STARY TEATR W KRAKOWIE

 

2024, marzec

KSIĄŻĘ NIEZŁOMNY

Juliusz Słowacki z Calderona de la Barca

dram. Jarosław Murawski

reż. Małgorzata Warsicka

premiera 2 grudnia 2012

 

Jest to widowisko, co się zowie. Atakujące wszelakie zmysły (także węchu!)  – znakomitym aktorstwem, scenografią, choreografią, światłem i  muzyką. Reżyserka namówiła do zagrania w Księciu dwie legendy NST – Annę Polony i Edwarda Lubaszenkę, nie pamiętam już kiedy widziałem na scenie aktorów mających TAKĄ władzę nad tekstem. Nie postponuję  naturalnie reszty obsady, gdyż spektakl jest jak zwykle na tych deskach wspaniale zagrany, to jednak kiedy Anna Polony wchodziła na scenę, to wydarzało się takie COŚ.

Przedstawienie fenomenalnie zilustrował muzyką Karol Nepelski, było w tej mechanicznej - coś bardzo niepokojącego, jednocześnie - niesłychanie awangardowego i - tradycyjnego. Ta natomiast wykonywana na żywo przez chór i trzech instrumentalistów, nie tylko nadawała całości pewnej monumentalności, ale także wspaniale łączyła ze sobą obecne w obserwowanej przez nas przestrzeni dość różniące się od siebie światy.


Na moim przebiegu, przecież dobry rok po premierze, był nadkomplet – w przewadze młodych widzów, którzy z uwagą oglądali, a w antrakcie dojrzale rozmawiali (przepraszam, mam zwyczaj podsłuchiwania…) o tym, co zobaczyli na scenie, podrzucając zupełnie nieoczywiste tropy interpretacyjne. Ja z kolei choć po męczącej podróży do Krakowa i męczącym całym piątku, wszedłem w tę dość mroczną przecież opowieść właściwie od pierwszej sceny, każdą kolejną zachwycając się coraz bardziej; tak bowiem starannie przemyślanego, wspaniale zagranego - i zdumiewająco współczesnego wystawienia klasycznego tekstu -  ze świeczką  dziś szukać.

 

2024, marzec

SCHRON PRZECIWCZASOWY

Michael Rubenfeld i Marcin Wierzchowski

reż. Marcin Wierzchowski

premiera 1 marca 2024

 

Rzecz powstała na podstawie książki Georgi Gospodinova o – upraszczając – klinice leczącej ludzi z Alzhaimera przy pomocą jednego dobrego wydarzenia z przeszłości. Wspomnienie Janiny (Anna Dymna) jest słodko-gorzkie, bo to był moment, w którym milicja przeszukuje ich mieszkanie szukając papierów męża opozycjonisty, ale także ostatnia chwila, gdy jej rodzina jest w komplecie. Drugim pacjentem jest Wiesław Serafin (Jacek Romanowski), który wraca z synem (Michael Rubenfeld) z Izraela do Polski, tutaj poznaje donoszącego nań konfidenta. Jest jeszcze historia właścicielki tegoż sanatorium (Małgorzata Gałkowska), która zatrudnia młodą asystentkę, i - buduje w klinice scenografię z lat 80-tych, żeby pacjenci lepiej się w swoich szczęśliwych chwilach mogli odnaleźć. 

W każdym razie na scenie dzieje się bardzo dużo, niczym w telenoweli i może właśnie dlatego tym razem mnie nie „wzięło”.


Co prawda - jak to w Starym - spektakl jest wspaniale zagrany - ale było w tej narracji coś, co mnie nie dotknęło, może jakaś  wzięta z serialu telewizyjnego umowność, wykluczająca prawdziwość i podważająca wiarygodność opowiadanej historii, jakby - czegoś było w tym spektaklu za dużo: za dużo się działo, za dużo mówiło, za dużo pokazywało. I może zabrakło właśnie czegoś niedopowiedzianego? Sam nie wiem, ale chciałem wyjść z teatru walnięty niczym obuchem, jak po łódzkich Idiotach czy po Friedmanach w Ludowym.

Prawdopodobnie chciałem za bardzo.


 

2024, styczeń

WRÓG LUDU

Henrik Ibsen

reż. Jan Klata

premiera 3 października 2015

 

Lepiej późno niż wcale, prawda?

W 9 lat po premierze Stary dał blok Wroga Ludu przy nadkompletach. Pewnie dlatego, że spektakl grany jest rzadko, ale i dlatego, że jego sensy kilkukrotnie zmieniły się od czasów premiery. Jestem pewien, że jesienią 2015 to przedstawienie było o czym innym niż kilka miesięcy później, a z kolei to, które widziałem – jeszcze o czymś innym. Choć niby o tym samym – o lekarzu, który nie zważając na nieprzychylne konteksty, walczy o czystą wodę w uzdrowisku, dla którego pracuje. Nie pomaga w tej walce fakt, że burmistrzem miasteczka jest jego brat.

Mało tego,  każdy z "przebiegów" jest inny, bo na chwilę, dłuższą albo krótszą, wychodzimy z Ibsena (czy na pewno zeń wychodzimy?) za sprawą improwizacji grającego dra Stockmanna – Juliusza Chrząstowskiego.

To zadanie aktorskie (no właśnie – czy to jest zadanie aktorskie?) jest wprost majstersztykiem, w kuluarach słyszałem głosy co najmniej kilkorga widzów oglądających WL kolejny i kolejny raz właśnie dla tego błyskotliwego, mądrego - choć i w niejednej recenzji - odsądzanego od czci i wiary - monologu.

Bez wątpienia - jedno z najważniejszych przedstawień minionej dekady - nagradzane, doceniane, frekwentowane… 

Jak długo jeszcze będzie aktualne?

