynym spadkobiercą, ale i…sensem jej istnienia. 

Czy tą rodziną da się „zarządzać” tak jak firmą? Czy śmierć, którą niesie za sobą Wassa, podda się jej woli? Czy przeszłość można zmienić teraźniejszością? Ile są warte przywiązanie i miłość? Co w ogóle te słowa znaczą? I może - jednak warto było kiedyś tam zatańczyć tego walca z Żeleznowem? No może, ale i tak patrząc na to wszystko, jedyne co można – to się zrzygać. Wiśniami, ale jednak.

Cóż nam takiego Lena Frankiewicz mówi Gorkim o współczesności? Że kapitalizm jest zły i że przyjedzie rewolucja (czy wojna) i ich – kapitalistów zje? He, dziś takie odczytanie Wassy jest jednak naiwne, ale czytałem, że niektórzy dali się na ten haczyk złapać, a przecież namiętnie płomienny antykapitalistyczny monolog Raszel taki tok myślenia ośmiesza. I dlatego był w spektaklu niezbędny. 

Kilka razy przeszły przeze mnie ciarki (scena walca tak po ludzku – piękna), kilka razy byłem na krytycznej granicy poruszenia. A przez cały czas jak w obraz wpatrzony byłem w Gabrielę Muskałę, która zagrała rolę – nie zawaham się użyć tego słowa – wielką.

 

2016, czerwiec

ANTONIUSZ I KLEOPATRA 

William Szekspir

reż. Wojciech Faruga

premiera styczeń 2016

Do Łodzi wybrałem się z M. i M. Oni są mądrzy i wiedzą wszystko o teatrze, więc zadałem w foyer może idiotyczne, acz ciekawe pytanie – po co przy tym spektaklu zatrudniono dramaturga, skoro pokazany będzie Szekspir? Otrzymałem odpowiedź może nie mętną ale wieloznaczną, a po trzecim dzwonku już wszystko było jasne. Mianowicie - musiał ktoś ładnie skompilować archaiczny przekład ze współczesnym, a także dodać kilka słów „od siebie”, jak na przykład „jebana czekolada”, to o Kleopatrze.

Cóż, w którymś momencie ten dość wulgarny i poszarpany tekst zaczyna ździebko nużyć, ale jest coś wciągającego w tym spektaklu. Wcale nie wdzięki Antoniusza (Krzysztof Wach), które mamy okazję podziwiać - ani Kleopatry (Agnieszka Skrzypczak), choć ta miała kłopot ze zdjęciem stanika i akt był odbyty w negliżu niezupełnym. No więc co? Może był to duch jednej z najsłynniejszych Kleopatr - Elisabeth Taylor - unoszący się nad sceną, duch mocno niezadowolony, gdyż na scenie robiono sobie zeń żarty. No może…

W każdym razie wielki szacunek dla tych aktorów, którzy grają przez bite dwie godziny mokrzy bądź zwilżeni. 

Bowiem akwen na scenie, udający równocześnie łoże kochanków, morze z okrętami wojennymi oraz toaletę – staje się w którymś momencie tak zanieczyszczony (nawet jeśli doń nie sikano), że ja bym weń przebywając jakiejś egzemy dostał. Ale akurat w tę czerwcową sobotę Łodzi było 37 stopni, zawsze to w wodzie chłodniej. A że się w trakcie spektaklu zabrudziła?

A kto tam u Szekspira był czysty?

 

2016, marzec

KOMEDIANT 

Thomas Bernhard

reż. Agnieszka Olsten

premiera grudzień 2015

Stoją sobie widzowie na pięterku, przed wejściem do Sali kameralnej, czekając jak najbliżej drzwi, żeby co lepsze miejsca zająć, bo nie dość, że nienumerowane, to  jeszcze (jak mówią) jakoś chaotycznie poustawiane. Nagle wpada w tłum Sebastian Majewski, wita gości kiełbasą własnej roboty, i anonsuje przybycie do gospody w Utzbach wielkiego aktora, który po wielu prośbach i namowach - przyjął zaproszenie i da spektakl.  I on (właściwie On) , Bruscon, wraz z żoną, synem i córką – marnymi aktorami ale za to idealnymi ofiarami jego okropnego charakteru – szykuje się do owego występu. 

Wracając do drzwi – widzów czeka niespodzianka, te wejściowe posłużą tylko do wyjścia.

Wracamy do Utzbach. Trwają przygotowania do przedstawienia, jest problem światełka „wyjście ewakuacyjne”, które Mistrzowi przeszkadza (gdzie jest strażak?!), pojawia się kłopot chrząkających świń, wreszcie scenografia jest do zdecydowanej korekty, choć portrecik Hitlera zdaje się, że pasuje. A, jeszcze kwestia honorarium. Bo na poprzednim występie zapłacono gomółką sera, owszem, 43-kilową, ale On nie jada sera. Posiłki, no właśnie – kiszka wypada w Utzbach we wtorki, a dziś co będzie?  Próba idzie ciężko. Dzieci – no kompletne dno. Dno den. Jak On mógł dać życie komuś tak niezdolnemu… 

No a żona? Milcząca niczym Iwona u Gombrowicza w którymś momencie występuje z płomiennym wystąpieniem (ciekawe, zagranym czy improwizowanym…) w języku quazi-węgierskim.

Komediant jest spektaklem wybitnym. Agnieszka Kwietniewska gra Buscona jak to się mówi – totalnie, chwytając widza za twarz i trzymając w tym uścisku aż do końca. Agnieszka Więdłocha i Marcin Korcz w rolach niezdolnych dzieci – znakomici. Zagubieni, zakompleksieni, zrozpaczeni. Śmieszy i porusza tenże niby-węgierski monolog Urszuli Gryczewskiej, wreszcie – Sebastian Majewski (dyrektor Jaracza zresztą) jako właściciel gospody - przypomina widzom, że jest także aktorem i to aktorem bardzo zdolnym.

Nie pierwsza, nie ostatnia i może nie najlepsza na świecie – ale za to poruszająca i brawurowo zagrana rzecz o miejscu teatru w naszym życiu. I chyba tym, że w ogóle nie ma życia bez teatru. Nawet, jeśli teatr to absurd.