SEZON 2016/2017

podsumowanie sezonu znajdziesz tutaj

Teatr Powszechny w Warszawie

UPADANIE

Arpad Schilling

reż. Arpad Schilling

premiera 30 czerwca 2017

„Upadanie to próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego współczesny świat tak się radykalizuje i gwałtownie skręca na prawo” – czytamy w opisie na stronie Teatru.  Wcale że nie! Ten spektakl jest o czymś znacznie groźniejszym - o zmienianiu znaczeń słów. Zawiodą się więc ci, którzy oczekiwali przedstawienia politycznego, odnoszącego się bezpośrednio do tu i teraz. Ba, gdyby Ewę Skibińską trochę bardziej odziać i usunąć z tekstu kurwamacie, to można by Upadanie pokazać w nawet Ateneum. I w kuluarach po premierze to była jedna z uwag do spektaklu, owa taka trochę serialowo-mieszczańska narracja. Zupełnie tego zarzutu nie rozumiem, przedstawienie jest bowiem i ważne i bardzo dobre, bez znaczenia, czy zrealizowane w tej czy w innej narracji.

Jak zawsze w Powszechnym zagrane świetnie, z m.in. debiutującym na praskich deskach znakomitym krakowskim dotychczas aktorem Wiktorem Logą-Skarczewskim i z Ewą Skibińską, która po prostu wymiata. Również bardzo dobre role Juliana Świeżewskiego, Michała Jarmickiego, wszystkich. 

Słusznie zauważył ktoś we wspomnianych kuluarach, że to prawie Czechow, obraz pozornie normalnego życia pewnej rodziny, w którym to życiu dochodzi do – znów – pozornie drobnych wydarzeń, które doprowadzą do (już nie pozornie) niewesołego finału. 

Zostawia więc nas Schilling z pytaniami (prawie) jak z Czechowa - co tę rodzinę ze sobą łączy? Co to znaczy „wyglądać jak homoseksualista”? Co mamy na myśli mówiąc komuś „kocham cię”? I - co to takiego - szacunek?

Nagjon jó!

Och-Teatr

DOBRY WOJAK SZWEJK IDZIE NA WOJNĘ

Jaroslav Haszek 

reżyseria i adaptacja Andrzej Domalik

premiera 27 czerwca 2017

Arcydzieło Haszka o głupkowatym Szwejku jest najsłynniejszą pacyfistyczną powieścią wszech czasów, jeśli ktoś jeszcze nie zna – polecam najświeższe tłumaczenie Antoniego Kroha, czyta się je naprawdę świetnie; reżyser skorzystał jednak z klasycznego przekładu Hulki-Laskowskiego z 1931 roku. Temat tej opowieści jest aktualny zawsze - my i historia, której wyroków uniknąć się nie da – mówiąc oczywiście w pewnym uproszczeniu. A jeśli oważ jednostka skonfrontowana z historią ma jeszcze cechy osobowości Szwejka, no to musi być wesoło. No i faktycznie w Ochu jest dosyć wesoło.

Oczywiście nie jest to inscenizacja całej powieści, ze Szwejkiem żegnamy się właśnie w tytułowym momencie pójścia na wojnę wraz ze swoim porucznikiem Lucasem, słusznie skądinąd ukaranym wysłaniem na front za kradzież pieska. Przypomnijmy dla porządku, że psa kradnie Szwejk, a nie Lucas.

Niestety, spektaklem – choć momentami zabawnym - trochę jestem rozczarowany. Bo po pierwsze – tak nie do końca zrozumiałem, o czym chciał reżyser powiedzieć (poza tym, że podczas spektaklu jest „miło” i „zabawnie”), a poza tym całość zrobiła na mnie wrażenie napisanej specjalnie dla (a raczej „pod”) Zbigniewa Zamachowskiego, który przecież nie potrzebuje nikomu niczego udowadniać. 

Role pozostałych postaci  - świetna Krzysztofa Dracza, nieco przeszarżowana przez Milenę Suszyńską, oraz zbyt jednoznacznie komiczna Mirosława Kropielnickiego - są jakby stand-upami, a łączy je postać głównego bohatera oraz - wcielających się w różne role dwóch młodych aktorów warszawskiej AT – Marcina Bubółki i Henryka Simona.

Choć są to role niewielkie, rzekłbym, że nieco również rozbrykane, obaj panowie zwracają na siebie uwagę i talentem i charyzmą. Warto ich nazwiska zapamiętać.

 

Klub Komediowy

FABULARNY PRZEWODNIK PO… NIERUCHOMOŚCI WOLNOSTOJĄCEJ

Michał Sufin, Błażej Staryszak

reż. Michał Sufin

premiera 22 czerwca 2017

W czwartkowy wieczór Klub Komediowy pękał w szwach, bo się sprzedało za dużo biletów, tlen się skończył po kwadransie, bar na dole był nieczynny (czyżby coś z koncesją?), a komputer odpowiedzialny za przebieg całości spłatał trochę figli. Mimo tych niesprzyjających okoliczności – było byczo!

Ponieważ jestem z frankiem (przez małe f) zaprzyjaźniony jeszcze przez pewien czas, więc odebrałem ten spektakl dość osobiście, chwała Bogu nie tkwię w związku, którego jedynym lepiszczem jest wspólny kredyt czy też zadłużona nieruchomość. A że całkiem niedawno miałem do czynienia zarówno z mnóstwem pośredników, rozmaitej maści urzędników tudzież sprzedających swoje mieszkania, odniosłem nieodparte wrażenie, że niektóre skecze były nieledwie żywcem wyjęte z prawdziwego świata handlu nieruchomościami.

Choć oczywiście całość jest jak zawsze - słodko absurdalna, czule liryczna i osadzona w lepszym jednak świecie. Rzecz fantastycznie zagrana i zaśpiewana, nieodparcie śmieszna, nawet, jeśli po niektórych żartach powietrze w piwnicy ździebko wysycha (jaką pani jest medium? Średnią).  

I - może nie jest to oryginalna obserwacja, ale zauważę, że Michał Sufin, pełniący honory gospodarza, jest NAPRAWDĘ zabawny. 

Żądam więcej.

 

Teatr Polonia

PIĘKNY NIECZUŁY

Jean Cocteau

reż. Edward Wojtaszek

premiera 22 czerwca 2017

Jest to nieco staromodny (anachroniczny?) spektakl dla kobiet. 

Gdyż tylko kobiety są w stanie zrozumieć motywacje bohaterki, która robi wszystko, żeby zatrzymać przy sobie ukochanego dokładnie odwrotnie niż zrobić by należało. Gdybym był na miejscu pana Emila wyszedłbym już po minucie jej egzaltowanych pretensji. No ale mężczyźni rozumieją płeć piękną w zaledwie 2 % (muszę w końcu te badania odnaleźć), więc nie zdziwiłem się, że widzki w Polonii nagradzały spektakl owacjami na stojąco, ze łzami w oczach, a swoich mężów kuksańcami motywowały do tegoż samego. Mnie bohaterka i tekst wyprowadzili z równowagi i wymęczyli, takich psychodram po prostu nie lubię. 

Aliści zauważmy, że Natalia Sikora śpiewa nieprawdopodobnie, aż trudno uwierzyć, że piosenki Edith Piaf nie są z playbacku.

Fajną rolę ma także Paweł Ciołkosz, jego Pan Emil – jak dżentelmen, któremu przerwano drzemkę – nic nie mówi, tylko rzuca klucze i wychodzi.

 

Teatr Studio

NARKOTYKI

Stanisław Ignacy Witkiewicz

reż. Oskar Sadowski

premiera 9 czerwca 2017

Mnie ta narracja wciągnęła, ale byli i tacy, którzy pytali szeptem, o co w ogóle chodzi. No tak, trochę to pokręcony spektakl, ale – po pierwsze – zgodnie z tytułem o narkotykach, a po drugie – autorstwa patrona teatru, a noblesse oblige. 

Mam duży szacunek do Natalii Korczakowskiej, szefowej Studia, że szuka, że próbuje nowego, że daje szansę młodym, że nie siedzi zadowolona w gabinecie i miło się uśmiecha. Reżyser ma 25 lat, Narkotyki przeczytał właśnie tak a nie inaczej i stworzył przedstawienie bardzo nowoczesne (awangardowe?), z klasycznym jednak wydźwiękiem (czy też morałem od wuja Stasia, który próbował chyba wszystkiego) – nie bierzcie tego, nie uciekajcie w to, bo pozbywacie się kawałka duszy, a nie warto. Ale też nie uciekajcie w sztukę, bo efekt będzie ten sam, kac. W ogóle nie uciekajcie – zdaje się mówić Witkacy pod niebem pełnym gwiazd, gdyż spektakl grany jest na Placu Defilad.

Rozalia Mierzicka fantastyczna jako Zofia Stryjeńska, brawo kostiumy, Robert Wasiewicz świetny,

dublura (za Tomasza Nosińskiego) Pawła Tomaszewskiego jak się dowiedziałem – dość nagła, więc pomoc mojej ulubionej inspicjentki Studia – pani Olgi Staroń – była potrzeba. 

No, chyba, że ta dziura w pamięci była zagrana, to szacunek.

 

Teatr Dramatyczny w Warszawie

PLASTIKI

Marius von Mayenburg

reż. Grzegorz Chrapkiewicz

premiera 2 czerwca 2017

Michael jest lekarzem, jego żona niespełnioną artystką, zarabia jako  asystentka awangardowego artysty Serge’a, ich nowa sprzątaczka Jessica pochodzi z b. NRD, a syn Vincent – dotkliwie odczuwa skutki dojrzewania.

Jessica jest trochę jak Iwona z Gombrowicza, co prawda mówi znacznie więcej, ale sama jej obecność wywołuje w tej rodzinie dżina z butelki, na wierzch wychodzą różne sprawki, niespełnienie, pogarda i rozczarowanie. Urlike na każde dictum swojego męża ma gotowe okrągłe zdanie – „uciekasz od odpowiedzialności”, co więc ich łączy? Seks? Na pewno nie, Michael znajduje czułość u kochanki, a Urlike – w ramionach swojego pracodawcy (o czym mąż nie wiedział). Może syn? Też nie – rozpaczliwie bowiem próbuje zwrócić na siebie uwagę któregokolwiek z rodziców, dopiero w scenie finałowej chyba trochę mu się to uda. Więc co? Może właśnie poprzez wrogość bądź obojętność okazują sobie uczucie, inaczej bowiem nie potrafią? Świetna Magdalena Smalara jako Urlike, i bardzo dobry w roli syna Kamil Szklany, szałowo wręcz wyglądający w matczynej sukience.

Plastiki to klasyczny przedstawiciel tzw. teatru środka, to fotografia, która w mniejszym bądź większym stopniu odzwierciedla codzienność wielu (niekoniecznie niemieckich) rodzin.

Niepotrzebnie więc autor wplątał wątek Serge’a, którego twórczość zresztą – skądinąd słusznie - wyśmiewa, bo ten wątek w tym naprawdę niezłym tekście, jest trochę ni w 5 ni w 9. A i samego Serge’a Sławomir Grzymkowski ździebko przerysował.

 

Pożar w Burdelu

NACJOPOLIS

Michał Walczak

reż. Maciej Łubieński

premiera 2 czerwca 2017

Tym razem coś nie zaiskrzyło… Albo fabuła była zbyt pokręcona, albo – co bardziej prawdopodobne – kłopoty z akustyką zmniejszyły zauważalnie radość z obcowania z burdelową trupą. Może też dlatego, że od zawsze Pożar przedstawiał Warszawę jako miasto wolne i wolności nie oddające nigdzie i nikomu, gdy tymczasem w tym odcinku zagrożenie brunatnością jest chyba najbardziej widzialne i niestety wcale nie aż tak fikcyjne. Może więc publiczność nie chce i nie lubi być straszona? No może. Tym bardziej, że wybory samorządowe coraz bliżej i nikt nie wie, co się wydarzy. Na pewno nie to, że Burdeltata zastąpi HGW. No więc po prostu było mało zabawnie.

Pomysł z Muppetami na początku spektaklu – świetny, później Muppety zeszły także na scenę i miały – jako wielcy tego świata – dużo do powiedzenia, choć zauważmy z amerykańskiego prezydenta żartować wyjątkowo łatwo.

Trafny i dojmujący skecz z paralizatorem, ale całości – czegoś brak. Szczególnie jak ma się w pamięci Muzeum Wolności.

 

Teatr WARSawy

DZIECIĘ STAREGO MIASTA

Józef Ignacy Kraszewski

reż. Cezary Studniak

dram. Michał Pabian

premiera 24 maja 2017

Rzecz – mówiąc w pewnym uproszczeniu - o stanie umysłu (nie tylko) warszawiaków tuż przed wybuchem powstania styczniowego. 

Kraszewskiego nikt prawie nie czyta bo nudzi okropnie, dobrze więc, że za ten warszawski tekst wzięła się najbardziej przecież staromiejska sceny w stolicy, udowadniając, że ten zakurzony ździebko autor, idealny przecież na patrona ulicy czy szkoły, może być dziś czytany zupełnie współcześnie i że to, co miał prawie 150 lat temu do powiedzenia i dziś ma sens, i jest całkiem dojmujące.

Tyle dobrego o autorze, a ze spektaklem mam problem. Odniosłem bowiem wrażenie, że reżyser z dramaturgiem przeczytali tę powieść, wspólnie orzekli „eureka, współczesne!” i stworzyli istotnie spektakl współczesny, nawet nie odwracając głowy podczas puszczania oka do widza. Wołam więc: więcej finezji!

Niemniej Matka Boska jest i zabawna i liryczna, bywa jednak ironiczna i całkiem sroga. Kolejna fantastyczna rola Małgorzaty Rożniatowskiej, dla której to przedstawienie zobaczyć warto. 

 

Teatr Powszechny w Łodzi

ARCYDZIEŁO NA ŚMIETNIKU

Stephen Sachs

reż. Justyna Celeda

Premiera 20 maja 2017

Maude jest samotną, raczej niestroniącą od bourbona eks-barmanką, która weszła w posiadanie (za 3 USD) pewnego obrazu. Wiele wskazuje na to, że jest to nieznane dzieło Jacksona Pollocka, ale żeby ten fakt udowodnić i uczynić z niej milionerkę, potrzebna jest ekspertyza. No więc nowojorski ekspert Lionel przyjeżdża do domu Maude, by wydać wiążącą opinię o autentyczności dzieła.

Może od razu powiem, że nie dowiemy się, czy Pollock jest prawdziwy czy też nie, bo też i nie o tym jest ten świetny tekst. W którymś momencie rozmowa Maude i Lionela o obrazie i jego pochodzeniu staje się wręcz jazdą bez trzymanki, bo schodzi na rzeczy znacznie ważniejsze od autentyczności obrazu -  na wiarę, sens życia, lojalność, samotność i rozpaczliwe poszukiwanie na świecie prawdy, naturalnie -  w naszym jej rozumieniu. Milena Lisiecka – wspaniała, można nawet odnieść wrażenie, jakby rolę bohaterki autor napisał specjalnie dla tej aktorki. Jakub Kotyński co prawda momentami przeszarżował, niepotrzebnie, ale i tak piątka z kropką. 

Kropka - za niepowtarzalną atmosferę tego spektaklu „dla emerytów” o piętnastej. Halinka, co ty robisz z aparatem? – słyszę z fotela obok. Ach, wiesz, zepsuło się wyłączanie, to baterię muszę wyjąć.

Życie.

 

Teatr Narodowy w Warszawie

OPOWIEŚĆ ZIMOWA

William Szekspir

reż. Marcin Hycnar

premiera 19 maja 2017

Po pierwszym akcie można było snuć przypuszczenia, że powstało kolejne koturnowe wystawienie Szekspira. Nowe tłumaczenie Piotra Kamińskiego jest co prawda świetne, bardzo współczesne i dzięki niemu oraz dzięki skorzystaniu przez reżysera z możliwości technicznych sceny, ta pierwsza część Opowieści nie nuży. Lenteks (Oskar Hamerski) kompletnie owładnięty szaleństwem zazdrości doprowadza do skazania a następnie śmierci swojej żony Hermiony (Patrycja Soliman), oczywiście w pewnym skrócie mówiąc. 

Druga część dramatu rozgrywa się kilkanaście lat później i na narodowej scenie jest nieledwie jazdą bez trzymanki… Część widzów nie dowierzała własnym oczom i uszom, bo w Czechach – bawią się na całego! W kiczowatych przerysowanych kostiumach, w maskach, tańcząc i cieszą się życiem w przeciwieństwie do zimnej (sic!) Sycylii. Całość wydarzeń komentuje ważny na scenie - oraz nad nią - Autolikus (bardzo dobry i wreszcie obsadzony w większej roli Piotr Piksa), błazen, który także przypomina widzom, że to teatr, że tutaj zło i dobro, miłość i nienawiść są jednak umowne, są konwencją, są zabawą. Więc bawmy się… Choćby i przy Vondrackovej.

Zabawa światłem nieziemska, w ogóle piękne wizualnie przedstawienie. Mnie ta Opowieść wciągnęła, ale widziałem na widowni także widzów rozczarowanych. Tak się zastanawiam – przesytem czy niedoborem czegoś…

 

Teatr Ateneum

KANDYD, CZYLI OPTYMIZM

Wolter 

reż. Maciej i Adam Wojtyszkowie

premiera 18 maja 2017

Przez cały pierwszy akt myślałem, że Kandyd to żart sceniczny. W drugim akcie okazało się, że jednak nie.

Problem polega na tym, że ten spektakl trąci myszką w sposób nieznośny, tak jakby XXI wiek do Ateneum jeszcze nie zawitał. Są jednak widzowie, którzy właśnie takiego teatru potrzebują i należy to uszanować. Jednak odniesienia do polskiej teraźniejszości, zarówno w dialogach jak i kupletach, wywołujące rechot części widowni, były czymś absolutnie okropnym i pozbawionym finezji. Rozumiem - puszczenie oka, jakaś aluzja, może niedopowiedzenie, gdy tymczasem aktorzy w którymś momencie serwowali nieledwie szopkę polityczną, którą mam na co dzień w telewizji i której w teatrze stanowczo sobie nie życzę oglądać.

Bardzo dobry w roli tytułowej Wojciech Michalak, świetni jak zawsze Artur Barcić i Krzysztof Gosztyła, znakomita Dorota Nowakowska, Tomasz Schuchardt przerysował postać homoseksualisty, niepotrzebnie.

Zagrane i zaśpiewane – na wysokim poziomie, ale spektakl jest niestety niedobry. Zdarza się i tak. 

 

Teatr Polski w Warszawie

MĄŻ I ŻONA

Aleksander Fredro

reż. Jarosław Kilian

premiera 18 maja 2017

Akcję tej słodkiej komedyjki przeniósł reżyser do lat trzydziestych poprzedniego stulecia, zastanawiam się, czy do końca potrzebnie. 

Z jednej strony – tak, bo mogła Dorota Kołodyńska pięknie w stylu art deco urządzić mieszkanie Elwiry i Wacława, a bohaterów ubrać w niezwykle stylowe stroje z epoki. Z drugiej strony jednak – zabrakło temu pomysłowi finezji. Żeby nasze ziemskie sprawki, miłostki i zdradki uznać za fraszkę w obliczu zbliżającej się hekatomby, w zupełności wystarczyła scena z maskami gazowymi, wystarczyły fragmenty audycji radiowych. Finał, choć spektakularny, był już o jednym grzybem w tym barszczu za wiele. Można było sobie poza tym pozwolić na jeszcze większą frywolność w pokazaniu miłostek, choć i tak sceny, w których bohaterowie pojawiali się w peniuarach i ineksprymablach, w co starszych widzach wzbudzały – jak zauważyłem - trochę nieufności. 