 

2023, grudzień

16 MFT BOSKA KOMEDIA

JOGA

Anna Smolar na podstawie Emmanuela Carrère'a

reż. Anna Smolar

premiera 8 grudnia 2023

 

Wcale nie o jodze – jeśli ktoś niechętny temu zajęciu zawahałby się przed pójściem do teatru. A o czym? No, to trochę zależy, kto będzie oglądał. Dla jednych będzie to studium choroby psychicznej – ściślej afektywnej dwubiegunowej, dla innych – dojmująca rzecz o granicach sztuki, dla jeszcze innych opowieść o żałobie i jej przeżywaniu. Ja jednak (mając w pamięci jedną scenę  od której wcale nie chcę się opędzać, bo jest znakomita i – jakoś ten spektakl definiująca) pewien jestem, że Joga jest przedstawieniem ni mniej ni więcej – a o uśmiechu Marty Argerich.

Joga jest fantastycznie zagrana. W postać głównego bohatera cierpiącego na wspomniane schorzenie cudownie wzajemnie się uzupełniając, jakby serio tworząc jeden organizm – grają  Radosław Krzyżowski i Michał Majnicz; jak zawsze świetny Roman Gancarczyk w roli Ojca (ale i Wydawcy), Dziennikarza (i jedną z najlepszych scen tego spektaklu) zagrał Łukasz Stawarczyk, od Doroty Pomykały (Erica) znów niepodobna oderwać wzroku, a znakomitą, wychodzącą poza teatr – sic – rolę żony naszego bohatera zagrała Małgorzata Zawadzka, plus - Alicja Wojnowska i Mikołaj Kubacki. 


Wymieniłem – jak chyba nigdy - wszystkich, bo rzadko kiedy widuje się tak zgrany zespół, tak doskonale naoliwiony mechanizm, przepraszam za tę nieco tłustą metaforę.

Z zupełnie nieteatralnej jak się zdaje prozy powstał świetny spektakl, momentami – owszem - dość przygnębiający, zdecydowanie (jak to się mówi) „dający do myślenia”, wyszedłem jednak z teatru otoczony takim jakby płaszczem czułości, z przeświadczeniem, że dostałem – może paradoksalnie –  coś bardzo dobrego, więc droga na dworzec upłynęła mi w świetnym nastroju. Uśmiechałem się i do przechodniów i do siebie, najbardziej jednak - do Marty Argerich.

 

2023, czerwiec

PEWNEGO DŁUGIEGO DNIA

Eugene O’Neill, dram. Roman Pawłowski

reż. Luk Perceval

premiera 23 czerwca 2023

 

Spektakl jest prościutki – pięcioro aktorów, na scenie czerwony starawy fotel i biały ekran, za który aktorzy wychodzą (a może się chowają?). I mamy psychodramę rodzinną, dość przygnebiający obraz ludzi głęboko uzależnionych – od alkoholu, od pieniędzy, od emocji.

Odniosłem jednak wrażenie graniczące z pewnością, że ta dość posępna opowieść o Tyronach jest dla reżysera jedynie pretekstem do opowiedzenia nam zupełnie innej historii, mianowicie – o teatrze.  Takie niby drobiazgi – np. scena rozpoczynająca spektakl, Mary i James siedzą we wspomnianym  fotelu i rozmawiają. Z nieznośną wręcz emfazą, przerysowując, nie patrząc na siebie, ale na widownię, jakby sprawdzając, czy aby na pewno ich słuchamy, czy - w ogóle tam jesteśmy. Potem mamy nieco kabotyński monolog Jamesa, taki strumień świadomości, w pewnym momencie James się „zawiesza”, z odsieczą przychodzi Cathleen, sufluje. Czyżby aktor zapomniał tekstu? Czy - ostatnia scena, Mary gra Ofelię… Może więc jest tak, że tak NAPRAWDĘ spektakl się zaczyna się dopiero wtedy, gdy opadnie już kurtyna i gdy zgaśnie ostatni reflektor?


Mamy więc na scenie pięcioro aktorów i gdybym napisał, że są „wspaniali” - to jakbym nic nie napisał, ten spektakl jest bowiem symfonią ich talentu, warsztatu i wrażliwości, czapka z głowy przed Łukaszem Stawarczykiem, Pauliną Kondrak i Mikołajem Kubackim. Natomiast Małgorzata Zawadzka i Roman Gancarczyk zagrali tu role wybitne, to jest coś, o czym się mówi „aktorstwo totalne”, po prostu – mistrzostwo świata.  

Stary Teatr kończy więc ten sezon przedstawieniem znakomitym, z którego trudno - albo i wręcz niepodobna się wylogować; przedstawieniem, które jest i pięknym i bardzo poruszającym wyznaniem wiary w teatr, i – nie zawaham się tego napisać – wyznaniem miłości do aktorów.  


 

2023, marzec

GENIALNA PRZYJACIÓŁKA    

Na podst. Eleny Ferrante

reż. Ewelina Marciniak

premiera 17 marca 2023

 

Przez całe 3 godziny i 40 minut (z przerwą) zastanawiałem się, dlaczego egzystencjalno-obyczajowo-erotyczne dylematy dwóch dziewcząt (Anna Paruszyńska-Czacka i Karolina Staniec) z niezamożnych neapolitańskich rodzin mają wzbudzić we mnie jakiekolwiek zainteresowanie. No więc nie wzbudziły, a ich epicka (sic) historia jakoś mnie - tam i wtedy - nie obeszła. Najgorsze jednak, że do dziś nie jestem w stanie przestać myśleć o tym spektaklu i to jest po prostu perfidia.

Na przykład – czy istotne, że obie nasze bohaterki są do siebie właściwie bliźniaczo podobne? Albo – dlaczego w pierwszej scenie tak dziwnie grają, jakby trochę upewniając się, czy widownia tam jest i – czy jakoś na ten pierwszy dialog zareaguje. Albo – czy sens ma scena, w której aktorzy wychodzą ze swoich ról, a może i nie wychodzą, opowiadając (improwizując?) m.in. o tym, co przynosi im radość, czy – wręcz inicjując kontakt fizyczny (uspokajam, chodziło o usunięcie piasku z pleców Łukasza Stawarczyka). Dalej – właściwie kim jest występujący czy też grający w tym spektaklu muzyk Wacław Zimpel, i – jaka jest jego PRAWDZIWA rola? Czy Mamusia (obłędna rola Ewy Kaim) jest szalona naprawdę czy też czy przerysowuje swoje szaleństwo na potrzeby opowieści? Jeśli tak – to po co? A w ogóle - czy można jakoś wyjść z teatru w tym teatrze będąc? Wreszcie – co JEST naprawdę i – jak o tym opowiedzieć?

