TEATR BAGATELA

 
 
2022, październik w ramach XV MFG w Radomiu
DZIENNIKI
Witold Gombrowicz
reż. Mikołaj Grabowski
Dzienniki w interpretacji Mikołaja Grabowskiego są spektaklem zabawnym.
Owszem, obserwacje Gombrowicza dotyczące polskości, człowieczeństwa, patriotyzmu etc. są mądrą, (i raczej niewesołą) publicystyką, jakoś niestarzejącą się mimo upływu lat, ale mamy i takie kartki z Dziennika, które – szczególnie w znakomitej interpretacji Mikołaja Grabowskiego – pobudzają do śmiechu, choć – czy są obiektywnie śmieszne – to już inna sprawa. Nieodparcie jednak pogodne są gombrowiczowskie opowieści o żukach, krowie i jej krowiości, czy o psie, zresztą – miałem zresztą wrażenie, że mimo pewnej ironiczności owych historii, dało się w nich wyczuć pewnego rodzaju zachwyt nad światem, choć zdaję sobie sprawę, że z tego zdania WG miałby duży ubaw. Ale jednak!
Poza wątkami zwierzątek – cudownie przewrotny był wątek erotyczny, zauważmy skądinąd bardzo dobry (nieledwie iwaszkiewiczowski) epizod p. Wiktora, wolontariusza na MFG.
Cóż, nie będę może pisał o mistrzostwie Mikołaja Grabowskiego, aktora i reżysera w jednym (aktor ma JEDNAK zdanie decydujące – usłyszeliśmy po spektaklu), monodram jest pojawia się od czasu do czasu na Sarego i zdarza mu się (monodramowi, nie Saremu) jeździć po kraju, proszę koniecznie obejrzeć i przekonać się, dlaczego teatr tak pokochał ten zgoła nieteatralny tekst i tak chętnie doń sięga.
2021, marzec
REWIZOR

Mikołaj Gogol
reż. Mikołaj Grabowski

premiera 6 marca 2021

Jechałem do Krakowa z duszą na ramieniu, bo – z jednej strony okropnie się lękam uwspółcześnień, gdy oryginał jest jeszcze zupełnie dobry, cóż, sądzę, że klasyczne tłumaczenie Tuwima jest wciąż świetne, a fachowcy przebąkują coś o „kongenialności”; z drugiej jednak strony – owej „parafrazy przekładowej” podjął się Tadeusz Nyczek, więc jakby z góry było wiadomo, że powstanie coś ciekawego. I istotnie – słuchało się tego tekstu świetnie, było prosto, bez zbędnych ozdobników, konkretnie, tak lubię. Miałbym może tylko dwie ciche uwagi – mimo wszystko lepiej, żeby Chlestakow brał wziątki w rublach a nie złotówkach i żeby nie jechał do Hrubieszowa, bo umieszczenie całości w polskich ramach troszkę mogło zaboleć.

Ale poza tym miód. Spektakl jest fantastycznie zagrany. Chlestakow (Maciej Sajur) jest ubranym w niedbałe dresy (Gogol sugerował, że ma być wg mody, jest) kompletnie nieogarniętym urzędniczyną mitomanem, choć – czy głupcem? Przecież we właściwym momencie wyjeżdża, a i list, który pozostali w miasteczku bohaterowie czytają w finale, nie jest pozbawiony ani sensu ani jednak jakiegoś ostrego zmysłu obserwacji. Nie można było też oderwać oczu od Anny i Marii, żony i córki Naczelnika (Anna Rokita i Izabela Kubrak), ich rozmowy były cudownie zabawne, panie jakimś cudem komunikowały się ze sobą, niezupełnie jednak się słuchając, zrobił Mikołaj Grabowski z ich relacji po prostu cudeńko. Znakomitą, do przerysowania neurotyczną Dyrektorkę szkoły zagrała Ewelina Starejki, i znów – krótka scena z torebką jest majstersztykiem.