Młodym aktorom Polskiego fraza Fredry służy, prawie w ogóle nie czuje się wiersza, rzecz i dowcipna i estetyczna, szkoda tylko, że morał podany tak, żeby nikt nie miał żadnej wątpliwości.

 

Teatr Powszechny w Warszawie

CHŁOPI

Władysław Stanisław Reymont

reż. Krzysztof Garbaczewski

premiera 13 maja 2017

Ponieważ po raz pierwszy reżyser przemówił do mnie językiem, który zrozumiałem, uznaję tym samym Chłopów za najlepsze przedstawienie Krzysztofa Garbaczewskiego, jakie widziałem. I w ogóle –  za jedno z bardziej bezczelnych (to komplement) – w tym sezonie. To, co się dzieje na scenie, jest i oburzające, i zachwycające, i piękne i teatralne i nieteatralne jednocześnie, mądre i szalone, ale przede wszystkim – rewelacyjnie zagrane. Pawłowi Łysakowi każda scena w kraju może takiego zespołu pozazdrościć. Nieprawdopodobnie namiętna, świadoma swojej kobiecości Jagna (znakomita Magda Koleśnik), cudowna Julia Wyszyńska jako Hanka, swoim emploi (czy to dobre słowo w tym wypadku?) wywołująca nieledwie salwy śmiechu na widowni. Klara Bielawka jako Józka świetna i chyba bardzo ze swoją postacią zaprzyjaźniona, w ogóle ten spektakl należy do kobiet, w końcu o nich jest… W roli Antka – Mateusz Łasowski, rozerotyzowujący w Lipcach wszelkie niewiasty, wreszcie grający dorosłego faceta, znającego swoją wartość. Świetne także epizody, Andrzej Kłak jako krowa niezwykle… przekonujący?

Od razu mówię – niech się licealiści nie nastawiają, że przyjdą, obejrzą i nie trzeba będzie czytać, raczej panie polonistki będą Waszymi opowieściami z Lipiec zgorszone, bo choć Garbaczewski Reymonta ze sceny nie wykluczył, to jednak przedstawienie jest owocem pewnego romansu intelektualnego z arcydziełem naszego noblisty. A propos romansu – scena miłosna Jagny z Antkiem – tak po prostu, po ludzku – piękna. 

W ogóle całe przedstawienie jest pewnego rodzaju zabawą i kpinką z konwencji i możliwości teatru, ale też (a może i przede wszystkim) hołdem złożonym Reymontowi za tę czterotomową powieść wszech czasów, tak i dzisiaj zdumiewająco współczesną.

Siurpryza, a juści!

 

Stary Teatr w Krakowie

Wesele

Stanisław Wyspiański

reż. Jan Klata

premiera 12 maja 2017

Prawie jak Dziady Dejmka – westchnęła jedna z widzek, stojąc w kolejce po wejściówki przy Jagiellońskiej. Prawie. Bo jak twierdzi moja teściowa - była i widziała – Dziady były spektaklem raczej kiepskim, podczas gdy Wesele w Starym jest przedstawieniem wielkim.

Trzy godziny mijają niespostrzeżenie. Nie pamiętam tak dokładnie tekstu Wesela, ale mam wrażenie, że Jan Klata odniósł się doń z szacunkiem, w każdym razie fraza Wyspiańskiego w ustach fantastycznych aktorów Starego brzmi jak… baśń, jak przestroga, jak nagana, jak czułość, jak tęsknota, jak wyrok. Kilka scen wbija w fotel, nawiedzenie Poety przez Rycerza Czarnego, monolog Stańczyka, finał. 

Okoliczności, w których oglądamy ten spektakl, są przykre. Szkoda teatru, szkoda zespołu, szkoda talentu. Mało było Polskiego we Wrocławiu, prawda? Gdy Czepiec pyta Dziennikarza, cóż tam panie w polityce, rozlega się histeryczny śmiech, który zostaje w głowie i ją rozsadza. Próżno też spodziewać się tańca Chochoła, bo jest nim cały ten spektakl, jakby zatańczony do zupełnie innej muzyki niż nam teraz grają. 

Więc proszę jechać do Krakowa i oglądać, bo wiadomo, że nowe będzie grać Starym inaczej. I że Czepiec z Dziennikarzem śmiać się już raczej nie będą.

 

Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu

GDYBY PINA NIE PALIŁA, TO BY ŻYŁA

Aldona Kopkiewicz

reż. Cezary Tomaszewski

premiera 12 maja 2017

Mówiąc najkrócej – o szkodliwości palenia i w sensie medycznym (Pina zmarła śmiercią palacza, na raka płuc), i o niemożliwym do opanowania uzależnieniu. Od nikotyny, od pracy, od sztuki, i od obecności w bliskim kosmosie kogoś obdarzonego charyzmą. Oglądając trzecie przedstawienie Tomaszewskiego utwierdziłem się w przekonaniu, że dezynwoltura reżysera nie trafia jednak do mojej wrażliwości, choć nie paląc od 3 już lat (po ćwierćwieczu smrodzenia), doskonale rozumiałem trud rozstania się z tym okropnym nałogiem. Ale publiczność WST była zachwycona i dała długie owacje.

Obok mnie – i z lewej i z prawej strony siedziały dwie widzki, które przez ¾ spektaklu zanosiły się gruźliczym niemal kaszlem. Dawno temu kindersztuba zakazywała chodzenia do teatru, gdy ma się tego typu dolegliwości, ale czasy się zmieniły. 

By ich nie zabić próbowałem wyobrazić sobie, że są całkiem pasującą częścią tego przedstawienia, ale się nie udało. Nie zabiłem, ale zepsuły mi wieczór. Kilka osób po prostu wyszło, było to nie do zniesienia.

No i co zrobić w takiej sytuacji?

 

Pożar w Burdelu

MUZEUM WOLNOŚCI

Michał Walczak, Maciej Łubieński

reż. Michał Walczak

premiera kwiecień 2017

Najbardziej poruszającym momentem tego Burdelu była piosenka Kaczmarskiego i Gintrowskiego zaśpiewana przez Martę Ziębę. Myślę, że utwór o wariatach, którzy mimo pożaru nie chcą uciekać ze szpitala psychiatrycznego, we Wrocławiu zabrzmiał jeszcze bardziej dojmująco, zważywszy, że ta bardzo zdolna aktorka została przez dyrektora Morawskiego wyrzucona z pracy. A dodać warto, że tegoroczna gala PPA we Wrocławiu, podczas której publiczność premierowo mogła zobaczyć to widowisko, odbywała się właśnie w kierowanym przez Morawskiego teatrze… Również nie pracuje już w Polskim Bartosz Porczyk, który grał w Burdelu gościnnie szatana czy też ptaszyna, zużytego nieco orła, w niezwykłym doprawdy przebraniu, zresztą odjechane kostiumy są równorzędnym bohaterem tego spektaklu, podobnie jak scenografia autorstwa Aleksandry Wasilkowskiej. Poza tym – cudownie zabawny jak zawsze - Maciej Stuhr bez litości dla granej przez siebie postaci – ministra kultury, żarty z nikczemnego wzrostu Tomasza Drabka wciąż śmieszą, a sam pan Tomasz do łez rozbawia swoją vis comica. Nieheteronormatywny song Macieja Łubieńskiego (vel syna Jerzegao Grotowskiego), znany już fanom Burdelu, do łez rozbawił stołeczną publiczność, Magda Umer i jej Już Szumią Kasztany i Jeszcze w zielone gramy – wzruszały, zwróciłem też uwagę na Ewę Zawłocką z głosem jak dzwon, czystym i donośnym, to nieprawdopodobnie uzdolniona dziewczyna. Skecz z Teresą Orlovsky w ogóle wymiata i jakiś taki freudowski i trafnie opisujący nasze tu i teraz…

Żeby nie zasłodzić dokumentnie, może tylko cichutka uwaga, że za długie o 10 minut, skecz z Wałęsą można było sobie darować, a Anja Orthodox jest lepsza jako wokalistka niż jako aktorka. 

Jeśli będą to jeszcze gdzieś grać – wybierzcie się. Bo za rok, po wyborach samorządowych, tylko w podziemiu. Jak kiedyś, i -  jak „wyrzucony”, grający trochę w drugim obiegu  - Teatr Polski dziś. 

 

Teatr Żeromskiego w Kielcach

ZABIĆ CELEBRYTĘ

Radosław Paczocha

reż. Gabriel Gietzky

premiera 8 kwietnia 2017

Niby lekko, łatwo i przyjemnie, a jednak zgaga zostaje. Bo rzecz wcale nie jest - jak mogłoby się wydawać - o celebrytach i niemożności życia bez fejmu, a - o nas, o widzach, spragnionych jeszcze bardziej pikantnych, jeszcze wulgarniejszych, jeszcze obrzydliwszych widowisk. I – co może ważniejsze – jeszcze większych dupków i idiotów, którzy tę rozrywkę nam dostarczają.

Jason Taverner, bardzo popularny celebryta telewizyjny budzi się któregoś dnia w szpitalu psychiatrycznym i ze zgrozą stwierdza, że nikt z personelu zupełnie go nie kojarzy… Jak to się stało i jak żyć będąc nikim (a mówiąc ściśle – mechanikiem samochodowym) – oto jest pytanie, na które Jason będzie próbował odpowiedzieć. Całość ze słodkimi proustowskimi wtrętami, zresztą W poszukiwaniu straconego czasu, a szczególnie tom drugi, jest równorzędnym bohaterem tej historii, nieco slapstickowo, ale sprytnie i zabawnie przez autora „osadzonym”. W ogóle fajnie napisany tekst, może tylko sen Jasona o dobrej telewizji jest o jedną śliwką w tym kompocie za dużo.  Andrzej Plata do roli celebryty jest jakby urodzony, świetna także Zuzanna Wierzbińska  w roli cudownie wyuzdanej Mary Sue. 

PS. Więcej nie będę życzył aktorom połamania nóg. Przed wiosenną premierą tego spektaklu nogi złamała połowa obsady. Sic!

 

Teatr Bogusławskiego w Kaliszu

NOCE I DNIE (TOM VI: NIE WIEM, O CZYM JEST JUTRO)

na podstawie Marii Dąbrowskiej

reż. Sebastian Majewski

premiera 8 kwietnia 2017

Barbara Niechcic - tak po ludzku - potrzebowała w alkowie dawki solidnego mocnego seksu. Niestety, najbardziej zainteresowany, czyli Bogumił – nigdy się o tym nie dowiedział, gdyż nie zdradziła mu tego pragnienia. I był łagodny jak baranek, można sobie wyobrazić, że jakoś nieledwie poetycko spłodził czwórkę młodych Niechciców. Nie doszukamy się na szczęście analizy i skutków freudowskiej frustracji u Barbary, bo kaliski spektakl najbardziej jest o tym, że na całe nasze życie ma wpływ to, co mówimy, ale także -  to, co przed światem i najbliższymi ukrywamy. 

Wydaje się, że jednym z głównych bohaterów przedstawienia są nenufary. Właściwie nie znikają ze sceny, pojawiają się na weselu, na pogrzebie, przy zaręczynach. Po prostu są. Tak, jakby tylko one wiedziały, co będzie i o czym będzie jutro – nieco w nawiązaniu do podtytułu spektaklu. Jakby zawsze tej biednej Barbarze (ale i Bogumiłowi) przypominały o ich niespełnieniu, o niewykorzystanych szansach i możliwościach. 

Nieco bezczelne pokazanie pięciotomowej historii Niechciców w ciągu dwóch godzin spektaklu jest czymś bardzo brawurowym. Ale i Sebastianowi Majewskiemu i Tomaszowi Jękotowi udało się to i z wdziękiem, i z szacunkiem do powieści. 

Zainteresowanym licealistom radzę jednak przeczytać oryginał, bo po pierwsze – to piękna książka, a po drugie – panie polonistki lubią pytać o chwast, z jakim walczyli Niechcicowie. 

A to napomknienie zaledwie o perzu może umknąć.

 

Teatr Syrena

NASZE ŻONY

Eric Assous

reż. Wojciech Pszoniak

premiera 5 maja 2017

Dwóch przyjaciół czeka na trzeciego do kart, ten się spóźnia, wreszcie przychodzi. I wyznaje, jaki był powód tego spóźnienia. Tyle można napisać. Co z tego wyniknie? Proszę koniecznie zobaczyć.

Na stronie teatru piszą, że to komediodramat. No, na upartego – tak, bo i momentami zabawne, a czasem dojmujące. Powstał jednak… moralitet, w którym pada wiele pytań, na które nie ma ani łatwej ani jednej odpowiedzi. Rzecz jest nie tylko o granicach przyjaźni jak się na pierwszy rzut oka może wydawać, ale przed wszystkim o naszej zupełnej nieumiejętności komunikacji ze sobą i ze światem, choć mamy do dyspozycji wszystkie potrzebne narzędzia. O konieczności dokonywania wyborów w życiu, choć bywa, że między złem większym a mniejszym, bo tertium non datur. Oraz o tym, że wszystko w naszym życiu jest relatywne, czy nam się to podoba, czy nie.

Myślę sobie, że mogłaby wyjść z tego roszcząca sobie intelektualne pretensje farska, gdyby nie wielcy aktorzy, którzy wcielają się w role kumpli od kart. Fantastyczne role Wojciecha Malajkata, Jerzego Radziwiłowicza i samego reżysera.

Niesłychanie dobry spektakl.

 

Teatr Collegium Nobilium

TRZY SIOSTRY

Antoni Czechow

reż. Grzegorz Chrapkiewicz

premiera kwiecień 2017

Agata Różycka, Dominika Kryszczyńska i Eliza Rycembel (Olga, Masza i Irina) są - mówiąc najkrócej - olśniewające. Hanna Skarga (Natalia), także obdarzona magnetyczną wręcz charyzmą, gra piękną choć okrutną i bezduszną szwagierkę sióstr. Bank talentów rozbija jednak rolą doktora świetny Mateusz Kmiecik, chyba najmniej zdolny do życia w tym - czechowowskim i tak bardzo oddalonym od Moskwy - świecie. Ale doktor jest już stary i on jako jedyny bywalec dworu Prozorowów nie ma już absolutnie żadnych złudzeń.  

I dla ról bardzo utalentowanych młodych aktorów zdecydowanie warto Trzy siostry zobaczyć, zresztą rozniosło się po mieście, że spektakl dobry, więc w TCN komplety, a i młodzież licealna – jak wiadomo – widz trudny – grzecznie oglądała i w komórki nie patrzała.  Mam tylko jedno spostrzeżenie - ździebko dusiłem się na tej małej scenie, małej widowni i w tym małym świecie, owszem, o to poniekąd u Czechowa chodzi, ale wyszedłem z Trzech sióstr ściśnięty (w sensie emocjonalnym) i było mi niekomfortowo. 

A wolałbym być poruszony, najlepiej dojmująco. No ale nie byłem.  

 

Teatr Współczesny w Warszawie

CZAS BARBARZYŃCÓW

Don Taylor

reż. Jarosław Tumidajski

premiera kwiecień 2017

Rozmawiałem z reżyserem, który zapewniał, że w żadnym wypadku ten spektakl nie miał odnosić się do naszej rzeczywistości.  No ale się odnosi… Miał być - zgodnie z intencją autora -  political fiction, a wyszła publicystyka polityczna, momentami dość nieznośna.  Rzecz o konformizmie, o elitach i ich kompromitacji, o potrzebie bycia mainstreamem, wreszcie – o patriotyzmie, o tym, że ojczyzna jest jedna, a rządzący się zmieniają. No więc mogłoby dać do myślenia, ale nie daje. Może po prostu - nie ten tekst, nie ten czas i nie ta scena? 

Fajna scenografia Mirka Kaczmarka, ciekawe kostiumy i zabawa światłem niestety również nie rekompensują „filmowej” gry zespołu. O ile Michał Mikołajczyk dał sobie radę moim zdaniem nieźle (podobnie jak Monika Pikuła i Monika Kwiatkowska), to niestety dość schematycznie wypadają Katarzyna Dąbrowska i Andrzej Zieliński, zaś Piotr Garlicki w roli odchodzącego polityka nie tylko nieprawdopodobnie niewiarygodny, ale również irytujący. 

No cóż, może nieświadomie dałem się wciągnąć w „tu i teraz”, widząc w twarzy granego przez niego Augustusa zupełnie kogo innego…

Coś nie wyszło.

 

Teatr Polski w Warszawie

NIEZATAŃCZONE TANGO

Grażyna Barszczewska 

na podstawie prozy Wiesława Myśliwskiego

reż. Leszek Bzdyl

premiera 21 kwietnia 2017

Mamy oto pokój, w którym zostało niewiele już rzeczy, są za to kartony z ubraniami, naczyniami, pamiątkami. Na tapetach plamy po landszaftach zdobiących mieszkanie, po zdjęciach. Jeszcze stoi gramofon, jeszcze w szafie leżą płyty z tangami, jeszcze jest chwila, żeby podczas tej przeprowadzki na chwilę chociaż płytę puścić…

W pokoju – matka i syn. Trochę jak w Iwonie Gombrowicza, syn (Dominik Łoś) wypowiada tylko jedno zdanie. A tak – to słucha, albo i nie słucha, może się momentami na matkę irytuje, ale to właśnie z nim matka zatańczy - albo nie zatańczy - tytułowe tango. Grażyna Barszczewska w roli matki - czasem bezradna, czasem romantyczna, pogodzona z życiem i niepogodzona jednocześnie, po peerlowsku praktyczna, mająca wiele wspomnień, do których chętnie wraca, a które zawsze są piękne, jak to ze wspomnieniami bywa.

Koncertowa rola Grażyny Barszczewskiej, która tym spektaklem przypomina o niezwykłym obserwatorze codzienności - Wiesławie Myśliwskim. I o tym, że jest wielką aktorką.  

 

 

Teatr Studio

DZIEWCZYNKI

Weronika Murek

reż. Małgorzata Wdowik

premiera 20 kwietnia 2017

Pomysł był ciekawy a zapowiedzi zachęcające. Szczególnie dla kogoś jak ja, kto nie ma w swoim kosmosie żadnych dziewczynek, ani córek ani chrześnic ani nikogo. Bo miało być o tym, co dziewczynka może, a czego nie. O tym, co i kto ją (czy też – jej „dziewczyńskość”) definiuje i dlaczego. Oraz o tym, że ich wzroku się boimy. Jakoś się nie przestraszyłem, mimo, że jedna z młodych aktorek patrzyła centralnie na mnie i coś szeptała swojej przyjaciółce. Natomiast wyszedłem wymęczony nudą i zmaltretowany nieporadnością tego eksperymentu, kompletnym brakiem sensu, oraz – co najważniejsze – dojmującą ateatralnością. 

I jeszcze jedno – choć ten kamyczek wrzucam do ogródka nie tylko Studia. Dlaczego – mianowicie – skoro mamy XXI wiek i ludzie latają w kosmos, na widowniach teatrów są nienumerowane miejsca? Jest to coś absolutnie okropnego. Część publiczności czeka w kolejce jak za komuny na wejście, żeby nieledwie rzucić się na najlepsze miejsca, a pozostali muszą się zadowolić tym, co zostanie. 

A może widz, który musi obejrzeć spektakl na podłodze, w ogóle by się na takie przestawienie nie wybrał, hm?

 

Teatr Powszechny w Warszawie

MEWA

Anton Czechow

reż. Wojciech Faruga

premiera 8 kwietnia 2017

Co łączy Lanę del Ray z Czechowem? Tak, Summertime Sadness! Przecież właśnie o tym Czechow pisał, że lato, że plany, że nadzieje, że wszystko normalnie, a jednak nie da się żyć, smutek rozdziera…  W ogóle pomysł z tą piosenką naprawdę zaskakujący. 