 

Może zatem ten niekrótki spektakl o banalnej codzienności dwóch młodych neapolitanek jest tylko pretekstem do opowiedzenia zupełnie innej historii? No może. 

Uznajemy więc pierwszy akapit za nieudaną prowokację recenzencką i donosimy, że Genialna Przyjaciółka jest przepięknym, poruszającym, bardzo inteligentnym, diablo starannie wyreżyserowanym i wspaniale (WSPA-NIA-LE) zagranym spektaklem, właśnie takim, na jakie się miesiącami czeka.


 

2023, luty

OPERA ZA 3 GROSZE

Bertold Brecht, Kurt Weill

reż. Ersan Mondtag

prem. 3 lutego 2023

 

Rzecz kontrowersyjna, zacznę od plusów.

Spektakl został zrealizowany z rozmachem. Scenografię mamy - co prawda czarno-białą, mającą sprawiać wrażenie wykonanej naprędce, taniej, podkreślającej umowność tego okropnego świata, to jednak – robiącą wrażenie, olśniewającą. Szacunek dla ogromnej pracy pań charakteryzatorek, plus - za piękne światło i - za dopracowane kostiumy, o fantastycznej robocie kier. muz. Justyny Skoczek, grających na żywo muzyków (oraz świetnych akustyków) nawet nie wspominając. 

Najlepsze role należą do Anny Radwan i Krzysztofa Zawadzkiego (Peachumowie), cudownie bawiących się swoimi postaciami, grających je do granicy przerysowania, a może i nawet przerysowując, na co zresztą jest tu przestrzeń. Majcher Przemysława Przestrzelskiego wzbudził natomiast wśród premierowej widowni pewne kontrowersje, ale co innego miał wzbudzać, skoro – jako się rzekło – mamy do czynienia ze spektaklem kontrowersyjnym, prawda? 

Mam jednak i uwagi. Spektakl jest mocno osadzony w tu i teraz, ZA mocno. Niektóre odniesienia balansowały na granicy obrazy inteligencji widza, jakby ktoś  mówił – hej, to o wojnie w Ukrainie, wiesz, nie? Proszę reżysera o nieco więcej zaufania. Mamy też w kilka scen dość („dość” – to właściwie użyte słowo, bo ani „bardzo,  ani - „trochę”) drastycznych,  w jednej z nich – obok Majchra rozmawiającego z Polly, widzimy ociekającego krwią nagiego performera. 

To, jak Majcher przygląda się swojej ofierze (i – o zgrozo - ofiara Majchrowi) nie zostawia wątpliwości co do charakteru ich relacji,  mam w związku z tym poważne lęki przed głębszą tejże sceny analizą. A z drobiazgów (czy na pewno drobiazgów?) zauważmy, że Jenny Doroty Segdy jako jedyna na scenie nie miała „marionetkowej” charakteryzacji. Ciekawe - dlaczego?  

Pytań mam ździebko więcej i - kilkukrotnie tego wieczoru naprawdę gorliwie próbowałem nawiązać z intencją reżysera jakiekolwiek skomunikowanie.  Niestety, bezskutecznie. 

 

2022, grudzień, Boska Komedia

ART OF LIVING

reż. Katarzyna Kalwat

premiera 9 grudnia 2022

 

Rozsiadłem się do tej uczty z wielkimi oczekiwaniami a wręcz  - jako fan Pereca – roszczeniami.  Najpierw – przez jakiś kwadrans - nie byłem pewien, czy to na pewno moje ulubione smaki, czy wszystko zostało należycie doprawione, ale wkrótce już z radością wybierałem z owego pieczystego te kawałki chudziutkie, te kosteczki, które z lubością wysysałem do ostatniego szpiczku, miętosząc je skrupulatnie, czy aby nic tam nie zostało, a pomlaskiwałem z ukradka też.

Przepraszam reżyserkę i dramaturga za zgoła niewegańską metaforę, ale właśnie tak mi na Art Of Living  w Starym było. Było mi dobrze.

Rozkosznie było patrzeć na aktorów bawiących się tekstem, a scena (ciekawe – zagrana czy zaimprowizowana) pewnego nieporozumienia między postaciami granymi przez Urszulę Kiebzak i Pawła Kruszelnickiego – była wprost majstersztykiem. Zresztą, słabszych ról dostrzec tu niepodobna bo ten spektakl jest kreacją zespołową i SŁOWO „kreacja” jest koherentne.  Otóż to,  bo Art of Living jest spektaklem właśnie o słowach i może właśnie dlatego obszedł mnie wyjątkowo mocno, gdyż – w pewnym uproszczeniu mówiąc  - zawodowo emituję słowa. I często zastanawiam się nad tym, jak to możliwe, że moim słuchaczom niekiedy zdarza się słyszeć zupełnie coś innego, niż ja im powiedziałem. No właśnie, jak?

Napisy generowane przez rozumator mowy, czy jak to tam się nazywa, z powodu rozmaitych zakłóceń (o czym – jako się rzekło – jest ten spektakl) kilkukrotnie wywołały we mnie niepohamowany śmiech, potęgowany tym, że akurat na scenie widzieliśmy sytuację zgoła niewesołą. Jak sądzę dla aktorów to sytuacja dość intrygująca, zważywszy na to, że nie widzą, co tam to urządzenie sobie bzdurzy i jak rozumie ich słowa. Podobno maszyna ma się „uczyć”, ale gdy będzie dosłownie pisać co słyszy, spektakl trzeba będzie z afisza zdjąć. Chwała Bogu, perspektywa to odległa.

