TEATR DRAMATYCZNY W WARSZAWIE

 

2024, luty

NASZE CZASY

Weronika Szczawińska i Piotr Wawer Jr

reż. Weronika Szczawińska

premiera 1 lutego 2024

 

Czas jest dla sztuki (sensu largo) bohaterem tyleż wdzięcznym, co i bardzo wymagającym, bo mimo najszczerszych chęci można w przyglądaniu się upływowi tegoż popaść w banał. Spektakl w Dramatycznym nie ma siły rażenia Prousta czy Manna, niekiedy się wlecze (zapewne to zabieg świadomy), chwilami jest właśnie dość płytki, ale - są też momenty naprawdę fajne, bardzo błyskotliwe, a nawet humorystyczne.

Bardzo podobała mi się scena, w której pięcioro naszych aktorów (w różnym wieku, co ważne) opowiadało, co się działo w ich życiu, gdy co innego działo się w życiu partnera. Urocza była konwersacja Waldemara Barwińskiego i Piotra Warwa Jra o najszybciej starzejącej  się męskiej części ciała, zdradzę – chodzi o oczy. Świetny był pomysł na rolę – czy też obecność w tym spektaklu - Małgorzaty Niemirskiej, znakomite także było jej wykonanie. Natomiast trochę rozczarował mnie finał (w sensie nie teatralnym, a – morału czy pointy), skończyłbym spektakl dwie sceny wcześniej, siła rażenia byłaby wówczas wielokrotnie większa. 

Również "nicniedzianiesię" na scenie przez minutę czy dłużej – żeby uświadomić nam jakby dotkliwość upływu czasu – była dla mnie jako radiowca nieco naiwna, bo już przy pięciu sekundach niezaplanowanej ciszy wpadam w panikę, o minucie nawet nie wspominając.

Postaci Naszych Czasów noszą imiona aktorów, prawdopodobnie są też podmiotami lirycznymi. Ciekawe więc, na ile ten spektakl jest zagrany, a ile jest w każdym przebiegu improwizacji? I w ogóle – czy to jeszcze teatr? W tym wypadku zadaję te pytania nie po to, żeby rzecz spostponować, bo oglądało się ją fajnie, ale… jakoś nie daje mi to spokoju.

 

2023, lipiec 

PODWÓJNY Z FRYTKAMI

Jan Czapliński

reż. Piotr Pacześniak

premiera 1 lipca 2023

 

Zapowiadało się ciekawie – punktem wyjścia było otwarcie w 1992 roku pierwszego w Polsce McDonaldsa, była na tej inauguracji cała warszawska elita, a lokal uroczyście otwierał sam minister Jacek Kuroń (Katarzyna Herman). No więc widzowie wchodzą na ułożoną w kształt restauracji widownię i zasiadają przy stolikach, mogą się później ustawić w kolejce po numerki za zamówienia, a niektórzy nawet dostają (mocno wczorajsze) frytki. Ponieważ doskonale ten dzień pamiętam - pierwszego Maca mijałem codziennie w drodze na uczelnię widząc te kolejki niezmierzone i tę ekscytację tak bardzo namacalną już naszą zachodniością – wpatrywałem i wsłuchiwałem się uważnie.

Rzecz wydała mi się bardzo naiwna. To, że wtedy żyliśmy w zaślepieniu Zachodem i konsumpcjonizmem, było po dekadach życia w komunistycznie biedzie czymś zupełnie naturalnym. To, że kapitalizm nie jest bez wad, przepraszam za truizm – także wiadomo nie od dziś. Ale zapewniam, więcej wad miał komunizm, może zatem w modnej od pewnego czasu wściekłej krytyce kapitalizmu, warto RÓWNIEŻ i o tym wspomnieć. Wreszcie to, że wtedy, w latach 90-tych żyliśmy „pod linijkę” wyprodukowaną przez światowe korporacje, procentuje tym, że dziś żyjemy jak chcemy, możemy wybrać mniej lub bardziej opresyjnego pracodawcę, możemy być less-waste albo marnować na potęgę, sortować śmieci albo - w ogóle nie śmiecić. Mieć work-life-balance, albo zaharować się na śmierć. Jest wybór, na który ciężko przez te lata zapracowaliśmy.

W szczegółach – też nie wszystko było jasne – trudno zgadnąć np. od kogo i po co dzwoniły do naszych bohaterów telefony, po co obuto na czwartą część spektaklu aktorów we wrotki czy – dlaczego Kuroń w nieskończoność powtarzał przecinanie wstęgi, opowiadając irytującą już za trzecim razem anegdotę o win-win.



2023, kwiecień

FERDYDURKE

Witold Gombrowicz

reż. Magda Miklasz

premiera 26 czerwca 2018

 

Choć spektakl jest na afiszu od sześciu już lat, to w piękny wiosenny wieczór niewielka (ale jednak) widownia Przodownika była wypełniona w całości. Wśród widzów było wielu maturzystów - popisanie się na egzaminie odniesieniem do spektaklu z pewnością zaowocuje punkcikami, ale też to rzecz przecież jakby o nich, choć z dylematem ze Słowackim mogli mieć do czynienia jak najbardziej na jawie, a nie w Józiowym śnie.

Mamy adaptację zgodną z duchem i literą Gombrowicza. Co nieco zostało również dopisane, święte prawo adaptacji (Maciej Podstawny), zwróćmy np. uwagę na cudowną scenę z Młodziakową i Józiem o zaletach wegańskiego jedzenia bez laktozy. Nie wszystkie jednak odniesienia do współczesności (i w dialogach ale i w scenografii) wydały mi się tak samo błyskotliwe, mamy też kilka momentów zdecydowanie za długich, przerysowanych ponad potrzebę, które trochę osłabiają dynamikę całości, np. scenę „bratania się” z parobkiem czy - pojedynek na miny. Ale jest pewne grono widzów uznających te sceny za akurat najlepsze. Ciekawe.

Waldemar Barwiński jest fantastyczny, wobec jego Józia miałem oceany wręcz empatii, trzymając kciuki za powodzenie karkołomnej i w sumie skazanej na niepowodzenie ucieczki od upupienia, Marcin Bikowski bardzo wiarygodnie wypadł jako Miętus, a Anna Szymańczyk w roli m.in. Młodziakowej jest wprost do zjedzenia.

A propos. Spektakl jest dość długi, czy Dyrekcja mogłaby uruchomić na Odolańskiej niewielki choćby bufet? Antrakt zawsze lepiej mija przy herbacie. A i w drugim akcie widowni mniej burczy w brzuchach.  

 

2023, kwiecień

PIOTRUŚ PAN

James Matthew Barrie

adapt. i reż. Anna Ilczuk

premiera 4 marca 2023

 

Nie umiałem tym razem wykrzesać z siebie przesadnie dużego entuzjazmu. Odniosłem bowiem cień wrażenia, że twórcy nie mogli się zdecydować, czy snuć tę opowieść korzystając z umowności, jaką daje teatr, czy też – z możliwości technicznych sceny, scenografii itd. -  i pójść „na całość”. Wyszło trochę tak i trochę tak, lina nad widownią co prawda wzbudziła w młodych głównie widzach ogromne oczekiwania i aktorzy trzykroć z niej skorzystali (widać, że mieli frajdę), ale niezbędną w tym spektaklu scenę latania jednak można było zrealizować ździebko finezyjniej, może nie wypada porównywać, ale zaryzykuję przykład Alicji w TN, gdzie z perspektywy 5. rzędu NAPRAWDĘ nie było widać linek na których aktor radośnie fruwał sobie nad sceną. 

Słowem – ten "bajer" można było sobie darować, bo wyszło trochę biednie, szczególnie w zestawieniu z bardzo fajną, ale mimo wszystko symboliczną scenografią. Ponadto – co może istotniejsze - trudno było mi znieść  dydaktyczny przekaz wprost płynący z kilku scen, więc choć rzecz została ciekawie przepisana na scenę i świetnie zagrana, to tym razem więc trochę się wierciłem. 

Ale znajoma z córką (13 l.) wyszły zachwycone. Najwyraźniej – choć rzecz familijna – to jednak nie dla każdego.

 

2023, marzec

CHŁOPAKI PŁACZĄ

Michał Buszewicz

reż. Michał Buszewicz

premiera 23 marca 2023

 

Może warto zaznaczyć, że nie będziemy świadkami jakoś specjalnie nowatorskiego spojrzenia na kwestię męskiego płaczu. Reżyser z aktorami (tym razem efekty pracy zespołowej widać) po prostu przyjrzeli się różnym sytuacjom, w których mężczyźni – mówiąc w uproszczeniu - mogliby sobie pozwolić na uronienie łzy czy kilku. Naszych bohaterów poznajemy na basenie, to wszak miejsce, w którym najłatwiej łzy ukryć, potem jesteśmy w szatni, gdzie „męskość” jest jakby najskrupulatniej sprawdzana przez współprzebierających się,  a – najmęższy macho wygrywa najlepszą szafkę. Tutaj jedyne ślady wody na policzku mogą pochodzić tylko z basenu…

I w tych okolicznościach przyglądamy się m.in. próbie przeżycia żałoby po śmierci psa (świetny Karol Wróblewski), panom z trudem radzących sobie z utrzymaniem formy, bądź próbującym udowodnić światu, że świetnie się trzymają (Robert T.Majewski i Henryk Niebudek); czy – najbardziej poruszającej scenie spektaklu – ojca z synem (Paweł Tomaszewski) na rybach, który to męski wypad nie będzie jednym z beztroskich wspomnień po rodzicu. W tejże szatni jeden z mężczyzn odważnie przyznaje się do fascynacji innym. Nie było to zbyt rozsądne – jak się domyślacie.

Wniosek, jaki wysnułem po obejrzeniu spektaklu byłby może taki, że męskie łzy pomagają przezwyciężyć rozmaite męskie traumy, z którymi musimy sobie radzić „na sucho”.  Nie mam pewności, czy to wszystko razem nie jest nieco bardziej skomplikowane, ale Chłopaków ogląda się dobrze, spektakl jest świetnie zagrany i – jak udało mi się ustalić – zrobił duże wrażenie przede wszystkim na widzkach. Szkoda jedynie, że tak mało miał do zagrania bohater grany przez Mateusza Górskiego (dublura z Piotrem Siwkiewiczem), wyglądało to tak, jakby jego rola była mniej ważna w tej opowieści, a – nie była.

 

2023, luty

ARKA I EGO

Magda Kupryjanowicz z zespołem

reż. zbiorowa, na podst. konceptu Lucy Sosnowskiej

premiera 16 lutego 2023

 

To nie jest tym razem teatr dramatyczny, dramaturgia bowiem (wraz z improwizacjami aktorskimi) jest zaledwie zarysowana i nikt chyba ukrywa, że nie tekst w tym przedsięwzięciu jest najważniejszy Najważniejsza jest bowiem - jak sądzę - zespołowość, od zdecydowanie przydługiej sceny bliskości ten spektakl się rozpoczyna, powstał – z troski o wspólnotę, i  - ją także w rachunku ostatecznym jakby rozlicza, dość nieradykalnie zresztą. To raczej taki wielowątkowy esej niż zjadliwa publicystyka, o tym – mówiąc najkrócej – że my, ludzie - jesteśmy częścią przyrody, i że ma to swoje rozmaite konsekwencje.


Jednak – nie poczułem, że to przedstawienie stworzyła wspólnota, choć bardzo starano się to pokazać; nie jest też tak, że każdy z aktorów grał „na siebie”, po prostu czegoś mi zabrakło, nie słów, ale – chemii, jakby użyte przez twórców lepiszcze nie do końca jeszcze zadziałało, może to kwestia tzw. rozegrania, a może - momentami - trudno zrozumiałego przekazu, który tworzył taką emulsję z przekazem całkiem zabawnym i zupełnie komunikatywnym. A może – stresu premierowego, albo – tego wszystkiego razem.

Ergo – obejrzałem bez idiosynkrazji, momentami było zabawnie, momentami nudnawo, a Łukasz Wójcik w pełnej poświęceń roli kury naprawdę świetny.


 

2022, grudzień

MÓJ ROK RELAKSU I ODPOCZYNKU

Otessa Mosfegh; adapt. T.Walesiak, K.Minkowska

reż. Katarzyna Minkowska

premiera 8 grudnia 2022

 

Recenzje z tego spektaklu są bardzo dobre bądź znakomite, nawet krytyka, którą trudno podejrzewać o sympatię do Moniki Strzępki , oceniła to przedstawienie wysoko, a uwagi dotyczą spraw zupełnie trzeciorzędnych. Trudno o bardziej spektakularny sukces, to jednocześnie jest niesłychanie wysoko zawieszoną poprzeczka przed kolejnymi premierami. Ja również jestem tym przedstawieniem zachwycony, z kilku powodów.

Po pierwsze – aktorstwo. Rzecz jest znakomicie zagrana, role Izabelli Dudziak i Moniki Frajczyk przejdą do historii, piszę to bez przesady, ale i cudownie było patrzeć na dobrze mi znanych aktorów TD, tutaj jakby w wariancie 2.0, choćby – na wreszcie dobrze obsadzoną Agatę Różycką w fantastycznej roli Natashy. Cudownie zabawną, ale jednocześnie jakoś wzbudzającą grozę rolę dr Tuttle znakomicie zagrała Anna Kłos, świetny jest Marcin Wojciechowski w roli Trevora, mamy poruszające kreacje Ojca i Matki – Katarzyny Herman i Mariusza Drężka, o wspaniałych epizodach Małgorzaty Niemirskiej i Małgorzaty Rożniatowskiej już nie wspominając.