Trzeba uprzedzić – spektakl Wojciecha Farugi - nie jest ani klasyczną ani nowoczesną interpretacją tego tekstu. Myślę, że to rzecz o niemożności wystawienia Czechowa, którą aktorzy mocno podkreślają, sobie i teatrowi w ogóle wytykając brak potrzebnych środków. To oczywiście prowokacja, tak jak prowokacją jest całe to dziwne przedstawienie, które na początku nieco irytuje, później wciąga, by na koniec walnąć obuchem. I nie mówię wcale o strzeleniu sobie w łeb przez Konstatina.  

Zirytowała mnie scena filmowa wywiadu z Arkadiną (faktycznie wielka Maria Robaszkiewicz), bo uważam, że należy reżyserom teatralnym odebrać kamery i starannie je chować. Ale scena owa, kluczowa w przedstawieniu, była przekroczeniem pewnej granicy teatru i bez niej niepodobna było wejść w ten kabotyński świat schyłku lata na daczy…  

Świetna scena z Niną (bardzo dobra Julia Wyszyńska), która skądinąd słusznie żenuje się instrukcją Dorna (rozbrykany Mateusz Łasowski), jak mianowicie wykonać fellatio impotentowi. Było to bardzo zabawne. 

Uprzedzam również dyrekcję Teatru Powszechnego w Warszawie, że o wszystkim powiadomię Towarzystwo Przyjaciół Krzeseł.  Krzeseł nie wolno gwałcić bezkarnie.

 

Teatr Ateneum

OJCIEC

Florian Zeller

reż. Iwona Kempa

premiera 8 kwietnia 2017

Będzie roszczeniowo.

Po pierwsze - życzyłbym sobie, żeby Iwona Kempa częściej reżyserowała w Warszawie. Chciałbym także – i tego nowemu dyrektorowi życzę – żeby właśnie takie teksty jak Ojciec były kierowane do (z przeproszeniem) produkcji i eksploatacji. Po trzecie wreszcie – prosiłbym o większą obecność Mariana Opani na scenie, choć zdaję sobie sprawę, że materiału godnego jego talentu zbyt wiele nie ma. 

Autor - francuski dramatopisarz Florian Zeller - jest przed czterdziestką, w co naprawdę trudno uwierzyć obejrzawszy Ojca, poruszający spektakl o demencji. Czy też - mówiąc szerzej -  o starości, która także w bogatej Francji niczym wesołym nie jest. Niekoniecznie z powodów zdrowotnych, także dlatego, że świat nie umie starości traktować poważnie, ubrdawszy pseudomądrość, że ze starym jak z dzieckiem. Ma jednak Andre odwagę przeciwstawić się upokarzaniu przez opiekunkę, która traktuje go niczym niemowlę. 

Od razu uprzedzam, że zakończenie będzie smutne i nie mam pewności, czy aby przypadkiem nie za dosłowne. Ale to właściwie jedyna uwaga, którą mam do tego znakomitego przedstawienia.

 

TR Warszawa

PUPPENHAUS. KURACJA

Magda Fertacz

reż. Jędrzej Piaskowski

premiera 6 kwietnia 2017

Kilka dni po zobaczeniu spektaklu miałem przyjemność poznać reżysera i dopiero rozmowa z Jędrzejem spowodowała, że te klocki zaczęły się układać w jakąś całość. Gdyż od razu po wyjściu z TRu byłem nieco skonsternowany. 

Rzecz o pamięci, zresztą podobnie jak Wiera w Żydowskim. Temat wdzięczny, bo bardzo teatralny z powodu swojej niejednoznaczności. Mamy oto Marię Malicką, wielką aktorkę przedwojennej Warszawy, dla której zresztą zbudowano teatr, gdzie dziś się mieści TR. I ona wdaje się w romans z niemieckim oficerem po to, żeby uwolnić swojego męża z obozu koncentracyjnego.  A jak było naprawdę? Czy mamy dziś wystarczająco dużo dowodów na jednoznaczny osąd Malickiej? Czy w naszej pamięci zostanie to, że była wielką aktorką, czy to – że kolaborowała z okupantem? A w ogóle – jak dalece możemy osądzać historię? Gdzie – i czy w ogóle – jest granica? Odpowiedzi na te pytania wcale nie ułatwia genialna scena w Mon Cafe, gdzie spotykali się w czasie wojny homoseksualiści. Tak, było takie miejsce.

Nic w tym spektaklu nie jest takie proste jak się na początku wydaje. I dopiero mając tę świadomość można się na Puppenhaus wybrać. 

 

Teatr IMKA

LUDZIE INTELIGENTNI

Marc Fayet

reż. Olaf Lubaszenko

premiera 5 kwietnia 2017

David i Chloe postanawiają się rozstać, a w każdym razie – David postanawia, i - „rozstać” - w pewnym tylko sensie. Z tego faktu wynikają dalsze implikacje, które będą istotny miały wpływ na życie pozostałych czworga przyjaciół. Tyle można napisać, żeby nie zepsuć zabawy, bo choć ten świetny tekst traktuje o rzeczach tak poważnych jak zdrada, przywiązanie i przyjaźń, oraz naturalnie – inteligencja, to jednak rzecz jest naprawdę momentami bardzo śmieszna, a autor patrzy na swoich bohaterów i z pobłażliwością i z przymrużeniem oka, w żadnym razie nie ocenia, mówi raczej – patrzcie, właśnie tacy jesteśmy, trochę niespójni, przywiązani do swoich znaczeń ważnych słów, skrępowani swoją męskością bądź - kobiecością. I mimo tych sprzeczności świat jakoś trwa, a kolejne wakacje spędzimy znów w sześcioro…

Świetnie zagrany spektakl, aktorzy naprawdę lubią swoich bohaterów, Rafał Królikowski rozbrajająco zabawny, znakomita Izabela Kuna, zwracam uwagę na genialną scenę rozmowy z Davidem (Bartłomiej Topa) „czy właściwie cię zrozumiałam”, majstersztyk, bardzo dobry Mariusz Witkowski (aktor Teatru Jaracza w Łodzi, gra tę rolę w dublurze z Szymonem Bobrowskim), czy - cudownie rozwiązła intelektualnie Renata Dancewicz.

Wydawało mi się, że nie przepadam za takim teatrem, tymczasem było to niebywale przyjemnych 90 minut mojego życia. Mile jestem zaskoczony, czyli rozczarowany.

W tym dawnym oczywiście znaczeniu – odarty z czarów, znaczy - z uprzedzeń. Ostatnie zdanie może zbędne, w końcu czytają to ludzie inteligentni, prawda?

 

Teatr Jaracza w Łodzi

CZAROWNICE Z SALEM

Arthur Miller

reż. Mariusz Grzegorzek

premiera 1 kwietnia 2017

65 lat temu Czarownice z Salem Arthura Millera zostały najlepszą sztuką roku. W Stanach szalał wówczas makkartyzm, i było to aż nadto czytelne odniesienie do procesów o czary w siedemnastowiecznym Salem. Spektakl Mariusza Grzegorzka owszem - można przeczytać wprost i odnieść do naszej współczesności, ale przede wszystkim jest dojmującym, bo uniwersalnym ostrzeżeniem przed skutkami opętania – każdego, od władzy przez pieniądze, seks po szatana, chyba właśnie w tej kolejności. Czarownice z Salem są także wciskającym w fotel pokazaniem anatomii zbiorowego szaleństwa, które opętało tę niewielką społeczność i która to anatomia przez wieki zmianie nie uległa.

Powstało przedstawienie o rzeczach pierwszych i ostatnich, świetnie zagrane przez zespół Jaracza wsparty przez studentów, spektakl jest bowiem elementem obchodów 70-lecia Wydziału Aktorskiego łódzkiej Filmówki, na scenie zobaczymy także Dziekan tegoż wydziału – fantastyczną Zofię Uzelac i jednego z wykładowców – równie fantastycznego Ireneusza Czopa.

W Teatrze Jaracza powstał spektakl wciągający, niepokojący, przerażający. Karmiący inteligencję i wyobraźnię widza. Owacje na stojąco - zasłużone. 

 

Teatr Dramatyczny

TAJNY DZIENNIK

Miron Białoszewski

reż. Wojciech Urbański

premiera 30 marca 2017

Inaczej wybrałbym tekst. Jest chyba zbyt gejowsko i zbyt funeralnie. Zostawiłbym wrażenia z Nowego Jorku i pochowałbym jedno tylko z rodziców, a więcej miejsca poświęcił innym rzeczom – a jak ktoś czytał, to wie, że pisał Białoszewski naprawdę o wszystkim.

Na scenie mamy czterech aktorów, odtworzone mieszkanie Białoszewskiego na pl. Dąbrowskiego jako scenografię oraz – materiały archiwalne z m.in. zapisem głosu samego autora. Jest w tym głosie coś… nieziemskiego, nieprzysiadalnego nieco, ale i nieteatralnego (paradoksalnie) też. Szczęśliwie aktorzy mówią Białoszewskim po swojemu, a nie po białoszewsku, dzięki czemu tego nie zawsze dobrze czytającego się tekstu Dziennika słucha się naprawdę bardzo dobrze.  

Wojciech Urbański fantastycznie dobrał archiwalia, świetnie wplótł muzykę Marcina Maseckiego ilustrowaną panoramami współczesnej Warszawy, a medal należy się aktorom,

którzy mimo awarii światła (korki?), grali jak gdyby nigdy nic, tak, że mniej uważny widz niczego nie zauważył, bądź  -zamieszanie za konsoletą z tyłu widowni - uznał za część spektaklu.

 

Teatr Nowy w Poznaniu

BĘDZIE PANI ZADOWOLONA, CZYLI RZECZ O OSTATNIM WESELU WE WSI KAMYK

Agata Duda-Gracz

reż. Agata Duda-Gracz

premiera 25 marca 2017

Siedzę sobie w bufecie pijąc kawę, a tu nagle zaczynają dobiegać dźwięki dość siermiężnej dyskoteki. Idę zatem na górę, rzuca się na mnie jakiś facet – jak się okazało świadek pana młodego - siarczyście w policzki całuje i wita na weselu, życząc dobrej zabawy. Obowiązki gospodarzy przyjęli wobec widzów wszyscy uczestnicy tej imprezy, konfundując ździebko przybyłych na uroczystą przecież premierę teatralną.

No i mamy oto wesele we wsi Kamyk, Zunia, kobieta z przeszłością, wychodzi za Siutka  - mężczyznę po przejściach, co gorsza – moczącego się w nocy. Ale każdy z rodziny i z gości ma na tym weselu coś za uszami. I ci żywi, i duchy też. Bo towarzyszy weselnikom przez cały czas cień Rycia - Zjeba, brata panny młodej, zabitego z okrucieństwem za swoje nieswoje przewiny. (Fenomenalna - sic! -scena zjebowej kaźni).

I trwa sobie to wesele, po mordach się biją, szukają zaginionej kiełbasy, po kątach się grzmocą, i patrzę i śmieję się i skulam w sobie troszkę też, i zastanawiam się – ale… o czym to jest? O zemście, sprawiedliwości, miłości, złu? O złu najbardziej. Ale tak naprawdę jednak to w ogóle nie ma znaczenia.

Bo Agata Duda-Gracz z poznańskim zespołem stworzyła spektakl olśniewający, totalny, wywołujący emocje, jakie tylko najlepszy teatr może dać. Uprzedzam, że te emocje są niekiedy nienazywalne, że bywają dokuczliwe, że wciskają w fotel albo - wywołują łzy śmiechu. Wyszedłem z Nowego i poruszony i jednocześnie rozentuzjazmowany. 

Proszę bez dyskusji jechać do Poznania.

 

Koprodukcja Teatru Polskiego w PoznaniuTeatrem Żydowskim

MALOWANY PTAK

Łukasz Chotkowski na podstawie Jerzego Kosińskiego i in. 

reż. Maja Kleczewska

premiera 25 marca 2017

Może będę osamotniony w swoich odczuciach, ale zaryzykuję.

Wierciłem się na niewygodnym krześle i liczyłem minuty do końca. Nudno, i o co najmniej o godzinę za długo. Wyszedłem więc z ulgą, a nagromadzone w spektaklu obrzydliwości, okrucieństwa i okropieństwa, wzięte zarówno z literackiego pierwowzoru, jak i z innych źródeł, najzwyczajniej mnie zobojętniły. 

Poza tym -  nie szukam w teatrze publicystyki, ani bieżącej, ani historycznej. Irytuje, że na każdy argument (Polacy winni) reżyserka wraz z dramaturgiem od razu podawała kontrargument (niewinni, wojna była), więc dyskusja nie posunęła się do przodu ani o włos, a i sami autorzy wpadli w pułapkę przez siebie zastawioną – niezabierania głosu, czy też - relatywizowania. Kto zatem miał swoje zdanie w tej sprawie, przy nim został, kto nie miał, dowiedział się, że to nie jest wszystko takie proste. 

Co nie jest specjalnie odkrywczą konstatacją. Ożywiałem się tylko w momentach, kiedy na scenie pojawiała się Teresa Kwiatkowska. Jej rola to faktycznie majstersztyk.

 

Nowy Teatr

ZEW CTHULHU 

Tomasz Śpiewak na podstawie opowiadań H.P.Lovercrafta

reż. Michał Borczuch

premiera 24 marca 2017

Nie umiem napisać o tym spektaklu niczego sensownego. Codziennie coś kombinowałem, słów i gramatyki szukałem, a wychodziły banały, zbyt okrągłe zdania. Wcale jednak ta moja niemoc nie oznacza, że przedstawienia nie zrozumiałem czy też wykrzesał on emocje mi obce. Przeciwnie, im więcej czasu mija, tym bardziej o nim myślę. Ale gdybyście spytali, o czym Zew Cthulhu jest - miałbym kłopot z jasną czy krótką odpowiedzią. 

Chyba najbardziej o ojcach – jakby w kontrze czy w odpowiedzi na Wszystko o mojej matce także tandemu Śpiewak/Borczuch. Scena rozmowy ojców z synami kończąca przedstawienie zagrana przez Piotra Polaka i Krzysztofa Zarzeckiego po prostu wciska w fotel, a wysłuchany przez widownię w totalnym milczeniu dialog ojca z córką, Jacka Poniedziałka z Dominiką Biernat o… (tu nie zdradzę), mógł zagrać faktycznie tylko Jacek Poniedziałek. Poza tym – jak zawsze świetne Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i Marta Ojrzyńska, instruktaż udoju cudny.

Pytałem reżysera jeszcze przed premierą jak należy ten tytuł wymawiać, Michał jakoś tam się wykręcił… Pewnie dlatego, że dokładną instrukcję wymowy mamy w spektaklu, ale słowo to ani razu nie pada.

Bo może tak naprawdę jest niewymawialne?

 

Teatr Dramatyczny

HISTORIA JAKUBA

Tadeusz Słobodzianek

reż. Ondrej Spišák

premiera 17 marca 2017

Bardzo „słobodziankowy” spektakl, z pięknie opowiedzianą, pokazaną i - zagraną historią księdza Mariana (świetny jak zawsze Łukasz Lewandowski), który dowiaduje się o swoim prawdziwym pochodzeniu. 

„To nie spektakl, to samo życie” – westchnęły dwie widzki w rzędzie za mną. I faktycznie – historia Mariana-Jakuba jest osadzona w prl-owskiej - a potem w wolnorynkowej - rzeczywistości, z całą jej siermiężnością, z wszechobecną ubecją (kto tam najwięcej donosił, naprawdę Stefa?, bardzo dobry Otar Saralidze), z brakiem perspektyw… Zostaje Marian księdzem, jest zdolny, ma zasady, studiuje filozofię, pisze doktorat. A potem musi sobie poradzić z faktem, że jest Żydem, którego przybrani rodzice wychowali jak swojego, ratując go od śmierci. I szuka swojego miejsca na świecie, w Lublinie, w Tel Awiwie, i znaleźć go nie umie. Nie jest już stąd, czy kiedykolwiek będzie stamtąd?

Kilka scen w Jakubie, choć zdecydowanie grzeczniejszych niż w Powszechnym, zasługuje na co najmniej protest kół różańcowych, a już na pewno - rozmaitych młodzieżowych organizacji. 

Pomieszał bowiem Tadeusz Słobodzianek sacrum z profanum, ludzkich ludzi z nieludzkim systemem, historię ze współczesnością, i w ten bałagan umieścił Jakuba, szczęśliwie unikając moralizatorstwa, pouczania, ba, gdzieś tam ta historia jest nawet na swój sposób pogodna. Bo także w tamtych czasach trzeba było jakoś normalnie żyć i niekiedy także iść na różne kompromisy, z których nie zawsze byliśmy dumni, a które dziś tak łatwo – zwykle za łatwo – są oceniane.

Porusza.

 

Teatr Studio

WYZWOLENIE

Stanisław Wyspiański 

reż. Krzysztof Garbaczewski

premiera 12 marca 2017

Z Krzysztofem Garbaczewskim jest tak, że komuś, kto go "lubi", spektakl się spodoba, a jak ktoś nie "lubi" - to nie. Ja mam do reżysera wciąż stosunek najzupełniej letni i jego najnowsze przedstawienie  tego faktu nie zmieniło, gdyż -  tak jak zupełnie nie zrozumiałem Roberta Robura, Życia seksualnego dzikich czy Kronosa - tak też nie zrozumiałem Wyzwolenia. 

Najwyraźniej posługujemy się innymi kodami i tyle.

PS. Bardzo dobry Marcin Kowalczyk.

 

Teatr 6. Piętro

OŻENEK

Mikołaj Gogol

reż. Andrzej Bubień

Premiera 11 marca 2017

Teoretycznie głównymi bohaterami gogolowego Ożenku są wszyscy kawalerowie starający się o rękę Agafii, ale mam nieodarte wrażenie, że w inscenizacji na 6.piętrze jest nim jednak Koczkariew (Piotr Głowacki), który na siłę próbuje wyswatać Podkolesina (Michał Żebrowski). Nawet - bardziej niż na siłę, jakby chciał, żeby to małżeńskie zło spłynęło jak najszybciej i na jego przyjaciela, mającego dobre, spokojne życie i ździebko rozbrykanego służącego (Kamil Szklany). Nie mam jednak pewności, czy ten przymus nie był za mocno przez reżysera podkreślony, momentami Piotr Głowacki przeszarżowywał, a im bardziej przeszarżowwyał, tym zbierał większe brawa z widowni. Pozostali kawalerowie – cud, miód & malina. Widziałem po raz pierwszy w życiu Cezarego Pazurę na scenie, zachęcam do częstszych angaży, szczególnie w klasyce, jego Żewakin – choć pogodzony z losem i jakoś tak franciszkańsko pogodny, ma jednak w sobie coś  słowiańsko smutnego. Anoczkin (Janusz Chabior) z uroczym dystansem do własnej fizyczności, a Jajecznica (Cezary Żak) – kompletnie bez dystansu do całokształtu, ale także gogolowsko zabawny. A Podkolesin? Naprawdę mu się nie dziwię, dobrze, że była dziura w ścianie i można było zbiec, wszak Agafia Tichonowna (Paulina Chruściel) jest przecież zakłamaną idiotką. A nie słodkim głuptaskiem, jak ją widzieli inni reżyserzy. 

A scenę kradnie kolegom Joanna Żółkowska (Arina Pantelejmonowna). W którymś momencie siedzi i je pestki słonecznika. I z niezwykłą dezynwolturą wypluwa łupinki na podłogę. I dla plującej Joanny Żółkowskiej zobaczyłbym Ożenek raz jeszcze. 