Z obowiązku recenzenckiego napiszę, że przedstawienie jest dość długie (5h) i że jest „nie dla każdego”, ale krótsze być nie może, gdyż wówczas będziemy mieć do czynienia z brykiem z Pereca, a Stary bryków nie daje (książka też jest długa i też nie dla każdego) i owe godziny w teatrze dały mi zupełne zadowolenie artystyczne, jak mawiał Antoni Słonimski.

Sodkie. A przepraszam, eł mi zjadło.

 

2022, grudzień, Boska Komedia

BAŚŃ O WĘŻOWYM SERCU
Beniamin M. Bukowski i Amadeusz Nosal na podstawie Radka Raka

reż. Beniamin M. Bukowski

 

Baśń, istotnie.

Może nie dla najmłodszych, gdyż na scenie pojawia się przemoc (acz za kulisami), gdy Pan Bogusz daje Jakóbowi baty za niesubordynację. Mamy więc opowieść o dawnych dawnych czasach, z bohaterem spotykającym na swojej drodze i ludzi ale i stwory rozmaite, w tym wypadku – jak łatwo zgadnąć – węże, które pomogą Jakóbowi spełnić jego marzenie – otóż chce być Jakób panem. Trochę po to, żeby się na Boguszu zemścić, ale głównie po to, żeby sprawdzić, jak to jest być kimś innym niż pozbawione właściwie wszelkich praw wsiowe popychadło. I to marzenie się spełni. Za jaką cenę? I czym tak naprawdę ów Pan różni się od swojego pachołka, który wkrótce z okrucieństwem przeleje hektolitry pańskiej krwi?

Spektakl jest grany na bardzo niewielkiej Nowej Scenie NST i nie mam pewności, czy aby duch Jakóba Szeli się na tej małej przestrzeni ździebko nie dusił, jabłonka zajmowała połowę przestrzeni, mieliśmy i siedmioro aktorów na scenie, do tego piękne projekcje, ale zamiast kameralności poczułem się nieco klaustrofobicznie. Kto wie, czy nie był to zabieg celowy?

Spektakl jest znakomicie zagrany, wspomnę tylko o rolach głównych - świetny Łukasz Szczepanowski jako Jakób, i bardzo wiarygodny - nie wiem, czy to komplement :) - w roli Bogusza - Łukasz Stawarczyk.

 

2022, maj, Warszawskie Spotkania Teatralne

HALKA

Natalia Fiedorczuk, Anna Smolar, zespół

reż. Anna Smolar

premiera 17 kwietnia 2021

Wszystko idzie względnie dobrze aż właściwie do finału (opery, a zakończenia aktu 1. w spektaklu) , w którym Halka zdecydowanie odmawia rzucenia się wir i zejścia z tego świata. Powoduje to daleko idące konsekwencje w akcie drugim, w którym opiekunem córki Halki i Janusza zostaje Jontek, z poświęceniem i czułością się maleństwem opiekujący. Zauważmy, że w oryginalnym libretcie jest niewielki problem dramaturgiczny z owym dzieckiem - tak nie bardzo wiadomo, jakie są okoliczności jego nadejścia na świat i nad tą niekonsekwencją świat przechodzi wyjątkowo obojętnie. Więc twórcy owo niedociągnięcie librecistów z wdziękiem naprawiają.    

Zabawa była pyszna. Spektakl Anny Smolar jest fantastycznie zagrany, po prostu widać, że aktorzy lubią w Halce grać, bawiąc się swoimi postaciami i rolami (Stolnik się nawet raz ugotował). Olśniewa i Magda Grąziowska w roli Zosi i znakomity w roli Jontka Łukasz Stawarczyk; fantastyczny zupełnie w roli Janusza - Radosław Krzyżowski, wszyscy. Zwrócę jednak szczególną uwagę na rolę Karoliny Kraczkowskiej, dzięki której choreografia (wszyscy recenzenci słusznie zwracają na to uwagę) jest RÓWNORZĘDNYM bohaterem tego spektaklu, wielkie brawa dla Pawła Sakowicza.

Spektakl jest dość długi, 3 i ½ h z antraktem, w pewnym momencie przyglądałem się mu pod kątem użycia nożyczek, ale – nie. Skrócenie przestawienia zubożyłoby je, jestem pewien, że każda ze scen jest potrzebna i coś istotnego do Halki wnosi, więc tym razem przychodzimy do teatru wypoczęci i – cóż – najedzeni.
 

2022, kwiecień

Marzenia polskie / Les rêves polonais

Hubert Sulima na podstawie Michała Bałuckiego

reż. Jędrzej Piaskowski

premiera 22 kwietnia 2022

Mamy oto opowieść niczym z bajki o mchu i paproci, skojarzenie wcale nie tak wulgarne, gdy się przyjrzymy muchomorkowej scenografii. Opowiada nam więc Jędrzej Piaskowski historię o dawnych Polakach, o ich marzeniach i aspiracjach, rzecz jasna najzupełniej współcześnie, z diagnozą czy też morałem zgoła nie zaskakującym - nie byliśmy wówczas i dziś też nie jesteśmy bez wad. No, w pewnym uproszczeniu mówiąc.

Niestety, choć scenografia, aktorstwo i ogólnie – zamysł – były całkiem pyszne, nie będę ukrywał, że dość mocno się wierciłem, szczególnie w 1. akcie, tak jakbym czekał na jakieś deus ex machina, a może po prostu tekst Bałuckiego był nudnawy, mimo że wszyscy się starali go pokazać najfikuśniej jak się da? Może właśnie w tej „fikuśności”, w tym przerysowaniu tkwi diabeł? Michał Majnicz w roli Radoszewskiego co prawda na początku okropnie śmieszy, ale i w którymś momencie już się z nim osłuchujemy i waść – pardon - trochę później przynudza. Z największym zachwytem natomiast patrzyłem na pp. Aldonę Grochal i Beatę Paluch w rolach egzaltowanych panien, które nawet milcząc rościły sobie daleko idące pretensje.