Jak sobie Naczelnik (Dariusz Starczewski) poradzi sobie z prawdziwym rewizorem (prawdziwą rewizor – właściwie), który już puka do drzwi?
No właśnie mam wrażenie, że katastrofa po wizycie poprzedniego jakby po nim spłynęła, jakby tylko go musnęła, owszem, ruble (tutaj niestety złotówki) na łapówki wydane, wstyd jest - bo córce absztyfikant zwiał sprzed ołtarza, ale wszystko na to wskazuje, że on jeden z całego tego towarzystwa wyszedł z tego ambarasu dużo silniejszy. Jak to zwykle z takimi typami niestety bywa.
 

2018, grudzień

KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU

Tennessee Williams

reż. Dariusz Starczewski

premiera 14 września 2018

Mam chyba pecha, bo prawie zawsze w moim rzędzie coś się dzieje. Tym razem widzka w sąsiednim fotelu przez cały pierwszy akt co 5 minut sprawdzała portal społecznościowy, na początku zaś aktu drugiego zasnęła i zaczęła nieledwie chrapać. Jej koleżanka w którymś momencie uznała za stosowne śpiącą widzkę szturchnąć, ta się wybudziła i - od razu sięgnęła po komórkę. Uprzejmie i szarmancko poprosiłem panią o zaniechanie tego typu zachowania, owszem – już do końca spektaklu fejsa nie sprawdzała, ale swoje niezadowolenie wyrażała głośnym sapaniem i prychaniem. 

Sensem tego spektaklu są Katarzyna Litwin i Paweł Sanakiewicz, Duża Mama i Duży Tata. Jej ślepa i głucha miłość, a - jego doń pogarda, żal życia, które minęło nie tak, ale też tak wielkie przywiązanie do młodszego syna i bolesna obojętność wobec starszego, w mięsiście przełożonym przez Jacka Poniedziałka tekście, są naprawdę dojmujące (i świetnie przez oboje zagrane). Właśnie o tym najbardziej jest ten spektakl, o tęsknocie. Ojca – za innym życiem, matki – za miłością męża, Margaret (Magdalena Walach) – za bliskością męża, Bricka – za jego zmarłym przyjacielem i kochankiem. 

Kosma Szyman (Brick) niestety ma cokolwiek do zagrania dopiero pod koniec drugiego aktu, głównie bowiem patrzy z rozmarzeniem w dal, bez przerwy pije i cały spektakl występuje w półnegliżu. Niepotrzebnie, przecież każdy chyba widz już po pierwszych pięciu minutach zorientuje się, że Brick jest gejem i alkoholikiem. No, chyba, że ktoś się jednak nie zorientuje.

Jak owa dama obok mnie.  

 

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Nullam porttitor augue a turpis porttitor maximus. Nulla luctus elementum felis, sit amet condimentum lectus rutrum eget.

2018, luty

KŁAMSTWO O MIŁOŚCI

Florian Zeller

reż. Henryk Jacek Schoen

premiera 18 stycznia 2018

Laurence widzi z okna taksówki Jean-Claude’a, najlepszego przyjaciela swojego męża, który całuje się z obcą kobietą. Jego żona jest z kolei jej najlepszą przyjaciółką. Powiedzieć o tym Sophie - czy też zachować ten sekret dla siebie? To ważne, bo oboje mają za moment przyjść na kolację.

W pewnym uproszczeniu to jest punkt wyjścia do wcale nie aż tak bardzo zabawnych rozważań o naturze kłamstwa i prawdy, o tym, czym jest miłość, czym przyjaźń, a czym – dyskrecja. No więc faktycznie w tym spektaklu są momenty całkiem śmieszne, ale nie znalazłbym w sobie odwagi nazwania go komedią. Autor wodzi nas za nos, jakby sprawdza naszą czujność, inteligencję, intuicję, fantastyczna przygoda intelektualna, jak to u Zellera bywa. Pomyślałem - bardzo lubię taki teatr, w którym nic nie jest oczywiste. Aż tu nagle…

Sugeruję minutę przed końcem spektaklu wyjść, tuż po scenie z Paulem i Laurence wznoszącymi za siebie toast. Finał jest nie tylko obrazą i kpiną z inteligencji widza, ale też rujnuje ten naprawdę niezły, misternie utkany spektakl.

Wyszedłem wściekły.