 

Teatr Kamienica

ROZKŁADY JAZDY

Petr Zelenka/Michael Frayn

reż. Adam Biernacki

premiera 8 marca 2017

To przedstawienie jest trochę jak palimpsest. Z zewnątrz farsa, a jednak - żart z farsy. O aktorach i teatrze, a w sumie o nas wszystkich zaganianych i nieogarniających, wywołuje śmiech, a przecież wcale nie jest aż tak zabawne. Rzecz o dwójce aktorów (Hanna Konarowska i Sebastian Cybulski), którzy próbują wystawić w teatrze Chińczyków Michaela Frayna, tekst napisany na aktorów siedmioro - grają tylko we dwoje.

No i właśnie tu jest pies pogrzebany – w pierwszej części muszą zagrać… złe aktorstwo. Z tym, że publiczność oczekująca farsy jest przekonana, że grają dobrze, właśnie tak, jak grać powinni. Podczas, gdy jest to żart Zelenki… I faktycznie, gdyby się tak dokładnie przyjrzeć, to są tam elementy celowo przerysowane, ale… wyłapałem je dopiero po prywatnej rozmowie z aktorami. 

Najpierw zwróciłem uwagę na drobiazgi - niepotrzebnie bohaterowie noszą imiona aktorów, nie wiadomo po co Sebastian czyta audiobooka „Jak pokochać centra handlowe” (bo publiczność tej książki nie zna i myśli, że to poradnik), nie zrozumiałem też żartu z nazwiska Cybulski podczas zamiawiania taksówki. 

Ale problem jest chyba szerszy - to w ogóle nie jest przedstawienie dla tej widowni. Ci, którzy przyjdą na farsę - będą zawiedzeni a nawet może zażenowani, a spragnieni specyficznego słodko gorzkiego czeskiego humoru Zelenki nie wytrzymają niezłych skądinąd acz całkowicie niekompatybilnych farsowych gagów Frayna.

Jak w czeskim filmie – nikt nic nie wie. Ale to nie jest jakaś radośnie pozytywna ocena tego przedstawienia…

 

Teatr Syrena

ALICJA W KRAINIE CZARÓW

Lewis Carroll

reż. Magdalena Miklasz

premiera 4 marca 2017

Chyba pierwszy raz w życiu widziałem spektakl nie dość, że w poniedziałek, to jeszcze o 10 rano. I bez wątpienia byłem najstarszym widzem tego dnia. Usiadłem sobie na krzesełku na końcu widowni zlękniony obecnością i nieprzewidywalnością dwóch setek dzieciaków (oraz kilku pań przedszkolanek). Ale lęki były niepotrzebne – widzowie oglądali spektakl w skupieniu i ciszy, reagując tam, gdzie trzeba, nie sprawdzali bez przerwy fejsbuka i nie świecili swoimi Samsungami. I bardzo mi się to podobało.

Cóż, Alicja w krainie czarów jest książką jednak dla dorosłych, cudowną opowieścią o sile naszej podświadomości, ale Magda Miklasz potrafiła tę bajkę opowiedzieć także dzieciakom, jest mnóstwo „dziejstwa” na scenie, są piękne kostiumy, bardzo dobra muzyka Gaby Kulki oraz -  świetne aktorstwo. Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski bawią się swoimi postaciami niemal jak przedszkolaki, świetny jest Adrian Budakow jako kapelusznik, ale scenę swoim starszym kolegom kradną najmłodsi aktorzy, Lena Krawczyk jest po prostu rewelacyjna. 

Szkoda, że nie było takich spektakli za moich czasów. Nadrabiam, łatwo nie jest, bo nawet pan w kasie był ździebko zdumiony moją obecnością na tym porannym przestawieniu. Ale jakoś się przez najmniejsze drzwi do Krainy Czarów wślizgnąłem i wspólnie z królikiem, kapelusznikiem, Alicją i całą resztą, tę obłąkaną herbatkę wypiłem, a wróciwszy do domu sięgnąłem po książkę i położyłem ją na półce przy łóżku.  I właśnie zacząłem czytać. Tak, to zdecydowanie dla dorosłych… 

 

 

Teatr Dramatyczny

TEN DRUGI DOM

Sharr White

reż. Agnieszka Lipiec -Wróblewska

premiera 3 marca 2017

Mamy oto pięćdziesięcioletnią Julianę (świetna Agnieszka Wosińska), która zaczyna tracić pamięć. Pierwsze podejrzenia są fatalne – rak mózgu. Ale badania nowotwór wykluczają. Choroba, na którą Juliana cierpi to… demencja. 

Co w jej życiu wydarzyło się naprawdę, a co tylko w wyobraźni? Co się stało z jej córką? A co z tytułowym drugim domem? Kameralne przedstawienie o cudzie i przekleństwie, jakim jest ludzka pamięć. I o chorobie, która miesza to co było, z tym - co chcielibyśmy, żeby było. Agnieszka Wosińska jako się rzekło - bardzo dobra, pomyślałem w którymś momencie, że w tej roli – nawet gdyby zapomniała tekstu – i tak nikt by tego nie zauważył. 

Ale całość jakoś mnie niezbyt mocno poruszyła. Momentami było nudnawo, a momentami zbyt łopatologicznie. Może jestem za młody, obejrzę więc za 5 lat i napiszę raz jeszcze.

 

Teatr Collegium Nobilium

PELIKAN. ZABAWA Z OGNIEM

August Strindberg

reż. Jan Englert

premiera 27 lutego 2017

Jeśli macie jakieś kłopoty w rodzinie, czy też nie czujecie się szczęśliwi bądź spełnieni, te jednoaktówki są właśnie dla Was. Będą jak miód, jak plaster, jak antidotum. Żartuję trochę… Przypomniało mi się przy okazji, że za dawnych lat, jak już było naprawdę źle i nawet ocet kończył się w sklepach, Teatr Telewizji zawsze dawał Strindberga. Albo Ibsena. Żeby widz wiedział, że może być jeszcze gorzej.

Właściwie ten spektakl mógłby być pokazany w dowolnym teatrze i nie byłoby wstydu. Gdyby ktoś nie wiedział, że to dyplom, nie zgadłby. Młodzi aktorzy grają świetnie, profesor Jan Englert – jak sądzę – bardzo pilnował, żeby nie przeszarżowali, a stwarza Strindberg tu kilka możliwości, szczególnie trudne zadanie miał grający Fryderyka Kamil Studnicki, zagrał rewelacyjnie, gdzieś już przy granicy szaleństwa i niemożności, ale bez jej przekraczania. Gerda Marii Sobocińskiej i śliczna, i utalentowana. Mateusz Kmiecik sprawdził się także jako szwarc-charakter, w drugiej części trudna rola Huberta Paszkiewicza, fajne epizody Filipa Krupy i Joanny Białas, i znów bardzo dobry Bartosz Mikulak. I pewnie będzie niedługo o nich wszystkich głośno, trzymajmy kciuki, bo są bardzo utalentowani. I do tego w tym wypadku - poprowadzeni przez świetnego reżysera.

Dobrze, że zdecydowanie lżejsza Zabawa z ogniem jest grana jako druga. Bo gdyby spektakl skończył się mocno dołującym Pelikanem, rozedrgani widzowie żeby dojść do siebie, musieliby w domowych pieleszach sięgnąć po znaczne dawki alkoholu. A przecież jest post.

 

Teatr Studio

COME TOGETHER

Wojciech Ziemilski

reż. Wojciech Ziemilski

premiera 24 lutego 2017

Całkiem udany żart sceniczny, potrzebny w nabzdyczonym warszawskim teatralnym świecie.

Problem z Come Toegether polega na tym, że właściwie nic nie można napisać, żeby nie zepsuć widzowi zabawy. Stąd na stronie internetowej teatru opis tego przedstawienia jest więcej niż enigmatyczny. No ale nie zdradzę wielkiej tajemnicy mówiąc, że rzecz jest o teatrze, o widzach, o tzw. czwartej ścianie, o tym, czy ona istnieje, jeśli tak – to gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, itede itepe.

Żart jest udany „całkiem” nie zaś zupełnie, bo… Mimo, że było mówione i jest napisane żeby nie, to jednak w moim spektaklu się zdarzyło, a przecież było proszone, i była reakcja, nawet nie jedna, zaś na scenie potem wszystko odbywało się jak gdyby nigdy nic, a przecież coś było, więc… ciąg dalszy nie wypadł za bardzo szczerze. 

Mam nadzieję, że poprzednie zdanie było wystarczająco niezrozumiałe.

Anyway, warto. Nie tylko dlatego, że dają kawę i ciasteczka w antrakcie. Za darmo!

 

Teatr Powszechny

KLĄTWA

na motywach dramatu St. Wyspiańskiego

reż. Oliver Frljić

premiera 18 lutego 2017

Jest skandal. Przez TĘ jedną scenę, choć cierpliwy widz dowie się z dalszej części przedstawienia, że prowokacja była potrzebna, oczywiście o ile prowokacje w teatrze są w ogóle potrzebne. Ale zdaje się, że także o tym jest ten spektakl. I troszkę o Wyspiańskim też.

Klątwa jest bardzo zabawna i świetnie zagrana. To znaczy – wcale nie jest zabawna, jeśli się weźmie na poważnie to, co twórcy próbują nam powiedzieć. Scena rozpoczynająca przedstawienie – rozmowy telefonicznej z Brechtem – świetna, a fakt, że prowadzi ją Barbara Wysocka, żona Michała Zadary, który Brechta wyreżyserował na scenie narodowej, dodaje jej seksu. Ale właśnie – można mieć wrażenie, że tylko zorientowani w tym, co się teraz dzieje w tzw. branży, mogli złapać wszystkie aluzje, ale i odniesienia wprost (to o dramaturgach – dojmująco prawdziwe zresztą). Michał Czachor znów okazał swą męskość (jeden z krytyków określił ją mianem „dorodnej”), ale żeby ten fakt odebrać zabawnym, wiedzieć trzeba, że pan Michał niekiedy się na scenie obnaża. Odkrywcze, bardzo śmieszne i potrzebne (widzowie często nie wiedzą, o co chodzi), było podsumowanie tego, co było i co się wydarzy na scenie w dalszej części przedstawienia, wygłoszone z pasją przez Arkadiusza Brykalskiego.

 I monologi - Jacka Belera, szukającego na widowni muzułmanów (bardzo grzeczny piesek swoją drogą), Julii Wyszyńskiej zastanawiającej się nad swoją przyszłością zawodową, czy Karoliny Adamczyk, zapowiadającej aborcję, wszystkie dobrze napisane i – no cóż - trafne.

Jedyny problem Klątwy taki, wszystkie te monologi, stand-up’y nieledwie, razem niespecjalnie tworzą całość. No, ale z drugiej strony – czy nasza bigoteria jest w jakikolwiek sposób spójna? No przecież, że nie.

Ale idźcie, bo w kościach czuję, że niedługo przyjdzie wilk i wszystkich zje.

 

TR Warszawa

G.E.N.

reż. Grzegorz Jarzyna

premiera 17 lutego 2017

Nie ma nic gorszego niż recenzenci piszący o sobie, a nie o spektaklu. Tym razem jednak kilka linijek autopsychoterapii – jeśli User pozwoli.

Nie mam trudności z wylogowaniem się, bo nie jestem wlogowany. Ani w serwisy twarzoksiążkowe ani w snapy, ani w toksyczne związki, osobiste czy społeczne. Ten dość zero-jedynkowy stan powoduje, że spektakl Grzegorza Jarzyny nie jest adresowany do mnie. Ale większość jednak jest „bardziej w systemie” i wylogować się nie umie albo nie chce – z różnych zresztą powodów – własnej słabości, wygody czy konformizmu. I myślę, że ci będą pod wrażeniem. Wniosek bowiem płynący z G.E.N – u jest raczej smutny, nic nie możemy zrobić. Świat, w który jesteśmy wlogowani, będzie nas rozczarowywał, jedyne, co można to – raz jeszcze się urodzić w jakiejś lepszej może rzeczywistości. 

Rozmowa syna z ojcem -  Dobromira Dymeckiego z Lechem Łotockim – tyleż zabawna co dojmująca. Magdalena Kuta jako pańcia z radia świetna (naprawdę, wiem, co mówię), większe role powierzyłbym Magdzie Koleśnik i Marcie Nieradkiewicz, ale zdaje się, że tam w ogóle było mało pisane, większość tekstu powstawała na bieżąco. 

I ciekaw jestem – ile i czy w ogóle aktorzy improwizują. No i nie mam pewności, co sądzić o scenie finałowej – sens miała, wyreżyserowana pięknie, bardzo pruderyjny nie jestem, ale… jakoś mnie to nie obeszło. 

Trudno, specjalnie wlogowywać się nie będę.

 

Teatr Narodowy

IDIOTA

Fiodor Dostojewski

reż. Paweł Miśkiewicz

premiera 11 lutego 2017

Idiota jest jednym z najlepszych spektakli, jakie można oglądać teraz w Narodowym. Rzecz jasna – zawsze się można do czegoś przyczepić, ale nawet jak ktoś marudzi, to przyznać musi, że Wiktoria Gorodeckaja w roli Nastazji jest po prostu nieziemska.

W ogóle to przedstawienie powinno nosić tytuł Nastazja, bo jednak ona jest główną bohaterką całości. Ale nie jest prawdą, że tytułowego księcia tu zabrakło. Owszem, jest on nieco eteryczny, nie z tej ziemi przybyły (fakt - ze Szwajcarii przecież!), ale przecież taki jest też u Dostojewskiego. Enfant terrible, niespokojny duch, nie mogący znaleźć spokoju i zrozumienia, bo – do bólu wszak logiczny.  Wieki temu czytając tę powieść, wyobrażałem sobie Myszkina właśnie mniej więcej jak - bardzo dobrego skądinąd -  Pawła Tomaszewskiego. Poza tym Jan Frycz przypomina, że jest wielkim aktorem, choć jeden z jego monologów brzmiał jak z Wycinki Lupy (może specjalnie?), ale bank moim zdaniem rozbija - obok p.Wiktorii – Mateusz Rusin (Rogożyn), który zagrał rolę po prostu wielką. Scena rozmowy Parfiena w rozchełstanym kożuchu z księciem, nad ciałem Nastazji, zostaje w głowie i swoją ciszą wali jak obuchem (wyjątkowo dumny jestem z tego porównania).

I uwagi: drugi akt może nie tyle gorszy, ale w którymś momencie zaczyna nużyć. Choć może to też być kwestia niewygodnych krzeseł na Wierzbowej. Poza tym - przed najmłodszym pokoleniem aktorów Narodowego jeszcze trochę pracy, także tej u podstaw.

 

Teatr Studio

POCAŁUNEK KOBIETY PAJĄKA

Manuel Puig

reż. Rafał Dziemidok

premiera 10 lutego 2017

Pokazywanie w teatrze tekstu, który zrobił karierę w wersji filmowej jest zawsze ryzykowne, bo po pierwsze - od porównań się nie ucieknie, a po drugie - niestety film prawie zawsze wygra.  Ale to ryzyko podjęte w Studiu się opłaciło, bo Pocałunek kobiety pająka jest bardzo dobrym, znakomicie zagrany spektakl. 

Mamy oto celę więzienną i dwóch osadzonych - politycznego Valentina i "obyczajowego" - Luisa.  Czas im mija na opowiadaniu sobie filmów, głównie amerykańskich, bynajmniej nie arcydzieł. Valentin torturowany przez strażników choruje, Luis się nim opiekuje, a kiedy wyzdrowieje... No cóż, oscarowy film znacie z pewnością i wiadomo jak się ta historia skończy.

Rafał Dziemidok uniknął na szczęście dosłowności, którą można byłoby przy dzisiejszej inscenizacji tego tekstu bezkarnie epatować, 

a scena seksu między Luisem i Valentinem jest... fantastycznie zatańczona. Mirosław Zbrojewicz i Tomasz Nosiński świetni, w niełatwych rolach, w których obaj pokazali wszystkie odcienie bezradności.

 

Teatr Collegium Nobilium

ICOIDI

na podstawie filmów Larsa von Triera

reż. Maja Kleczewska

premiera 4 lutego 2017

Dobrze, że Maja Kleczewska zrealizowała ten spektakl ze studentami AT, mieli okazję zagrać u głośnej i wziętej reżyserki. Źle, że przedstawienie niestety niezbyt udane. No ale w sumie dyplomy nie robi się po to, żeby się nimi zachwycała krytyka (choć byłoby też miło), a po to, żeby miastu i światu pokazać talenty, żeby młodzi aktorzy poznali rozmaite estetyki i żeby potem odnaleźli się bez problemu w Kwadracie i w Nowym. 

Przechodząc wraz z publicznością na widownię (bo rzecz zaczyna się dziać już przy kasie), tytułowi idioci próbują sprzedawać publiczności rozmaite gówienka, wchodzą między rzędy i namawiają widzów do zakupu, co już widziałem u Rubina w Powszechnym w Każdy dostaje w to, co wierzy. Nie znoszę takiego „angażującego” teatru, może młodsi widzowie byli zachwyceni, ale jak patrzyłem na widownię (bo byliśmy kamerowani i pokazani na ekranie), to raczej nie. Ponadto aktorzy na początku strasznie krzyczą, czego również nie lubię, gdyż krzyk jest objawem bezradności, a ja bym wolał, żeby aktorzy na scenie nie byli bezradni.

Druga część zdecydowanie lepsza, dziewczyny świetne, szczególnie Erika Karkuszewska, która ma za sobą dużą rolę w Bollywoodzie. Warto także zwrócić uwagę na Martę Wągrocką, jej Karen jest faktycznie jakby żywcem wyjęta z von Triera.

W opisie spektaklu czytamy, że „jest dla widzów dorosłych”. Bez przesady, aktorzy i aktorki bielizny nie zdejmują. Mikroportów jednak też nie, wyglądają więc jakby cierpieli na jakąś dolegliwość ortopedyczną. Może to i w sumie lepiej, bo zupełnie nagi aktor z przypiętym mikrofonem wygląda jeszcze głupiej.

 

Teatr Polski w Warszawie

3 X MROŻEK (KAROL, NA PEŁNYM MORZU, ZABAWA)

Sławomir Mrożek

reż. Jerzy Schejbal, Szymon Kuśmider, Piotr Cyrwus

premiera 29 stycznia 2017

Obejrzałem całość z nieco zakłócaną przyjemnością (zob. niżej), gdyż istotnie Sławomir Mrożek wielkim dramaturgiem był a reżyserzy odnieśli się z szacunkiem do wielkiego tekstu. Owe jednoaktówki - choć powstałe ponad pół wieku temu – są niestety dojmująco współczesne i stanowią do naszego stanu świata komentarz dość gorzki. Chyba najbardziej poruszający (ale i najśmieszniejszy) jest Karol. To zupełnie nieprawdopodobne, że ta sztuka powstała w 1961 roku, więc za dość wczesnego Gomółki, i – zauważmy – przy każdym zawirowaniu naszej historii, był jakiś Karol do odstrzelenia. I Wnuczek i Dziadek analfabeta ze strzelbą też, świetny swoją drogą Jacek Fedorowicz. Na Pełnym Morzu widziałem ostatnio w Kiszyniowie (sic!), najwyraźniej i tam przygody trzech panów na tratwie (nie licząc listonosza) zainteresowały widzów, bo – przecież wspólne, w pełni demokratyczne dochodzenie do tego, kto zostanie zjedzony, jest i interesujące i praktykowane identycznie pod każdą szerokością geograficzną. Zabawa także niestety jest komentarzem do tzw. dzisiejszych czasów. I pasuje doń jak pięść do nosa, czyli idealnie, ale boleśnie. Trzech Parobków za wszelką cenę chce się bawić, forsują drzwi do pokoju, gdzie miała tytułowa zabawa trwać, ale tam jej nie ma… Niegrający akordeon, kontrabas bez strun… A może jednak jest?