A tak na marginesie – gdyby Polacy (tamci dawno i my teraz) byli pozbawieni wad, nie powstałyby największe dzieła rodzimej dramaturgii oraz wiele dzieł drugorzędnych, także epickich i poetyckich. Miejmy więc do narodowych przywar ździebko więcej tolerancji, bo o ideałach artyści – kurka wodna – pisać jakoś nie chcą.

 

2021, grudzień,  Festiwal Polska w IMCE

RODZEŃSTWO

Thomas Bernhard

reż. Krystian Lupa

premiera 19 października 1996 

Voss wraca po pobycie w zakładzie psychiatrycznym do domu, w którym mieszka z siostrami aktorkami, oglądamy przygotowania do pierwszego wspólnego obiadu. I to tyle? Tak, to właściwie tyle. I tej naszej trójce bohaterów uważnie się przez trzy godziny przyglądamy… Mamy oto spektakl z wielkimi rolami Agnieszki Mandat, Małgorzaty Hajewskiej - Krzysztofik i Piotra Skiby, dotkliwie bolesną ale i momentami zabawną - opowieść o rodzinie, o przeszłości, i - last but not least - o sensie i istocie teatru.

Szkoda, że wcześniej (zob. data premiery) nie udało mi się Rodzeństwa zobaczyć, miałbym ułatwienie w postaci niemalże podręcznego wzorca metra z Sevres, miałbym do czego wszystko inne porównywać. A tak – obejrzawszy w końcu w Imce – mogę jedynie z pewną dozą egzaltacji, ale szczerze - napisać, że to jedno z najlepszych przedstawień teatralnych, jakie widziałem w swoim młodym życiu.

 

2021, maj

ARIANIE 

Beniamin M. Bukowski

reż. Beniamin M. Bukowski

premiera 16 maja 2021 

O walce chrześcijan z chrześcijanami, o tym kim są dziś owi bracia polscy, a szczególnie – polskie siostry, o wierze, kościele i Kościele, i - o legendarnej polskiej tolerancji, z której tak dumni jesteśmy, a której autor troszkę uważniej się przyjrzał. Co zobaczył?

Jest to spektakl: inteligentny, prześmiewczy, lekki, treściwy, zwiewny, znakomicie zagrany, ironiczny oraz autoironiczny, prosty oraz – zrozumiały. Pozwolę sobie na dygresję, że pojawienie się na tych deskach mówiącego o ważnych sprawach przedstawienia cechującego się komunikatywnością - choć przecież niepozbawionego również cudownych zresztą metafor i innych środków stylistycznych (autor założył bowiem, że widz jest nie tylko inteligentny i posiada zasób podstawowej wiedzy, ale także, że umie z nich korzystać) – nie odjęło ani krzty majestatu narodowej scenie, przeciwnie. I choć były w Arianach momenty nieodparcie zabawne, w formie, w treści czy w niedopowiedzeniu – ostatecznie spektakl jakoś specjalnie pogodny nie jest, bo konstatacja, że ci wszyscy, którzy wierzą inaczej (lub w coś/kogoś innego) już dawno wyjechali – zaiste wysoce optymistyczna nie jest.

Pomysł z kościelnymi rewolucjami – cudowny, choć zapewne konserwatywni krakowscy purpuraci mieliby jakieś uwagi do tej idei, ale wyobraźmy sobie, że ktoś kompleksji Magdy Gesller ale bardziej może zbliżony do kleru jeździ po polskich kościołach i przeprowadza rewolucje…

Wizja nowych porządków w polskich parafiach i związane z nim rozedrganie proboszczów, ich gospodyń i wikarych – proszę o wybaczenie – jakoś raduje mnie do dziś, i radość owa trwała jest niczym opoka. Format genialny, może więc sprzedać (a niech tam, przekazać!) jednej ze stacji TV w Toruniu?

Zrozumiałe, że chętnie obejrzę raz jeszcze, na żywo.

 
2021, luty
TONĄCA DZIEWCZYNA

Karol Klugowski na podstawie T. Różewicza, H Müllera, T. Borowskiego, T. S. Eliota

reż. Karol Klugowski

premiera 17 lutego 2021 

Było to coś jednocześnie podłużnego i poprzecznego, bezczelnego i kruchego, improwizowanego i starannie przygotowanego, brawurowego i spokojnego, i tak dalej. Patrzyłem w każdym razie z zachwytem, z trudem próbując - zresztą niepotrzebnie - nazwać to, co widzę, gdyż czuję się bezpieczniej mając wkoło siebie rzeczy i zjawiska ponazywane. No, niech będzie kolaż. Albo może – i to lepsze - symfonia na słowa, choć naturalnie muzyki (znakomitej zresztą) nie zabrakło, wszak reżyser jest i muzykiem i – co ważniejsze - kompozytorem.

Bo odniosłem takie wrażenie, że Tonąca dziewczyna nie została napisana czy wyreżyserowana, a właśnie SKOMPONOWANA. I to z elementów do siebie pozornie nie pasujących, a jednak wszystko pięknie się układało, nie mam co do tego wątpliwości – w dużej mierze dzięki aktorom NST, którzy – co było widać – nie tylko weszli z dziecięcą ciekawością w tę zabawę (tak, zabawę), ale i wspaniale się w niej odnaleźli, nie wychodząc jednak poza klasyczną hm… pięciolinię, choć przecież okazje do szarży były, a świecącą się jasno perełką tego spektaklu jest cudowny dialog Ewy Kaim z Błażejem Peszkiem.

Czytelnicy zawsze pytają, „o czym to było”. No właśnie o tym, że tworzenie to zabawa, że można łączyć ze sobą niekoherentne nawet światy i słowa, i może powstać z tego coś zupełnie nowego, czasem zachwycającego, ciekawego czy choćby - zabawnego… Komu talent służy – może i tak!
 