Po drugie – muzyka Wojciecha Frycza. Nie mam wątpliwości – jeden z głównych bohaterów tego spektaklu, a kończąca 1. akt wizja po prochach - muzycznie, choreograficznie i aktorsko – jest jedną z najlepszych scen, jakie można zobaczyć na nie tylko stołecznych deskach.

Po trzecie wreszcie – w świetle tego, że (jak mi mówiono) mało kto nie jest dziś na prochach – Mój Rok poruszającą opowieścią o zyskach i stratach życia – powiedzmy - w świetle zielonego krzyża apteki. Bardziej jednak o stratach, o tym, że życie – choć tak bardzo go szukamy – uparcie wciąż jest gdzie indziej, z przeproszeniem za uproszczenie i niewielką egzaltację.

Koniecznie.

 
2022, wrzesień
PUŁAPKA
Tadeusz Różewicz
reż. Wojciech Urbański
premiera 12 listopada 2021
Napisać, że Kafka w tym spektaklu jest neurotyczny - to jakby nic nie napisać. Trudno niekiedy zrozumieć wybory naszego bohatera, który krzywdzi i zakochane w nim kobiety i siebie, próbując do tego dać sobie radę z wyraźnie nim rozczarowanym, dziś powiedzielibyśmy – toksycznym – ojcem. A to wszystko w imię – no cóż – potrzeby pisania, takiego zwu, który uniemożliwia mu względnie normalne funkcjonowanie w mieszczańskim społeczeństwie.
Zdaję sobie sprawę, że ten wstęp może wulgaryzować tekst Różewicza, uznawany za „próbę rozliczenia się poety z duchowym i kulturowym dziedzictwem XX wieku”. Jednak oglądając Pułapkę w Dramatycznym wcale nie miałem poczucia, że mam do czynienia z summą, a raczej – dojmującym i znakomicie zagranym dramatem psychologicznym, może z powodu skrótów dokonanych przez reżysera, ufam jednak, że można ten spektakl oglądać i w ten sposób.
Choć Michał Klawiter poradził sobie z główną rolą świetnie, jednak scena należy tym razem do Roberta T.Majewskiego, grającego Ojca Kafki, to najlepsza rola tego przedstawienia, nie zawahałbym się nazwania jej kreacją; wyróżniłbym także Marcina Stępniaka i Annę Szymańczyk w roli Grety, próbującej jakoś żyć także po Kafce. Zresztą, słabszych ról w tym spektaklu brak i NAWET jeśli Kafka czy Różewicz to nie wasza filiżanka herbaty, to warto ten spektakl zobaczyć właśnie dla aktorów.
 
2022, lipiec
AMADEUSZ
Peter Shaffer
reż. Anna Wieczur
premiera 8 lipca 2022

Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem tak szczelnie wypełnioną widownię teatralną, parter, oba balkony, schody, plus widzowie oglądający na stojąco. Na stojąco również chyba kwadrans trwające owacje, o widzach, którzy po raz drugi a nawet trzeci – na „moim” piątym wówczas przebiegu (proszę o wybaczenie brzydkiego nawyku podsłuchiwania widowni w westybulu) już nie wspominając. Spektakl i mnie ogromnie się spodobał.
Ale – po pewnym czasie, po ochłonięciu, nadeszła i krytyczna refleksja. Otóż Amadeusz choć jest spektaklem o Salierim, to jednak w Dramatycznym zdecydowanie Mozart zawłaszczył scenę i nie mam pewności, czy Adam Ferency nie za łatwo dał się z obecności na tejże scenie okraść. Czegoś bowiem zabrakło w granej przez niego postaci, zdawało mi się, że zemsta nieutalentowanego muzyka na genialnym (co sam z trudem przyznaje) koledze jednak zbyt skąpo ocieka krwią.
Spektakl jest znakomicie nagłośniony, muzykę Mozarta mu towarzyszącą publiczność ochoczo nazywa równorzędnym bohaterem tego przedstawienia. Wszystko prawda, zabrakło mi jednak – jak by to nazwać – takiego dramatycznego (w sensie teatralnym) jej umiejscowienia w tej opowieści, co sprawiło, że wydała mi się bohaterem ździebko - powiedzmy - niekoherentnym, szczególnie gdy przypomnimy sobie, że jesteśmy JEDNAK w teatrze, a nie w operze czy w filharmonii.
To jednak drobiazgi, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę rozmach całości, koronkową wręcz reżyserię, wybitną rolę Marcina Hycnara, znakomitą Barbarę Garstkę (Konstancja) – czy pysznie bawiącego się swoim Cesarzem – Modesta Rucińskiego. I pozwolę sobie nie podzielić zasłyszanych uwag dot. kompleksji Venticellego, uważam, że pp. Łukasz Lewandowski i Sławomir Grzymkowski są po prostu świetni.
Mamy zatem największy hit frekwencyjny TD od lat, a publiczność głośno zadaje sobie pytanie – zostanie, czy - zdjętym będzie… Ciekawe.
 

2022, lipiec, Letni Przegląd Teatr Dramatycznego

CABARET

J.Masteroff, J.Kander, F.Ebb

reż. Ewelina Pietrowiak

premiera 8 stycznia 2016

Najbardziej rozwiązłe miasto świata lat 20-tych i 30-tych poprzedniego wieku, czyli Berlin, jest w tym dojmująco współczesnym spektaklu symbolem świata, którego odejścia jesteśmy naocznymi świadkami. Świata uzależniającego, bezgranicznie wolnego, beztroskiego, bezpiecznego; świata, którego bieg wyznacza sztuka, a nie – polityka. I oto w sylwestrowy wieczór przybywa do Berlina młody pisarz – Cliff Bradshaw (Mateusz Weber), i jeszcze tego wieczoru pozna w kabarecie KitKat Sally Bowles (znakomita Barbara Garstka) i się w niej zakocha. Ich miłość jednak z rozmaitych powodów nie ma przyszłości…

Spektakl oglądało się znakomicie. Dopracowane sceny taneczne, aktorzy Dramatycznego fantastyczni także jako wokaliści (świetna np. Agnieszka Wosińska) , muzyka na żywo, świetna akustyka i – Modest Ruciński – obłędny w roli Mistrza Ceremonii.

W upalny lipcowy wieczór niemała przecież widownia TD wypełniona była w całości, zauważmy, że ponad 6 lat po premierze. Tak się złożyło, że dotychczas nie widziałem Cabaretu, „załapałem” się więc prawdopodobnie na dernierę.

W tym miejscu będzie już wkrótce zupełnie inny teatr. Mam nadzieję, że będę go rozumiał.  

 

2022, styczeń

SZTUKA INTONACJI

Tadeusz Słobodzianek

reż. Anna Wieczur

premiera 8 stycznia 2022

Mamy oto Moskwę i rok 1956, przebywający na studiach w GITIS-ie Jerzy Grotowski (nieziemski Łukasz Lewandowski) odwiedza swojego profesora Jurija Zawadskiego (wielka rola Adama Ferencego) w jego ośmiopokojowym mieszkaniu, dodajmy - z widokiem na rzekę. Panowie rozmawiają, cóż, o teatrze. O Stanisławskim, o Meyerholdzie, o aktorstwie, reżyserowaniu, roli tekstu w przedstawieniu, o tytułowej wreszcie – sztuce intonacji.

Wraca Grotowski do Krakowa i mamy w jednoaktówce Powrót Orfeusza uchwycony moment spotkania z Tadeuszem Kantorem (wyraźnie lubiący swoją postać Modest Ruciński) i z Ludwikiem Flaszenem (Sławomir Grzymkowski), który to Flaszen namawia obu artystów na – mówiąc w uproszczeniu - stworzenie teatru w Opolu. Kantor długo się zastanawia, a Grotowski – wcale, i tak oto rozpoczyna się historia „teatru przedstawień”. Raz jeszcze Grotowski, już jako uznany twórca, spotka swojego mistrza w Moskwie. O czym będzie rozmawiał ze stojącym już nad grobem Zawadskim?

Jeśli teatr jest dla was czymś nieistotnym, jedynie jedną z kilku form spędzenia czasu w „miły sposób” – darujcie sobie, te prawie cztery bardzo intensywne godziny będą dla Was nie do zniesienia. Ale jeśli nie wyobrażacie sobie życia bez zapachu kurzu z kurtyny – zbrodnią i błędem byłoby przegapienie tego przedstawienia.
Rzecz jest bowiem nie tylko o istocie i sensie, ale – co najważniejsze - miejscu teatru w naszym życiu, a znakomity, erudycyjny i niejednoznaczny tekst Tadeusza Słobodzianka (zaryzykuję uproszczenie) jest opowieścią właściwie o tym jednym zdaniu – że tylko w teatrze można być naprawdę wolnym. Mimo, że w ustach Zawadskiego zabrzmiało ono i przewrotnie i – bardzo gorzko.
 

2021, grudzień

REWIZOR. KOMEDIA W PIĘCIU AKTACH

Mikołaj Gogol

reż. Jurij Murawicki

premiera 10 grudnia 2021 

Bardzo lubię filmy Tima Burtona, więc spektakl Jurija Murawieckiego, zrealizowany w konwencji kina noir, również mi się podobał. Aczkolwiek zauważmy, że choć mamy w tytule komedię, to można trafić na znacznie bardziej zabawne inscenizacje tego tekstu, gogolowska ironia u Murawickiego jest mocno podszyta groteską, wyolbrzymiona, a zatem – owszem, z samych siebie się śmiejemy, ale nie jest to śmiech beztroski. Reżyser nie pozwala ani przez chwilę zapomnieć, że mamy do czynienia z postaciami okropnymi, bezwolnymi, ślepo zapatrzonymi w wyższą władzę, wreszcie – wściekle broniącymi swojego status quo, jakkolwiek godne wyśmiania by owe postaci były. Mamy w tej inscenizacji także ździebko inne zakończenie niż u Gogola, które jednak dość mocno zmienia sens tego tekstu. Ten zabieg - odniosłem wrażenie - odebrał Rewizorowi nieco uniwersalności, bo w całkiem radykalny sposób odniósł się do znanych nam rzeczywistości geopolitycznych. (Reżyser jednak z pewnością wiedział, co robi, przecież nie ingerowałby w tekst krajana bezmyślnie.)

Spektakl jest widowiskiem, co się zowie - fantastyczne kostiumy i charakteryzacja (Galia Solodovnikova), plus znakomite role - Małgorzaty Rożniatowskiej (żona Horodniczego z pięknymi marzeniami o życiu w stolicy), Agaty Góral (córka) i Henryka Niebudka (Horodniczy). Chlestakow natomiast - w moim przebiegu zagrał go Jakub Szyperski (dublura z Waldemarem Barwińskim) -  to właściwie lustro, w którym miastu N. się przyglądamy. Cóż, niewesołe jest owo odbicie, ale przecież - zwierciadłu się nie przygaduje, kiedy masz gębę krzywą – pisze, jak zawsze trafnie, Nikołaj Wasijewicz Gogol. 

 

2021, październik

USZEDŁEM TYLKO JA SAM

Caryl Churchill

reż. Agnieszka Glińska

premiera 25 czerwca 2021 

Czytam w opisie, że owa sztuka „została umieszczona przez Guardiana na ósmym miejscu najważniejszych spektakli XXI wieku”. Od wyjścia z teatru nie ustaję w próbach zrozumienia motywacji kolegów z prestiżowego dziennika. Próbowałem budować jakieś sensy z wypowiedzi bohaterek, których z pewnością nie można nazwać dialogami, ale chyba nie tędy droga. Jedyną bowiem względnie streszczalną historią w tym tekście jest istotnie słodki monolog bohaterki granej przez Katarzynę Herman o tym, że wszędzie widzi koty.

Mam pewne nieśmiałe przypuszczenie – otóż może jest to dzieło, które należy percypować tak „ogólnie”, bez szczególnego przyglądania się słowom i ich łączliwościom, jest w tym tekście coś ze współczesnej muzyki gdzie przecież nawet cienia melodii nie uświadczysz i gdzie nutki każda sobie, a jednak w całości symfonia niekiedy daje zadowolenie artystyczne, że zacytuję Antoniego Słonimskiego.

A… może jest to spektakl o kobietach – i dla kobiet w pełni zrozumiały? Jak widać - szukam dość rozpaczliwie rozmaitych swoich niedoskonałości, które nie pozwoliły mi w pełni cieszyć się tekstem p. Churchill, no a gender to zawsze tu i teraz, ale cóż, i to trop niedoskonały, bo nieliczni panowie na widowni zdawali się być cali w tamtym świecie, a ja jeden – nie.

Może więc – jeszcze inaczej. Otóż patrzyłem z zachwytem na aktorki grające ten diablo trudny (także technicznie) tekst, i może właśnie po to został napisany – żeby dać pole dla ich warsztatu i talentu, a to, o czym jest – to sprawa drugorzędna?

Piszą w internetach, że o końcu świata, ale czy można im wierzyć?

 

2021, lipiec

ROMANTYCY

Hanoch Levin

reż. Grzegorz Chrapkiewicz

premiera 10 maja 2013

Czasem tak się dzieje, że uporczywie mijamy się ze spektaklami, które chcielibyśmy zobaczyć; na szczęście tę akurat zaległość (niewybaczalną) udało mi się nadrobić dzięki Letniemu Przeglądowi TD. Rad jestem, bo Romantycy są spektaklem ślicznym, wzruszającym i - znakomicie zagranym. Mamy oto miłosny trójkąt, Pogorelkę, Chajczika i Bonbonela, starzy wszyscy, niedomagający, a i ich dolegliwości powszechnie uznawane są za „wstydliwe”, cóż, starość - nie radość – nie ukrywa Levin.