Tyle w skrócie, koniecznie zobaczcie. I przed pójściem spytajcie w kasie, czy przypadkiem nie ma wycieczki licealnej. 

Siedząca obok mnie para szesnastolatków miziając się głośno komentowała przebieg spektaklu, wcale nie przejmowali się groźnym wzrokiem innych widzów, a siedząca tuż za nimi pani nauczycielka czy opiekunka nie reagowała. 

Może to jej synek był?

 

Teatr Studio

BERLIN ALEXANDERPLATZ

Alfred Doblin

reż. Natalia Korczakowska

premiera 27 stycznia 2017

Dawno nie było w Studiu spektaklu, który wzbudzałby tyle skrajnych emocji, a z pierwszych recenzji lało się albo zauroczenie i zachwyt – albo jad. Tertium non datur. Ja wyszedłem z Alexanderplatzu na skrzydłach nieledwie, bo to bardzo dobre, a momentami również bardzo piękne przedstawienie. Pewnie, zawsze można się do czegoś przyczepić, ale te nieliczne moim zdaniem ujemne minusy zostały całkowicie przykryte przez fenomenalną, totalną, nieziemską grę zespołu. Całego - od ról głównych po drugoplanowe (np. świetny epizod Doroty Landowskiej), o Chórze Starców już nie wspominając.

Bartosz Porczyk (Franz) z boskim zaiste ciałem, przez 2/3 spektaklu gra topless, tym razem ten zabieg jest pastiszem częstej jego na scenach nagości, czyż nie? Również z Teatru Polskiego we Wrocławiu przeniósł się do Studia Marcin Pempuś, grający jednego ze słodkich debili bandy, której hersztem jest olśniewająca jak zawsze Halina Rasiakówna. Debiutuje w Alexanderplatzu także Krzysztof Zarzecki, który zostawił Kraków dla Warszawy i którego Reinhold jest nie tylko kumplem, ale i cieniem, swego rodzaju alter ego Franza. Fantastyczna rola. A i tak scenę kradnie kolegom (może przede wszystkim koleżankom) Robert Wasiewicz, grający w tym spektaklu kobiety złe i zepsute. Brawo kostiumy! (Ciekawe swoją drogą, czy męskie szpilki 45 są do kupienia „normalnie” czy tylko w sklepie dla trans?).

Berlin lat 30-tych… Najbardziej zepsute miejsce tamtego świata. Ale ta zabawa będzie się niedługo kończyć i nie da się przed tym uciec. Dlatego mistrzowie ceremonii (Katarzyna Warnke i Tomasz Nosiński) zapraszają do balu, póki trwa… A Franz? Czy zostanie tym dobrym poczciwym człowiekiem jak mu się marzyło? 

Czy przeznaczenie i historia mu na to pozwolą? 

Piątka z kropką.

 

Stary Teatr

TRIUMF WOLI

Paweł Demirski

reż. Monika Strzępka

premiera 31 grudnia 2016

Historii złych jest na świecie cała masa. Łatwo je znaleźć i opowiedzieć, gorzej z tymi dobrymi. Bo po pierwsze – częściej są ukryte, po drugie – bywają bezbronne i łatwo je wyśmiać, wreszcie – bywa, że ocierają się o okropną egzaltację. Ale mimo wszystko, dobre historie są nam do życia bardzo potrzebne. Jak tlen. 

Krakowski spektakl widziałem w Łodzi w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Łódzka publiczność po tym przedstawieniu dosłownie zwariowała, i nie chciała aktorów ze sceny wypuścić, bisowali trzykrotnie. I podobno zawsze dzieje się to samo. Śmiałem się do łez, kilkakrotnie na granicy histerii, a widzowie obok i tę granicę przekraczali. 

Rzecz traktuje o: drużynie Samoa, której wreszcie udaje się strzelić gola, o przyjaźni człowieka i pingwina, o unii walijskich górników i gejów, o mongolskim chłopcu, który wygrał wyścig konny i o tym, że nie wie, co to aktorstwo ten, kto nigdy nie był Świętym Mikołajem. I o innych fajnych historiach, niekiedy bardzo egzaltowanych. 

Triumf woli jest przedstawieniem rewelacyjnie zagranym, Dorota Segda w roli pierwszej kobiety maratonki – do zjedzenia, Dorota Pomykała, Anna Radwan, świetni są wszyscy, łącznie z najmłodszym w zespole - Krystianem Durmanem. A Krzysztof Zawadzki w roli porobionego nieco Willa Szekspira, mówiącego tekstem swoim i nieswoim – po prostu wymiata.

Pani Doroto, pani biegnie!

 

Teatr Dramatyczny

SŁUGA DWÓCH PANÓW

Carlo Goldoni

reż. Tadeusz Bradecki

premiera 27 stycznia 2017

Mam kłopot z tym spektaklem, bo z jednej strony nie było tam nic kompromitującego czy odpychającego, z drugiej jednak – okropnie zionęło nudą.  

Mamy oto klasycznie pokazaną i nieźle zagraną komedię dell’arte, z bardzo dobrym Krzysztofem Szczepaniakiem w roli Arlekina i znakomitym Waldemarem Barwińskim w roli Florynda. No i bardzo pięknie, ale coś poszło nie tak… 

Komedie pomyłek zawsze ściągają tłumy na widownię, jednak ta najklasyczniejsza, właśnie Sługa Dwóch Panów, okropnie się zestarzała (nie pomogło nowe tłumaczenie).  Może trzeba było dramaturga zatrudnić, żeby trochę Goldoniego poszarpał? Może coś pieprzniej trzeba było zrobić? Albo trochę skrócić? Po drugie – niekonsekwencja trochę uszy kłuła - uwspółcześniające wtręty ździebko żenowały. Śpiewanie wyszło jakoś słabo, a i muzycy grający na żywo nie czuli się na scenie chyba najlepiej.

Ale z komedią dell’arte jest tak, że albo się to kupuje w całości i bez zastrzeżeń (burnyje apłodismienty były, owszem), albo wcale. Ja chyba jednak dziękuję. 

 

Nowy Teatr

SONATA WIDM 

August Strindberg

reż. Marcus Ohrn

premiera 20 stycznia 2017

Ten spektakl nie jest ani przedstawieniem klasycznym ani eksperymentalnym. Ba, mam wszelkie podstawy przypuszczać, prawie pewność, że w ogóle nie jest to teatr. Sonata Widm jest czymś na kształt instalacji, projektu (to piękne i pojemne słowo), choć aktorzy posługują się strindbergowskim tekstem i całość jakoś tam (tzn. nie „źle” lecz „w pewnym sensie”) jest przez nich grana. W pewnym sensie – bo poprzez maski, w których wszyscy są na scenie i poprzez zmieniacze głosów – jakkolwiek się takie urządzenie nazywa – reżyser wytrąca z ich rąk aktorów istotne przecież atuty mimiki i również modulacji, pozwalając ich głosom brzmieć maszynowo - a to raz piekielnie, a raz jak po zachłyśnięciu się helem. Sam reżyser w wywiadzie, który można poczytać w programie mówi, że tego rodzaju zabieg uwalnia spektakl od psychologicznego realizmu. I jest to istotnie rzecz takiegoż realizmu pozbawiona. 

Widziałem Trylogię Ohrna wiosną (zob.poniżej), dlatego mniej więcej wiedziałem, czego się po wizycie w Nowym spodziewać. I - jak to się ładnie mówi - „ja to kupuję”, ale bardziej dlatego, że gdzieś tam to do trafiło, poruszyło jakieś dawno nie ruszane struny i w tę narrację wciągnęło, a nie dlatego, że Marcus ma nam Strindbergiem do powiedzenia coś ważnego.

Owszem ma, ale w tym wypadku kompletnie szurnięta forma zachwyca (czy to aby dobre i właściwe słowo?) niż obserwacja, że na Facebooku wszyscy udajemy – mówiąc w pewnym uproszczeniu.

I jeszcze jedno. W programie jest nazwisko osoby prowadzącej „warsztaty bondage”. No ciekaw byłem kto kogo jak i za co przywiąże, ta scena jednak okazała się niebywale grzeczna, choć po trylogii widz mógł się spodziewać czegoś idącego znacznie, znacznie dalej. 

 

Teatr Młyn

MASKA(RADA) GMINY

Natalia Fijewska-Zdanowska

reż. Natalia Fijewska-Zdanowska

premiera grudzień 2016

Rzecz z Polski powiatowej, a mówiąc ściśle – gminnej. Mamy oto wójta (niesłychanie wiarygodny w tej roli Jarosław Boberek), który utrzymuje się przy władzy od wielu kadencji, bo umie znakomicie pływać w mętnej wodzie. I o to, żeby była jeszcze mętniejsza, mają zadbać jego nowo zatrudnieni pełnomocnicy - konserwatywny Adam i liberalna Ewa. Jest jeszcze pani od wszystkiego – Wiesia. No i wiadomo, Adam i Ewa w którymś momencie będą mieli się ku sobie. Jak ta urzędowa love story się skończy? Oczywiście, można Maska(radę) oglądać jako komedię, ale uprzedzam, że jest to komedia jednak dość obficie okraszona goryczą. Istotnie – zgodnie z informacją na stronie internetowej – na scenie padają wyrazy nieparlamentarne, zwróćcie jednak uwagę, że wulgaryzmy tutaj są jednak poezją, szacunek zatem dla kompozytora i autorki, że potrafili profanum życia wznieść do sakralnego niemal poziomu liryzmu. 

No bo przecież – jakkolwiek to zabrzmi - w życiu używamy i brzydkich i ładnych wyrazów, zdarza nam się pójść i na zgniłe i na dorodne kompromisy, bywa, że zachowujemy się nikczemnie, a bywa – że wspaniale. I właściwie o tym jest ten spektakl. I o tym, że od gotowania kalafiorowej jest żona, a nie kochanka. Sic!

Warto. 

 

Teatr Studio

BYDŁO

Szczepan Orłowski

reż. Jacek Poniedziałek

premiera 20 grudnia 2016

Opis spektaklu na stronie internetowej teatru sugerował, że będzie o frustracji młodych ludzi (jakkolwiek to brzmi), początek przedstawienia z kolei był jakby moralitetem, nawet interesująco się rozwijającym – szło bowiem o doświadczenia na ludziach prowadzone przez firmę farmaceutyczną. Potem im dalej w ten las, tym było ciemniej, prawie noc… O czym to było tak naprawdę? Chyba jedynie Pan Bóg (i może autor) zdają się wiedzieć.

Nie oczekiwałem linearności fabuły, dzisiejsza młodzież bowiem – jak ustaliłem - nie rozumie dzieła, w którym fabuła prowadzona jest linearnie. Jestem w stanie to znieść, sądzę nawet, że umiem sobie te porozrywane kawałki poskładać, to znaczy – zwykle umiałem - do momentu obejrzenia Bydła. 

Nudny i egzaltowany tekst z męczącymi się aktorami, a całość rozpaczliwie pozbawiona sensu.

Okropne.

 

Grupa Supermarket

WBREW SWOJEJ WOLI

Calek Perechodnik, Paweł Nowak

reż. J.Tumidajski, M.Głuchowska

premiera 17 grudnia 2016

Dwie historie, dwa życia, jedna wojna.

Calek Perechodnik – otwocki Żyd, który stracił w Treblince żonę i córkę, a sam został zabity już po kapitulacji Powstania. Chciał żyć, chciał ocalić bliskich, wstąpił więc do policji. Mówi się – wybrał mniejsze zło. Czyżby?  Co my byśmy zrobili na jego miejscu? Alex Kurzem z kolei zostaje przypadkiem ocalony przez komando dokonujące rzezi na Łotwie, przygarnięty niczym psiak, jak zabawka. Zostaje najmłodszym znanym żołnierzem SS, także zabija, również uczestniczy w kaźniach. Miał szczęście?

I chyba najbardziej o tym jest ten spektakl – o tym, że przypadek, szczęście, znalezienie się w danym miejscu w danym czasie decyduje o całym naszym życiu bądź – o śmierci. I o tym, że jedna śmierć to tragedia, a śmierć tysięcy – to statystyka, które to zdanie zresztą pada z ust Jakuba Kamieńskiego grającego Calka. I o tym, że nasza wola ma się nijak do kaprysów historii, wobec których jesteśmy bezradni, jakkolwiek egzaltowanie to zabrzmi.

Obaj aktorzy (Alexa gra Modest Ruciński) świetnie poprowadzeni, minimalnymi środkami stworzono znakomitą scenografię (Mirek Kaczmarek). Teatr dokumentalny to zupełnie nie moja filiżanka herbaty, mimo to dałem się wciągnąć się w tę opowieść, choć może nie poruszyła mnie tak bardzo jak niektórych, wstrząśniętych wręcz widzów. 

Nagromadzenie okropieństw mnie bowiem zobojętnia, ale to oczywiście kwestia że tak powiem – indywidualnej wrażliwości.

 

Teatr Scena

CZTERY PŁACZKI

Kamil Banasiak

Dodo Kabaret Literacki

Opieka reż. Barbara Wiśniewska

Muzyka: Jerzy Derfel

premiera 17 grudnia 2016

Kabaret jest formą diablo trudną, więc równie mocno trzymałem kciuki za powodzenie tego projektu, co i z drżeniem serca wybrałem się na spektakl. Lęki okazały się niepotrzebne, przedstawienie jest – jakkolwiek to zabrzmi – po prostu ładne.

Jesteśmy oto na pewnym pogrzebie, na którym spotyka się czworo żałobników, jednak ta uroczystość nie przebiegnie tak, jak można się spodziewać – tyle mówiąc w pewnym uproszczeniu. Urok tego spektaklu tkwi nie w fabule jednak, a w tekstach, zarówno mówionych jak i śpiewanych. Mam co prawda do tychże skądinąd wdzięcznych tekstów kilka niezmiernie drobnych uwag (np. początek mógłby być może dynamiczniejszy, tudzież szpila wbita w kler nieco nie trafiła w sedno), ale – jak to mówią – pierwsze koty za płoty.

Młodzi aktorzy grają i śpiewają bardzo dobrze, widać (i słychać) talent połączony z ciężką pracą. Jak Joanna Halinowska stanęła przy mikrofonie i zaśpiewała, zdało mi się przez chwilę, że Agnieszka Fatyga tam stoi i śpiewa… To komplement. Szymona Roszaka widziałem dotychczas tylko w okropnie nudnym Termidorze, na scenie w Scenie pokazał, że umie być i liryczny i obcesowy. Mam nadzieję, że więcej szymonowych talentów zobaczymy wkrótce we Współczesnym. 

Również bardzo dobry jest Piotrek Piksa,  który czeka na odkrycie swojej vis comica w Narodowym, a autor całości – także zdolny aktor - Kamil Banasiak - niech pisze pisze pisze, bo słowa mu służą  i umie z nich tworzyć piękne światy. 

 

Teatr Narodowy

GARDEROBIANY

Ronald Harwood

reż. Adam Sajnuk

premiera 10 grudnia 2016

Mam to szczęście, że ten Garderobiany był moim pierwszym, że nie mam porównania z innymi inscenizacjami, także tymi, które weszły do historii polskiego teatru. Więc oglądałem spektakl będąc białą tablicą i ciekaw byłem bardzo, co też tam się na niej wypisze.

Zarówno Janusz Gajos (Norman) jak i Jan Englert (Sir) są wielkimi aktorami, ich pierwsze spotkanie na scenie jest faktycznie czymś nadzwyczajnym. Dla kunsztu obu – i warto i trzeba.

Całość jednak nie „zagrała”. Poruszający przecież dramat i kreacje obu aktorów nie wzbudziły we mnie specjalnie wielkich emocji. Bo – po pierwsze - prawdy o teatrze i o życiu aktora wydały mi się jednak ździebko archaiczne. Czyżby ten tekst się już zestarzał? No może. Ale jest coś jeszcze. Otóż niestety drugi plan nie zgrał się z pierwszym. Edyta Olszówka (Madge) z obrażoną miną chodziła po scenie w tę i z powrotem, Beata Ścibakówna w roli żony aktora trochę paradoksalnie - była nieprzekonująca, a przed Michaliną Łabacz (studentka AT, główna rola w „Wołyniu”) jeszcze dużo pracy. Obronił się tylko Jacek Mikołajczak w roli Thorntona. 

Byłem więc białą tablicą, nie znaczy to jednak, że szedłem na spektakl bez oczekiwań. Przeciwnie, z wielkimi. 

Może więc tutaj pies pogrzebany?

 

Teatr Dramatyczny

HARPER

Simon Stephens

reż. Natalie Ringler

premiera 9 grudnia 2016

Opowieść o 40-kilkuletniej kobiecie, która jest na zakręcie. Śmierć jej ojca uwolni skrywane uczucia i myśli – powiedzmy w pewnym uproszczeniu.

To zupełnie nie jest spektakl dla mnie, z powodu zasadniczego – jestem 40-kilkuletnim facetem i (jak udowodniono w badaniach naukowych – sic!) rozumiem kobiety w ok. 2%. Więc dylematy Harper są dla mnie czymś głęboko egzotycznym i niepojętym. A może po prostu brak mi empatii, bo Agnieszka Warchulska (bardzo dobra rola tytułowa) mówiła mi, że jej koleżanki wyszły ze spektaklu roztrzęsione i poruszone. Mnie to po prostu nie obeszło i tyle.

No więc Agnieszka bardzo dobra, również świetny Otar Saralidze, scena niedoszłego seksu z Marcinem Sztabińskim słodka, rozmowy z matką (Halina Łabonarska) – najzupełniej letnia, choć mogła by być najmocniejsza w całym spektaklu,

a wspólne odśpiewanie Wonderful Life na końcu – po prostu okropne. 

Ciekawe, jak to wyszło Grzegorzowi Wiśniewskiemu w Kielcach…

 

Teatr Horzycy

REYKJAVIK’74

Marta Sokołowska

reż. Katarzyna Kalwat

premiera 1 grudnia 2016

Mamy oto tytułowy 1974 rok i głośne na Islandii śledztwo, zakończone procesem i najwyższym na wyspie wyrokiem. Jednak proces był poszlakowy, ciał nie odnaleziono, nie ułatwiał śledczym pracy fakt, że do zabójstwa przyznało się kilka osób, które zmieniały i odwoływały swoje zeznania. W równoległym planie mamy próbę teatralną do spektaklu o tymże śledztwie, aktorzy grają zatem role jakby zdublowane.

Trudno mi jednak napisać o tym spektaklu cokolwiek dobrego. Tekst nudny, postacie z papieru, żadna nie wzbudziła ani sympatii ani nawet zainteresowania, a całość rości sobie jakieś pretensje. Miało być o ludzkiej pamięci i jej meandrach, co jest tematem tyleż grząskim co i wdzięcznym, ale moim zdaniem wyszło o niczym.Do tego nie wiadomo po co rozebrany aktor i kamera, której zasadności użycia w tym spektaklu do dziś nie mogę się doszukać. 

Jednak czytam także dytyramby i peany na temat tego przedstawienia. Najwyraźniej czegoś nie zrozumiałem.

 

Teatr Pieśń Kozła

WYSPA

dramaturgia Alicja Bral na podstawie Williama Szekspira

reż. Grzegorz Bral

premiera 1 grudnia 2016

Szedłem na inaugurujący Spotkania wrocławski spektakl z nieufnością, bo ich ubiegłoroczne Portrety Wiśniowego Sadu okropnie mnie wymęczyły i znużyły. A tu niespodzianka.