2021, luty

SAVANNAH BAY

Marguerite Duras

reż. Józef Opalski

premiera 14 lutego 2021

A może to jest jeden z tych spektakli, który nie powinien być pokazywany on-line? Może - skoro to rzecz o istocie aktorstwa i sensie teatru, to po prostu MUSI być zagrany dla widzów na widowni, a nie - po drugiej stronie Internetu? No nie wiem, bo - mimo bowiem pewnego wzruszenia, że za moment, po latach przerwy, zobaczę ukochaną aktorkę; mimo zupełnego wyłączenia otoczenia na tę godzinę, żeby nic nie przeszkadzało, mimo ogromnego skupienia, w jakim oglądałem ten spektakl - coś nie zadziałało, nie chwyciło, nie wystarczająco mocno obeszło, o zgrozo – również w którymś momencie znużyło. Co?

Ano – pozwolę sobie na taką oto rebeliancką tezę – ten tekst wcale nie był godny talentu Anny Polony. Co prawda nie jestem aktorem, ale zastanawiam się, cóż to za wyzwanie dla wspaniałej aktorki - zagranie wspaniałej aktorki? Nie było w tym (znów zaryzykuję) dość trudnym spektaklu tajemnicy, jakiejś niespodzianki, nic nie zaskoczyło, nie wywołało ani zaskoczenia ani poruszenia, było w nim coś… przewidywalnego.

Słowem - dostałem podczas tego spektaklu dokładnie to, co teatr zapowiadał - poszarpany dialog o zawodności ludzkiej zawodnej pamięci. Boję się, że nieświadomie nieco wzruszyłem ramionami podczas oklasków.

Tyle refleksji internauty, bardzo jestem ciekaw wrażeń tych, którzy mieli okazję Savannah Bay zobaczyć na żywo.
 

2020, styczeń

JEŃCZYNA

Paweł Demirski
reż. Monika Strzępka

premiera 31 grudnia 2020

Pomysł był świetny, mianowicie porozmawiać z widzami o ich seksie codziennym. O - nieumiejętności mówienia o seksie, nazywania swoich potrzeb, o uprawianiu tegoż seksu, a przede wszystkim – o jego nieuprawianiu, z rozmaitych zresztą powodów, kulturowych czy politycznych. Poznajemy m.in. chorą na raka pacjentkę, która wierzy w swoje uzdrowienie dzięki seksowi grupowemu z koszykarzami, matkę księdza, która odkrywa orgazm podczas startu samolotu, mamy polityka, nie w stu procentach heteroseksualnego i gotowego na wiele (naprawdę wiele), żeby utrzymać władzę, jest para z wieloletnim stażem w poczekalni terapeutki, czy – Harvey Weinstein – odbywający karę w więzieniu i sarkający na nienowoczesność systemu penitencjarnego i niedogodności, jakich muszą doznawać osadzeni – jeśli wiecie, co mam na myśli. No i ci bohaterowie poruszają w mniej lub bardziej udany sposób rozmaite kwestie związane właśnie z seksem.

Niestety, coś nie wyszło. Spektakl był nie tylko o połowę za długi i bardzo nudny, ale także niezabawny, a zauważmy, że premiera miała miejsce w sylwestrowy wieczór, więc można byłoby się spodziewać się czegoś choćby „pogodnego”, co pewnie byłoby wykonalne, przypomnę sylwestrową premierę spektaklu pt. Triumf woli, ci sami twórcy, ta sama scena, ale to dawno temu.

W sumie najśmieszniejsze było to, że Jeńczyna była rekomendowana widzom od 18 roku życia, tak jakby młodsi nie wiedzieli do czego służą sztuczne penisy i nie widzieli (z oddali) męskich nagich pośladków.

Wspaniali aktorzy NST robili, co mogli, żeby uratować to przedsięwzięcie, ale niestety nie uratowali.
 
2019, grudzień

SŁOWACKI UMIERA

Konrad Hetel, Radek Stępień

reż. Radek Stępień

premiera 27 września 2019

Krótko, bo krótkie.

Słowacki naprawdę wielkim poetą był i Radek Stępień wcale tego nie postponuje, przeciwnie, dodaje jedynie (jedynie?) poecie ludzką twarz, okrasza ten jego topos normalnością, ludzkimi odruchami, słabościami rozmaitemi, jakimiś rozterkami, ździebko sobie dworując przy okazji - i z Mickiewicza, który przecież już się urodził na cokole ze spiżu, jak - i z romantyczności czy też raczej – romantyzmu - w ogóle.

To jest spektakl inteligentny i przewrotny, momentami też całkiem zabawny, choć by wszystkie smaki wyłapać wskazany choćby dostateczny z literatury epoki.

Rzecz także, a może i przede wszystkim o tem, że Wieszczem być – to sprawa wcale nie taka łatwa, o czym wie najlepiej p. Paweł Pogorzalek w roli Słowackiego - znakomity.

PS. Radek Stępień UBIERA aktorów na scenie. Sic!

 

2019, grudzień

PANNY Z WILKA

Jarosław Iwaszkiewicz

reż. Agnieszka Glińska

premiera 1 marca 2019

No przecież nie można było ócz i uszu oderwać od sceny. Ciekawe, czy Iwaszkiewicz w ogóle zdawał sobie sprawę, że napisał coś tak pięknego.

Wszystkie kobiety są w tym spektaklu owszem z Iwaszkiewicza wyjęte, ale jednak nie autor, a reżyserka, ściślej mówiąc - dramaturżka udzieliła im głosu, odbierając go trochę Wiktorowi. Agnieszka Glińska każdą z sióstr traktuje z czułością, nie odbierając im jednak siły, nie litując się nad nimi, Wiktor jest znów obok, a choć każda w nich się w nim kochała, wiedzą, że dziś miłość nie wróci, a tamta, sprzed lat - choć może niespełniona - uczyniła je silniejszymi, dziś Wiktor jest dla nich tylko wspomnieniem, tylko lustrem, w którym się odbijają ich wizerunki, a z tego, co widzą – mogą być dumne, bo są piękne, silne, zdecydowane. Bo przemijanie – przecież także dzięki Wiktorowi – przyjmują z jakąś franciszkańską niemal pogodą, czasem tylko może podszczypując studentów bawiących w Wilku. (W jednej ze scen ze studentami zawiał zwiewny wiaterek dwuznaczności, Iwaszkiewicz lepiej by tego nie pokazał).