Ale i serce nie sługa, jeszcze chciałby się człowiek do kogoś przytulić, z kimś pokłócić, powspominać miniony piękny czas. A to kosztuje, tak trudno już znieść wokół siebie kogoś jeszcze, i trwa ta walka między własnymi ograniczeniami i możliwościami… Wiem, zabrzmiało epicko, a spektakl – jak to u Levina – jest poezją, cóż, niekiedy z wątkami proktologicznymi czy urologicznymi, niekiedy z czopkiem w…, ale jednak – poezją, i to najczystszej wody, sprawdźcie!

Na scenie wspaniali aktorzy, którzy (przepraszam za protekcjonalną nieco obserwację) bardzo lubią w tym spektaklu grać, bo to po prostu widać – Małgorzata Niemirska, Henryk Niebudek i Zdzisław Wardejn. Nawet jeśli Levin nie jest w polu Waszej wrażliwości artystycznej, to warto Romantyków obejrzeć (albo ich sobie przypomnieć) dla tych trzech wspaniałych kreacji.
 

2021, czerwiec

PSY RAS DROBNYCH

Olga Hund; adapt. I. Kempa

reż. Iwona Kempa

premiera 11 czerwca 2021

Jesteśmy oto w szpitalu psychiatrycznym, przyglądając się pięciu pacjentkom (i pani doktor, która do swoich obowiązków podchodzi z dużą dawką dezynwoltury). Dlaczego do tego miejsca trafiły? Na czym polegało ich „wariactwo”? Obserwujemy również relacje między samymi kobietami, które z pewnym trudem i mnóstwem przeszkód po drodze próbują uczynić życie w szpitalu jakoś znośniejszym, stosując również wobec siebie np. system dość wyrafinowanych kar…

Wielkiej tajemnicy nie zdradzę - i tu szpital psychiatryczny jest metaforą, i tu padną pytania o to, kto i co jest naprawdę „normalne”, jednak mimo pewnej przewidywalności warto ten spektakl zobaczyć. Otrzymujemy bowiem naprawdę mocną rzecz, chwilami wręcz porażającą, przepisaną na scenę bez taryfy ulgowej, bardzo poruszającą, ale i momentami nieodparcie zabawną, jeśli oczywiście wzbudzająca wiele współczucia postać Haliny (świetna Anna Kłos) będzie kogoś śmieszyć.

Spektakl jest znakomicie zagrany i do tego krótki, o czym pozwalam sobie wspomnieć, bo jest to wśród widzów kryterium coraz częściej decydujące Warto także sprawdzić, o co chodzi z tytułem tego przedstawienia, zapewniam bowiem, że problematyka jest od kynologii doskonale odległa.

 
2021, luty
KRUK Z TOWER

Andriej Iwanow

Reż. Aldona Figura

Premiera 19 lutego 2021 

Kruk z Tower to mądry, prosty i krótki spektakl o najważniejszych sprawach w życiu, z rewelacyjną Katarzyną Herman i ze świetnym Konradem Szymańskim.

Kostia jest siedemnastoletnim, zamkniętym w sobie chłopakiem, który nie umie pogodzić się ze śmiercią ojca i nie dostrzega rozpaczliwych wręcz wysiłków matki, próbującej go zrozumieć i jakoś się z nim komunikować. On nią gardzi, trzyma na dystans, potrafi być wobec niej bardzo okrutny, cóż – powiedzielibyśmy – to chłopak w tzw. trudnym wieku. Ale… co to tak naprawdę znaczy? Kim jest tytułowy kruk, i - jak skończy się eksperyment, którego podejmie się matka, żeby dotrzeć do swojego jedynego dziecka?

Jeśli macie nastolatka w domu – zabierzcie go do teatru. Być może wrócicie do domu w pewnym takim milczeniu, ale warto ten koszt ponieść, bo spektakl choć dość bolesny, jest po prostu znakomity. Nie, nie o uzależnieniu od Internetu.
O dojmującej samotności, o niemożności i niechęci do komunikowania się z najbliższymi, o sensie żałoby, o koszmarze dojrzewania i - o prozie dorosłości. Jest niekiedy dość wprost, bez cienia hipokryzji, ale i bywa całkiem zabawnie, szczególnie gdy matka poznaje specyfikę i język social mediów; finał – uprzedzam - wyciska łzy z oczu, wyszedłem z teatru głęboko poruszony.
 

2021, luty

FATALISTA. SINGEROWSKA HISTORIA W V AKTACH

Tadeusz Słobodzianek

reż. Wojciech Urbański

premiera 13 lutego 2021

Przed dwoma laty poznaliśmy Leę i Benjamina (znakomici Magdalena Czerwińska i Robert T. Majewski) podczas ich dyskusji nad szabasowym rosołem, Benjamin bowiem wrócił do domu nie tylko nasycony szczawiową Goldbergowej (olśniewająca Anna Gorajska), ale i ze śladem jej szminki. Ciąg dalszy tej historii następuje…

Oto Leę odwiedza jej adorator, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski (fantastyczny Grzegorz Małecki) i proponuje pracę w Rzymie. Lea jednak za granicę nie wyjeżdża, wyprowadza się pod Warszawę, zdąży jeszcze wpaść na herbatę właśnie wyjeżdżający do Paryża Leszek Serafinowicz (Piotr Siwkiewicz), z którym za dawnych czasów rozmawiała w kawiarni o poezji. A potem wybuchnie wojna, i potem wojna się skończy, i fatalista Benjamin będzie musiał – chcąc nie chcąc – raz jeszcze przyjrzeć się temu, o co tak naprawdę Spinozie chodziło.

Widzieliśmy – jak to u Tadeusza Słobodzianka - proste, logiczne i konsekwentne, piękne, poruszające ale i momentami zwiewne, bardzo jednak gorzkie przedstawienie, o tym że historia - nie bacząc na nasze oczekiwania czy pragnienia -  i tak zrobi co będzie chciała.

Tak jak ongiś skazała Hekabe na karę życia, tak też okrutnie bawi się naszymi bohaterami, stawiając ich – wedle wyłącznie własnego uznania – przed wyborami, bądź - jakiegokolwiek wyborów brakiem.

Tylko Goldbergowa wydaje się rozumieć, że nic się nie da w tej sprawie zrobić. I że skoro żyjemy – to żyć trzeba, i już.
 

2020, grudzień, Warszawskie Spotkania Teatralne

PANI DALLOWAY

Virginia Woolf
reż. Magda Miklasz

premiera 11 grudnia 2020

Jeden z najbardziej wyczekiwanych spektakli Spotkań bo - trudno uwierzyć - nikt przedtem w polskim teatrze nie sięgnął po ten tekst. Magda Miklasz, także autorka adaptacji, podeszła do dzieła Virginii Woolf z szacunkiem, może nawet ze zbyt dużym, pobaraszkowałbym coś więcej, trochę może połobuził, gdzieś ta inscenizacja była zbyt może grzeczna. Mimo tych rebelianckich tęsknotek oglądało się Panią Dalloway dobrze, było zwiewnie, trochę onirycznie, momentami całkiem zabawnie, jednak przede wszystkim – refleksyjnie. Bo to rzecz o sensie tworzenia, o tym, czego w sztuce przekazać się nie da, co jest uchwytne tylko w prawdziwym życiu, a więc i bezpowrotnie ulotne. Nad tym także, jak poradzić sobie z przeszłością (Septimus sobie nie poradzi, nigdy), jak traktować teraźniejszość - to z kolei główny problem Klarysy, wreszcie – czy wyznacznikiem przyszłości jest jedynie śmierć, która łączy wszystko i wszystkich, zamykając dość ostatecznie to, co do zamknięcia. No cóż, w pewnym uproszczeniu pisząc.

Jak wynika z moich postspektaklowych rozważań - jest to troszkę snuj i żeby wszystkie smaki tegoż spektaklu wyłapać, trzeba się w pokazanym nam podlondynie mocniej umościć, odciąć od doznań dostarczanych przez naszą strony laptopa, kto się odpowiednio mocno nie wloguje – może się trochę rozczarować, cała radość oglądania Pani Dallowey jest w szczegółach, to jeden z tych spektakli, który zdecydowanie nie zyskuje na onlajnie, to medium dlań niezbyt odpowiednie.

Ale nawet jeśli ktoś oglądał tylko „pobieżnie” zobaczył, że aktorzy lubią swoich bohaterów, że bawią się nimi, i - że był czas na pracę nad tymi rolami, tak, żeby z każdej postaci – i pierwszoplanowej i epizodycznej - wydobyć pełnię kolorów.

 
2020, grudzień
JEZIORO

Zuzanna Bojda

reż. Daria Kopiec

premiera 6 listopada 2020 

Pewien znajomy teatrolog twierdzi - nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć - że nie istnieje podział na teatr kobiecy i męski, a – na dobry i zły. I z tą myślą oglądałem tenże  spektakl, dodajmy, że  z dwoma tylko męskimi nazwiskami na liście płac. W skrócie – trzy nurkujące przyjaciółki spotykają się nad tytułowym jeziorem chcąc pobić rekord głębokości, a tym samym - własne rozmaite ograniczenia.

Oglądałem uważnie, niestety niewiele zrozumiałem, przedstawienie wydało mi się przemetaforyzowane, a niektóre z rozważań przyjaciółek - dość banalne, żeby nie powiedzieć, że egzaltowane - np. „czas trwa tyle, ile chcę, żeby trwał”, czy - „sierpień zdarza się raz na rok i to jest za krótko, to nie jest normalne”.

Tymczasem jedna z moich koleżanek z redakcji przyszła kolejnego dnia do pracy jakaś odmieniona, poruszona, widać było, że coś się stało.
Jako empatyczny kolega zaproponowałem wszechstronne wsparcie, a ona – nic, nic, to tylko wczorajszy spektakl trochę mnie rozbił, jeszcze nie doszłam do siebie. Cóż, teza z pierwszego akapitu jest najwyraźniej do głębokiej weryfikacji.
 

2020, marzec

BOŻA KRÓWKA

Ewa Mikuła

reż. Sławomir Narloch

premiera 7 marca 2020

 Zdecydowanie dla tych, co bliżej Łagiewnik niż Torunia, pewnie i jedni i drudzy wiedzą, że ksiądz też (tylko) człowiek, choć - może co innego mając na myśli. Mamy oto młodego kapłana (bardzo dobry Maciej Zuchowicz), którego poznajemy podczas spowiadania swoich owieczek. Pierwszą z nich jest chłopiec, który dopiero co przyjął Pierwszą Komunię Św. i który jakoś nie może wygenerować swoich grzechów, mimo księżych podpowiedzi. Jaką rolę w tym sakramencie odegra tytułowa boża krówka? Spowiada się też kobieta, o pięknym umyśle powiedzmy, i miejscowy chłopak, trochę łobuz, mający pewnego rodzaju problem ze swoim rówieśnikiem w sutannie. Po co zostałeś księdzem - pyta? Bo tak! – krzyczy ksiądz i chłopaki po jednym głębszym się tłuką.

Uroczy i mądry spektakl o tym, ile jest siły i mocy w tym „Bo tak!’, o tym - dlaczego nie wolno zabijać bożych krówek, czym jest tak naprawdę grzech i – uhm – dlaczego bez względu na to, co tym sądzimy, Pan Bóg nas kocha? Plus znakomita muzyka Jakuba Gawlika, także w roli Wspomnianego.

 

2020, luty

PROTEST

Vaclav Havel

reż. Aldona Figura

premiera 15 lutego 2020 

Czechy, lata 70-te, knedlikowy komunizm, mała stabilizacja i – w tym świecie Ferdynand (świetny Robert Majewski), dramaturg, dysydent, który musi zarabiać na życie ciężką fizyczną pracą w browarze. Pojawia się jednak promyk nadziei, może awansować na atrakcyjne stanowisko magazyniera, jaka będzie cena tego awansu? Czy ta cena dla niego i Browarnika (fantastyczny Janusz R. Nowicki) będzie liczona w tej samej walucie? Zjawia się Ferdynand u swoich przyjaciół, dobrze żyjącego z reżimem małżeństwem, koniaczek, pogawędki, do któregoś momentu jest nawet dość miło, a potem? Jak śmiesz nie być taki jak my? – w histerii zadają to pytanie Wiera i Michał (dobre role Anny Gorajskiej i Sławomira Grzymkowskiego). I trzecia jednoaktówka, „Protest”, Staniek (Łukasz Lewandowski) ma mały kłopot natury rodzinnej, z którym się zwraca do Ferdynanda. Wystarczy otworzyć teczkę, wyjąć odpowiedni dokument i - problem rozwiązany. Czyżby?

Czasy się zmieniły, knedle na szczęście zostały, mechanizmy rządzące tamtym husakovym światem niestety też, to w swojej groteskowości smutna jednak opowieść o odwadze, wolności, konformizmie, ale przede wszystkim jak sądzę - o niebezpieczeństwie łatwych ocen. Zupełnie - jakby to było napisane wczoraj.

 

2020, luty

PROJEKT LARAMIE

Moisés Kaufman oraz członkowie Tectonic Theater Project

reż. Michael Gieleta

premiera 20 września 2019 

Mamy oto Laramie, trzydziestotysięczną z przeproszeniem dziurę w Wyoming, w której dochodzi do morderstwa młodego chłopaka, geja. Na miejsce przyjeżdża z NYC grupa teatralna, jej członkowie rozmawiają z lokalną społecznością o tym, co się tu wydarzyło, kim byli mordercy chłopaka, co to znaczy „być innym” w takim miejscu jak to, dobry człowiek – to jaki, wreszcie – czy cała i wyłączna wina za zbrodnię leży po stronie zabójców Mata?