Późny wieczór już był, dodatkowy spektakl zagrany przy nadkomplecie, wychodzi na nagą prawie scenę aktorka, Szekspirem zaczyna, słowami Prospera, dołącza do niej reszta zespołu, grają…  A ja nagle wylatuję ponad dostojne sufity wolskiego teatru, krążę w kosmosach przez nich tworzonych, dotykam snu, szaleństwa, żalu, radości, nieuchronności. Niech to się nie kończy - myślę wciśnięty w fotel i jednocześnie daleko nieobecny.

No dobra, trochę ta recenzja wyszła egzaltowana, przepraszam. Miała być krótsza – ale źle się to układa na stronie. Chciałem napisać tylko, że to arcydzieło.

 

Teatr im. Bogusławskiego w Kaliszu

NAJGORSZY CZŁOWIEK NA ŚWIECIE

na podst. Małgorzaty Halber

reż. Anna Smolar

premiera listopad 2016

Po obejrzeniu tego spektaklu obiecałem sobie, że już nigdy nie będę czytał recenzji przed zobaczeniem przedstawienia. Bo przeczytałem, poukładałem sobie w głowie – czyli nastawiłem się, a potem odnosiłem dojmujące wrażenie, że pomyliłem w Dramatycznym sale i wylądowałem na czymś innym.

Nie jest to bowiem rzecz – jak pisano – o kobiecym alkoholizmie, czy też o tabu z nim związanym. A w ogóle to jest jakieś tabu? Najgorszy człowiek na świecie bowiem jest spektaklem o niemożności wystawienia spektaklu o kobiecym alkoholizmie, a to zupełnie co innego. 

Anna Smolar książkę Małgorzaty Halber potraktowała tylko jako bazę, wiele kwestii aktorzy improwizowali. Niestety, było to widać, choćby - niemrawa rozmowa z widzami o skojarzeniach była zdecydowanie za długa, jakby aktorka wahała się ją skończyć czy też doprowadzić do puenty. 

Uwag mam więcej, ale co innego istotne - wszystko to spłynęło po mnie jak po kaczce, ani nie obeszło, ani nie zdenerwowało, ani zirytowało. Z ulgą jedynie odnotowałem fakt, że spektakl skończył się 10 minut przed czasem.

 

Teatr Narodowy

MATKA COURAGE I JEJ DZIECI

Bertold Brecht

reż. Michał Zadara

premiera 26 listopada 2016

Tym razem wiele emocji dostarczył mi nie tylko sam spektakl, ale także pierwsze recenzje, które się już ukazały. Odniosłem bowiem nieodparte wrażenie, że widziałem zupełnie inne przedstawienie niż PT recenzenci. A najbardziej dźgnęła mnie opinia jednego z kolegów, że swoje role położyli Ewa Konstancja Bułhak i Arkadiusz Janiczek (moim zdaniem byli świetni), zaś wyróżniła się Kamila Baar (będę się upierał, że właśnie ona w swojej roli... nie czuła się najlepiej). I tak dalej... No ale to bardzo dobrze. Fatalnie byłoby wszak, gdyby najważniejsza premiera sezonu na dużej scenie Teatru Narodowego nie wywołała w widzach żadnych emocji ani kontrowersji. 

Songi Brechta do muzyki granej na żywo przez Budynia i jego zespół odnalazłem może nieco chropowatymi, ale wpisywały się one idealnie w tę opowieść, może nie będąc jej spoiwem, ale to nie przeszkadzało, o ile się zostało w ten świat wessanym. Mnie wessało. Scenografia Roberta Rumasa ze zburzoną Warszawą i starą beczką (w sensie mercedesem) - świetna. 

Bardzo dobry drugi plan (Sławomira Łozińska!), trochę jak sądzę niedodefiniowana rola Zbigniewa Zamachowskiego (Pastor), ździebko też przeszarżował Oskar Hamerski.

Danuta Stenka fantastyczna, jak zawsze. Barbara Wysocka też.

 

2018, marzec, w ramach XXIV Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych

SEKRETNE ŻYCIE FRIEDMANÓW

Marcin Wierzchowski, Daniel Sołtysiński

reż. Marcin Wierzchowski

premiera 19 listopada 2016

Obejrzawszy z pewnym opóźnieniu na łódzkim festiwalu pragnę oświadczyć, że wszystkie nagrody i wyróżnienia przyznane i temu spektaklowi i aktorom – są w pełni zasłużone. Że zwycięstwo na Boskiej Komedii chyba było najzupełniej oczywiste, że wielkie role Piotra Pilitowskiego, Małgorzaty Kochan, że znakomity w bardzo trudnej roli Jessiego Piotr Fronasowicz.

Rzecz o tym, że rodzina Friedmanów ma pewien sekret. Cóż, nie zdradzę wielkiej tajemnicy, że chodzi o pedofilię. Pewnego dnia Arnold i jeden z jego synów - Jesse zostają aresztowani, dochodzi do procesu i skazania. Czy rzeczywiście byli winni?

Zapowiada się na kryminał, prawda? Nic z tego. Spektakl jest bowiem o nas wszystkich, winnych, niewinnych, samotnych i żyjących w rodzinach. O tych, którzy wybaczają i tych, którzy tej łaski w sobie nie umieją znaleźć. O łatwości oceniania, oskarżania, o naszych niedoskonałościach – wrodzonych bądź nabytych, że czasem nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. I wreszcie o tym, że świat nie jest czarno-biały, a zbudowany z milionów odcieni szarości.

Wyszedłem w teatru w tak poruszony, że niemal nie mogłem oddychać. To - bez cienia wątpliwości - z jedno z najlepszych przedstawień ostatnich kilku lat.

 

Teatr Kwadrat

CZEGO NIE WIDAĆ

Michael Frayn

reż. Andrzej Nejman

premiera 19 listopada 2016

Może wstyd się przyznać, ale wiedziałem, że Andrzej Andrzejewski na tych sardynkach w końcu się wywróci, wiedziałem również, że wywoła to lawinę śmiechu, oraz – że także się tej lawinie poddam. Nie sądziłem jednak, że zareaguję na ten w sumie dość tani slapstickowy gag niemal wodospadem łez.

Mój Boże, już nie pamiętam, kiedy dziecięco śmiałem się w teatrze… Jesteśmy oto świadkami powstawania przedstawienia zatytułowanego „Co widać”. Czasu do premiery mało, a nie wszystko wychodzi, bo aktorzy nie tylko ździebko zdekoncentrowani, ale i pochłonięci emocjami, które w tym zespole z rozmaitych powodów buzują. To, że dochodzi na premierze do katastrofy, da się przewidzieć, ale powiedzieć o niej, że jest „piękna”, to tak jakby nic nie powiedzieć. 

Każdy ruch każdej z postaci na scenie został przemyślany i precyzyjnie zagrany (to akurat widać), bo najmniejszy nawet kiks groziłby katastrofą – jak to w farsie bywa. Spektakl naprawdę starannie wyreżyserował Andrzeja Nejman, który gra także na zmianę z Pawłem Domagałą Fellowesa i jego bohater jest uroczym, będącym nieco slow-motion safandułą. Lucyna Malec (Dotty) jest wprost do zjedzenia, z wspomnianymi (nomen omen) sardynkami, zresztą -  świetni są wszyscy. 

 „Czego nie widać” jest koncertowo zagranym, nieprawdopodobnie zabawnym spektaklem o teatrze i jego magii, w sam raz do obejrzenia następnego dnia po Garderobianym. Tak, żeby nie zapominać, że jest na świecie miejsce i dla Szekspira i dla Frayna. 

 

Teatr Polonia

CHŁOPCY

Stanisław Grochowiak

reż. Mirosław Gronowski

premiera 18 listopada 2016

Bardzo „polonijne” przedstawienie, ba, słyszałem opinię, z którą niepodobna się nie zgodzić, że to „teatr jak kiedyś”. Mamy oto dom spokojnej starości, a w nim chuliganiących nieco tytułowych chłopców, srogą siostrę Marię (Aleksandra Domańska), nieco uzależnioną od alkoholu siostrę przełożoną (fantastyczna Barbara Horawianka), hrabinę (Helena Norowicz) oraz Narcyzę (Maria Pakulnis), która jednego z chłopców, swojego męża zresztą, chce zabrać do domu. Tyle w skrócie.

Chłopcy mają się świetnie i aktorsko i w ogóle. Mariana Opanię – Pożarskiego - można jeść łyżkami (czytelnik wybaczy nieco staroświeckie określenie), Stanisław Brudny (87 lat!) naprawdę bryka niczym chłopiec, chciałbym być choć w części w takiej formie, jeśli dożyję jego wieku.

W ogóle seniorzy u Krystyny Jandy przypominają, że aktorska emerytura jest czymś zupełnie umownym i mimo niekiedy prawie setki na karku pokazują młodszym na scenie, co to znaczy „dobre, przedwojenne geny” i wielki talent. (przypomnę, że m.in. Barbara Krafftówna gra w Ochu, Wiesława Mazurkiewicz też). Poza tym – świetny epizod Justyny Duckiej, najmłodszej zdaje się aktorki w tym przedstawieniu. 

 

Teatr Polski w Poznaniu

MYŚLI NOWOCZESNEGO POLAKA. ROMAN DMOWSKI. NIEAUTORYZOWANA BIOGRAFIA

Anna Wojnarowska

reż. Grzegorz Laszuk

premiera 11 listopada 2016

Setne urodziny Ojczyzny naszej spędziłem patriotycznie, gdyż w teatrze i - gdyż na spektaklu o jednym z ojców naszej niepodległości. Owe tytułowe Myśli nowoczesnego Polaka (z 1903 roku), dość przerażająca dla jednych, nudna dla innych, ale i śmiech wywołująca - u jeszcze innych - książeczka, zderzona została na scenie z filozofią banalności zła Hanny Arendt,której Dmowski nigdy nie spotkał. Gdyby jednak do takiego spotkana doszło, na przykład pogawędziliby sobie (jak Polak z Polakiem oczywiście) w pociągu – to co by z tej rozmowy wynikło?

Jednak nie próba odpowiedzi na pytanie, skąd dziś w świecie taka popularność nacjonalizmów, jest – jak sądzę – sensem tego spektaklu, a – na ile nasze dzieciństwo, jego zgroza bądź beztroska, ma wpływ na nasze dorosłe życie, na poglądy, na życie erotyczne i umysłowe, na to, kim i czym zostajemy już duzi. I od razu mówię – Dmowski miał dzieciństwo jednak nie do pozazdroszczenia.

Czy faktycznie Dmowski „źle używał rozumu”? A jeśli tak – to skąd w nim ten deficyt? A skąd owe deficyty dziś u tych kalkujących bzdury przezeń wypisywane ponad 100 lat temu? No, skąd?
 

Teatr Śląski

LENI RIEFENSTAHL

I.Gańczarczyk, Ł.Wojtysko

reż. Ewelina Marciniak

premiera 5 listopada 2016

Jechałem do Katowic z ogromnymi oczekiwaniami, zachwycony Księgami Jakubowymi pani Eweliny w stołecznym Powszechnym. Leni jednak rozczarowała. Aktorzy co prawda grają świetnie (i z poświęceniem), ale tekst wydał mi się jakby niedokończony, poszarpany, bez kropek ani nawet znaków zapytania. A pytania są ważne – czy cel uświęca środki? Czy Riefenstahl powinna była kręcić filmy tylko dlatego, że mogła, bo mieli do niej słabość Hitler z Goeringiem? Wreszcie - czy talent usprawiedliwia kolaborację z mordercami. Cóż, jest kojarzona do dziś z faszyzmem i ten epizod w jej bardzo długim życiu opisywała w kilku autobiografiach. Która z nich i - czy w ogóle któraś - jest prawdziwa? Nie mam pewności, czy Elfriede Jelinek – ważna w spektaklu postać, pewnego rodzaju prokurator pamięci – zna na to pytanie odpowiedź.

Ewelinie Marciniak świetnie wychodzą sceny choreograficzne z nagimi aktorami. Ta erotyczna, nie pornograficzna ze Śmierci i Dziewczyny, orgia w Księgach, taniec Nubijczyków w Leni. I jakkolwiek to zabrzmi – jest p. Ewelina jedynym reżyserem w kraju, który aktora umie rozebrać i wie, po co to robi. Dlatego i w tym przedstawieniu tenże kostium nie wywołuje zażenowania ani u aktorów, ani u widzów. Ale faktycznie – Leni jest raczej dla widzów dorosłych. 

I mała uwaga… Na widowni w ostatnich rzędach pięknego skądinąd Szybu Wilson było bardzo źle słychać. Niestety, nie udało mi się wejść dostatecznie mocno w tę opowieść, bo skupiałem się na zrozumieniu aktorów, szczególnie tych, którzy grali w maskach… Mam nadzieję, że akustycy już to naprawili, bo na premierze było naprawdę fatalnie.

 

Teatr Druga Strefa

VLADIMIR

Matjaz Zupancic

reż. Jan Naturski

premiera listopad 2016

Mamy oto mieszkanie Alesza, Maszy i Mikiego, w którym mało co działa, i którego lokatorzy niespecjalnie dbają o czystość. Jest tam po prostu bajzel - jak to w studenckim mieszkaniu bywa. Jeden z pokoi stoi wolny i na siebie nie zarabia, więc musi zostać wynajęty. Casting na lokatora (jednoosobowy dodajmy) – wygrywa Vladimir. On dla odmiany wszystko umie naprawić, sprząta i do tego jest przy kasie. No ideał – wydawałoby się. Ale niestety, jak to we wspólnym mieszkaniu, wkrótce zaczynają się nieporozumienia. Do czego doprowadzą?

Świetnie skrojony thriller, w którym naprawdę nic jest jednoznaczne. Ja akurat trzymałem stronę Vladimira, gdyż nienawidzę nieogarnięcia u innych ludzi, ale nie mam pewności, czy wszyscy widzowie moje sympatie zrozumieją. Może jakoś mocniej bym zaczął i chwycił widza od razu za twarz, umizgi Alesza i Maszy – choć może słodkie, to za długie i ciągiem dalszym się niespecjalnie tłumaczące. Ale rozumiem – licentia poetica. Natomiast zwracam waszą uwagę na to, że nic na scenie nie pojawia się bezkarnie, więcej napisać nie mogę, żeby nie zepsuć suspensu. 

I jeszcze prośba do czytelników tej recenzji. Idźcie na to – w listopadzie, czy kiedy będzie grane. To naprawdę niezły spektakl, ze świetnym tekstem i z dobrym aktorstwem. Ba, jeden z lepszych, jakie ostatnio w mieście stołecznym widziałem.

Bardzo więc przykry był widok niezbyt pełnej widowni.

 

Teatr Dramatyczny w Płocku

BEREK, CZYLI UPIÓR W MOHERZE

Marcin Szczygielski

reż. Dorota Cempura

premiera listopad 2016

Płock zaskoczył mnie fenomenalnym Muzeum Mazowieckim ze stałą wystawą secesji, świetnym jarmarkiem tumskim (to jakby przypadkiem), hamburgerami w wieży ciśnień i swą urodą w ogóle. Ostatni raz byłem tu chyba z 20 lat temu, miasto jest nie do poznania… Budynek teatru reprezentacyjny, elegancki, a kubatury może Szaniawskiemu pozazdrościć każda niemal scena w kraju. Akurat dawali Berka, jeden z hitów jak Polska długa i szeroka (obok Mayday i Szalonych nożyczek), więc wizyta w Płocku była okazją, żeby tę zaległość nadrobić.

Gej Paweł, wielkomiejski, nieumiejący ułożyć sobie życia i jego sąsiadka, Anna, zdewociała moherówa. Do tego lekarz, dawny kolega Pawła ze szkoły i córka Anny, próbująca zrzucić z siebie toksyczne dzieciństwo. Jak ktoś zna książkę, specjalnie zaskoczony nie będzie. No – może odniesieniami lokalnymi, potrzebnymi zresztą jak rower rybce.  Książkę czytałem wiele lat temu, wówczas śmieszyła, dziś jest raczej zakurzonym dokumentem tamtej epoki i wzbudza raczej politowanie. To, co widzimy i słyszymy na płockiej scenie jest również dojmująco anachroniczne, z jednowymiarowo zagranymi postaciami.

Najwyraźniej jednak taki teatr jest potrzebny, bo w piękny sobotni wieczór sala była wypełniona w całości i w (prawie) całości nagrodziła aktorów stojącymi owacjami. 

 

2017, marzec

JASKINIA

Arkadiusz Tworus

reż. Arkadiusz Tworus

premiera 3 listopada 2016

Wyszedłem ze spektaklu wymęczony, ale im więcej czasu mija, tym częściej myślami do Jaskini wracam. Nie wiem, jakie był zamiary reżysera, ale najbardziej wyszło to przedstawienie o jaskini łona matki.  I o pępowinie, którą tak trudno odciąć, a może w ogóle to niemożliwe. 

W roli matki Ewa Błaszczyk, w roli jej syna - mającego do rodzicielki wiele uzasadnionego żalu i pretensji - Paweł Tomaszewski. Pan Paweł jakby... trochę nie zdążył zrzucić z siebie Myszkina z Narodowego. Monolog Pawła Szeremety był nie do zniesienia. To znaczy - dobrze zagrany (jak się opanowuje takie partie tekstu?!), ale jednak dwadzieścia chyba minut Dostojewskiego Notatek z Podziemia spowodowało, że najnormalniej się wyłączyłem. Tobiasz Jędrak cały czas kamerował to, co się działo na scenie, co też było zabiegiem nie do końca zrozumiałym. Natomiast bardzo mi się podobało poświęcenie suflerki, Olgi Karoń, która nawet w pozycji zupełnie nieprzysiadalnej, owinięta streczem, czuwała nad tekstem i gdzie trzeba "podrzucała". W pewnym momencie Paweł Tomaszewski zapomniał... czy zagrał zapomnienie tekstu? Ciekawe...

Jak więc widać zastrzeżeń do spektaklu mam przygarść, a jednak - jako się rzekło - łapię się a tym, że coraz częściej o nim myślę. I nie umiem sobie dać rady z tym rozdarciem

 

Teatr Kamienica

DOPALACZE. SIEDEM STOPNI DONIKĄD

Justyna Bargielska, Wawrzyniec Kostrzewski

reż. Wawrzyniec Kostrzewski

premiera 3 listopada 2016

Trochę się bałem, że spektakl będzie doraźną publicystyką, ale na szczęście moje lęki okazały się bezpodstawne. Nie jest to co prawda rzecz przeznaczona dla widzów w moim wieku, nie wszystko bowiem zrozumiałem, ale Antek P. (13 l.), który mi towarzyszył na premierze, był pod wrażeniem. I o to chodziło.

Twórcom udało się nie tylko zatrzymać uwagę Antoniego i uzyskać jego jednoznacznie pozytywną ocenę przedstawienia. Było to na tyle dobre, że Antek prawdopodobnie namówi kolegów na ponowne pójście do teatru i to całą klasą. Tak, w Dopalaczach jest obecny dydaktyzm. Nie, nie było to ani trochę żenujące. Wizualizacje Matyldy Wojciechowskiej – świetne, tekst mocny, zmuszający do myślenia i do zajęcia stanowiska (scena z przedstawicielem Chemii & Magii przekonującym o legalności dopalaczy – bardzo dobra), a aktorzy – grają „bez ściemy”.

Weź swojego nastolatka do teatru.