Wiktor na scenie jest, nawet dwóch (jako młody – Szymon Czacki, starszy – Adam Nawojczyk), ale jak wspomniałem – na scenie rządzą kobiety. Role Doroty Segdy, Ewy Kaim, Anny Radwan, Pauliny Puślednik i Natalii Chmielewskiej są po prostu fantastyczne.

Zachęcałbym p. Agnieszkę Glińską do częstszej pracy w Warszawie, zapewniam, że nikt tu nie zarzuci spektaklowi, że jest nie tylko bardzo dobry, ale i że się podoba.

PS. Czy można napisać, że powstał spektakl lepszy od filmu? Chyba nie, prawda?
 

2019, grudzień

NIECH ŻYJE POLSKA/SZTUKA PRAWICOWA

Radosław B. Maciąg

reż. Radosław B. Maciąg

premiera 11 października 2019

To jeden z tych spektakli, o których nie można zbyt wiele napisać, żeby nie zepsuć odbioru. Więc tylko krótko.

Siedząc w wygodnym fotelu na widowni małej sceny nie mogłem od tejże sceny oderwać wzroku, nie dowierzając właściwie zmysłom. W tym przedstawieniu był bowiem: początek, środek i koniec, może nawet niekoniecznie w tej kolejności, w tym wypadku - bez znaczenia, był pomysł, suspens, dobre aktorstwo, talent, wrażliwość oraz – nie bójmy się tego słowa - patriotyzm.

Bowiem przy użyciu faktycznie najprostszych środków reżyser opowiedział nam – mówiąc w pewnym uproszczeniu - historię powstańca, pytając o sens i znaczenie tytułowego okrzyku i - o polską martyrologię, zastanawiając się, co to właściwie dziś znaczą napisy na pomnikach – gloria victis, chwała pokonanym.


To jeden z najlepszych spektakli, jakie widziałem podczas 12.Boskiej Komedii, reżyserowi gratuluję, obejrzawszy dwa przedstawienia konkursowe jestem pewien, że Młodzi w Starym już wkrótce nieźle namieszają. A widzom warszawskim przypominam o spektaklu p. Radosława, do obejrzenia w Studiu.
 
2019, grudzień

NADCHODZI CHŁOPIEC

Han Kang, M. Wierzchowski, D. Sołtysiński

reż. Marcin Wierzchowski

premiera 5 października 2019

Poprzednio widziane przeze mnie spektakle p. Marcina dotykały absolutu. Ten był męczący i irytujący (to akurat jak sądzę zamierzenie twórców), a w całości – niestety letni. Nie zrobiły bowiem na mnie wrażenia dokładne opisy tortur, jakim byli poddawani koreańscy powstańcy, nie dowiedziałem się niczego więcej o wojnie niż wiem, o tym – co robi z ludzi, na każdym poziomie, że jest niewymazywalna, że zmienia DNA. Dosłowność zabiła (nomen omen) pierwszą część spektaklu, nie lubię tak.

Akt drugi, już „stacjonarny”, widzowie spektakli p. Marcina wiedzą, o co chodzi, rozgrywa się w Polsce, współcześnie czy też w niedalekiej przyszłości, kilka lat po tajemniczej śmierci Filipa, jego siostra prowadzi na własną rękę śledztwo, próbuje dojść do prawdy. Po co jej ta prawda? I ile łączy te oba te światy – koreański i polski? Nic. Wszystko. Trochę. To już każdy sam widz niepotrzebne skreśla i - chyba trochę o tym jest ten spektakl, przyglądający się także, a może przede wszystkim - sensowi i roli żałoby, zwracam uwagę na najbardziej dojmującą scenę tego przedstawienia, w której matka od 20 lat każdą rocznicę śmierci swojego syna obchodzi jak pierwszą, nie umiejąc się z jego stratą pogodzić.

Myślę więc, że taki widz jak ja, który jest nie ma w sobie chęci wejścia w ten świat, może empatii, ale także stania się aktywną, współczującą częścią tego spektaklu, straci pięć godzin z życia i zaryzykuje przeziębienie. Jednak - mimo, że tym razem moje struny emocji mych pozostały nieporuszone, cieszę się, że ten spektakl zobaczyłem, powody są trzy - to Dorota Pomykała, Paulina Puślednik i Juliusz Chrząstowski.

 

2018, grudzień, 11. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia

ROK Z ŻYCIA CODZIENNEGO W EUROPIE ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ

Paweł Demirski

reż. Monika Strzępka

premiera 30 listopada 2018

Ludzie się dzielą – zaczyna Anna Dymna – oczywiście – na mądrych i na głupich, ale też na przykład na tych, co solą od razu, i na tych, co dopiero spróbowawszy, na chowających masło do lodówki i – na trzymających je na blacie. Właśnie o tym jest ten niewesoły w sumie spektakl. Choć zauważmy – momentów cudownie zabawnych nie brakuje, publiczność łzy ze śmiechu wypłakuje (polska, bo jury zza granicy np. nie zrozumiało niektórych asocjacji, nie dziwne, i w którymś bardzo zabawnym momencie siedziało z kamienną twarzą, co – znów było zabawne, w każdym razie dla obserwujących), niektóre kwestie są rozpisane niczym stand-upy, z którymi aktorzy Starego radzą sobie tak, że ócz i uszu (ósz?) nie można od nich oderwać, ja nie mogłem oderwać wzroku od Doroty Pomykały, ale fantastyczni również wspomniana Anna Dymna, Anna Radwan, Dorota Segda, świetny Szymon Czacki, wszyscy. 

Dostaje się: polskiej klasie średniej, roszczącej sobie, dostaje się polskiej edukacji, kulturze, tej w znaczeniu mówienia dzień dobry i w znaczeniu pomników wieszczów, dostaje się i to dość bezkompromisowo i z nazwiska urzędnikom z ministerstwa na Miodowej, z pewnością jednak owa bohaterka ma wiele dystansu do siebie, a i sama, jak się zjawi w Starym, w co wątpię, uśmieje się serdecznie. 