Było w tej narracji coś z Trumana Capote z jego poruszającego reportażu Z zimną krwią, może taka beznamiętność opowieści, jej reportażowość. I paradoksalnie – najsłabsze momenty tego niezłego przedstawienia – były właśnie o emocjach, choć widziałem widzów mocno poruszonych np. sądową przemową ojca Mata, który apeluje o nieskazywanie na śmierć jednego z zabójców syna, ja wolałbym w tym miejscu niedopowiedzenie niż kropkę. Podobnie z finałem, finałami – właściwie, można było tu pięknie zostawić widzów samym sobie po procesie.  No ale może w Ameryce nie lubią niedopowiedzeń? No może. Początek jest z kolei zbyt dynamiczny, zbyt „amerykański”, zabawa mocno poszarpanym tekstem i światłami wydała mi się nieco formalna, niepotrzebnie też aż tak dużą rolę w spektaklu grają notesy, ciągła obecność tych rekwizytów w rękach aktorów trochę irytowała.

Szczęśliwie nie było w spektaklu żadnych odniesień do naszej rzeczywistości, oglądaliśmy miasteczko z perspektywy amerykańskiej, a i tak każdy widz wiedział, że to przedstawienie jest WŁAŚNIE o tym, co tu i teraz, i o tym, że Laramie jest wszędzie.
 

2020, styczeń

CZŁOWIEK Z LA MANCHY

D. Wasserman, M. Leigh, J. Darion

reż. Anna Wieczur-Bluszcz

premiera 31 stycznia 2020 

Jaki byłby świat bez nawiedzonych rycerzy? Może i nieco lepiej zorganizowany, ale z pewnością nudniejszy, ten spektakl jest na to najlepszym dowodem. Zagrane – w sensie i muzycznym i dramatycznym – znakomicie, było widać i słychać entuzjazm, talent i ciężką pracę całego zespołu. W efekcie otrzymaliśmy znaną przecież wszystkim, a i tak wciągającą baśń o rycerzu smętnego oblicza, o jego rozbrykanym giermku,  i o kocmołuchu, któremu nadał szlachetne imię, gdyż się w niej zakochał i prawem miłości – zobaczył w niej zgoła kogoś innego niż tylko pospolitą dziewkę. Stareńka ta opowieść i pokryta patyną, tak współczesna jednak - o sile marzeń, o cenie, jaką za marzenia trzeba płacić i o tym, kto tak naprawdę szalony, a kto – normalny.

Modest Ruciński w fantastycznej formie, jego Don Kichot to kreacja, nie rola. Zabawny, poczciwy, wzruszający, śmieszny, tak bezkompromisowo oddany swoim imponderabiliom i marzeniom. Najwyraźniej jest w nich coś, bez czego trudno żyć, ale co trudno nazwać słowami, pewnie dlatego Sancho Pansa (rewelacyjny Krzysztof Szczepaniak) nie umie odpowiedzieć Dulcynei/Aldonzie (świetna Anna Gajewska), dlaczego właściwie temu dziwakowi służy?

W ogóle brawa dla całego zespołu, aktorskiego i muzycznego (kierownictwo muzyczne Adama Sztaby) oraz – last but not least – dla akustyków, dawno bowiem nie słyszałem tak znakomicie nagłośnionego spektaklu muzycznego, w którym i każde słowo i każda nuta były zrozumiale i słyszalne.

Obecność obowiązkowa.

Romo i Syreno, miejcie się na baczności! 

 
2019, grudzień

BIESY

Fiodor Dostojewski

reż. Janusz Opryński

premiera 13 grudnia 2019

Po raz kolejny widziałem Biesy na scenie i znów zastanawiałem się, jak to możliwe, że to jedna z moich najważniejszych książek? Czy jest coś w Dostojewskim, czego nie da się przenieść na scenę czy też trzeba do tego wyjątkowego zbiegu ludzi, miejsca i czasu, co zdarza się tak rzadko, że w ogóle się nie zdarza? Czemu książka dotyka a spektakl nie, choć to przecież te same słowa? Nie są to pytania retoryczne, nie znam na nie odpowiedzi, a chciałbym.

Cóż, było nudnawo. I niestety było też letnio, nawet pedofilskie wyznanie Stawrogina, jeden z najmocniejszych momentów tej wielkiej prozy, wybrzmiał jakoś tak… Naturalnie, Janusz Opryński nie zrobił z Biesów kryminału, przeciwnie, to teatr wysoce intelektualny, podany w atrakcyjnej formie, fantastyczna scenografia i światła, ale – mimo wszystko - czegoś tu było brak, coś nie zadziałało, nie zrobiło się przykro, choć powinno.

Reżyser zawsze przegra z wielkością Biesów – mówił Janusz Opryński dla PAP. Przegrał. Może właśnie o tym jest ten spektakl? Powtórzę swoją opinię z innego przedstawienia tego reżysera – to jest bardzo szlachetny teatr, ale – bez lektury „na świeżo” Dostojewskiego nie ma sensu tego oglądać, niepoprowadzeni przez autora prawdopodobnie gdzieś się w tym świecie najzwyczajniej pogubimy.

 
2019, październik
GROCHÓW

Andrzej Stasiuk

opieka reż. Agnieszka Glińska

premiera 11 października 2019 

Właściwie bez niespodzianek, to bardzo malabarowy spektakl, ze świetną scenografią, i - kiedy w programie przeczytałem, że - jak to w Malabarze bywa - są i tu „lalki”, to nawet niespecjalnie się zdziwiłem, że Marcin Bikowski zgromadził na scenie przedmioty, które są wszystkim, ale zdecydowanie nie lalkami. Przedmioty owe, począwszy od starych planów miasta po pocztówki znad morza, są trochę czwartym bohaterem tego kameralnego, wcale nie aż tak bardzo łatwego przedstawienia.

Rzecz jest o pamięci, więc przeznaczona jest raczej dla tych, którzy mają co pamiętać. Na przykład to, że kiedyś na Grochów, a dokładniej na Olszynkę, jeździł pospieszny K.  No ale to K odeszło, tak jak nie ma już pociągu do Łupkowa, którym meandry pamięci dowiozły bohatera aż do Piranu, wtedy w Jugosławii, dziś w Słowenii; nie ma już, a może jeszcze są te grochowskie kamienice, których centrum wszechświata był zawsze Plac Szembeka z bazarem, którego zresztą już nie ma, a może… i to centrum wszechświata się teraz przesunęło? No może.

Listopadowy w nastroju drobiazg o dzieciństwie, młodości, dorosłości i – o śmierci. Jakby może napisał Andrzej Stasiuk – kurwa mać, śmierci.
 
2019, wrzesień

KSIĘŻNICZKA TURANDOT

Carlo Gozzi

reż. Ondrej Spišák

premiera 27 września 2019 

Z radością peregrynowałem między gośćmi na popremierowym bankiecie, podsłuchując komentarzy i rozpiętość uczuć publiczności wobec Turandot była zaiste imponująca. Przeważały pochwały, ja także należę do grona miłośników tego spektaklu, mimo że jest w nim coś, czego po prostu nie znoszę –bezpośrednich odniesień do bieżącej polityki.

Widzowie najbardziej zwracali uwagę na interludia, bo podczas nich komentowano w całkiem nawet zabawny sposób (jeśli kogoś to śmieszy oczywiście) naszą rzeczywistość, w każdym razie Robert Majewski jako Tartaglia był znów do zjedzenia. Odniesień do spraw bieżących było w spektaklu więcej, może nie aż tak oczywistych, ale jednak. Spotkałem się również z tezą, że samo wystawienie TEGO tytułu TERAZ jest zupełnie nie zakamuflowana manifestacją.

Ale jeśli dla kogoś mimo wszystko nie będzie to spektakl polityczny – zobaczy pogodne, starannie przemyślane i świetnie zagrane przedstawienie. Aktorzy bawią się razem z widzami, nie przekraczając granicy efekciarstwa, widać ogrom pracy włożonej w pracę nad tym widowiskiem, właściwie debiutujący na tych deskach Michał Klawiter jako Kalaf wdzięcznie unosi dużą rolę (choć przypominam o fantastycznej roli p. Michała w Irańskiej Konferencji),

Agata Góral w roli zlej księżniczki jest znakomita, ale i tak scenę kradnie kolegom p. Henryk Niebudek (Altum), który im bardziej próbuje powiedzieć coś poważnego, tym większą radość wzbudza na widowni.

Cóż, You’ll love it or you’ll hate it.  

 
2019, czerwiec
MADAME

Antoni Libera

reż. Jakub Krofta

premiera 7 lipca 2012 

Mamy lata 60-te i warszawskie liceum, do którego przychodzi nowa nauczycielka francuskiego (Aleksandra Bożek w dublurze z Agnieszką Wosińską) i zakochuje się w niej nasz bohater (świetny Waldemar Barwiński). Najkrócej tyle, nie jest to jednak love story, a opowieść o dojrzewaniu, o naszych pierwszych świadomych wyborach i ich konsekwencjach, o przyjaźni, wreszcie o tym jak ważni mogą być w naszym życiu nauczyciele, dzięki którym – w większym lub mniejszym stopniu – jesteśmy kim jesteśmy, jakkolwiek egzaltowanie to brzmi.

Jak to się stało, że nie widzieliśmy się z Madame wcześniej? Czasem tak się składa… Ale cieszę się, że tę zaległość nadrobiłem, bo to jest jeden z bardzo niewielu spektakli, które można z czystym sumieniem polecić absolutnie każdemu, to jest najbardziej środkowy teatr środka, mamy i ciekawą historię i fajną inscenizację i dobre aktorstwo.

Napisano o Madame w ciągu tych siedmiu lat wszystko, więc nie będę się powtarzał, latem TD pokaże to niestety tylko raz, wybierzcie się, warto.

 
2019, maj
DZIECI KSIĘŻY

Marta Abramowicz, dram. E. Chowaniec

reż. Daria Kopiec

premiera 17 maja 2019 

Zastanawiam się, dlaczego nie można było tej historii opowiedzieć „tak po prostu”? Zapowiadało się obiecująco, Modest Ruciński relacją swojego bohatera wciągnął i zainteresował widzów, niestety potem było gorzej. Sam tekst Marty Abramowicz jest wystarczająco mocny, żeby wybrzmiał na scenie, bez ubierania go w trudno wytłumaczalną tutaj choreografię, bez śpiewania w założeniu satyrycznych piosenek czy ohasztagowywania co okrąglejszych haseł padających ze sceny, choć rozumiem, ze tekst powstał w dużej mierze dzięki mediom społecznościowym. Ale podkreślenie tego faktu jeden raz w zupełności wystarczyłoby. Nie do końca jasne było również kilkukrotne przypominanie przez aktorów, że nie są postaciami, w które się wcielają. Zawsze w teatrze wydawało mi się to dość normalne. Poza tym - jeszcze z dwie próby z pewnością nie zaszkodziłyby przed premierą.

Co do meritum – na stronie Teatru czytamy, że spektakl ma „przełamać tabu związane z celibatem, hipokryzją kleru, łamaniem praw dzieci, które wychowują się bez ojców”.

Jak sądzę widzowie, dla których te tematy są wciąż zakazane – obejrzą przedstawienie z zainteresowaniem. Pozostali raczej wzruszą ramionami.

 

2019, marzec

FATALISTA

Tadeusz Słobodzianek

reż. Wojciech Urbański

premiera 15 lutego 2019

 Mamy oto szabat, w rodzinie Beniamina i Lei tradycja jest ważna, więc chłopcy nie tylko nie mogą grać o zmierzchu w piłkę, ale i na stole pojawia się złoty rosół. Pan domu wraca z pracy, pani domu zauważa ślad szminki na policzku męża. Do tego – o zgrozo – odmawia spożycia owego rosołu. Czym się ten wieczór skończy?

Niby komedia małżeńska i w sumie nikt nie broni, żeby tak ten drobiazg (54 min!) czytać. Pod wzajemnymi jednak pretensjami, niekiedy wygłaszanymi przez oboje z cudownie zabawną egzaltacją, kryje się jednak coś więcej. A co takiego – to już każdy sobie sam odpowie, znajdując (albo i nie) cichutki szept zbliżającego się końca świata, zastanawiając się nad naturą i sensem kłamstwa (albo i nie), zadając wreszcie pytanie – czemu niezjedzenie żoninej zupy jest gorsze od zdrady? Bądź też tej kwestii zupełnie nie podnosząc. Jak kto chce.

Rewelacyjna Magdalena Czerwińska i celowo nieco wycofany Robert T. Majewski oraz świetne dzieciaki.

I – jeśli można – dyrektorowi Tadeuszowi Słobodziankowi przypominam, że ma w teatrze dramatopisarza, z którego talentu korzystać należałoby może częściej, a jest nim autor tego znakomitego spektaklu, proszę zobaczyć i dać się w te grę wciągnąć!

 

2019, marzec

I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ

Gérard Watkins

reż. Aldona Figura

premiera 16 marca 2019 

Mamy oto dwie pary, Rachidę i Liama, middletwenties, oraz nieco dojrzalszych, już po przejściach – Annie i Pascala, którzy na dworcu prawie ratują świat przed zamachem terrorystycznym i tak zaczyna między nimi iskrzyć, a tamci – poznają się przypadkiem pod jej kamienicą. Rachida jest muzułmanką, z czym Liam niespecjalnie sobie radzi, Annie – opiekunką, co w którymś momencie dla artysty Pascala też będzie problemem. Ale mimo wszystkich przeciwności – zakochują się w sobie.