 

Teatr Polski w Bydgoszczy

ŻONY STANU, DZIWKI REWOLUCJI, A MOŻE I UCZONE BIAŁOGŁOWY

Jolanta Janiczak

reż. Wiktor Rubin

premiera 29 października 2016

Publicystyka polityczna, osadzona tu i teraz, z odniesieniami do rzeczywistości, czego w teatrze nie lubię i czego NIE szukam. W największym skrócie – w nawiązaniu do rewolucjonistów francuskich - autorka pyta nas, ku uciesze i owacjach antyreżimowej publiczności, co takiego musi się wydarzyć, żebyśmy wzięli drzewce z hasłami w dłoń i poszli na barykady.

Wiele zależy w tym spektaklu od widzów, część z nich namówiona przez aktorki, wychodziła z widowni z tablicami i robiła przed teatrem happening, znalazł się także widz chętny by się powiesić, symbolicznie rzecz jasna oraz jeszcze inny, który także symbolicznie zechciał kopnąć w stołek pod tamtym z pętlą na szyi. Ciekawe, czy twórcy mają też pomysł na publiczność gnuśną, czy jest wersja awaryjna na wypadek braku chętnych buntowników. 

Pomysł, żeby ze sceny cytować głupoty wygadywane publicznie przez polityków o kobietach – mało wyrafinowany, w ogóle nie śmieszny i nic z niego nie wynikło, bo można było jeszcze więcej i jeszcze głupiej. Ja to wszystko wiem z gazet, które codziennie czytam. Skoro tak, to po co mam jeszcze płacić za bilet do teatru?  

 

Fundacja Kamila Maćkowiaka

WYWIAD

Stephan Lack

reż. Waldemar Zawodziński

premiera 29 października 2016

Były korespondent wojenny, w przenośni i dosłownie poharatany w Bośni, przychodzi niezbyt przygotowany na wywiad do gwiazdki filmowej, mało zdolnej - ale za to bardzo popularnej.  I właściwie tyle można napisać, żeby nie zepsuć Państwu dobrego wieczoru. Nic bowiem podczas tego wywiadu nie będzie takie, jakie się być wydaje. Emocje, które się w trakcie tego wywiadu pojawią okażą się co prawda silne, ale... na ile taki wywiad jest zadaniem aktorskim, a przeprowadzający dziennikarz widzem? Czy jednak - tak po ludzku zainteresowanym rozmówcą? A może ofiarą? 

Tekst inteligentny, bardzo teatralny, z mocnym tekstem, i - kilkoma "twistami". Epizod z serialem - bardzo zabawny, a "tragedia" przyjaciółki, bo jej nowy chłopak ma małego - jakoś freudowsko prawdziwa. Zresztą, wystarczy poczytać coraz bardziej ogłupiające treści na rozmaitych portalach. Samo życie.

Na scenie dwoje aktorów: Paweł Ciołkosz, związany z teatrami Polonia i Och w Warszawie oraz asystent prof. Anny Seniuk w warszawskiej AT (zdaje się, że także gra w serialu), oraz -  w naprawdę niełatwej, niejednoznacznej roli rozkapryszonej gwiazdki - Karolina Sawka, studentka IV roku łódzkiej Filmówki, debiutu pozazdrościć.

 

Klub Komediowy

FABULARNY PRZEWODNIK PO MIELIŹNIE TRZECIEGO AKTU

Michał Sufin, Błażej Staryszak

reż. Grzegorz Jaroszuk i Michał Sufin

premiera 16 października 2016

Nie jest prawdą, że młody polski teatr to tylko eksperymenty formalne, brak jedności wszelakiej i na scenie - koniecznie co najmniej jeden nagi aktor. Wybierzcie się do Klubu Komediowego, a przekonacie się, że można zrobić spektakl diablo inteligentny, zrealizowany z założeniem, że widzowie mają mózgi i będą z nich korzystać, pięknie zagrany i zaśpiewany,  i z udziałem aktorów – w co trudno może uwierzyć – nie mających wad wymowy.

Piąta już część Fabularnego Przewodnika rozgrywa się w teatrze, po korytarzach którego spaceruje doktorantka fizyczka (Katarzyna Kołeczek), spotykając po drodze różne dziwne postaci – a to blogera przyklejonego do fotela, a to aktorkę goniącą za rolą (i wołającą Alojzego – świetna Matylda Damięcka), a to trójgłową dyrekcję. W sumie – także o miłości do teatru, z nutką życzliwego sarkazmu, cudownie absurdalnego humoru  i - dużą dawką wysokiej jakości liryki. Oraz z fantastycznymi piosenkami (muzyka – Jacek Kita)

Spędziłem na Zbawiksie (właściwie pod nim, bo w piwnicy…) fantastyczny poniedziałkowy wieczór.

Klubie Komediowy, trwaj!

 

Teatr Współczesny

LEPIEJ JUŻ BYŁO

Cat Delaney

reż. Wojciech Adamczyk

premiera 15 października 2016

Mam z tym przedstawieniem kłopot. Bo z jednej strony – przez dwie godziny nawet nieźle się bawiłem i miałem na scenie moją ukochaną aktorkę, z drugiej jednak – doznawałem dojmujących momentów zażenowania. Ten tekst jest bowiem znacznie poniżej poziomu Teatru Współczesnego.

Esmeralda Quipp jest emerytowaną aktorką szekspirowską, która – mówiąc w pewnym skrócie – ma poważne problemy, podchodzi do nich jednak z iście franciszkańską pogodą ducha. Właściwie tyle można napisać, żeby nie zepsuć Państwu wieczoru. Nie wyobrażam sobie, żeby rolę Esmeraldy mógł zagrać ktokolwiek inny niż Marta Lipińska i dla jej talentu warto ten spektakl zobaczyć. W ogóle wszyscy aktorzy – jak to we Współczesnym – grają koncertowo.

Co do reszty – mam jednak kilka uwag. Po pierwsze – wątek szekspirowski niestety nie został wystarczająco mocno ograny. Fragmenty z największego dramaturga wszech czasów mogły stanowić pewną przeciwwagę do farsowości tekstu Cat Delaney, a – choć pięknie przez Martę Lipińską podane – wywoływały tylko uśmiech pobłażania. Epizod Zbigniewa Suszyńskiego, wcielającego się na kwestię czy dwie w kucharza geja, naprawdę można było sobie darować, we Współczesnym spodziewałbym się wyższego poziomu niż rozśmieszanie publiczności kliszą przegiętego homoseksualisty.

Jako się rzekło – ponieważ spektakl jest świetnie obsadzony, więc i steki wulgaryzmów w ustach aktorek Współczesnego brzmiały w sumie dość naturalnie, i również – jak można się domyślić -  wywoływały salwy śmiechu na widowni. Mnie nie bawiły wcale, najwyraźniej byłem w złym nastroju. 

Podsumowując – świetnie zagrany niestety niedobry tekst. Złośliwie można byłoby napisać, że istotnie, lepiej już było.

Nic to, komplety będą i tak. 

 

Teatr Polonia

SŁONECZNA LINIA

Iwan Wyrypajew

reż. Iwan Wyrypajew

premiera 14 października 2016

95 procent ludzi jest jak Barbara (Karolina Gruszka), ja jestem jednak jak Werner (Borys Szyc), może dlatego ten spektakl aż tak mnie nie dotknął. To nie jest rzecz – jak można wywnioskować z pierwszych relacji - o damsko męskim niedopasowaniu, gdyby tak było, Słoneczna linia byłaby cudownym materiałem na farsę. Wyrypajew szczęśliwie nie pisuje fars. Nie jest to również o oczyszczającej sile rozmowy, ani - jak to zwykle bywa u tego dramaturga - o sile i słabości słów.

Jest to bowiem spektakl o samotności. O tym, że „soon or later we all sleep alone” – jak śpiewała Cher, o tym, że każdy – czy w małżeństwie czy w innym związku - jest osobnym bytem, krajem, którego granicę stanowi owa słoneczna linia, i która to linia – mówi nam Wyrypajew – jednak nie jest przekraczalna. 

Słoneczna linia wcale nie jest przedstawieniem wesołym. No ale publiczność się śmieje, a najbardziej – ze sceny bijatyki między małżonkami, najbardziej zresztą poruszającej. Cóż, niech każdy się śmieje, gdzie i kiedy chce, tak?  

Bluzgi u ustach p. Karoliny znów brzmią jak poezja, to jedyna znana mi aktorka tego pokolenia, która potrafi na scenie używać „brzydkich” (nieparlamentarnych – jak napisano na stronie Teatru) wyrazów, a Borys Szyc przypomina, że jest świetnym aktorem teatralnym.

 

2017, kwiecień - koproducja z Teatrem Narodów w Moskwie, 37. Warszawskie Spotkania Teatralne

IWONA KSIĘŻNICZKA BURGUNDA

reż. Grzegorz Jarzyna

premiera 10 października 2016

Dziwne to przedstawienie. 

Co prawda świetnie zagrane (książę Filip - rewelacyjny Michaił Trojnik - jakby żywcem z Gombrowicza wyjęty, a Maria Fomina – Iza - wręcz nieziemska), ale w którymś momencie, jak weszły roboty jakby z Gwiezdnych Wojen - zgubiłem wątek. Współczesne wtręty autorstwa Szczepana Orłowskiego były niepotrzebne i psuły wielki tekst, pomyślałem, że są umieszczone, żeby jakby na siłę zasugerować widzowi intencje reżysera. Może w Rosji, gdzie Gombrowicza nie znają, było to potrzebne, w Warszawie wypadło jakoś niedobrze. 

Owszem, Iwona (Daria Ursuliak) wygląda zupełnie jak Nadia Szewczenko, ale wyciąganie z tego faktu daleko idących politycznych skojarzeń wydaje mi się jakoś nie do końca uprawnione. Biseksualizm Filipa zaznaczony jednak zbyt dosłownie, może specjalnie, żeby władze zdjęły z afisza? Uspokajam, nic specjalnego się nie dzieje, chłopaki się całują, ale zdaje się, że pokazywanie tam takich rzeczy podlega pod paragrafy.  

W każdym razie sądzę, że mimo chęci Iwona kolejnej kolorowej rewolucji w Rosji nie wywoła. Były ostatnio duże protesty z powodu niejasnego pochodzenia majątku premiera, ale protestujących szybko zamknięto i znów jest spokój.

 

Teatr Collegium Nobilium

OSAMA BOHATER

Dennis Kelly

reż. Jacek Poniedziałek

premiera 5 października 2016

Tekst Dennisa Kelly’ego niestety się zestarzał. Został napisany co prawda zaledwie 11 lat temu, ale diagnozy, język i w ogóle przekaz całości, dziś jest - najkrócej mówiąc - ździebko naiwny. Gary pisze kontrowersyjne wypracowania broniące bin Ladena, tak przynajmniej są odczytywane przez ograniczonych rówieśników, wygłasza też kontrowersyjne i niepopularne sądy, otoczenie więc uważa go za broniącego terrorystów głupka, – i w konsekwencji – sam zostaje obwiniony o niepopełnione występki. Wszystko kończy się źle. Przekleństwa mieszają się z bluźnierstwami (soczyście przetłumaczonymi przez reżysera), a na zakończenie nieco egzaltowana diagnoza stanu rzeczy. 

To dyplom, więc spektakl, który ma pokazać możliwości młodych aktorów. Owszem – pięcioro studentów robi, co może, żeby ten tekst sensownie zagrać, ale – po pierwsze - taka dosłowna brutalność na scenie już chyba nie robi wrażenia, czas Sarah Kane minął, jakoś mnie to wszystko zirytowało a nie poruszyło, a – po drugie – niczego nowego w sprawie terroryzmu (na każdą skalę) się nie dowiedziałem.

Zestawienie przepisu na łososia po japońsku z opowieścią o odrzynaniu głowy i bójką uliczną – owszem – efektowne, ale nic poza tym. Mówiąc wprost - efekciarskie. 

Mateusz Kmiecik natomiast świetny. 

I chyba w dyplomie o to chodzi, żeby takie zdanie pojawiło się na końcu tej czy innej recenzji. 

 

2017, kwiecień - Teatr Żeromskiego w Kielcach

HARPER

Simon Stephens

reż. Grzegorz Wiśniewski

premiera 8 października 2016

Trochę mi się podobało, a trochę nie. 

Bardzo dobry jak zwykle Wojciech Niemczyk, fajnie rozwija się Adrian Brząkała (Mgnienie w Polonii), świetna scenografia, a scena w wannie – słodka. 

Ale… Magdalena Graziowska wydała mi się za młoda na rolę Harper, ma 32, wygląda na 22, a ma grać rozchwianą emocjonalnie 40-latkę. W ogóle sprawia wrażenia córki a nie żony własnego męża, z całym szacunkiem do pana Artura. Coś tam po prostu nie działa, motywacje granej przez nią bohaterki są mi obce. Poza tym nieznośne były wstawki bardzo głośnej muzyki, chwyt nieuzasadniony, nikogo nie trzeba było budzić, a publiczność zatykała uszy palcami. Rozmowa z matką (Joanna Kasperek) – jakoś nieszczera. Tzn. nieszczera w nieszczerości. 

Mam zatem wszelkie powody, by przypuszczać, że jest to spektakl skierowany do zupełnie innego widza niż piszący te słowa. 

 

Teatr Soho

KSIĘŻYCOWY CHŁOPIEC

Raymond Queneau

reż. Igor Gorzkowski

premiera 8 października 2016

Mamy oto Paryż lat 40-tych i wesołe miasteczko, którego właściciel ma problem, bo spłonął jeden z najbardziej dochodowych namiotów. Wśród podejrzanych jest jego kochanka, fakir – jej kochanek, a tak naprawdę… W wir spraw, chcąc nie chcąc, zostaje włączony pechowiec Pierrot i wydaje się, że on jest najbliżej rozwiązania tej zagadki. 

Niby o podpaleniu, a jednak – tak najbardziej o… szczęściu w życiu i o tym, że w dużej mierze od nas zależy, czy je mamy – czy też nie. Brzmi absurdalnie? Też tak myślałem, ale przyjąwszy optykę fakira (nam nigdy na głowy doniczki nie spadają), to coś jednak w tym jest.

Spektakl jest koncertowo zagrany. Aktorzy, poza Pierrotem (wciąż chłopięco wdzięczny Andrzej Mastalerz), grają po kilka ról, z przebieraniem się nie mogą za kulisami grymasić, chwila spóźnienia groziłaby katastrofą, sami zobaczcie.

Przemysław Bluszcz i Anna Sorka-Hryń fantastyczni, Bartłomiej Bobrowski (jako fakir) nie do poznania, a Weronika Humaj olśniewająca, pozostałe role też! Muzyka na żywo – w wykonaniu Piotra Tabakiernika – jest także jednym z głównych bohaterów tego spektaklu.

Księżycowy chłopiec jest idealnym antidotum na jesienną słotę. Bardzo udana zabawa konwencją czarnego kryminału, i – jak to w Soho bywa – teatrem w ogóle.

 

2017, październik

POMNIK

Elżbieta Chowaniec, Jiří Havelka na podstawie książki Gottland M.Szczygła

reż. Jiří Havelka

premiera 30 września 2016

Historia projektu, budowy, istnienia oraz – zburzenia absurdalnie wielkiego tytułowego pomnika Stalina, który przez siedem lat straszył mieszkańców Pragi – jest pretekstem do opowieści o powojennej historii Czechosłowacji. Jest ta opowieść i śmieszna, i straszna, i momentami liryczna i czasem dojmująco prozaiczna, taka jest też nasza historia tych czasów, i takie są dzieje ludzi, za których los zdecydował, że będą żyć tu i teraz. Oczywiście, z dzisiejszego punktu widzenia, to można się i pośmiać i zadumać nad hrabalowskimi żartami i nad psikusami, jakie im przeznaczenie zgotowało, ale chyba trochę inaczej na to patrzyli ci, którzy w tych czasach musieli jakoś przetrwać i żyć. To spektakl także o tym, że Czesi są jednak inni niż my. W Pradze pomnik stał sobie w spokoju jeszcze kilka lat po odwilży, nawet jego wysadzenie odbyło się jakby w białych rękawiczkach, u nas jednak wszelkie dowody obecności Stalina zniknęły niemalże od razu po XX zjeździe. 

Świetny, napisany z dystansem i jednak pewnym ciepłem tekst Pomnika jest grany przez troje aktorów, którzy uwijają się na scenie niczym w ukropie, wcielając się w niezliczone role. Spektakl jest przeznaczony dla młodzieży od 14-go roku życia, bo faktycznie – 

– idealny do dyskusji i na polskim i na historii i na gw, ale mam jakieś nieodparte wrażenie, że młodzi widzowie potraktują tę opowieść jako… no właśnie teatr, ściemę może nawet. Bo czy da się jakoś rozsądnie wytłumaczyć to, co tam się w Pradze z pomnikiem działo?  

 

Teatr Dramatyczny

WIZYTA STARSZEJ PANI 

Friedrich Dürrenmatt

reż. Wawrzyniec Kostrzewski

premiera 30 września 2016

Prawdziwie mieszczańskie przedstawienie! Dwie godziny, przerwa, jak kiedyś… No i dobrze, uwielbiam mieszczański teatr, szczególnie jeśli dowiaduje się jeszcze czegoś o życiu i emocjach… O czym zatem dzisiaj ten klasyczny już tekst traktuje? Czy to wciąż, jak pół wieku temu, moralitet - o sprawiedliwości, o winie, karze i zemście?

Chyba najbardziej o zemście - jako o sile napędowej naszych działań. Klara przecież doskonale od początku wie, jakie postawi mieszkańcom Gnojewa warunki dobrobytu, ale nawet gdyby zmieniła zdanie – i tak całe miasteczko z przyległościami jest jej własnością, nie ma od niej ucieczki.

Wizycie starszej pani towarzyszą media – i ten wątek w spektaklu jest świetny. Krzysztof Szczepaniak i Mateusz Weber, z doklejonymi uśmiechami, cudownie naśladują najprawdziwsze telewizyjne relacje, publiczność się śmieje, a to wcale śmieszne nie jest, raczej płakać trzeba.

Zresztą – a propos śmiechu (wszak to tragikomedia), momenty szczególnie aktualne polityczne, były przez publiczność burzliwie oklaskiwane, choć nie ma pewności, czy obecny na widowni min. Gliński takim obrotem rzeczy był zachwycony, bo niby wszystko nieodnoszące się wprost do tu i teraz, a jednak… 


A propos władzy – znakomitego skądinąd Henryka Niebudka już więcej w rolach samorządowców bym nie obsadzał, Exterminator wystarczy.

Poza tym – bardzo dobra rola Łukasza Lewandowskiego, który od tego sezonu dołączył do zespołu Dramatycznego, Halina Łabonarska (Klara) – fantastyczna, a całość stanowiła miłe zwieńczenie piątkowego wieczoru.

 

Teatr Syrena

PRINCESS IVONA

Witold Gombrowicz

reż. Omar Sangare

premiera 29 września 2016

Princess Ivona jest jednym z najlepszych spektakli, jakie można teraz oglądać na deskach miasta stołecznego. To pięknie zagrany i zrealizowany spektakl o… No właśnie. Niestety tego napisać nie mogę, bo zepsuję Państwu wieczór na Litewskiej. Ale pomysł Omara, by pokazać Iwonę w świetle niedawno opublikowanych Dzienników autora, okazał się i świetny i oryginalny.