Dostaje się również polskiej szkole, polskim księżom i nauczycielom, mężczyznom polskim i ich polskim matkom, także – jakże by inaczej - polskiemu teatrowi współczesnemu. Obejrzawszy RZŻCWEŚ-W w którymś z kolejnych spektakli zobaczyłem nagiego aktora, pomyślałem – no, powiedz teraz „kurwa mać”. I istotnie zaklął. Sic!

No więc mimo beczki śmiechu, mimo jednak czułości, z jaką Paweł Demirski nam się przygląda – nieco to gorzkie przedstawienie i może ździebko przydługawe, ale - wyczekiwane, niosące nadzieję, i - przede wszystkim – koncertowo zagrane.

 

2017, czerwiec

WESELE

Stanisław Wyspiański

reż. Jan Klata

premiera 12 maja 2017

Prawie jak Dziady Dejmka – westchnęła jedna z widzek, stojąc w kolejce po wejściówki przy Jagiellońskiej. Prawie. Bo jak twierdzi moja teściowa - była i widziała – Dziady były spektaklem raczej kiepskim, podczas gdy Wesele w Starym jest przedstawieniem wielkim.

Trzy godziny mijają niespostrzeżenie. Nie pamiętam tak dokładnie tekstu Wesela, ale mam wrażenie, że Jan Klata odniósł się doń z szacunkiem, w każdym razie fraza Wyspiańskiego w ustach fantastycznych aktorów Starego brzmi jak… baśń, jak przestroga, jak nagana, jak czułość, jak tęsknota, jak wyrok. Kilka scen wbija w fotel, nawiedzenie Poety przez Rycerza Czarnego, monolog Stańczyka, finał. 

Okoliczności, w których oglądamy ten spektakl, są przykre. Szkoda teatru, szkoda zespołu, szkoda talentu. Mało było Polskiego we Wrocławiu, prawda? Gdy Czepiec pyta Dziennikarza, cóż tam panie w polityce, rozlega się histeryczny śmiech, który zostaje w głowie i ją rozsadza. Próżno też spodziewać się tańca Chochoła, bo jest nim cały ten spektakl, jakby zatańczony do zupełnie innej muzyki niż nam teraz grają. 

Więc proszę jechać do Krakowa i oglądać, bo wiadomo, że nowe będzie grać Starym inaczej. I że Czepiec z Dziennikarzem śmiać się już raczej nie będą.

 

2017, kwietnia - 37. Warszawskie Spotkania Teatralne

PODOPIECZNI

Elfriede Jelinek

Reż. Paweł Miśkiewicz

Premiera 9 kwietnia 2016

Widzowie wychodzili poruszeni, a ja zirytowany. Najwyraźniej jestem nieczuły na los uchodźców albo na prowokację austriackiej noblistki. A może nie? Skoro po Wściekłości w Powszechnym prawie nie mogłem ze wzburzenia spać? No nie wiadomo.

Rzecz jest o uchodźcach z roku 2014 i Jelinek napisała Podopiecznych o wiedeńskich wydarzeniach związanymi z nimi. Przyjechali do Europy po lepsze życie, z Afganistanu i z Pakistanu, zaproszeni uprzejmie przed jednego z ważnych europejskich polityków (mówiąc ściśle: jedną polityk). 

Widziałem rok później w Wiedniu, nie w kościele - ale na nowo oddanym dworcu centralnym - koczujących uchodźców syryjskich. I tym i tamtym Austria stawia pewne warunki, mają – mówiąc w pewnym skrócie – żyć tak, jak żyją Austriacy. I zdaje się, że ten dość naturalny warunek jest niespełnialny, wbrew padającym ze sceny – CHCEMY – większość nie chce.

Skoro masowo wyjechali do Niemiec, gdzie zasady są liberalniejsze, zasiłki są wyższe i gdzie już są znajomi. Więc – proszę wybaczyć, ale nie ulegnę szantażowi emocjonalnemu autorki, która „sprawdza” wartości Europy. Nie lubię takiej publicystyki i tyle. 

 

2017, marzec - Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi

TRIUMF WOLI

Paweł Demirski

Reż. Monika Strzępka

Premiera 31 grudnia 2016

Historii złych jest na świecie cała masa. Łatwo je znaleźć i opowiedzieć, gorzej z tymi dobrymi. Bo po pierwsze – częściej są ukryte, po drugie – bywają bezbronne i łatwo je wyśmiać, wreszcie – bywa, że ocierają się o okropną egzaltację. Ale mimo wszystko, dobre historie są nam do życia bardzo potrzebne. Jak tlen. 

Krakowski spektakl widziałem w Łodzi w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Łódzka publiczność po tym przedstawieniu dosłownie zwariowała, i nie chciała aktorów ze sceny wypuścić, bisowali trzykrotnie. I podobno zawsze dzieje się to samo. Śmiałem się do łez, kilkakrotnie na granicy histerii, a widzowie obok i tę granicę przekraczali. 

Rzecz traktuje o: drużynie Samoa, której wreszcie udaje się strzelić gola, o przyjaźni człowieka i pingwina, o unii walijskich górników i gejów, o mongolskim chłopcu, który wygrał wyścig konny i o tym, że nie wie, co to aktorstwo ten, kto nigdy nie był Świętym Mikołajem. I o innych fajnych historiach, niekiedy bardzo egzaltowanych. 

Triumf woli jest przedstawieniem rewelacyjnie zagranym, Dorota Segda w roli pierwszej kobiety maratonki – do zjedzenia, Dorota Pomykała, Anna Radwan, świetni są wszyscy, łącznie z najmłodszym w zespole - Krystianem Durmanem. A Krzysztof Zawadzki w roli porobionego nieco Willa Szekspira, mówiącego tekstem swoim i nieswoim – po prostu wymiata.

Pani Doroto, pani biegnie!