I mamy na początku kameralny spektakl o fascynacji, miłości, bez zbędnego patosu, bo w tle jest niewspółpracująca codzienność, z którą jednak sobie radzą. Ale w pewnym momencie, trudno zresztą wskazywalnym, ich związki zaczynają iść w niebezpiecznym kierunku. Pojawiają się najpierw wstrętne słowa, jakby wymówione od niechcenia, za nimi gesty, wreszcie - czyny, wreszcie - robi się nie do zniesienia. To nie jest spektakl o przemocy w związkach, raczej o tym, jak owa przemoc się zupełnie niezauważenie pojawia, o tym, że jest niezależna od statusu i wykształcenia, o tym wreszcie, że nie rozumiemy jej ofiar, czego dojmującym przykładem były sceny przesłuchania Annie i terapii Rachidy. To jest spektakl o tym, że to wszystko nie jest takie proste, jakkolwiek to brzmi.

Dobrze napisany, uciekający od efekciarstwa i łatwych diagnoz tekst (a rebour niż inny spektakl o przemocy w tymże teatrze), i bardzo dobre role – szczególnie Anny Szymańczyk i Marcina Sztabińskiego.

 

2019, marzec

KILKA SCEN Z ŻYCIA. WEDŁUG PŁATONOWA

Antoni Czechow, adapt. A. Gryszkówna

reż. Anna Gryszkówna

premiera 1 marca 2019

 Płatonow w Dramatycznym jest o tym, że niedobrze zdradzać żonę. No… niby tak.

To trochę mało jak na – owszem, debiutancki, młodzieńczy – ale jednak wielki tekst Czechowa, w którym przecież wszyscy są jakoś tam brudni, wszyscy mają jakieś nie do końca czyste pragnienia, w którym bohaterowie udają, że żyją, udają, że tęsknią, że kochają, że czekają na coś, choć nie wiadomo na co, jak to u Czechowa. Prawdziwy jest tylko ból – Płatonow mnie boli – mówi w którymś momencie Płatonow.

Niestety, ani tego brudu ani bólu nie widać, w ogóle nie za wiele widać. Cały ten czechowowski świat jest w Dramatycznym jakiś taki płaski, nieinteresujący, papierowy, sztuczny tak jak bijatyka Michała z Mikołajem - poza tym, że efektowna na scenie, raziła nienaturalnością.

Jedyną postacią na scenie, która jest z krwi i kości, jest Anna Wojnicew (Agata Wątróbska), chce mieć Płatonowa jako kochanka i zrobi wszystko, żeby z nią był, nieważne – kocha czy nie. I ona jedyna jest „chora z pożądania”, jest w ogóle jakaś.

Letnie osy pokąsały mnie w marcu.

 

2019, luty

SMUTEK I MELANCHOLIA

Bonn Park

reż. Piotr Waligórski

premiera 14 grudnia 2018 

Pewnie dla każdego ten tekst będzie trochę o czym innym, jedni może zwrócą uwagę na tytułowe smutek i melancholię, które zeń bije, inni – że jednak ów smutek i owa melancholią są podszyte u Parka ironią, że jednak to tragikomedia a nie tragedia, że jest żar i pogoda w oczach Zdzisława Wardejna, a jeszcze inni – że to przypowieść o nieuchronności upływu czasu. Ciekawe, bo autor ma lat 32 zaledwie, spodziewałbym się czegoś bardziej rozbrykanego, a tymczasem…

Niektórzy mówią, że nudno. Ale to nuda jak z Becketta, George ma już wszystko za sobą, wszystko przeżył, wszystkiego doświadczył, jego życie teraz to tylko niezbędne rytuały, a tu – niestety – śmierć, która zapewne wyzwoliłaby z tego wszystkiego – nie chce przyjść. Doktor się George’em opiekuje, komentuje, jakby doradza, ale w sumie jest ździebko wobec jego wielkiego smutku bezradny.

Na scenie znakomici aktorzy, jakby dojmująca rola (cyt. za p. Wolańską oczywiście) fantastycznego Zdzisława Wardejna, któremu naprawdę fiordy jedzą z ręki, i równie świetna – Waldemara Barwińskiego.

 

2019, styczeń

SZCZĘŚLIWE DNI

Samuel Beckett

Reż. Antoni Libera

Premiera 16 października 2008

 

Z cyklu – lepiej późno, niż wcale. Jakoś z tym Beckettem nie było nam dotychczas po drodze, ale wreszcie…

Pomyślałem, że to pech, że akurat na zewnątrz gra WOŚP, ale… Profesor Maja Komorowska wcale nie musiała szarpidrutów przekrzykiwać, po dwóch minutach oni w ogóle stamtąd zniknęli, jakby zupełnie ich nie było, była tylko aktorka i był tekst.

Nie ma w tym spektaklu nawet sekundy, nad którą Maja Komorowska nie miałaby władzy. Każde słowo, gest, cisza. Trochę odwrotnie niż sama Winnie, którą to wszystko osacza, która nie ma kontroli nad swoim życiem, choć – ten bezwład przyjmuje jakoś z pogodzeniem, jakby wiedziała, że właśnie tak musi być, że musi być w owym kopcu wkopana coraz głębiej aż do…

Wszystko w ciągu tych dziesięciu lat o tym przedstawieniu napisano, więc jeśli nie widzieliście – nadróbcie, jeśli widzieliście – warto ponownie, bo takich ról i takiego teatru właściwie już nie ma.

 

2019, styczeń

HAMLET

William Szekspir

reż. Tadeusz Bradecki

premiera 18 stycznia 2018 

Sensem Hamleta jest Hamlet – powiedział Tomek słysząc rozmaite utyskiwania podczas antraktu. I faktycznie, Krzysztof Szczepaniak „potwierdza swoją obecność w ekstraklasie stołecznych aktorów”. (również zasłyszane w foyer). I choć czas spędzony w teatrze mijał mi szybko, dobrze się słuchało nowego tłumaczenia Piotra Kamińskiego, mam jednak kilka spostrzeżeń uwag. 

Otóż - Martyna Byczkowska zagrała Ofelię… dziwnie. Była w tym spektaklu dziewczyną ze współczesności wziętą, choć nic tego nie tłumaczyło, jakąś jakby znerwicowaną, dlaczego Hamlet miał się ku niej – zrozumieć trudno, bardziej niż księciu to jej przydałaby się jakaś psychoterapia, cóż,  także dlatego, że między nią a bratem było coś ZNACZNIE więcej niż braterstwo. Można i tak, ale co z tego wynikło? Ano nic. Klaudiusz Macieja Wyczańskiego z kolei jakoś tak umiarkowanie się zmartwił, gdy Gertruda wypiła nie dla niej przeznaczone wino, mógł przynajmniej udać, że choć trochę się przejmuje, tak ździebko. Fałszywi przyjaciele Hamleta zagrali też fałszywie, na szczęście był i prawdziwy, Mateusz Weber bardzo dobry w roli Horacego. Henryk Niebudek i Adam Ferency znów jako aktorzy teatru w teatrze (w Śnie Nocy Letniej też), to cytat? Obaj znakomici, ale byłem gotowy dać się zaskoczyć. Z tarczą wychodzą - bardzo sprawny Kamil Szklany (Laertes) i w małej, ale zapadającej w pamięć roli Modest Ruciński (Fortynbras), choć gdybym był królem, a Laertes – przecież poddany, syn mojego doradcy – zrobiłby mi karczemną awanturę i rzucił się z pięściami, to by go co najmniej ściął. No ale nie jestem Klaudiuszem.

Coś nie zagrało też w scenografii i kostiumach, mizeria scenografii prawdopodobnie była cytatem z jednego z legendarnych wystawień Hamleta w Dramatycznym (pouczająca wystawa na dole), ale tanio wyglądających, jakby ze skaju zrobionych kostiumów teatrze nie broni nic.

Mimo wszystko warto, dla Krzysztofa Szczepaniaka.

 

2018, listopad

MIŁOŚĆ OD OSTATNIEGO WEJRZENIA

Verdana Rudan

reż. Iwona Kempa

premiera 9 listopada 2018

Ździebko mniej jestem rozentuzjazmowany niż premierowa publiczność, na bankiecie wyłącznie ochy i achy było słychać, nie dlatego, że spektakl niedobry – przeciwnie, będzie z pewnością hit, ale dlatego - że zupełnie nie jestem odbiorcą docelowym tego przedstawienia.

Rzecz dotyka tej cienkiej linii, przekroczywszy którą już nie odpowiadamy za siebie, be względu na to, czy jesteśmy mężczyzną czy kobietą. Choć w tekście Rudan mamy rozpisaną na cztery głosy opowieść właśnie o kobiecie, której życie (i pożycie) jest stanie wojny w sensie dosłownym. Opowieść to okrutna, nieprawdopodobnie wulgarna, zaryzykuję - jednak również mizoandryczna, wręcz momentami ziejąca nienawiścią do mężczyzn, sprowadzająca ich do rozmiaru członka, i może te momenty, wraz z np. poszukiwaniem punktu G, mimo, że całkiem zabawne, sprowadzają tę opowieść do poziomu psychodramy, momentami – owszem – poruszającej, ale i gdzieniegdzie mało wyrafinowanej.

A nie jestem odbiorcą tego spektaklu, bo nie umiem postawić się na miejscu bohaterki, w dziesiątej minucie spektaklu odszedłbym od męża oprawcy,

zignorował zahukaną mamusię (fantastyczna Małgorzata Niemirska), ojca dotkliwie obraził i dał w ryj durszlakiem, znalazł sobie innego faceta, albo żył sam. No, ale nie jestem kobietą, a poza tym – jak mi mówiono - „to wszystko nie jest takie proste”.

Obserwując wieloletnie zmagania rozwodowe jednego z przyjaciół, jestem w stanie w to uwierzyć.

 

2018, październik

SEN NOCY LETNIEJ

William Szekspir

reż. Gabor Mate

premiera 12 października 2018

Tekst istotnie cudowny, trudno się dziwić, że teatry na całym świecie wciąż po Sen sięgają, a widzowie – chcą przychodzić. Bo i o miłości i o pożądaniu i o jawie i śnie, o posłuszeństwie i krnąbrności, ale – także przecież o magii teatru… Tłumaczenie Gałczyńskiego pełne pięknej poezji, dobrze się tego przekładu słucha, ponosi.

Co prawda całość nie aż tak leciutka jak by się chciało, ale przecież Szekspir pisał także o okrucieństwie, o zdradzie, i - o niespełnieniu (w każdym sensie), pewnie dlatego Dramatyczny zaprasza na Sen Nocy Letniej widzów od 16. roku życia. Dwie widzki zdecydowanie starsze wyszły ostentacyjnie - widząc Roberta Majewskiego z dołączonym, hm, organem. Niepotrzebnie, po chwili była przerwa. Scena przedstawienia - które nowożeńcy oglądają czekając na nadejście Nocy Świętojańskiej - nieprawdopodobnie zabawna, Henryka Niebudka w roli Ściany naprawdę trzeba zobaczyć. 

Także bardzo dobre role młodych aktorów TD, szczególnie Anny Szymańczyk w roli Heleny. Wybaczcie zwiewność tych refleksji, nie mam szekspirologicznych ambicji, bez wnikania w szczegóły chciałbym donieść, że po prostu miło spędziłem w teatrze czas.

A jeśli Was zmorzy sen, pomyślcie, że to się przyśniło! – sensownie radzi Puk.  

 

2018, październik

WIDOK Z MOSTU

Arthur Miller

reż. Agnieszka Glińska

premiera 28 września 2018

Widok z mostu – jak to widok z mostu – bywa trochę niewyraźny, niedokładny, coś tam widzimy, coś słyszymy, urywki słów, może te które chcemy usłyszeć, no – ale przecież widzimy i słyszymy, więc -wiemy. Strzeżcie się tej pewności – zdaje się mówić Agnieszka Glińska. Dlatego też to w ogóle o żadnych emigrantach, tylko o frustracjach, także erotycznych, krypto homoseksualisty Eddiego. Równie dobrze dramat ten mogłoby się rozgrywać w środowisku kolekcjonerów znaczków czy motorniczych tramwajowych. Akurat Miller wybrał włoskich emigrantów, podkreślam jednak – to ani nie o tym ani o współczesnej Polsce – jak czytam ze zdumieniem w recenzjach.

Tak, spektakl jest dziwnie zagrany, aktorzy grają granie, jakby celowo źle. Jakby żadne z nich nie miało kontaktu z postaciami, w które się wcielają, jakby markowali w jakiejś zwiewnej wariacji na temat tego tekstu, jakby nie dorysowali. Oczywiście, że zostało to zrobione celowo, kluczowa (absolutnie kluczowa) dla tego spektaklu jest scena go rozpoczynająca, przedstawienia postaci, tak, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że WSZYSTKO jest tu zagrane. Jak wyrzucimy ten początek z pamięci, możemy mieć wrażenie, że ten spektakl jest trochę bez sensu. A nie jest, choć… Nie jestem jego fanem, zmęczył mnie w sposób, jakiego nie lubię. Są jednak i tacy, którzy Widokiem się zachwycają, ale i tacy – którzy nieledwie wieszają psy. 

Dodam, że młodszy jestem od Witolda Sadowego o pół wieku i że mam przyzwoity audiogram sprzed miesiąca, ale ja również nie słyszałem, co aktorzy do mnie mówią, szczególnie ci odwróceni w inną stronę widowni. Ale – przecież jako się rzekło - z mostu nie wszystko słychać…

 

2018, wrzesień, spektakl gościnny

IRAŃSKA KONFERENCJA

Iwan Wyrypajew

reż. Iwan Wyrypajew

premiera 14 września 2018

Mamy oto Kopenhagę i międzynarodową konferencję, na której dyskutuje się o „kwestii irańskiej”.  Czym owa kwestia jest? I czy możemy na jej temat powiedzieć coś niepodważalnego, coś pewnego? Kto widział choć jedno przedstawienie Wyrypajewa, będzie widział, że tytułowy Iran to zaledwie pretekst, żeby zadać kilka konfundujących pytań, jak to u Iwana - o życie i całą resztę.