Omar Sangare najpierw zrealizował Ivonę jako dyplom ze swoimi studentami w Nowym Jorku, potem spektakl wszedł na afisz tamtejszego Row Theathre, a teraz grają w nim teraz studenci Akademii Teatralnej z roku, którego opiekunem jest prof. Wojciech Malajkat. Główne role – Króla Ignacego i Królowej Małgorzaty Omar powierzył Danielowi Olbrychskiemu i Barbarze Wrzesińskiej. I przede wszystkim dla niej trzeba to przedstawienie zobaczyć, zagrała w nim – nie zawaham się użyć tego słowa – wielką rolę. Jej Małgorzata to – cóż – rozmemłana jak mówi król, zmęczona życiem, mężem i rządzeniem kobieta, która próbuje zachować resztki godności, która w tajemnicy pisze wiersze, bojąca się, że ktoś je wyśmieje, próbująca za wszelką cenę dbać o konwenanse, widzi jednak jak bezowocne są jej starania. To rola pełna odcieni, na całej skali gamy, dojmująca, kradnąca kolegom scenę… Pani Barbaro – czapka z głowy.

Drugim bohaterem Ivony jest… światło. Reżysera światła przywiózł Omar ze Stanów, Coby Chasman-Becka współpracującego na co dzień m.in. z Tomem Fordem. Coby oświetlił zamek Burgundów bajkowo, nierzeczywiście, odważnie i bardzo oryginalnie, tak jakoś… niepolsko. Później w kuluarach właśnie o tym się mówiło.

Studenci prof. Malajkata mogą bez kompleksów zaczynać swoją drogę zawodową, Henryk Simon grający księcia Filipa był bardzo dobry, zwrócił mą (sic! – mą!) uwagę Marcin Bubółka w roli Szambelana, a o roli Iwony napisać nie mogę nic.

 

 

Teatr Powszechny

WŚCIEKŁOŚĆ

Elfriede Jelinek

reż. Maja Kleczewska

premiera 24 września 2016

Jeśli ktoś chciałby zrozumieć, co to znaczy „aktorstwo wymagające poświęceń”, to bez obejrzenia Wściekłości w ogóle nie ma o czym mówić. Jedna z aktorek mianowicie przez pół spektaklu przebywa w wodzie, inna smaruje się obficie majonezem, a Julian Świeżawski wypowiada swoje kwestie wisząc na linie (zresztą myślałem w którymś momencie, że już po nim, bo coś ta lina nie za bardzo zdawała się stabilna). Ale – jak to powiedziano – każdy wie, co go z Kleczewską czeka. W każdym razie - poświęcenia nie poszły na marne, bo Wściekłość jest spektaklem bardzo poruszającym.

Mnie najbardziej dotknęła jedna z początkowych scen – w studiu TV Wściekłość, gdzie podczas kolegium programowego wybiera się po krwawych scenach egzekucji kolejny materiał na antenę – o kocich zalotach. Tak właśnie jest, wystarczy włączyć telewizor. Wywiad Mateusza Łasowskiego z raperem, pielgrzymem i uchodźcą odnalazłem wyjątkowo naturalistycznym. Brednie wypowiadane przez dresiarza są jakby żywcem wyjęte z programów quasi-publicystycznych w naszych stacjach.

Jelinek zaczęła pisać Wściekłość po zamachach na Charlie Hebdo. I mówi nam tak: żelazna logika zabójców, islamskich ekstremistów, nie jest i być nie może mierzalna naszymi miarami – kulturą, wolnością czy religią. Oni mają swoje zasady i należałoby to w końcu przyjąć do wiadomości. Jednak - za to, co się dzieje z ludźmi pukającymi do bram Europy – też menadżerami, też lekarzami, też artystami, powinniśmy się wstydzić.  



Za naszą bierność, niewiedzę, za dobre samopoczucie i za pasywność Kościoła, który tego egzaminu z miłosierdzia i wielkoduszności dramatycznie nie zdał. My czy też ona - stara Europa, słodka idiotka o długich nogach uprawia jogging, zdrowo żyje, i by zabić ewentualne wyrzuty sumienia, wysyła bowiem uchodźcom jogińskie asany, sama zażerając się hamburgerami (fantastyczna Magdalena Koleśnik).

I kończy się dojmujące przedstawienie i słucham poruszającego monologu Aleksandry Bożek zamykającego przedstawienie, a tu - kretynka przede mną wchodzi na popularny serwis społecznościowy i przeszkadza i świeci tym swoim Samsungiem. Na szczęście widz koło mnie zwrócił jej uwagę, bo ja byłem już gotowy do ataku i byłbym zdecydowanie bardziej niż on… obcesowy.

Ale przecież o tym też jest ten spektakl.

 

Teatr Syrena

DOGVILLE

Lars von Trier

reż. Aleksandra Popławska i Marek Kalita

premiera 24 września 2016

Trzynaście lat temu świat zachwycił się filmem von Triera z Nicole Kidman w głównej roli. Zrealizowany minimalnymi środkami (i tym bardziej poruszający) moralitet o małej społeczności, w której pojawia się obcy, jest już klasyką, po którą chętnie sięga także teatr. Niestety – sięgnęła również Syrena.

Niestety, bo z tego spektaklu nie wynika absolutnie nic więcej niż wynikało z filmu, wygląda to tak, jakby twórcy przenieśli w stu procentach scenariusz (i scenopis) na scenę, dodając jedynie świetną skądinąd scenografię. To takie przedstawienie, które ani nie zmienia spojrzenia na świat ani nie jest rozrywką ani nawet scenicznym eksperymentem. Po co więc to wszystko? 

No dobrze, pewnym eksperymentem był angaż Jerzego Nasierowskiego, który sprawdził się jako głos z offu, niestety na scenie – albo zjadła go trema albo po prostu zagrał nieporadnie dającą przecież fantastyczne możliwości rolę ojca Grace, szczególnie w kluczowej scenie spektaklu.

Tom Bartosza Porczyka – z żalem niestety o tym piszę, bo pana Bartosza bardzo lubię – gra cały spektakl jednym tembrem głosu i jedną miną, a rozbierana scena z jego udziałem powinna wejść do coraz większego spisu zupełnie niepotrzebnych nagich scen w teatrze. Martha Heleny Norowicz przy każdej kwestii wykonuje jakieś dziwne ruchy, a Grace Aleksandry Popławskiej wydawała się przez cały spektakl obrażona. Obronili się natomiast Agnieszka Krukówna (szkoda, że w roli epizodycznej) i Przemysław Glapiński, świetne też dzieciaki. Ale to za mało.

No szkoda. 

 

Teatr Studio

RIPLEY POD ZIEMIĄ

reż. Radosław Rychcik

premiera 16 września 2016

Niby kryminał, a przecież od razu wiadomo kto i dlaczego zabił. Niby teatr, a jednak całość bardzo filmowa, co zresztą w którymś momencie naprawdę wciąga i ta filmowość staje się dla widzów i aktorów taką zabawką. W sumie – spektakl o tym, że wszyscy jesteśmy (a z pewnością – bywamy) aktorami, z całkiem przekonującym i niegłupim wstępie Marlona Brando, znacznie tutaj mądrzej mówiącym niż w felernym wywiadzie dla Trumana Capote.

Już mężczyzna a nie młodzieniaszek - Pan Ripley mieszka we Francji w pięknym domu, z młodą żoną i gospodynią (bardzo dobra Dorota Landowska). Żyje nieźle ze spółki podrabiającej obrazy. Dolce far niente kończy się, gdy jeden z amerykańskich kolekcjonerów odkrywa, że obraz, który kupił, jest sfałszowany. Trzeba działać. Pojawia się więc Ripley w Londynie i zaczyna grać…

Ripley pod ziemią to popis możliwości Marcina Bosaka, jednego z najlepszych aktorów swojego pokolenia. Jednocześnie - czuły i okrutny, wyrachowany i roztargniony, manipulujący i manipulowany – oraz – zgodnie ze swoim literackim pierwowzorem - nieco homoseksualny też. W ogóle wydaje się, że pozostali aktorzy stanowią dla Marcina Bosaka jedynie tło, tak ta rola jednak została rozpisana. Niemniej należy zwrócić uwagę na cudowne epizody Ireny Jun i Stanisława Brudnego, i na Tomasza Nosińskiego, który z początkiem tego sezonu znalazł swoje stałe miejsce w zespole Studia. 

Na zakończenie jednak dwie uwagi - nie ma w Ripleyu co prawda zbędnych kwestii, całość nie jest przegadana, a jednak cztery godziny spektaklu, jednak w tzw. dzisiejszych czasach to trochę przydługawo.  Poza tym - rozbierana scena, ta, dla której całość jest „tylko dla dorosłych”, jest całkowicie zbędna. Naprawdę nie jestem pruderyjny, ale z faktu, że panowie Nosiński, Bosak i Żurawski przebiegli się na golasa po scenie, nie wynikło zupełnie nic.

Niemniej początek sezonu w Studiu jest udany, a za Natalię Korczakowską i jej zespół kciuki mocno trzymam wyglądając kolejnych premier. 

 

Koprodukcja Teatru Współczesnego w Szczecinie z Teatrem im. Jana Kochanowskiego w Opolu

ŚLUB

Witold Gombrowicz

reż. Anna Augustynowicz

premiera 10 września 2016

Były owacje na stojąco, były szepty, że prawie jak Jarocki, że Grzegorz Falkowski niczym sprzed lat Jan Englert… A Pani Profesor przypomniała, że Ślub to jeden z największych polskich tekstów dramatycznych wszech czasów. Jerzy Jarocki wystawiał Ślub sześciokrotnie i za każdym razem było o czym innym. A o czym było to przedstawienie? Oglądałem niczym biała tablica, bo Iwon widziałem kilka, ale Ślub po raz pierwszy, nie miałem więc narzutów interpretacyjnych (sic!). 

O języku. I Ionesco się tu chowa. O języku, którym wydaje nam się, że się porozumiewamy. O bełkocie, w którym się lubujemy, o pustosłowiu, które nami rządzi, o autokreacji, tak łatwej dziś dzięki internetowi, poprzez którą robimy z siebie kogo innego, idiotów najczęściej, ale tego nie widzimy, bo widzieć nie chcemy.

Grzegorz Falkowski istotnie świetny, ale cały zespół gra jak z partytury, bez żadnej fałszywej nutki, bardzo dobry debiut Jędrzeja Wieleckiego jako Władzia, zmanierowanego cherubina, który najbardziej chyba (obok Matki) w tym Ślubie ze słów, ich doboru i melodii jest zbudowany. 

 

Teatr WARSawy

CEREMONIE ZIMOWE

Hanoch Levin

reż. Adam Sajnuk

premiera 3 września 2016

Mamy oto na następny dzień zaplanowane wesele Welwecji, na które sproszono 800 gości i przygotowano 400 kurczaków. Do domu Szracji (fantastyczna Izabela Dąbrowska) i Raszesa (Maciej Wierzbicki) w noc poprzedzającą wesele ich córki zaczyna się dobijać ich kuzyn, Laczek Bobiczek (świetny Adam Krawczuk), z informacją, że ciotka Bobiczkowa właśnie umarła. Odwołanie ślubu i wesela nie wchodzi w rachubę, co więc robić? Ano Szracja wpada na pomysł, żeby Laczkowi nie otwierać. Ten jednak jest uparty…

Ceremonie zimowe są piękną opowieścią o jednym z naszych najpierwotniejszych lęków – o strachu przed śmiercią. Owszem, w końcu i tak ona nas dopadnie, tu czy w Himalajach (dosłownie), nie ma od niej odwrotu, ale za to można ją oswoić. Tak jak próbuje o śmierci wujaszkowi Raszesowi opowiedzieć profesor Kipernaj. Wyobraź sobie, że puszczasz bąka, ale nie jednego… - mówi profesor (Rafał Rutkowski) Pamiętacie, prawie zawsze u Levina sacrum miesza się z profanum, a poezja życia z życia fizjologią. 

 

Pięknie zagrany i starannie wyreżyserowany spektakl, choć o lęku przed odejściem i naszej ziemskiej nietrwałości – to paradoksalnie najbardziej o zachłanności na życie. 

 

TR Warszawa

PIŁKARZE

Krzysztof Szekalski

reż. Małgorzata Wdowiki

premiera wrzesień 2016

Piłkarze otrzymali nagrodę główną na krakowskim Forum Młodej Reżyserii – i zasłużenie, bo to rzecz świeża, zaskakująca, momentami dowcipna, fajnie zagrana i do tego – z niegłupim morałem. Niby teatr dokumentalny, ale tak naprawdę - eksperyment. 

Mamy na scenie dwóch piłkarzy, prawdziwych, oraz prawdziwego aktora, Dobromira Dymeckiego, najpierw będącego narratorem, a następnie ucieleśniającego się w morderczym zaiste zadaniu scenicznym. Czy piłkarze grają – czy też jedynie występują – tego jeszcze nie rozstrzygnąłem. W każdym razie widzimy na scenie elementy prawdziwego meczu. Obaj panowie bawią się piłką i popisują swoją sprawnością fizyczną, ale rzecz jest o sprawności językowej, o nazywaniu tego, co nienazwane na boisku i całym tym futbolowym świecie. O innym kolorze skóry, o seksualności, wyrażaniu swoich oczekiwań i potrzeb – czy też raczej nieumiejętności ich wyrażania. O braku niezbędnych słów a jednocześnie o nadmiarze nieadekwatnych – mówiąc w pewnym uproszczeniu.

 

O granicy możliwości fizycznej, wreszcie o pewnym okrucieństwie tego widowiska, gdzie piłkarz – choć jest głównym bohaterem, jednocześnie jest tylko wykonawcą woli widza, oczekującego męskiego heteronormatywnego widowiska, najlepiej z białymi aktorami w rolach głównych. 

Nowy Teatr we współpracy z Centrum Nauki Kopernik

HENRIETTA LACKS 

Anna Smolar i aktorzy

reż. Anna Smolar

premiera 2 września 2016

Henrietta jest jedynym człowiekiem, który – choć pochowany – żyje i będzie żyć wiecznie. Jej komórki rakowe – znane nauce jako HeLa - okazały się zdolne do nieskończenie wielu podziałów mitotycznych (dziękuję Wikipedio), i ta ich cecha okazała się przełomem w leczeniu nowotworu.

Problem w tym, że komórki te pobrano Henrietcie bez jej wiedzy i zgody.  Czy George Gey, ówczesny guru badań nad tkankami, miał do tego prawo? Co jest ważniejsze – postęp w medycynie czy prawo chorego człowieka do decydowania o sobie? Czy Henrietta byłaby zadowolona, że weszła do historii, że jest nieśmiertelna? A co – jeśli nie? I czy to ważne?

Mądry spektakl, stawiający pytania, na które nie ma łatwiej i jednej tylko odpowiedzi, świetnie zagrany przez całą czwórkę aktorów. A młodzież, wśród której oglądałem poranny spektakl w Nowym, oglądała przedstawienie w skupieniu i nie spoglądała wciąż na swoje – nomen omen – komórki. 

(Bardzo mi się to podobało). I znaczy to, że reżyserce i aktorom udało się młodą publiczność złapać za buzie i wciągnąć w ten świat. I za to – czapka z głowy.

 

Teatr Centrala

Eurypides

ORESTES

reż. Michał Zadara

premiera 27 sierpnia 2016

Mało kto w teatrze tak czyta klasykę jak Michał Zadara. Przypomnę m.in. świetne Dziady we Wrocławiu, troszkę niedocenionych Zbójców w Narodowym, czy teksty Słowackiego w Powszechnym, i o wszystkich tych spektaklach było głośno. Eurypidesem Pan Michał rozpoczynał także swoją karierę, asystując Krzysztofowi Warlikowskiemu przy reżyserii Bachantek w Rozmaitościach wiele lat temu.

A o czym dziś chce nam Eurypides powiedzieć? 

Przez połowę spektaklu – jak zauważa sam reżyser – mówi się o śmierci, przez drugą – zabija. Istotnie dość jest krwawo, wystarczy spojrzeć na losy rodziny Orestesa, mało kto tam zszedł śmiercią naturalną. Mówiło się, że będzie ten spektakl komentarzem politycznym do tego, co dzieje się w Polsce. Raczej nie jest. Michał Zadara przypomina tylko tym ponadczasowym tekstem, że już wtedy w Atenach demokracja też nie działała tak, jakby Ateńczycy sobie tego życzyli. Jak reagowali? Orestes zamordował, czeka na wyrok, ma być ukamienowany. Ale on uważa, że zabić trzeba było, że nie powinien być ukarany. Ma rację?

Świetna Barbara Wysocka, jakkolwiek to zabrzmi – fraza Eurypidesa w jej ustach brzmi fenomenalnie. A całość – jednak tylko dla teatromanów.

 

Teatr TrzyRzecze

POLSKA KREW

Przemysław Wojcieszek

reż. Przemysław Wojcieszek

premiera 5 sierpnia 2016

Trochę publicystyka polityczna, roszcząca sobie prawo do pewnej ostrości, trochę performans, a w całości jakby dancing, bo aktorzy wyrzucają z siebie tekst jakby tańcząc czy też wykonując ruchy transowe.  Dobrze, bo inaczej w zimny styczniowy wieczór w kiepsko ogrzewanej sali TrzyRzecza, w skąpych kostiumach – bądź bez – aktorzy po prostu by zamarzli.

(A propos braku kostiumu - Kacper Sasin prezentował swoją męskość obu stronom widowni, zdawało mi się nawet, że zadbał, żeby każdy zainteresowany ją (ciekawe – męskość jest rodzaju żeńskiego…) zobaczył. Czy to chwyt mający ściągnąć na widownię panie i gejów?  Doprawdy, pruderyjny nie jestem, ale trudno mi zrozumieć intencję reżysera. I zupełnie niepotrzebne poświęcenie aktora).

Co z tego przestawienia wynika? Otóż bez wątpienia jedno – sympatycy PiS mają małe penisy i kłopoty z erekcją, zaś związani z opozycją – a rebours. Doprawdy, nie wiadomo, dlaczego do Romualda problemów ze wzwodem tekst nawiązuje kilkukrotnie. 

Z zapowiedzi wynikało, że tekst będzie ostry i „walnie między oczy”, a wyszło niestety banalnie, kliszowo i stereotypowo. 

Choć paradoksalnie dwie sceny spotkań małżeństw – „PiSowskiego” z „opozycyjnym” są w spektaklu najlepsze, a mówiąc ściśle – najzabawniejsze, tu reżyserowi tę kliszowość udało się wyostrzyć do absurdu.

No ale to, że polityka dzieli ludzi, wiadomo było i bez spektaklu Wojcieszka.

 

Och-Teatr

CHAMLET – MONOLOG PARODYSTY

Szymon Majewski, Łukasz Sychowicz, Marcin Sońta

występuje Michał Zieliński

premiera 30 lipca 2016

Ten sceniczny drobiazg (50 min., a nie 70 – jak napisano w internetach – choć może wykonawca skrócił ad hoc? Nie wiadomo) jest naprawdę uroczy. Obśmiałem się serdecznie, tekst niegłupi i zabawny, a wykonawca nie przeszarżowuje, choć mógłby.

A to, o czym Michał Zieliński ze sceny opowiada, można odebrać na co najmniej dwa sposoby. Z jednej strony – Chamlet jest czystą rozrywką, uroczym popisem jego talentu naśladowczego, z którego zasłynął m.in. dzięki programowi Szymona w TV. Z drugiej jednak strony – gdyby tak się na poważnie przyjrzeć… - to rzecz o aktorstwie, i o naturze tego zawodu, z wcale nie aż tak bardzo wesołymi wnioskami, choćby o granicę tego, gdzie kończy się rola, kreacja, a gdzie zaczyna życie. W tym świetle przygoda podmiotu lirycznego w warzywniaku wydaje się wcale nie taka nieprawdopodobna. 

Nie będę może pisał, w kogo i w co wciela się na scenie Michał Zieliński, niech to będzie niespodzianką, mogę sobie tylko wyobrazić, że expremier naprawdę trudno podrobić.

Może słynne broszki mają coś z tym wspólnego?