Reżyser szczęśliwie kocha swoich bohaterów, dlatego nawet jeśli widzą świat przez pryzmat pewnej naiwności czy też konwenansu albo stereotypu, pozwala im o tym swoim widzeniu rzeczy opowiedzieć bez przerywania. Tak, żeby każdy z nas te padające słowa spróbował najpierw zrozumieć, a dopiero później – wykpić je czy wypowiadającemu współczuć. Tak jak „Ufo. Kontakt”, tak jak „Nieznośnie długie objęcia” i trochę jak „Słoneczna linia”, rzecz jest właśnie o słowach, które nas skonstruowały, dzięki którym w ogóle jesteśmy, i do znaczeń których jesteśmy ogromnie przywiązani.

W związku z powyższym to jest spektakl bardziej do słuchania niż do oglądania, zresztą – ponieważ rzecz grana jest po angielsku, jak kto na konferencjach bywa – więc mamy pięknie podane, zauważmy, tłumaczenia w słuchawkach. 

Warto się skupić i wsłuchać, i przez te dwie godziny naszego zajętego przecież życia, w towarzystwie wspaniałych aktorów Iwana Wyrypajewa, przypomnieć sobie, że TO WSZYSTKO nie jest takie proste, i że z tą świadomością jakoś musimy żyć, próbować być szczęśliwi i – cokolwiek to znaczy – kochać.

 

2018, lipiec

TUTLI-PUTLI

Witkacy/B. Malinowski/M. Czaplicka

reż. Magdalena Miklasz

premiera 30 grudnia 2016

Pomysł letniego przeglądu w TD zdecydowanie świetny, w piątkowe upalne popołudnie widownia Przodownika wypełniona była zupełnie przyzwoicie. Choć spektakl – paradoksalnie - wcale nie aż tak „lekki” jak wynikałoby to z opisu w Internecie. Maria Czaplicka badała Syberię, Bronisław Malinowski – Oceanię, ona opisywała zwyczaje kulturowe Ewenków, on – życie seksualne dzikich. A Witkacy – odbywszy z Malinowskim długą podróż, napisał o owych dzikich operetkę, właśnie Tutli-putli.

Marcin Bikowski (Witkacy) wyczarował z lalek i z najprostszych urządzeń technicznych fantastyczną scenografię, która bez wątpienia jest czwartym bohaterem tego niewielkiego przedstawienia. Choć niewielkie – to bogate w treść, nie wiem, czy nie za bogate, wyszedł taki jakby esej, trochę o upadku białego człowieka a trochę o „dzikości”, z niezbyt głęboko ukrytym wnioskiem, że ów dziki wcale nie dziki, a niewykluczone, że biały dzikszy.

Czy to aby nie rasizm? A nawet – autorasizm?

 

2018, maj

PIJANI

Iwan Wyrypajew

reż. Wojciech Urbański

premiera 11 maja 2018

Znów o słowach, tym razem wypowiadanych przez pijanych, wszak – jak głosi ludowa mądrość - przez nich przemawia Pan Bóg. I cóż takiego ma nam Stwórca do powiedzenia? A w ogóle - może upojenie jest jedynym stanem, w którym prawdziwe znaczenie słów do nas dociera? Stanem, w którym za to, co mówimy, jesteśmy gotowi ponieść pełną odpowiedzialność?

Zaiste wulgarny, nieprawdopodobnie piękny i poetycki, oraz – co by tu nie mówić – głęboko religijny spektakl Wojtka Urbańskiego jest jednym z najmocniejszych przedstawień mijającego sezonu. Najlepsze role mają w Pijanych: debiutująca w TD Martyna Byczkowska (która była główną bohaterką pogawędek przy winku na bankiecie) oraz Otar Saralidze, który grając młodego prawie żonkosia, rewelacyjnie zagrał dorosłego faceta, który powoli, może i w upojeniu, ale za to z wegetariańską zakąską, zaczyna rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Świetny również w roli brata księdza niewielkiej acz efektownej roli - Sebastian Skoczeń. 

A propos efektowności – Iwan Wyrypajew istotnie napisał tekst efektowny, słyszałem też opinie, że efekciarski, a w każdym razie dający możliwość szarżowania,

zwróćmy uwagę choćby na płomienny monolog Roberta Majewskiego, przerywany na premierze owacjami publiczności czy - na zagraną pomyłkę Sławomira Grzymkowskiego, który „niechcący” zwraca się do pana z obsługi sceny. No dobrze, może było to tanie, ale o ile u kogoś innego te prawie farsowe elementy wyprowadzałyby z równowagi, o tyle u Wyrypajewa zadziałało to bez cienia fałszu.

 

2018, kwiecień

SINOBRODY – NADZIEJA KOBIET

Dea Loher

reż. Marek Kalita

premiera 13 kwietnia 2018

Nie bardzo rozumiem, dlaczego teatry tak chętnie sięgają po teksty Dei Loher. Obejrzawszy w ostatnim czasie dwa jej spektakle (w Ateneum i tenże) odniosłem wrażenie, że autorka chce swojego widza zakatrupić nudą. Może pozostałe, których nie znam, są wciągające, że hej, ale chyba już nie będę tego sprawdzał.

Cóż z tego, że zagrane dobrze (z jednym może wyjątkiem), że Małgorzata Rożniatowska jak zawsze do zjedzenia, że bardzo dobra Małgorzata Niemirska, że Henryk Niebudek tym razem nie w roli samorządowca, skoro zupełnie mnie nie obeszło, dlaczego on owe damy morduje, czy istotnie jest współczesnym ucieleśnieniem Sinobrodego i czy miało tam miejsce „uśmiercanie pragnienia miłości”. Może za mało romantyczny jestem, żeby móc tę układankę zrozumieć? No, najwyraźniej.

Poza tym – no cóż – przydałyby się jeszcze przed premiera ze dwie próby, 

a czekanie na spóźnialskich widzów nie jest specjalnie grzecznym gestem wobec tych, którzy przyszli punktualnie. Ja na przykład wiedząc, że jest piątek i są korki, wyszedłem wcześniej z pracy. I bez problemu zdążyłem. 

Proste. 

 

2018, marzec

MĘŻCZYZNA

Gabriela Zapolska

reż. Anna Gryszkówna

premiera 5 marca 2018

116 lat temu ten kameralny dramat Zapolskiej był przebojem (i skandalem) na scenach polskich ziem. Jeden mężczyzna – Karol (Krzysztof Ogłoza) i one trzy – Nina, Julka i Elka (Małgorzata Klara, Agata Wątróbska i Karolina Charkiewicz). On zostawia żonę dla młodszej, ale nie może się z nią ożenić, bo żona rozwodu dać nie chce. Elka zachodzi w ciążę, Karol się Julką zaczyna nudzić, zwraca za to coraz większą uwagę na Elkę, starszą, niedostępną siostrę swojej kochanki.

A współcześnie… obyczajowo Mężczyzna wywołuje tylko uśmieszek, w przeciętnym mieszkaniu jest dziś znacznie więcej materiału na soczyste przedstawienie dramatyczne. O czym więc dziś mówi nam Zapolska? I co było motywacją sięgnięcia po ten zakurzony jednak tekst? 

To jest pytanie, na które do dziś odpowiedzi nie znalazłem, choć od premiery minął ponad tydzień.

Szukał będę dalej.

2017, wrzesień

POCIĄGI POD SPECJALNYM NADZOREM

Bohumil Hrabal

reż. Jakub Krofta

premiera 22 września 2017

Jedyna scena spektaklu, która pozostała mi w pamięci i była jakoś po hrabalowsku zabawna, to rozmowa Miłosza (Otar Saralidze) z Zawiadowczynią (Małgorzata Niemirska). Miłosz w mężczyznę się nie przemienił jako dzieciak wrócił do pracy na stacji po próbie samobójczej i również dziecinne motywacje popchnęły go do wysadzenia pociągu. Żarty z kłopotów z erekcją tudzież porównania do lilii, bardzo hrabalowskie przecież, bawiły tylko za pierwszym razem.  Szkoda talentu Otara, rola Miłosza niedopracowana, trochę przeszarżował Henryk Niebudek jako Zawiadowca, za mało z kolei wyrafinowany był Całusek (Robert Majewski), legendarną scenę z pieczątkami można było bardziej ograć i to przecież ona powinna zostać w pamięci. 

Dobre natomiast role pań - Martyny Kowalik (Telegrafistka), świetna Agata Wątróbska jako Wiktoria. Dopracowana scenografia, fajna muzyka na żywo, ale to wszystko za mało, za mało, za mało.

 

2017, wrzesień

KINKY BOOTS

libretto: H.Fierstein; muzyka: C.Lauper

na podst. scenariusza G.Deana i T.Firtha do filmu Kinky Boots

reż. Ewelina Pietrowiak

premiera 7 lipca 2017

Sensem tego spektaklu jest Krzysztof Szczepaniak (Lola/Simon). Pierwszych 20 minut, do momentu pojawienia się Loli – ździebko nuży, widownia nieco się wierciła i oczekiwała jakiegoś trzęsienia ziemi. No i nadeszło, faktycznie Lola ze swoimi aniołkami wzbudzała furorę za każdym razem, gdy pojawiali (pojawiały?) się na scenie, Największe brawa zebrał jednak Łukasz Wójcik (Don, jakieś 200 cm wzrostu), który w finale z wdziękiem tańczył w piekielnie wysokich szpilkach, szacunek.

Jak na musical było zdecydowanie za mało było kolorów, glamour, cekinów, złota i „tego wszystkiego”. Każdy z lolinych aniołków dysponował jednym tylko kostiumem, szanująca się drag-queen nigdy by sobie na to nie pozwoliła.  Poza tym można było odnieść wrażenie, że nie wszyscy aktorzy czuli się na scenie dobrze, nie wszyscy bezwarunkowo polubili swoje postacie. W libretcie łopatologicznie podane przesłania równościowe wyprowadzały nieco z równowagi, muzyka Cindy Lapuer i liryczna, i przebojowa, jak to u Cindy, niestety polskie tłumaczenie było niedopracowane, nie zawsze dobrze się tego słuchało. 

Parter i oba balkony były pełne, owacje na stojąco itepe itede, ale coś mi tu (nomen omen) po prostu nie zagrało. Ale mimo wszystko – dla Krzysztofa Szczepaniaka i dla Cindy Lauper – warto.

 

2017, czerwiec

PLASTIKI

Marius von Mayenburg

reż. Grzegorz Chrapkiewicz

premiera 2 czerwca 2017

Michael jest lekarzem, jego żona niespełnioną artystką, zarabia jako asystentka awangardowego artysty Serge’a, ich nowa sprzątaczka Jessica pochodzi z b. NRD, a syn Vincent – dotkliwie odczuwa skutki dojrzewania.

Jessica jest trochę jak Iwona z Gombrowicza, co prawda mówi znacznie więcej, ale sama jej obecność wywołuje w tej rodzinie dżina z butelki, na wierzch wychodzą różne sprawki, niespełnienie, pogarda i rozczarowanie. Urlike na każde dictum swojego męża ma gotowe okrągłe zdanie – „uciekasz od odpowiedzialności”, co więc ich łączy? Seks? Na pewno nie, Michael znajduje czułość u kochanki, a Urlike – w ramionach swojego pracodawcy (o czym mąż nie wiedział). Może syn? Też nie – rozpaczliwie bowiem próbuje zwrócić na siebie uwagę któregokolwiek z rodziców, dopiero w scenie finałowej chyba trochę mu się to uda. Więc co? Może właśnie poprzez wrogość bądź obojętność okazują sobie uczucie, inaczej bowiem nie potrafią? Świetna Magdalena Smalara jako Urlike, i bardzo dobry w roli syna Kamil Szklany, szałowo wręcz wyglądający w matczynej sukience.

Plastiki to klasyczny przedstawiciel tzw. teatru środka, to fotografia, która w mniejszym bądź większym stopniu odzwierciedla codzienność wielu (niekoniecznie niemieckich) rodzin.

Niepotrzebnie więc autor wplątał wątek Serge’a, którego twórczość zresztą – skądinąd słusznie - wyśmiewa, bo ten wątek w tym naprawdę niezłym tekście, jest trochę ni w 5 ni w 9. A i samego Serge’a Sławomir Grzymkowski ździebko przerysował.

 

2017, marzec, Scena Przodownik

TAJNY DZIENNIK

Miron Białoszewski

reż. Wojciech Urbański

premiera 30 marca 2017

Inaczej wybrałbym tekst. Jest chyba zbyt gejowsko i zbyt funeralnie. Zostawiłbym wrażenia z Nowego Jorku i pochowałbym jedno tylko z rodziców, a więcej miejsca poświęcił innym rzeczom – a jak ktoś czytał, to wie, że pisał Białoszewski naprawdę o wszystkim.

Na scenie mamy czterech aktorów, odtworzone mieszkanie Białoszewskiego na pl. Dąbrowskiego jako scenografię oraz – materiały archiwalne z m.in. zapisem głosu samego autora. Jest w tym głosie coś… nieziemskiego, nieprzysiadalnego nieco, ale i nieteatralnego (paradoksalnie) też. Szczęśliwie aktorzy mówią Białoszewskim po swojemu, a nie po białoszewsku, dzięki czemu tego nie zawsze dobrze czytającego się tekstu Dziennika słucha się naprawdę bardzo dobrze.  

Wojciech Urbański fantastycznie dobrał archiwalia, świetnie wplótł muzykę Marcina Maseckiego ilustrowaną panoramami współczesnej Warszawy, a medal należy się aktorom,

którzy mimo awarii światła (korki?), grali jak gdyby nigdy nic, tak, że mniej uważny widz niczego nie zauważył, bądź  -zamieszanie za konsoletą z tyłu widowni - uznał za część spektaklu.

 

2017, marzec, Scena na Woli

HISTORIA JAKUBA

Tadeusz Słobodzianek

reż. Ondrej Spišák

premiera 17 marca 2017

Bardzo „słobodziankowy” spektakl, z pięknie opowiedzianą, pokazaną i - zagraną historią księdza Mariana (świetny jak zawsze Łukasz Lewandowski), który dowiaduje się o swoim prawdziwym pochodzeniu. 

„To nie spektakl, to samo życie” – westchnęły dwie widzki w rzędzie za mną. I faktycznie – historia Mariana-Jakuba jest osadzona w prl-owskiej - a potem w wolnorynkowej - rzeczywistości, z całą jej siermiężnością, z wszechobecną ubecją (kto tam najwięcej donosił, naprawdę Stefa?, bardzo dobry Otar Saralidze), z brakiem perspektyw… Zostaje Marian księdzem, jest zdolny, ma zasady, studiuje filozofię, pisze doktorat. A potem musi sobie poradzić z faktem, że jest Żydem, którego przybrani rodzice wychowali jak swojego, ratując go od śmierci. I szuka swojego miejsca na świecie, w Lublinie, w Tel Awiwie, i znaleźć go nie umie. Nie jest już stąd, czy kiedykolwiek będzie stamtąd?

Kilka scen w Jakubie, choć zdecydowanie grzeczniejszych niż w Powszechnym, zasługuje na co najmniej protest kół różańcowych, a już na pewno - rozmaitych młodzieżowych organizacji. 

Pomieszał bowiem Tadeusz Słobodzianek sacrum z profanum, ludzkich ludzi z nieludzkim systemem, historię ze współczesnością, i w ten bałagan umieścił Jakuba, szczęśliwie unikając moralizatorstwa, pouczania, ba, gdzieś tam ta historia jest nawet na swój sposób pogodna. Bo także w tamtych czasach trzeba było jakoś normalnie żyć i niekiedy także iść na różne kompromisy, z których nie zawsze byliśmy dumni, a które dziś tak łatwo – zwykle za łatwo – są oceniane.

Porusza.

 

2017, marzec

TEN DRUGI DOM

Sharr White

reż. Agnieszka Lipiec -Wróblewska

premiera 3 marca 2017

Mamy oto pięćdziesięcioletnią Julianę (świetna Agnieszka Wosińska), która zaczyna tracić pamięć. Pierwsze podejrzenia są fatalne – rak mózgu. Ale badania nowotwór wykluczają. Choroba, na którą Juliana cierpi to… demencja. 

Co w jej życiu wydarzyło się naprawdę, a co tylko w wyobraźni? Co się stało z jej córką? A co z tytułowym drugim domem? Kameralne przedstawienie o cudzie i przekleństwie, jakim jest ludzka pamięć. I o chorobie, która miesza to co było, z tym - co chcielibyśmy, żeby było. Agnieszka Wosińska jako się rzekło - bardzo dobra, pomyślałem w którymś momencie, że w tej roli – nawet gdyby zapomniała tekstu – i tak nikt by tego nie zauważył. 

Ale całość jakoś mnie niezbyt mocno poruszyła. Momentami było nudnawo, a momentami zbyt łopatologicznie. Może jestem za młody, obejrzę więc za 5 lat i napiszę raz jeszcze.

 

2017, styczeń

SŁUGA DWÓCH PANÓW

Carlo Goldoni

reż. Tadeusz Bradecki

premiera 27 stycznia 2017

Mam kłopot z tym spektaklem, bo z jednej strony nie było tam nic kompromitującego czy odpychającego, z drugiej jednak – okropnie zionęło nudą.  

Mamy oto klasycznie pokazaną i nieźle zagraną komedię dell’arte, z bardzo dobrym Krzysztofem Szczepaniakiem w roli Arlekina i znakomitym Waldemarem Barwińskim w roli Florynda. No i bardzo pięknie, ale coś poszło nie tak… 

Komedie pomyłek zawsze ściągają tłumy na widownię, jednak ta najklasyczniejsza, właśnie Sługa Dwóch Panów, okropnie się zestarzała (nie pomogło nowe tłumaczenie).  Może trzeba było dramaturga zatrudnić, żeby trochę Goldoniego poszarpał? Może coś pieprzniej trzeba było zrobić? Albo trochę skrócić? Po drugie – niekonsekwencja trochę uszy kłuła - uwspółcześniające wtręty ździebko żenowały. Śpiewanie wyszło jakoś słabo, a i muzycy grający na żywo nie czuli się na scenie chyba najlepiej.

Ale z komedią dell’arte jest tak, że albo się to kupuje w całości i bez zastrzeżeń (burnyje apłodismienty były, owszem), albo wcale. Ja chyba jednak dziękuję. 

 

2016, grudzień, Scena ma Woli

HARPER

Simon Stephens

reż. Natalie Ringler

premiera 9 grudnia 2016

Opowieść o 40-kilkuletniej kobiecie, która jest na zakręcie. Śmierć jej ojca uwolni skrywane uczucia i myśli – powiedzmy w pewnym uproszczeniu.

To zupełnie nie jest spektakl dla mnie, z powodu zasadniczego – jestem 40-kilkuletnim facetem i (jak udowodniono w badaniach naukowych – sic!) rozumiem kobiety w ok. 2%. Więc dylematy Harper są dla mnie czymś głęboko egzotycznym i niepojętym. A może po prostu brak mi empatii, bo Agnieszka Warchulska (bardzo dobra rola tytułowa) mówiła mi, że jej koleżanki wyszły ze spektaklu roztrzęsione i poruszone. Mnie to po prostu nie obeszło i tyle.

No więc Agnieszka bardzo dobra, również świetny Otar Saralidze, scena niedoszłego seksu z Marcinem Sztabińskim słodka, rozmowy z matką (Halina Łabonarska) – najzupełniej letnia, choć mogła by być najmocniejsza w całym spektaklu,

 

a wspólne odśpiewanie Wonderful Life na końcu – po prostu okropne. 

Ciekawe, jak to wyszło Grzegorzowi Wiśniewskiemu w Kielcach…

 

2016, październik, Scena Przodownik w koprodukcji z Teatrem Malabar Hotel

MISTRZ I MAŁGORZATA   

Michaił Bułhakow

reż. Magdalena Miklasz

premiera styczeń 2014

Nie jest łatwo patrzeć na jakiekolwiek wystawienie Mistrza i Małgorzaty po obejrzeniu genialnego rosyjskiego serialu Władymira Bortki sprzed ponad 10 lat. Kupiłem w outlecie empiku za jakieś grosze, obejrzałem z wypiekami na twarzy i będę wracać… Oczywiście, takie porównywanie z filmem jest przekleństwem i wypada zwykle na niekorzyść teatru, ale czy podobna od niego uciec?

Na scenie Przodownika Małgorzata na miotle nie leciała. Mimo to zupełnie niezauważenie, nieledwie filmowo, przenosiliśmy się z Moskwy lat XX do dawnej Jerozolimy. Mimo to Behemot czynił w mieście dojmujące szkody (fantastyczna Agnieszka Makowska), mimo to Woland Marcina Bikowskiego był bardziej szatański niż Oleg Basiłaszwili w serialu. (Ciekawe, że założenie futra na gołe ciało czyni diabła). Pan Marcin także fantastyczny jako Berlioz, czy też – mówiąc ściśle – jako jego głowa. 

A propos głowy – sami aktorzy mieli trochę bekę z opisu spektaklu, że należy się spodziewać połączenia teatru dramatycznego z lalkowym. I z publiczności czekającej na przerwę – trochę taki teatr w teatrze, a mówiąc ściśle – w Variete. 


Rękopisy nie płoną, Behemota do Małgorzaty kwestia o spirytusie – te ikoniczne zdania padły, czekałem na jesiotra drugiej świeżości, ale niestety wszystkiego mieć nie można.

Generalnie - piękny, pełen intelektualnych przygód wieczór dla tych, co już znają powieść wszech czasów, można się wówczas delektować formą zaproponowaną przez Malabar, wiedząc, co i jak dalej być powinno.  Leniwy licealista jednak nie wszystko zrozumie, i pani od polskiego będzie miała całkiem uzasadnione pretensje, że tekstu albo nie zna albo – nie zrozumiał. 

 

2016, wrzesień

WIZYTA STARSZEJ PANI 

Friedrich Dürrenmatt

reż. Wawrzyniec Kostrzewski

premiera 30 września 2016

Prawdziwie mieszczańskie przedstawienie! Dwie godziny, przerwa, jak kiedyś… No i dobrze, uwielbiam mieszczański teatr, szczególnie jeśli dowiaduje się jeszcze czegoś o życiu i emocjach… O czym zatem dzisiaj ten klasyczny już tekst traktuje? Czy to wciąż, jak pół wieku temu, moralitet - o sprawiedliwości, o winie, karze i zemście?

Chyba najbardziej o zemście - jako o sile napędowej naszych działań. Klara przecież doskonale od początku wie, jakie postawi mieszkańcom Gnojewa warunki dobrobytu, ale nawet gdyby zmieniła zdanie – i tak całe miasteczko z przyległościami jest jej własnością, nie ma od niej ucieczki.

Wizycie starszej pani towarzyszą media – i ten wątek w spektaklu jest świetny. Krzysztof Szczepaniak i Mateusz Weber, z doklejonymi uśmiechami, cudownie naśladują najprawdziwsze telewizyjne relacje, publiczność się śmieje, a to wcale śmieszne nie jest, raczej płakać trzeba.

Zresztą – a propos śmiechu (wszak to tragikomedia), momenty szczególnie aktualne polityczne, były przez publiczność burzliwie oklaskiwane, choć nie ma pewności, czy obecny na widowni min. Gliński takim obrotem rzeczy był zachwycony, bo niby wszystko nieodnoszące się wprost do tu i teraz, a jednak… 


A propos władzy – znakomitego skądinąd Henryka Niebudka już więcej w rolach samorządowców bym nie obsadzał, Exterminator wystarczy.

Poza tym – bardzo dobra rola Łukasza Lewandowskiego, który od tego sezonu dołączył do zespołu Dramatycznego, Halina Łabonarska (Klara) – fantastyczna, a całość stanowiła miłe zwieńczenie piątkowego wieczoru.

 

2016, lipiec, Scena Przodownik

GARDENIA 

Elżbieta Chowaniec

reż. Aldona Figura

premiera grudzień 2007

Gardenia jest kwiatem, który włożony w bukiet ślubny, przynosił kobietom w tej rodzinie szczęście. No, w każdym razie – deklaratywnie… Fantastyczna rola olśniewająco wyglądającej w stylizacji z lat 60-tych Agnieszki Warchulskiej, i do tego inteligentny i zabawny tekst, choć wymowa całości – gdyby się tak bardziej zastanowić – jest raczej smutna.

Mamy oto portrety czterech kobiet, od prababci po prawnuczkę. Zaczyna się sierioznie, melodramatycznie, ojczyźnianie nieledwie, ale to tylko taka zmyłka, to sprytny prolog. Potem już jest jazda na całego z celnymi obserwacjami kobiet, które robią piekło innym kobietom. Sceny hm… nieporozumień w Gardenii odnalazłem cudownie naturalistycznymi i znanymi mi z natury. 

Rzecz niby o alkoholu, ale w sumie tak naprawdę o naszych uzależnieniach od krzywdzenia innych ludzi, czego nie nazywamy krzywdzeniem, bo to przecież rodzina.

Gardenia schodzi już z afisza, naprawdę szkoda.

Bdb.

 

2016, lipiec, Scena Przodownik

MERLIN INNA HISTORIA 

Tadeusz Słobodzianek

reż. Ondrej Spisak

premiera grudzień 2003

Kolejne pożegnanie… Spektakl zszedł z afisza po trzynastu latach, a zmiany w życiu tego przedstawienia widać po obsadzie, niektóre postacie grane były nawet w triplurze (Internet nie może znaleźć tego słowa…).

Rzecz o Arturze i rycerzach okrągłego stołu, o ekskaliburze i próbach zmiany świata – mówiąc w pewnym uproszczeniu. Archaiczny składniowo i leksykalnie tekst w ustach aktorów zabrzmiał całkiem współcześnie i momentami wywoływał salwy śmiechu. I tyle dobrego.

Teraz ostra krytyka. Wydaje mi się, że było tam o kilka (niepotrzebnych) bluźnierstw za dużo. A raczej – z pewnością było ich za dużo, gdyż jestem na nie wyczulony znacznie słabiej niż pani Temida. Skoro zwróciłem jednak na to uwagę – coś na rzeczy być musiało. Po drugie – choć Przodownik jest miejscem kameralnym – miałem w 6.rzędzie problemy ze zrozumieniem aktorów, żeby nie wyjść z tekstu musiałem rzucać okiem na angielskie napisy. Niedobrze. Z moim słuchem albo - o zgrozo…

Po trzecie wreszcie – niestety w którymś momencie na Merlinie zrobiło się nudnawo. 

Może po prostu w 2003 roku ten spektakl był o zupełnie czym innym?

 

2016, lipiec, Scena ma Woli

EXTERMINATOR. KOMEDIA MUZYCZNA 

wg „Kochanowa i okolic”

Przemek Jurek

reż. Aldona Figura

premiera maj 2013

I znów letni przegląd i znów okazja, żeby nadrobić zaległości. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że Exterminatora nie widziałem wcześniej… Bardzo dobrze zrobiony i NAPRAWDĘ śmieszny spektakl.

Historia jest taka, że mamy podwałbrzyską dziurę (excuse le mot), gdzie czterech panów gra w deathmetalowym zespole Exterminator. I któregoś dnia pojawia się szansa wypłynięcia na szerokie wody. To właściwie tyle. Rzecz o granicach kompromisu, o tym – że właściwie przekraczamy je codziennie, nawet mając silne kręgosłupy. Jak przystało na komedię muzyczną – muzyka gra na żywo, różna – od metalu po… no właśnie. Po Majteczki w kropeczki, po Kolorowe jarmarki. I tego publiczność domaga się na bis i aktorzy bisują i… także o tym jest ten spektakl, o bisowaniu. I o powodach miłości Koła Gospodyń Wiejskich do deathmetalu. 

Muzycy są świetni, lider - Paweł Domagała jakby w swoim żywiole (i aktorsko i muzycznie), ale jednak scenę młodszym kolegom kradnie Henryk Niebudek, który w roli wójta po prostu wymiata. 

 

2016, lipiec, Scena Przodownik

COMING OUT

Terry Johnson

reż. Aleksandra Popławska

premiera lipiec 2016

Coming Out to historia trzech kobiet w różnym wieku - Simone, Justyna i Lilli. Simone zabija z miłości, Justyna nawiązuje lesbijski romans ze swoją studentką, co też nie kończy się dobrze, Lilli zaś – nie do końca z trzeźwą świadomością wspomina swoje dawne życie i dawne sukcesy. Co je łączy?

Przedstawienie – poza świetną scenografią – oparte jest na słowie. Niepotrzebnie Jacek Górecki (żartobliwie?) wplątał jednak w monologi bohaterek odniesienia do popkultury, zabrakło do tego zabiegu odniesienia na scenie. Ale poza tym – tekst jest faktycznie dojmujący, szczególnie porusza historia Justyny i Lilli. W sumie najmocniejsza opowieść Simone, paradoksalnie troszkę nuży – bo jest przez Annę Gorajską wykrzyczana. Natomiast Agnieszka Wosińska w roli Justyny po prostu świetna, a Krystynę Tkacz można łyżkami jeść. 

Czwartą główną rolę w spektaklu gra muzyka, i – im dalej od premiery Coming Outu – tym bardziej wydaje mi się, że jest to rola najważniejsza.

 

2016, lipiec

ABSOLWENT

Terry Johnson

reż. Jakub Krofta

premiera lipiec 2013

Miło spędzony sobotni wieczór z letnim przeglądem TD. Tę zaległość warto było nadrobić! O czym Absolwent jest – pisać nie będę, by nie obrazić czytających. Specjalnie dla Dramatycznego tekst Johnsona na nowo przełożył najbardziej wzięty tłumacz teatralny z angielskiego – Jacek Poniedziałek, więc aktorzy świntuszą troszkę bardziej niż w filmie Nicholsa. 

Ciekawe, wydawało mi się, że Agnieszka Warchulska jest za młoda, żeby zagrać panią Robinson, podczas gdy w 1967, kiedy powstawał Absolwent, Anne Bancroft była od niej młodsza. Cóż, może wtedy kobiety szybciej wydawały się dojrzałe. W każdym razie pani Agnieszka jest cudownie rozwiązła a Beniamin Krzysztofa Brzazgonia – słodki. Inaczej niż Dustin Hoffman, ale uroczy. Trochę za młodzi w roli rodziców Jolanta Olszewska i Mariusz Drężek, widać było, że nie mają dorosłych dzieci. 

Całe szczęście reżyser uniknął grzechu głównego - uwspółcześnienia tej historii na siłę, dlatego – nawet jeśli historia Bena jest lekko przykryta patyną i nawet jeśli przesłanie jest skierowane raczej do gimnazjalistów, to i tak był to naprawdę miły wieczór. 

 

2016, lipiec

NOSOROŻEC

Eugene Ionesco

reż. Artur Tyszkiewicz

premiera listopad 2013

Pomysł na Nosorożca był ciekawy – przenieść go do współczesnej korporacji i kazać publiczności się zastanowić nad sobą i nad swoim życiem. Na jak daleko idące kompromisy jesteśmy w stanie pójść? Co sprawia, że ślepo idziemy za innymi i zamieniamy się w nosorożce, a co – że pozostajemy sobą, bez względu na okoliczności. Beregner sobą pozostaje, Dudard nie wytrzymuje i skacze z okna…

Szkoda tylko, że tak mało mnie to obeszło. Może dlatego, że korporacja, w jakiej pracuję, jest jednak wyjątkowa – bo medialna? A może dlatego, że zostało to po prostu źle zrobione? Bo Ionesco – choć ma do powiedzenia ważne rzeczy, gdzieś one giną w tej pogmatwanej scenografii, w tym zamieszaniu na scenie, wreszcie – w tej niewielkiej wiarygodności większości postaci. Wyjątek stanowi świetny epizod Magdaleny Smalary. Ale to za mało.

Nosorożec zszedł już z afisza, miałem okazję być na ostatnim przedstawieniu. Ale łez żalu z siebie nie wydusiłem. 

 

2016, lipiec, Scena na Woli

LETNIE OSY KĄSAJĄ NAS NAWET W LISTOPADZIE

Iwan Wyrypajew

reż. Wojciech Urbański

premiera kwiecień 2015

Wszystkie spektakle Iwana Wyrypajewa, które widziałem, były o tym samym, mianowicie – o słowach. O tym, jak są ważne bądź nieważne w naszym życiu, co z nami robią, a co my z nimi, i o tym – jak nam się wydaje, że zmieniają nasze życie, gdy się je wypowie. To zupełnie zrozumiałe, prawda? 

Mamy oto troje bohaterów, ją, męża i ich przyjaciela. Zaczynają rozmawiać, o drobiazgach, o codzienności, i dochodzi do pewnego nieporozumienia. Kto spędził poniedziałek z Markiem? Helene czy Joseph? Od razu mówię – tego się nie dowiemy, bo w sumie nie ma to znaczenia. Wyrypajew bowiem pyta nas o naturę kłamstwa i… o jego nieuniknione istnienie w naszym życiu.

Jak to u Wyrypajewa – zabawa w chowanego z widzem, bardzo wciągająca (choć momentami okrutna) i ze świetnym Zdzisławem Wardejnem w roli Josepha.

 

2016, czerwiec, Scena Przodownik

OBRZYDLIWCY

David Foster Wallace

reż. Marek Kalita

Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi były w pewnym momencie książką głośną i dość chwaloną, sięgnąłem, niestety, nie zdała  testu 51, polegającego na tym, że jak do 51. strony mnie nie wciągnie to dalej nie czytam, gdyż życie jest za krótkie. No więc książka ta mnie dość znudziła - a raczej:  mało obeszła -  choć kto wie - może od 52. strony zaczyna się tam dziać, że hej.

Więc  z nieufnością wybierałem się do Przodownika i... sprawdziły się najgorsze przypuszczenia. Ten tekst jest po prostu słaby i nużący, także w podaniu scenicznym. (Nudzi mnie to - J.Paradowska). Może prawdziwie męskie sprawy mało mnie zajmują? No może...

Co nie znaczy, że Obrzydliwcy są spektaklem nieudanym. Przeciwnie. To jedno z tych przedstawień, które mając kiepski tekst, są koncertowo zagrane. Henryk Niebudek cudownie bawi się swoją rolą i swoim okropnym garniturem też.  

Bardzo dobrze zagrał Mariusz Drężek, który przebrany za kobietę (gra transwestytę) wygląda naprawdę szałowo, a piosenka Niny Simone kończąca spektakl w jego  wykonaniu niepokojąco dudni w uszach  jeszcze przez kilka chwil po wyjściu na świeże mokotowskie powietrze. 

 

2016, maj, Scena na Woli

NIEDŹWIEDŹ WOJTEK – HISTORIA ARCYPOLSKA

Tadeusz Słobodzianek

reż. Ondrej Spišák

Historia jest nie tylko arcypolska, ale i – choć trudno w to uwierzyć – prawdziwa. Wojtek dosłużył się stopnia kaprala, brał udział w bitwie o Monte Cassino, jego przysmakiem było piwo, co nie dziwiłoby, gdyby nie fakt, że był faktycznie syryjskim niedźwiedziem brunatnym.

Jego historię, a mówiąc ściśle historię jego opiekunów z 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii w korpusie generała Andersa, opowiada na wolskiej scenie Dramatycznego Tadeusz Słobodzianek. To opowieść gorzka, o pokręconych polskich losach i o historii, której ludzie są tylko pionkami, o nieludzkiej ziemi, na której się znaleźli i z której – również kaprysem historii – się wydostali, chcąc walczyć o swój kraj i próbując doń wrócić przez Persję, Palestynę, Włochy, Anglię. W końcu Wojtek trafia z żołnierzami do szkockiego obozu dla uchodźców, potem do edynburskiego ZOO, gdzie od czasu do czasu odwiedzają go porozrzucani po świecie opiekunowie, zawsze pamiętając o ulubionym Wojtka napoju.

Tadeusz Słobodzianek opowiadać umie pięknie, dwie i pół godziny spektaklu mijają niezauważenie, na scenie dużo się dzieje, a niektóre z historii są naprawdę poruszające. 

Ale na szczęście pozbawione takiego patosu i pewnej sieriozności, z którą próbuje się łączyć słowa „patriotyzm” i „ojczyzna”. Spektakl jest dobrze zagrany, a koronkową robotą było opracowanie ruchu na maleńkiej wolskiej scenie, tak by ją w całości wykorzystać i nie zrobić krzywdy ani publiczności ani aktorom podczas również idealnie dopracowanych scen… zapaśniczych.

Warto. 

 

2016, kwiecień, Scena Przodownik

BIEDNY JA, SUKA I JEJ NOWY KOLEŚ

Michał Walczak

reż. Piotr Jędrzejas

premiera kwiecień 2009

Spektakl jest na afiszu Przodownika od siedmiu już lat, ale jakoś się nigdy nie składało, żeby Biednego Ja zobaczyć. Ale wreszcie tę zaległość nadrobiłem i był to bardzo wesoły sobotni wieczór.

Mówiąc w największym skrócie – ona mieszka z nim, potem pojawia się drugi, ona się w nim zakochuje i mieszkają razem, ale wciąż ten pierwszy wpada na drinka, ona do niego wraca, a w końcu… Tak. Niby historia banalnego trójkąta, jednak podana w fantastycznej, zupełnie absurdalnej konwencji i do tego - brawurowo zagrana.

Agnieszka Warchulska po prostu jest świetna. Widać, że bawi ją rola Suki, że przez te lata zaprzyjaźniła się z graną przez siebie kobietą, cudownie zabawną i jednocześnie lirycznie smutną. W moim przedstawieniu grali także Maciej Wyczański i Marcin Sztabiński (w dublurze z Tadeuszem Łomnickim i Błażejem Wójcikiem). Obaj są znakomici, choć vis comica pana Marcina była dla mnie pewnego rodzaju odkryciem, bo dotychczas widziałem go na Dramatycznych deskach w rolach raczej sierioznych.

Rzecz jest jednak ździebko poważniejsza jeśli zechcemy się przesłaniu przyjrzeć bliżej – Michał Walczak opowiada nam o niedojrzałości, o rozchwianiu, braku stabilności, o pozach przybieranych przez nas w życiu, wreszcie – o samotności. Ale mówi o tym z czułością – tak, tacy właśnie jesteśmy i to też może być troszkę zabawne.

 

2016, kwiecień

MIARKA ZA MIARKĘ

William Szekspir

reż. Oskaras Korsunovas

Te tajemnicze odgłosy, które słyszeliście w niedzielny kwietniowy wieczór nie były niczym niepokojącym. To po prostu Szekspir się (znów) przewrócił w grobie. Bo napisał kilkaset lat temu mądrą i całkiem zabawną rzecz o karze i winie i o takim bardzo ludzkim pragnieniu dobrej władzy. Tymczasem w Dramatycznym Miarka za miarkę traktuje o… sytuacji w Rodezji.

(Niedawno gościłem w studiu Andrzeja Seweryna i m.in. rozmawialiśmy o Szekspirze. I Pan Seweryn powiedział, że Szekspir prawie zawsze wychodzi, jeśli się robi spektakl o tym, o czym on go napisał, a nie np. o… sytuacji w Rodezji. Sądzę, że jest to cudownie zabawne porównanie.)

Trudno mi dzień po spektaklu dojść do siebie i opowiedzieć o dobrych aspektach tego przedstawienia, z pewnością jakieś są – myślę, że ten aspekt to Zdzisław Wardejn, którego Eskalus jakoś tam mnie przekonał. Reszta niestety jest milczeniem, zaś Marcin Sztabiński w sukience wygląda po prostu źle.

Fatalne zupełnie było uwspółcześnienie Szekspira, doprawdy, publiczność jest w stanie zrozumieć, że pokazujemy jakąś dzisiejszą sytuację, nie trzeba w tym celu bohaterom dawać do rąk tabletów czy telefonów komórkowych. 

Odniesienia do bieżącej polityki i jak najbardziej żyjących postaci, choćby były one nie wiem jak kontrowersyjne niestety przywoływały skojarzenia z Kabaretowym Klubem Dwójki (szczególnie w II akcie), nie zaś z inscenizacją największego dramaturga wszech czasów. 

Miarka za Miarkę Szekspira nie jest ani komedią ani tragedią. No właśnie. Obejrzawszy spektakl w Dramatycznym nie bardzo wiadomo czy śmiać się czy płakać.